Rozdział 24

- Szczęśliwej drogi! - krzyknęłam jeszcze za Celi oraz Elrondem, którzy zaczęli znikać w gąszczu puszczy.

- Do zobaczenia za miesiąc! - odkrzyknęła blondwłosa, po czym całkowicie zniknęła z mojego pola widzenia.

Wszystko cały czas wydawało mi się tak nierealne. Ślub, wesele i wszystkie wydarzenia minionych dni zdawały się być całkowicie oderwane od rzeczywistości. W dalszym ciągu nie mogłam pozbyć się wrażenia, że śnie na jawie, a sen, który przeżywam jest niezwykle piękny.

- Pożegnasz ode mnie Gandalfa? - zapytał nagle Thranduil nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. - Muszę pójść na spotkanie... Podobno to coś ważnego – dodał widząc moje pytające spojrzenie.

- Nie ma problemu – odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem na ustach, a następnie razem ruszyliśmy w głąb pałacu.

- Z tego co wiem Gandalf jest teraz w jadalni – oznajmił blondyn, kiedy zbliżaliśmy się do miejsca obrady.

- To widzimy się później – powiedziałam zatrzymując się. - Chętnie poćwiczyłabym walkę – dodałam z zadziornym uśmiechem.

- Chętnie przystanę na tę propozycję – odpowiedział z takim samym wyrazem twarzy, po czym złożył na moim policzku krótki pocałunek, a następnie ruszył w swoją stronę.

Zgodnie ze wskazówkami ukochanego niezwłocznie udałam się do sali jadalnej, gdzie miałam nadzieję znaleźć czarodzieja. Kiedy dotarłam na miejsce dwóch strażników otworzyło przede mną ciężkie oraz wysokie drzwi.

- Dziękuję – powiedziawszy to posłałam elfom delikatny uśmiech. - Jak dobrze cię widzieć Mithrandirze – przywitałam czarodzieja promiennym uśmiechem.

- Witaj Elen – powiedział wstając z miejsca delikatnie kłaniając się głową.

- Nie musisz mi się kłaniać – szepnęłam zajmując miejsce koło mężczyzny.

- Muszę i będę. Jesteś w końcu królową – odpowiedział cały czas się uśmiechając. - Widzę, że bransoletka jest w użyciu – powiedział spoglądając na mój nadgarstek jednocześnie nakładając sobie na talerz lembasa.

- Tak – skwitowałam jego słowa dotykając biżuterii. - Kiedyś może się przydać – dodałam zapatrzona w białe kamienie.

- Mam nadzieję, że nigdy nie zajdzie taka potrzeba – powiedział biorąc spory gryz elfiego pieczywa.

- Wiesz jaka jest sytuacja Gandalfie – szepnęłam widząc jak jeden z elfów siedzących przy stole bacznie nam się przygląda. - Nie miałbyś ochoty przejść się po ogrodach? - zapytałam rozglądając się wokół siebie.

- Bardzo chętnie – odpowiedział wstając od stołu tym samym kończąc swój posiłek. - Chętnie się przewietrzę – dodał idąc w stronę drzwi, które przede mną otworzył.

***

- A gdzie się podziewa twój małżonek? - zapytał czarodziej, kiedy schodziliśmy po krętych schodach do jednego z ogrodów.

- Musiał pójść na jakąś naradę – odpowiedziałam wkładając zagubiony kosmyk za ucho. - Powiedział, że to podobno coś ważnego.

- Zapewne – odpowiedział zakładając ręce za plecami. - Słyszałaś kiedyś o jego ojcu? - zapytał ciekawy patrząc przed siebie.

- Tylko pogłoski – powiedziałam lekko zdezorientowana pytaniem czarodzieja jednocześnie rozkoszując się zapachem kwitnących kwiatów. - A Thranduil nie chce o nim mówić... Ani o nim ani o matce.

- Podobno był niesamowitym królem – zaczął. - Rozmawiałem kiedyś o nim z Elrondem – wyjaśnił zerkając w moją stronę. - I wiesz co powiedział?

- Zamieniam się w słuch – odpowiedziałam ciekawa słów Gandalfa.

- Powiedział, że Thranduil może go przewyższyć – odpowiedział pewnie z lekkim uśmiechem na ustach. - Pokładam w nim duże nadzieje... Może być świetnym władcą – dodał przez co na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.

- Już nim jest – odpowiedziałam. - Przejąć władzę w takim wieku... Jeszcze po tym wszystkim – dodałam szeptem przywołując w głowie potencjalny obraz bitwy Ostatniego Sojuszu.

- Otóż to – skomentował. - A jak z Tobą? W końcu teraz jesteś królową – powiedział na co lekko się speszyłam.

