Rozdział 27
Od naszego pamiętnego pobytu w Rivendell minęły już całe trzy miesiące. Prawdę mówiąc nawet nie wiem kiedy ten czas minął. Z racji tego, że pogoda była wprost przepiękna spędzałam praktycznie cały dzień na dworze. Dobra lemoniada z cytryn z naszego ogrodu oraz ciekawa książka potrafiły sprawić, że dzień momentalnie stawał się lepszy. Nie mówiąc też o treningach, które od pewnego czasu miałam jedynie na świeżym powietrzu wypełnionym zapachem przeróżnych polnych kwiatów.
Wszystko było w jak najlepszym porządku do czasu, kiedy mój stan samopoczucia oraz zdrowia zaczął ulegać dość niepokojącej zmianie. Codzienne bóle głowy oraz mdłości od pewnego czasu nie chciały dać mi spokoju. Nie chcąc dzielić się tą informacją z Thranduilem postanowiłam zachować ją dla siebie. Miał wystarczająco spraw na głowie żeby dokładać sobie jeszcze moje złe samopoczucie.
Żyłam w tej słodkiej nieświadomości aż uświadomiłam sobie coś bardzo istotnego. Wszystkie moje objawy wskazywały na to, że byłam w ciąży. Siedząc na zielonej trawie pokiwałam z niedowierzaniem głową. Jak mogłam nie domyśleć się tego wcześniej - na tę myśl skarciłam samą siebie, ale i popatrzyłam na mój całkiem normalnie wyglądający brzuch. Ku mojemu zaskoczeniu nie wyróżnił się szczególnie. Był może delikatnie bardziej wydęty niż zazwyczaj, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło.
Nie potrafiąc usiedzieć z niepewności postanowiłam poprosić o pomoc Ferena, który co jak co jeszcze do niedawna był medykiem.Dodatkowo mogłam wykorzystać fakt, że Thranduil był obecnie na patrolu daleko poza pałacem.
Idąc korytarzami echo moich niskich obcasów uderzanych o podłogę roznosił się echem po niezwykle pustym pałacu. Z racji tego, że pogoda dopisywała wszystkie szkolenia i obrady odbywały się w ogrodach albo na polanach. Pomimo tego, że na swojej drodze spotkałam tylko paru elfów miałam ogromną nadzieję, że spotkam Ferena tam gdzie zwykle. Mowa tu oczywiście o stosie papierów w sali tronowej.
- Mae Govannen - rzuciłam wchodząc do pomieszczenia jednocześnie posyłając niezwykle skupionemu elfowi uśmiech. Dziękowałam losowi, że nie muszę biegać po całym pałacu w jego poszukiwaniu.
- Witaj królowo - przywitał się lekkim ukłonem na co przewróciłam oczami.
- Mówiłam żebyś tak do mnie nie mówił - zaczęłam po raz setny ten sam wykład. - Elen wystarczy - dodałam z uśmiechem na ustach.
- Następnym razem się postaram - odpowiedział odkładając gruby pliczek dokumentów na mahoniowy stół. - Coś cię do mnie sprowadza? - zapytał przyglądając mi się z widocznym zaciekawieniem. Nie miałam bowiem w zwyczaju odwiedzać go w trakcie godzin jego niekończącej się pracy.
- Właściwie to tak - zaczęłam spuszczając wzrok. - Tylko to musi pozostać między nami - na te słowa podniosłam wzrok na Ferena, który pokiwał twierdząco głową. - Przypuszczam, że spodziewam się dziecka... - na te słowa oczy ciemnowłosego znacznie się rozszerzyły, a na twarzy pojawił się ledwo dostrzegalny uśmiech.
- Chcesz żebym utwierdził cie w twoim przekonaniu? - zapytał, a ja energicznie pokiwałam głową krzyżując nasze spojrzenia. - W takim razie nie traćmy czasu - wzruszył ramionami. - Chodźmy do gabinetu medyków, których grzecznie stamtąd oddalimy. - Na te słowa uśmiechnęłam się szczerze, po czym ruszyłam za brunetem, który odłożył wykonywaną pracę i ruszył we wcześniej wspomnianym kierunku.
***
- Coś się stało? - zapytał pewnego dnia Thranduil kończąc jeść swoją pysznie wyglądającą owsiankę z owocami.
