Rozdział 2
Następnego dnia obudziłam się jeszcze przed świtem, aby móc na spokojnie przygotować się do pracy. Umyłam twarz zimną wodą, która tak jak myślałam skutecznie mnie rozbudziła oraz uczesałam moje lekko pokołtunione, brązowe pukle. Ubrałam długie brązowe spodnie, białą, luźną koszulę oraz wysokie buty na niskim obcasie.
Poranek nie należał do najcieplejszych. Mogłam się wręcz pokusić o stwierdzenie, że należał do tych mroźniejszych. Wiał silny oraz chłodny wiatr, przez co owinęłam się szczelnie moim płaszczem, a następnie nie chcąc tracić czasu, ruszyłam w stronę karczmy, w której wprost świeciło pustkami. W wiecznie zatłoczonym budynku, panowała tego dnia cisza i spokój. Było to zapewne spowodowane dniem wolnym oraz bardzo niesprzyjającą pogodą. Ciesząc się, że dzisiejszy dzień nie będzie należał do najcięższych, uśmiechnęłam się pod nosem. Rozwiesiłam swój brązowy płaszcz, a następnie zabrałam się do wykonywania moich obowiązków.
Kiedy po skończonej pracy chciałam udać się do ciepłego oraz przytulnego domu, podbiegła do mnie cała rozanielona Anet. Uściskała mnie tak mocno, że aż zabrakło mi tchu.
- Rozumiem, że cieszysz się na mój widok, ale żeby aż tak... - westchnęłam delikatnie zdziwiona zachowaniem przyjaciółki.
- Nie o to chodzi! - machnęła ręką półelfka. - Nie uwierzysz co się stało! Dobra nic nie mów, sama Ci powiem! - mówiła nie pozwalając mi na żadnego rodzaju wtrącenie w jej słowotok. - Lindir zaprosił mnie do Rivendell! - dodała z szerokim uśmiechem na ustach.
Powiedziawszy to pisnęła, przez co miałam ochotę zakryć swoje uszy dłońmi. Takie zachowanie zdecydowanie nie należało do tych typowych dla Anet.
- I jeszcze lepsza wiadomość! Jedziesz ze mną! - powiedziała, a dobry humor ani na ułamek sekundy jej nie opuszczał.
- Mówisz prawdę czy się ze mnie nabijasz? - zapytałam nie mogąc uwierzyć w słowa brunetki, która zdawała się mówić - ku mojemu zdziwieniu - poważnie.
- Prawdę - odpowiedziała lekko oburzona moim brakiem wiary. - Zostałyśmy zaproszone na święto światła. Ja jako partnerka Lindira, a ty jako moja przyjaciółka - dodałam na co moje źrenice znacznie się rozszerzyły.
Pierwszy raz od dłuższego czasu nie wiedziałam co mam odpowiedzieć, dlatego po prostu objęłam Anet najmocniej jak potrafiłam. Od zawsze marzyłam o wycieczce do Rivendell. Nawet jeśli miałaby ona trwać tylko parę dni.
- Nawet nie wiem jak Ci dziękować Anet... - szepnęłam wyswobadzając przyjaciółkę z mojego silnego uścisku.
- Nie ma sprawy. Wyjeżdżamy jutro o świcie, więc leć się pakuj - oznajmiła roześmiana widząc moją reakcję na tę niezwykłą jak dla mnie niespodziankę. Najprawdopodobniej najlepszą w moim życiu.
Szybko zarzuciłam na siebie płaszcz i jeszcze szybciej wybiegłam z prawie pustej karczmy. Byłam przeszczęśliwa, przez co uśmiech cały czas gościł na mojej twarzy. Zmalał on jednak, kiedy uświadomiłam sobie coś bardzo istotnego. W końcu jechałam na bal, a nie miałam na na niego odpowiedniej sukni. Mina mi zrzedła, a twarz pobladła. Nie było już mowy o pójściu do krawcowej, dlatego została mi ostatnia deska ratunku, którą potocznie nazywałam moja ciocią. Szybkim krokiem ruszyłam do jej niedużego mieszkanka, gdzie chwilę później wyjaśniłam jej to co miało miejsce w przeciągu ostatniej godziny.