- W zasadzie to nadal nie potrafię w to uwierzyć – zaśmiałam się nerwowo spoglądając na pobliskie drzewo. - To stało się tak szybko Gandalfie. Nie wiem czy jestem na to gotowa – przyznałam szczerze zerkając na czarodzieja.

- Na niektóre rzeczy nie jesteśmy w stanie się przygotować – odpowiedział tajemniczo zapatrzony w obraz przed sobą. - Myślę jednak, że będziecie idealną parą królewską – dodał a na mojej twarzy pojawił się ledwie dostrzegalny uśmiech. - Nie masz co się martwić moja droga.

- Czas pokaże przyjacielu – odpowiedziałam mając cichą nadzieję, że słowa Gandalfa się spełnią. - Zmieniając temat – zagadnęłam. - Gdzie teraz zamierzasz się udać? - zapytałam ciekawa odpowiedzi mężczyzny.

- Tam gdzie mnie nogi poniosą – odparł wesoło. - Nie jestem osobą, która długo zabawia w jednym miejscu – powiedział zakładając wcześniej trzymany w ręce kapelusz. - Nie mam ściśle wyznaczonej ścieżki – dodał zatrzymując się. - Co nie zmienia faktu, że na mnie już pora.

- Chyba muszę zacząć się przyzwyczajać do tak tajemniczych odpowiedzi – powiedziałam uśmiechnięta do również szeroko uśmiechniętego czarodzieja.

Rozmawiałam z Gandalfem jeszcze przez dobre pół godziny. Pomogłam mu osiodłać konia oraz przypiąć bagaże, które tak jak na czarodzieja przystało nie były liczne. Cały czas rozmawialiśmy na bardzo niezobowiązujące tematy, przez co czułam, że łapię z nim coraz lepszy kontakt.

- Dziękuję, że udało ci się przyjechać na ślub – zaczęłam żegnając gotowego do drogi Gandalfa. - I za bransoletkę – dodałam dotykając biżuterii na nadgarstku. - Przepraszam cie też, że nie ma tutaj Thranduila – dodałam ciszej.

- To ja dziękuję za tak miłe przyjęcie moja droga! - odpowiedział promiennie. - I nic się nie dzieje. Pozdrów go ode mnie – machnął ręką co wywołało szeroki uśmiech na mojej twarzy.

- Do zobaczenia – powiedziawszy to przytuliłam czarodzieja, co ten oczywiście odwzajemnił.

- Do zobaczenia – odpowiedział, po czym wskoczył na wysokiego rumaka, a następnie galopem ruszył przed siebie.

Z uśmiechem na ustach postanowiłam ruszyć do komnaty aby przebrać się na obiecany trening. Szybkim krokiem przemierzyłam kręte korytarze, przez co już parę minut później znalazłam się pod drzwiami królewskiej komnaty. Otworzyłam przed sobą ciężkie drzwi, które lekko zaskrzypiały.

O tej porze dnia pomieszczenie było przepięknie oświetlone przez promienie południowego słońca, co sprawiło, że uśmiechnęłam się pod nosem. Pomimo dość długiego pobytu w Mrocznej Puszczy nie zdążyłam jeszcze nacieszyć się jej pięknem.

Bez zbędnego namysłu podeszłam do szafy, z której następnie wyciągnęłam mój typowy strój treningowy. Ściągnęłam z siebie sukienkę, którą chwilę później zastąpiłam wygodną koszulą oraz parą spodni. Rozpuszczone wcześniej włosy spięłam w wysokiego koka oraz ściągnęłam nieodłączny element mojego ubioru – koronę.

Gotowa do ćwiczeń postanowiłam pójść na salę treningową mając nadzieję, że Thranduil mnie tam znajdzie. W dobrym humorze wyszłam z komnaty i udałam się prosto do wyznaczonego celu. Tak jak się spodziewałam mojego ukochanego jeszcze tam nie było. Byli zaś żołnierze, którzy zapewne ćwiczyli już od wczesnych godzin.

- Mae govannen! - rzuciłam do wszystkich zanim weszłam do prywatnej sali.

- Witamy! - odkrzyknęli chórem delikatnie się kłaniając na co odpowiedziałam uśmiechem.

Korzystając z tego, że sala była bardzo przestronna, a ja byłam sama postanowiłam poćwiczyć łucznictwo. Ku mojemu zdziwieniu była to dziedzina walki, która wychodziła mi chyba najlepiej. Ćwiczyłam ją prawie codziennie od paru miesięcy przez co moja celność uległa znacznej poprawie.