- Kompletnie nic - rzuciłam zbyt szybko przez co blondyn przyglądał mi się z widoczną podejrzliwością.
- Chcesz mi coś powiedzieć Elen? - Przełknęłam głośno ślinę.
Zwlekałam z tą rozmową już parę dni. Pomimo tego, że przypuszczałam jak zareaguje Thranduil, jakiś cichy głosik z tyłu mojej głowy całkowicie zaprzeczał tej wizji. Nie potrafiąc dłużej zatajać przed ukochanym tego sekretu po prostu głośno westchnęłam.
- Chyba musimy wybrać się do Silvii - powiedziałam co spotkało się z niezrozumiałym spojrzeniem rzuconym przez Thranduila. - Myślę, że za niedługo moje suknie okażą się za małe - powiedziawszy to popatrzyłam się na brzuch, który stawał się coraz bardziej zauważalny.
- Co masz na my... - zaczął Thrnaduil jednak w połowie zdania zrozumiał co miałam na myśli. - Czy ty jesteś...
- Tak - odpowiedziałam wyprzedzając jego pytanie.
Uważnie obserwowałam ruchy oraz reakcję króla Leśnych Elfów. Przez pierwszą chwilę siedział osłupiały intensywnie wpatrując się w moje oczy, tak jakby chciał dostrzec w nich kłamstwo czy najzwyklejszy w świecie żart. Kiedy jednak doszedł do wniosku, że moje słowa są szczerą prawdą, szeroki oraz szczery uśmiech wpłynął na jego twarz. Gwałtownie wstał od stołu tym samym przewracając krzesło, które bezgłośnie opadło na miękką trawę. Następnie szybkim krokiem obszedł stół stając centralnie koło mnie.
Wiedząc co ma zamiar zrobić podniosłam się na równe nogi, a w moich oczach zaszkliły się łzy szczęścia. Cieszyłam się, że właśnie tak zareagował. Nie pytając mnie o zdanie złapał mnie w tali, zakręcił wokół własnej osi, a następnie przytulił najmocniej jak potrafił.
- Na Valarów! Jak ja cię kocham - powiedział, po czym złożył na moich ustach szybki, ale też i czuły pocałunek. - Musimy urządzić bal! - dodał podekscytowany na co mój uśmiech stał się jeszcze szerszy. - Najlepiej już jutro - powiedział wpatrując się w moje zielone oczy przepełnione niczym innym jak jedynie radością. - Co ty na to powiesz?
- Uważam, że to świetny pomysł - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - W końcu trzeba ogłosić taką nowinę światu. - Na twarzy Thranduila pojawił się jeszcze szerszy uśmiech, który jednak został szybko zastąpiony przez troskę widniejącą w jego oczach.
- A jak ty się czujesz? Jeśli byś czegokolwiek potrzebowała to... - Przyłożyłam do jego ust palec skutecznie go przy tym uciszając.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku, a jeśli będę czegoś potrzebowała to na pewno ci o tym powiem - odpowiedziała zwięźle poprawiając tym i tak wyśmienity humor Thranduila. - A teraz może rzeczywiście odwiedzimy Silvię? - zapytałam wiedząc, że elfka będzie wprost wniebowzięta. Dodatkowo zasługuje na to, żeby dowiedzieć się wcześniej od wszystkich.
- Bardzo chętnie, ale najpierw pójdę powiedzieć Ferenowi, aby ogłosił przygotowania do jutrzejszego balu - po tych słowach dał mi szybkiego całusa w czoło, po czym biegiem ruszył w stronę swojego doradcy. - Spotkamy się przy stajni - rzucił jeszcze za nim przekroczył pałacowy próg, a ja pokiwałam z niedowierzaniem głową.
- Jak mogłam tak się tym przejmować? - zapytałam samą siebie widząc jak Thranduil zareagował na wieść o tym, że zostanie ojcem.
Stwierdziwszy, że mam jeszcze trochę czasu, postanowiłam, że napiszę do Celi. Szybkim krokiem udałam się do królewskiej komnaty, w której już na dobre zagościły promienie słoneczne. Nie chcąc tracić czasu od razu zabrałam się za pisanie. Wyciągnęłam kartkę, która już parę chwil później została zapisana starannym i lekko pochyłym pismem. Z małym uśmiechem na ustach stopiłam zielony wosk, który następnie wylałam na starannie złożoną kartkę. Od czasu, kiedy zostałam królową używałam pieczęci królewskiej, dlatego to właśnie jej użyłam i tym razem.