- Sukienkę mówisz? Tak właściwie to mam jedną. Należała do twojej matki... Poczekaj chwilę -powiedziawszy to, zniknęła w pokoju obok.
Kiedy pokazała mi starą suknię mojej mamy myślałam, że spadnę z krzesła, na którym w tamtym momencie siedziałam. Była ona niebieska z elementami złota i beżu. Nie miała ramiączek, a przez jej całą długość przechodziły złote wzory, czegoś na kształt liści. Była jednym słowem przepiękna. Zdecydowanie należała do najładniejszych jakie było mi dane zobaczyć.
- Twoja mama chciałaby abyś ją ubrała - powiedziała ciocia ze łzami w oczach.
Nic nie odpowiedziałam. Stwierdziłam bowiem, że uścisk będzie w tamtym momencie najbardziej stosowny.
- Kocham Cię - powiedziała ciocia, po czym pocałowała mnie w czoło - Uważaj na siebie proszę - dodała, kiedy złapałam za klamkę do drzwi wyjściowych.
- Ja ciebie też - odpowiedziałam jej tym samym. - I będę. Obiecuję - dodałam, po czym z suknią pod pachą pobiegłam prosto do mojego skromnego mieszkanka.
Szybko spakowałam mój skórzany kufer, który ku mojemu niezadowoleniu przez naprawdę długą chwilę nie chciał się zamknąć. Owszem zabrałam sporo rzeczy, ale od zawsze wychodziłam z założenia, że lepiej nosić niż się prosić. Po skończonych czynnościach związanych z wyjazdem do Doliny Imladris, postanowiłam, że odwiedzę mojego sąsiada. Dlatego też przed wyjściem zapakowałam do materiałowego worka parę wypieków, które udało mi się kupić rankiem dzisiejszego dnia.
Kiedy dotarłam na miejsce, zastałam go siedzącego wygodnie na kanapie.
- Witaj Elen - przywitał mnie ze szczerym uśmiechem na ustach.
Odwzajemniłam go, a następnie podałam mu worek pełen pachnących pysznie łakoci. Cieszyłam się, że choć tak mogłam mu pomóc.
- Kochana, wiem jak bardzo lubisz Eris - powiedział przerywając chwilową ciszę. Na jego słowa zmarszczyłam delikatnie brwi. - Jak widzisz, ja już się nie nadaję do jazdy, więc postanowiłem, że Ci ją dam. Ty zrobisz z niej lepszy użytek - dodał, a moje brwi poszybowały ku górze.
Czy ten dzień może być jeszcze lepszy? - to pytanie zadawałam sobie przez dłuższą chwilę. Nie sądziłam, że w ciągu jednego dnia może wydarzyć się aż tyle dobrego. Najwidoczniej grubo się myliłam.
- Dziękuję! - odparłam mocno go przytulając. To proste słowo wydawało mi się najbardziej adekwatne do zaistniałej sytuacji. Dodatkowo przez nadmiar emocji nie potrafiłam wydusić z siebie nic innego.
- Spokojnie, nie uduś mnie! - zaśmiał się serdecznie. - Jeszcze trochę czasu mi zostało - dodał na co uśmiechnęłam się smutno. W końcu był człowiekiem, w przeciwieństwie do mnie śmiertelnym. - A teraz zmykaj. Słyszałem, że wyjeżdżasz do Rivendell.
- Skąd? - zapytałam posyłając mu pytające i pełne zdezorientowania spojrzenie.
- To małe miasto - odparł, a ja w duchu przyznałam mu rację.
***
Obudziłam się bardzo wcześnie co było spowodowane najpewniej nadmiarem emocji towarzyszących mi od minionego dnia. Nie chcąc zwlekać, szybko zjadłam śniadanie oraz pędem ruszyłam do stajni, gdzie osiodłam gotową do drogi klacz.