Podeszłam do długiego oraz szerokiego stołu, gdzie leżał przepięknie zdobiony łuk wykonany z jasnego drewna. Delikatnie podniosłam broń, a następnie podniosłam z ziemi kołczan pełen nowiutkich strzał.

W pełni skupiona naciągnęłam cięciwę mierząc w tarczę znajdującą się parę metrów ode mnie. Wzięłam głęboki oddech, po czym wypuściłam cienka strzałę, która ze świstem wbiła się w sam środek tarczy.

- Coś mi się wydaje, że uczeń zaczyna przerastać mistrza! - rzucił Thranduil na co gwałtownie odwróciłam się w jego stronę.

- Myślę, że jeszcze trochę mi do tego brakuje – odpowiedziałam przypatrując się tarczy dumna z tego co właśnie zrobiłam.

- Nie masz ochoty zrobić treningu na polanie przy pałacu? - zapytał biorąc do ręki miecz leżący na jednym ze stołów. - Na dworze jest tak ładnie...

- Dla mnie idealnie – uśmiechnęłam się również biorąc do ręki jeden z mieczy, troszkę mniejszy od tego Thranduila. - Chodźmy do stajni – zaproponowałam. - Dawno już nie jeździłam na Eris – dodałam.

Przez wszystkie wydarzenia związane ze ślubem nie miałam czasu praktycznie na nic, a co dopiero na konne przejażdżki.

- Jak było na naradzie? - zapytałam ciekawa opuszczając pomieszczenie.

- Tak jak zwykle – westchnął uśmiechając się pod nosem. - Zawsze mówią, że to coś poważnego... Lubią jednak troszkę naginać rzeczywistość – dodał z uśmiechem. - Gandalf już pojechał tak?

- Już jakiś czas temu – zaczęłam zerkając na blondyna. - Nie chciał mi powiedzieć gdzie jedzie.

- Typowe – odpowiedział śmiejąc się. - Każdy czarodziej tak robi. Musisz się do tego przyzwyczaić.

Droga do stajni minęła nam na przyjemnych rozmowach i śmiechach, które rozchodziły się echem po całym pałacu. Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce Eris głośno zarżała na mój widok.

- Widzimy się przy bramie – rzuciłam do elfa, po czym odeszłam w stronę karej klaczy biorąc po drodze czerwone jabłko ze stołu. - Jak się miewamy – przywitałam klacz przesłodzonym głosem jednocześnie karmiąc ją soczystym owocem.

Nie czekając ani chwili dłużej osiodłałam Eris oraz założyłam jej piękne, brązowe ogłowie. Przypięłam do jej siodła wcześniej wziętą broń, po czym zwinnie na nią wskoczyłam.

- No to w drogę – poklepałam Eris delikatnie po karku na co ta od razu ruszyła przed siebie dość szybkim kłusem.

- Ile można na ciebie czekać? - westchnął uśmiechnięty Thranduil, który siedział dumnie wyprostowany na Orionie.

- Nie narzekaj – odpowiedziałam. - To co wyścig? - zapytałam zatrzymując się koło brązowego jelenia.

- Nie widzę innej opcji – odpowiedział pewnie na co jednocześnie ruszyliśmy przed siebie.

Prawdę mówiąc tęskniłam za tym uczuciem. Za tym zapachem, wiatrem we włosach oraz za tymi niesamowitymi odgłosami lasu.

Przez parę minut żadne z nas nie dawało za wygraną przez co jechaliśmy łeb w łeb. Trzeba było przyznać, że Orion był bardzo szybkim zwierzęciem, ale niestety nie miał szans z moją Eris, która po paru chwilach zostawiła naszych towarzyszy w tyle.

- Znowu wygrałaś – przyznał zawiedziony Thranduil, kiedy wjechaliśmy na dość sporych rozmiarów polankę. - Jak ty to robisz? - zapytał zeskakując z Oriona.

- Taki dar – wzruszyłam ramionami również zeskakując z siodła. - Świetne miejsce do treningu – przyznałam z uznaniem rozglądając się wokół siebie.

Polana była naprawdę duża. Większa niż ją zapamiętałam. Wszędzie rosła świeża, zielona trawa gdzieniegdzie nakrapiana stokrotkami, a przy jednym z jej brzegów widniało małe jeziorko otoczone licznymi krzakami.

- Gotowa? - zapytał Thranduil tym samym wyrywając mnie z rozmyślań.

- Oczywiście – odpowiedziałam powracając do rzeczywistości. - Najpierw miecze – oznajmiłam odpinając broń od siodła klaczy.

Na moje słowa blondyn ruszył na środek polany i spojrzał na mnie wymownie. Przewróciłam oczami i szybko podeszłam do ukochanego. Mierzyliśmy się wzrokiem przez parę chwil co postanowił przerwać Thranduil.