Skończywszy tą czynność ruszyłam w stronę stajni, gdzie ku mojemu zdziwieniu czekał już na mnie blondyn. Z szerokim uśmiechem na ustach trzymał Eris oraz Oriona. Na sam widok ile ma w sobie energii uśmiechnęłam się pod nosem, po czym wskoczyłam na karą klacz.
- Jedziemy stępem - oznajmił zajmując miejsce na grzbiecie jelenia. Na jego słowa wywróciłam oczami. - Nie możesz się przemęczać. - Na te słowa westchnęłam z niedowierzaniem.
- Zgadzam się na kłus - zaczęłam. - Muszę korzystać z jazdy póki mogę - dodałam na co Thranduil lekko się skrzywił, ale ostatecznie pokiwał ze zrozumieniem głową. Nie mogłam mieć mu za złe tego, że się o mnie troszczył.
Kiedy ruszyliśmy od razu uderzył mnie przyjemny powiew wiatru. Przez to, że na dworze panowały bardzo wysokie temperatury mogłam w końcu odetchnąć świeżym, rześkim powietrzem. Delektując się śpiewami ptaków oraz intensywnym zapachem sosen nawet nie zauważyłam, że wjechaliśmy do wioski.
- Ktoś tu się rozmarzył - zaśmiał się Thranduil przywołując mnie do rzeczywistości, po czym zwinnie zeskoczył ze spokojnego zwierzaka.
- To nie moja wina, że tu jest tak pięknie - westchnęłam idąc w ślady blondyna również zeskakując z wierzchowca.
- Thrandi! Elen! - powitał nas ciepły głos zza naszych pleców. Od razu poznałam, że jego właścicielką jest rudowłosa elfka, która zapewne korzystając ze sprzyjającej pogody pracowała w ogrodzie. - Jak miło was widzieć! - Na te słowa elfka podbiegła do nas mocno nas przytulając. - Chodźcie do domu, właśnie upiekłam babeczki jagodowe!
Na jej zachętę razem z Thranduilem wymieniliśmy się wesołymi spojrzeniami.
***
- Pięknie wyglądasz - powiedział w moją stronę blondyn. - Brakuje tylko tego - powiedziawszy to włożył w moje upięte włosy koronę.
Słońce chyliło się już ku zachodowi, a z ogrodów dochodziły odgłosy rozpoczynającej się zabawy. Z racji istoty tego wydarzenia postanowiłam ubrać nową suknię, którą Silvia uszyła mi już parę miesięcy temu. Nie miałam jej na sobie jeszcze ani razu, ponieważ chciałam zachować ją na jakąś ważniejsza uroczystość.
Był ona długa oraz blado - różowa, gdzieniegdzie nakrapiana złotymi wzorkami. Miała też odkryte plecy oraz koronkowe rękawy przez co idealnie nadawała się na ciepły, letni wieczór. Thranduil postawił zaś na klasyk, czyli srebrną szatę z długimi, cienkimi rękawami.
- Gotowa? - zapytał wyciągając w moją stronę rękę, która z chęcią przyjęłam. Musiałam przyznać, że wyglądał tego wieczoru naprawdę dobrze. Jego rozpuszczone, dobrze rozczesane włosy opadały na srebrny materiał, który delikatnie błyszczał w promieniach zachodzącego słońca. - Aż taki jestem przystojny? - zaśmiał się widząc, że lustruje go wzrokiem.
- Chyba miałeś jakiegoś robaka we włosach - wytłumaczyłam się kiepsko co ten od razu wyczuł. - Już odleciał - uśmiechnęłam się szeroko widząc jak blondyn kręci z niedowierzaniem głową.
Musiałam przyznać, że Feren świetnie się spisał. W jeden dzień przekształcił pałacowe ogrody w coś niezwykle magicznego. Kwiatowe girlandy, kolorowe lampiony oraz spokojna muzyka sprawiły, że pokiwałam z uznaniem głową.
Wkraczając do ogrodów wszystkie oczy zgromadzonych spoczęły na naszych osobach. Idąc do naszego stolika witałam się posyłałam uśmiechy wszystkim, których napotkałam na drodze. Szczególnie szeroki posłałam w stronę Silvii, która po wczorajszej rozmowie nie posiadała się z radości. Jej oczy przepełnione były czystym szczęściem, a uśmiech był jeszcze szerszy niż zwykle. Widząc jej nastrój, Elen uśmiechnęła się w duchu. Od pewnego czasu to właśnie ta rudowłosa elfka zastępowała jej ciocię, która cały czas mieszkała w Dale.