Kiedy dotarłam przed bramy miasta, uśmiech mimowolnie wpłynął na moją twarz. Uświadomiłam sobie, że jeszcze nigdy nie byłam dalej niż w Esgaroth. Przede mną czekał świat, a ja byłam w pełni gotowa, aby go zobaczyć. Dodatkowym entuzjazmem napawała mnie myśl o tym, że w końcu będę miała dłuższą styczność z własną rasą. Oczywiście widziałam innych elfów wiele razy, ale zazwyczaj takie spotkania kończyły się na wymienianiu uprzejmościami. W Rivendell miałam jednak naprawdę poznać moją rasę, która miałam nadzieję, że zaskoczy mnie pozytywnie.
Z moich rozmyślań wyrwały mnie głosy strażników, którzy mieli nas eksportować pod same bramy Rivendell. Przywitawszy się z nimi krótko, poprosiłam ich o pomoc w załadowaniu mojego bagażu do powozu, w którym miała jechać Anet. Ja postawiłam oczywiście na jazdę w siodle, która sprawiała mi o wiele większa przyjemność. Kiedy wszystko było gotowe do wyjazdu, tęskno popatrzyłam się za siebie. Pomimo kotłującej się we mnie radości, na mojej twarzy pojawił się słaby uśmiech. Kochałam to tłoczne i głośne miasto ludzi. Szybko jednak odgoniłam te sentymentalne myśli, przez co mój dobry humor wrócił ze zdwojoną siłą. Jeszcze przed samym wyjazdem dowiedziałam się, że na miejscu spędzimy dwa tygodnie, a sama podróż zajmie nam jakieś cztery dni. Słysząc te wieści uśmiechnęłam się szeroko. W końcu wyruszałam w podróż. Prawdziwą podróż.
Podróż minęła nam w świetnej atmosferze. Strażnicy wysłani przez Lindira okazali się być miłymi oraz pełnymi pozytywnej energii elfami, z którymi potrafiłam dyskutować godzinami. Tak jak myśleliśmy już czwartego dnia dość męczącej podróży, naszym oczom ukazały się budynki Doliny Imladris.
Mogłam szczerze powiedzieć, że widok zapierał dech w piersiach. Budynki nie były takie jak w Dale. Te które dotychczas znałam były zbudowane z kamienia i cegieł, a tu w Rivendell... Wszystko zbudowane było z marmuru, ozdobionego bluszczem i innymi pięknymi roślinami. Moich uszu dobiegł śpiew ptaków, tak inny od zgiełku miasta ludzi. Z uśmiechem na ustach chłonęłam widoki, którymi nie potrafiłam się nacieszyć. Te wodospady, zieleń czy posągi były tak niezwykłe, że nie potrafiłam ukryć zdumienia i zachwytu wymalowanego na twarzy. Zapatrzona w piękny krajobraz nawet nie dostrzegłam, kiedy znaleźliśmy się przed samym wjazdem do pałacu. Na ziemię przywrócił mnie dopiero pisk Anet, która szybko zeskoczyła z konia, aby jeszcze szybciej wpaść w ramiona Lindira.
Zwinnie zeskoczyłam z mojej pięknej klaczy, a następnie z uśmiechem na ustach ruszyłam w stronę gołąbeczków.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale może zechciałabyś przedstawić mi wybranka swego serca? - odchrząknęłam przerywając romantyczną sytuację, w której centrum znalazł się doradca Elronda oraz dobrze znana mi brunetka.
Anet niemal od razu oblała się rumieńcem, który na darmo próbowała zamaskować.
- Tak więc.... Elen to jest Lindir, Lindir to jest Elen - wydusiła w końcu, a ja z trudem powstrzymałam się od śmiechu. Nie miałam w zwyczaju widywać Anet tak zakłopotanej.
Podaliśmy sobie ręce oraz uśmiechnęliśmy się do siebie. Być może oceniłam go zbyt pochopnie, ale stwierdziłam, ze wygląda mi na spokojnego, dobrego oraz poukładanego elfa. Po tym krótkim przywitaniu Lindir oznajmił nam, że uczta na cześć święta światła odbędzie się za parę dni. Będą na niej tańce, śpiewy, a co najważniejsze - pełno gości. Kolejne informacje usłyszałam jak przez mgłę, ponieważ byłam zbyt zajęta oglądaniem - w dalszym ciągu zachwycających mnie - widoków. Usłyszałam jedynie, że zjawi się Lady Galadriela, Celebríana, jej ojciec o podobnym imieniu, król Dzikiego Lasu (czy jakoś tak), Gandalf oraz wiele innych ważnych osobistości. Na słowa Lindira przełknęłam ślinę. Bałam się, że pobyt wśród tak wielu istotnych osób może mnie przytłoczyć. Postanowiłam jednak zbyt dużo nie rozmyślać. W końcu żyje się chwilą prawda?