Zamachnął się swoją bronią, a ja szybko odbiłam jego silny atak. Nasze miecze co chwilę się ze sobą zderzały co przerywało głuchą ciszę panującą na polanie. Ku mojemu zadowoleniu moje umiejętności jeśli chodzi o walkę znacznie się poprawiły. Widocznie te parę miesięcy treningów nie poszły na marne.

Zwinnie odpierałam ataki Thranduila, który zdawał być się pod wrażeniem tego co udało mi się osiągnąć. Atakowałam szybko i oczywiście z mniejszą siłą niż Thranduil, który w pewnym momencie postanowił wykorzystać moje chwilowe rozproszenie.

Nasze miecze zderzyły się wydając z siebie głuchy dźwięk. Poprzez siłę z jaką Thranduil wykonał ten ruch moje ostrze odleciało parę metrów ode mnie. Przełknęłam ślinę zerkając na oddaloną o parę metrów broń oraz na Thranduila, który bierze następny zamach.

Szybko zrobiłam unik tym samym zbliżając się do miecza.
Podniosłam go z ziemi najszybciej jak potrafiłam, po czym natychmiastowo się odwróciłam.

- Jestem pod wrażeniem – wysapał Thranduil przykładając ostrze do mojej szyi.

- Ja też – szepnęłam również  trzymając zimny metal pod jego głową. - Chyba mamy remis – dodałam opuszczając broń, a Thranduil poszedł w moje ślady.

- Mówiłem, że uczeń chyba przerośnie mistrza – oznajmił opadając na ziemię.

- Jeszcze nigdy z tobą nie zremisowałam – powiedziałam z szerokim uśmiechem na ustach siadając koło blondyna. - To zasługa mojego nauczyciela – dodałam szturchając go ramieniem.

- Nie tylko – zaczął łapiąc ze mną kontakt wzrokowy. - Masz talent – dodał z uznaniem.

- Nawet tak nie mów – szepnęłam zdziwiona. - Nie widziałeś jak parę lat temu walczyłam z Telenem – na to wspomnienie cicho się zaśmiałam.

- Nie ważne co było. Nic nie zmienia faktu, że walczysz dużo lepiej niż nie jeden żołnierz w naszej armii – powiedziawszy to podniósł się do pozycji siedzącej. - A ćwiczysz dopiero od paru miesięcy.

- Może masz odrobinkę racji – wzruszyłam ramionami jednocześnie opierając się o ziemię łokciami.

- Jak zawsze – odpowiedział cicho na co głośno się zaśmiałam.

- To ja zawsze mam rację – zaczęłam całkowicie siadając. - Ty tylko okazyjnie – na moje słowa Thranduil widocznie się oburzył.

- Ja ci dam okazyjnie – skwitował moje słowa wstając. - Co powiesz na małą kąpiel? - zapytał z chytrym uśmieszkiem na ustach, a ja lekko pobladłam.

- Thrandi... nie – powiedziałam wstając cały czas się śmiejąc.

Na moje słowa Thranduil zaczął mnie gonić, a ja tym samym uciekać. Biegłam przed siebie śmiejąc się głośniej niż zwykle.

- Świetnie Elen – szepnęłam pod nosem. - Zachowanie godne królowej – dodałam, kiedy blondyn w końcu mnie złapał i ruszył ze mną w stronę jeziorka. - Proszę Cię! - pisnęłam przytulając się do Thranduila najmocniej jak umiałam.

- Nie przekonasz mnie – odpowiedział cały roześmiany, po czym razem ze mną na rękach wskoczył do wody.

Ku mojemu zdziwieniu woda okazała się być dość ciepła co wywołało szeroki uśmiech na mojej twarzy.

- Jakby ktoś nas teraz zobaczył... - szepnęłam zarzucając mokre włosy na plecy.

- Pomyślałby, że jesteśmy przykładną parą królewską – dokończył przybliżając się do mnie po to aby złożyć na moich ustach czuły pocałunek, który odwzajemniłam.

- Nie jestem tego pewna – odpowiedziałam po pewnej chwili po czym ochlapałam blondyna dość sporą ilością wody.

- A więc wojna – odpowiedział, a w jego oczach zalśniły iskierki szczęścia.




Hey! Przepraszam, że wstawiam rozdział dopiero teraz, ale napradę aktualnie nie mam zbytnio czasu na pisanie 😢 Postaram się wrzucić kolejną część do piątku i obiecuję, że będzie dużo ciekawsza i dłuższa od tego rozdziału.                                                P.S przepraszam za błędy

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top