- Jak możecie się domyślić nie spotkaliśmy się tutaj bez przyczyny - zwrócił się do zebranych Thranduil, kiedy w końcu dotarliśmy do naszych miejsc na podwyższeniu. - Okazja jest dość niezwykła. - Kiedy Thranduil wygłaszał te słowa Elen dostrzegła w tłumie znajomą sylwetkę czarodzieja. - Razem w królową chcieliśmy ogłosić, że spodziewamy się potomka! - krzyknął, a na parkiecie rozległy się głośne wiwaty.
Ta wrzawa nie przeszkodziła jednak mi i Thranduilowi skrzyżować spojrzeń. Po krótkiej chwili wpatrywania się w swoje tęczówki złączyliśmy nasze usta w pocałunku. Nie interesowało nas co inni o nas pomyślą oraz czy to przystoi parze królewskiej. Liczyliśmy się tylko my.
Kiedy oklaski ucichły najważniejsze pałacowe osobistości przychodziły kolejno, aby składać gratulacje, które zawsze z uśmiechem przyjmowałam. Kiedy przyszła pora na Gandalfa szybko i mocno zamknęłam czarodzieja w uścisku, który z charakterystycznym dla siebie śmiechem odwzajemnił.
- Gratulację - powiedział wesoło kończąc uścisk. Z uśmiechem przyglądałam się czarodziejowi, który cały czas wyglądał tak samo. Długa szara szata, spiczasty kapelusz oraz drewniana laska, z którą bardzo rzadko zdarzało mu się rozstawać. - Bardzo cieszę się waszym szczęściem - powiedziawszy to spojrzał na stojącego parę kroków dalej uśmiechniętego Thranduila.
- Dziękuję Gandalfie - powiedziałam z nieskrywaną radością mimowolnie spoglądając na bransoletkę, którą jakiś czas temu dostałam od czarodzieja. - Bardzo się cieszę, że jesteś, ale co właściwie robisz w tych stronach? - zapytałam ciekawa.
- Jakiś czas temu postanowiłem odwiedzić mojego dobrego przyjaciela Radagasta - zaczął na co pokiwałam głową ze zrozumieniem. - Mieszka na skraju Mrocznej Puszczy, więc wyjeżdżając postanowiłem, że do was zajrzę - dodał przekonując mnie co do celu jego przybycia.
- Zaraz poproszę kogoś aby przygotował ci komnatę - powiedziałam przypominając sobie o dobrych manierach.
- To nie będzie konieczne - machnął ręką. - Jeszcze dzisiaj chce wyruszyć. Musze spotkać się z Elrondem - wyjaśnił.
- Nawet nie myśl, że pozwolę ci wyruszyć w nocy - zaczęłam przeszywając go wzrokiem. - Wyjedziesz jutro o świcie. Teraz roi się tutaj od różnych paskudztw - dodałam głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Mam też prośbę. Zawiózłbyś Celi i Elrondowi list? - zapytałam przypominając sobie o zapieczętowanym papierze leżącym u mnie w komnacie.
- No dobrze - westchnął kręcąc z niedowierzaniem głową. - I z wielką przyjemnością dostarczę list.
- Świetnie - odpowiedziałam klaszcząc w dłonie. - A teraz chodź pójdziemy coś zjeść - uśmiechnęłam się do niego serdecznie. - Napijesz się swojego ulubionego rumianku? - zapytałam łapiąc czarodzieja pod rękę, a następnie razem ruszyliśmy w stronę pobliskiego stołu.
- Wiesz, że nie śmiałbym odmówić - zaśmiał się serdecznie wprawiając mnie tym w jeszcze lepszy nastrój.
Hey! Witam po BARDZO długiej przerwie, za którą bardzo przepraszam 😭. Szkoła zajmowała mi naprawdę dużo czasu, a wena gdzieś się zapodziała...
Teraz jednak wróciłam i postaram się wrzucać nowe rozdziały systematycznie.
Wiem, że rozdział nie należy do najciekawszych, ale musiałam się rozgrzać xd
P.S Przepraszam za błędy 😁
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top