Kiedy Lindir pokazał mi moją komnatę, po raz kolejny dzisiejszego dnia odebrało mi mowę. W środku niezbyt dużego pomieszczenia znajdowało się sporych rozmiarów łóżko ze złotą ramą, pięknie zdobiona toaletka, wysoka biała szafa oraz mały stolik otoczony trzema krzesłami. Ku mojemu zadowoleniu w komnacie dostrzegłam również wyjście na balkon, z widokiem na wjazd do Rivendell. Po prawej stronie od wejścia widniały również białe oraz wąskie drzwi, które prowadziły zapewne do łazienki.
Podziękowałam Lindirowi, który razem z Anet zniknął w pokoju brunetki, który znajdował się zaraz na przeciw mojego. Już chwilę po ich zniknięciu, pomimo żarliwych sprzeciwów z mojej strony, służba przyniosła moje bagaże.
Nie czekając ani chwili dłużej, wypakowałam swój wypchany po brzegi kufer, wzięłam czerwoną, długą suknię, a następnie ruszyłam w stronę łazienki. Kąpiel po czterech dniach jazdy okazała się być zbawienna. Po wyjściu z wody czułam się jak nowonarodzona. Otworzyłam drzwi od łazienki, po czym usiadłam przy tolaletce. Włosy spięłam w luźnego warkocza, a następnie wyszłam na balkon, gdzie ciepły wiatr delikatnie otulił moją twarz. Rozkoszowałabym się tym świeżym powietrzem oraz widokiem dłużej, gdyby nie moja kochana przyjaciółka.
- I jak tam? - zagaiła rozmowę opierając się koło mnie na barierce. - Podoba się ?
- Nawet nie wiesz jak bardzo - zaczęłam krzyżując z brunetką spojrzenia. - Tu jest jak w raju - westchnęłam nie potrafiąc ukryć zachwytu. - Jeszcze tydzień temu myślałam o kolejnych dniach w pracy, a teraz.... jestem tutaj. W przepięknej krainie elfów... Dziękuje Ci Anet - powiedziawszy to lekko ją przytuliłam. To w końcu dzięki niej mogłam spełnić jedno z moich małych marzeń.
Kiedy oderwałyśmy się, uważnie się jej przyjrzałam. Musiałam przyznać, że brunetka również nie próżnowała. Włosy upięła w wysokiego, starannego koka, a na na ciało założyła piękną, fioletową suknię, która idealnie podkreślała jej atuty.
- To ja Ci dziękuje, że tu ze mną jesteś - stwierdziła posyłając mi szczery uśmiech. - A teraz chodź. Idziemy na ucztę - powiedziawszy to ze mną pod ręką ruszyła w nieznanym mi kierunku.
Idąc przez zawiłe korytarze moją głowę wypełniały dziesiątki myśli. Im bliżej wyznaczonego celu się znajdowałyśmy, tym moje serce zaczynało mocniej bić. W pewnym momencie uderzyła mnie dość przykra oraz przerażająca rzeczywistość. W końcu kim byłam? Kelnerką w krainie ludzi, która nagle zapragnęła odwiedzić pałac? Na samą myśl prychnęłam pod nosem. Taka wizja wydała mi się zbyt abstrakcyjna. Nie miałam jednak zamiaru kryć się ze swoim pochodzeniem.
Przed samymi drzwiami prowadzącymi do sali, dołączył do nas Lindir. Dał buziaka w policzek mojej przyjaciółki, a w moją stronę posłał uśmiech, który bardzo niepewnie odwzajemniłam.
- Gotowe ? - Na jego słowa obie niepewnie pokiwałyśmy głowami, a on otworzył przed nami wysokie, drewniane drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top