Rozdział 34

- Słuchaj się mamy – rzucił Thranduil odstawiając podekscytowanego Legolasa na ziemię. – I baw się bezpiecznie – westchnął pozwalając, aby delikatny uśmiech wpłynął na jego twarz.

- Postaram się – dopowiedział szybko malec, a następnie jeszcze prędzej wbiegł do przygotowanego jakiś czas temu powozu. – Pa ada – dodał jeszcze zanim zniknął z pola widzenia starszego blondyna. Thranduil pokręcił jedynie głową.

- Na pewno nie dasz się przekonać do wyjazdu? – zapytałam go jeszcze raz, mając nadzieję, że ten jakimś cudem zmienił zdanie.

- Nie ma na to szans – westchnął biorąc moją twarz w swoje dłonie. – Ale wy bawcie się dobrze – dodał składając na moich ustach czuły pocałunek, który odwzajemniłam.

- No dobrze – wzruszyłam ramionami. – A ty nie wpadaj na żadne głupie pomysły – zagroziłam mu palcem na co blondyn cicho się zaśmiał.

- Nigdy nie wpadam – wzruszyłam ramionami co wywołało prychnięcie z mojej strony. – Ale dobrze.. spróbuję – dodał widząc moje karcące oraz wyczekujące spojrzenie.

- Powiedzmy, że jestem usatysfakcjonowana – powiedziałam jednocześnie dając mu jeszcze jednego, tym razem szybkiego całusa w usta. – Do zobaczenia za dwa tygodnie – rzuciłam na odchodne, a następnie weszłam do powozu, gdzie czekał na mnie cały podekscytowany Legolas. – Gotowy do drogi? – zapytałam na co malec odkleił się gwałtownie od szyby oraz pokiwał energicznie głową.

- Już chce być na miejscu – rzucił wkładając ręce pod uda jednocześnie wymachując nogami w powietrzu. Zaśmiałam się cicho, po czym posłałam mu pełne troski spojrzenie. Jak ja kocham tę małą istotkę – pomyślałam na chwilę oddając się rozmyślaniom. Miałam również nadzieję, że podróż do Rivendell minie nam bez żadnych przeszkód.

***

- Osiodłajcie mojego jelenia – rzuciłem przechodząc koło stajennych, którzy na moje słowa od razu zabrali się do pracy.

Z racji tego, że Elen nareszcie wyjechała, mogłem w spokoju udać się na zwiady do Dol Guldur. Chciałem zrobić to już od dłuższego czasu, ale za każdym razem spotykało się to z gorliwym sprzeciwem mojej żony. Nie chcąc jej martwić stwierdziłem, że podczas jej nieobecności zrobię rzeczy, na które elfka pewnie by nie przystała.

Kiedy otworzyłem komnatę uderzyła mnie ta przenikliwa cisza. Nie słyszałem głosów dobrze znanych mi osób, dlatego jedynie słabo się uśmiechnąłem. Głupio było przyznać to przed samym sobą, ale wiedziałem, że pomimo tak krótkiego wyjazdu i tak będę tęsknić za moją rodziną.

Nie chcąc pogarszać swojego nastroju, od razu zacząłem przebierać się w strój idealny do nadchodzącej wyprawy, na którą miałem udać się wraz z Gandalfem. Według wskazówek czarodzieja, miał on na mnie czekać trzy kilometry na południe od pałacu. To właśnie stamtąd mieliśmy się udać do dawnego pałacu Leśnych Elfów... Do miejsca, w którym się wychowałem.

Po tym jak ubrałem się w bardzo lekką oraz wygodną zbroję, natychmiast udałem się do wyjścia z pałacu, gdzie czekał na mnie w pełni osiodłany Orion. Pogłaskałem zwierzę po pyszczku, a następnie zwinnie na niego wskoczyłem.

- Czy na pewno chcesz jechać tam sam mój królu? – moich uszu dobiegł lekko zmartwiony głos jednego ze strażników.

- Tak – odpowiedziałem zwięźle jednocześnie łapiąc za wodze. – Jeśli nie wrócę do jutra w południe wyślijcie straże do Dol Guldur – dodałem patrząc się w głąb lasu. Zmarszczyłem brwi, a następnie nie czekając na odpowiedź elfa, galopem ruszyłem do ustalonego miejsca spotkania.

Podróż nie zajęła mi długo. Wsłuchany w piękny śpiew ptaków oraz szum leśnych strumyków, już po parunastu minutach dostrzegłem sylwetkę czarodzieja, który siedząc na przewróconym drzewie puszczał kółka z dymu. Uśmiechnąłem się delikatnie jedocześnie zatrzymując rozpędzonego Oriona.

- Mae govannen, mellon nin – rzuciłem przyglądając się zamyślonemu czarodziejowi.

- Witaj Thranduilu! – powitał mnie podnosząc się z uśmiechem na twarzy. – Elen już pojechała tak? – zapytał nie kryjąc rozbawienia.

- Tak – zaśmiałem się. – Dlatego tutaj jestem – wzruszyłem ramionami. – Gdyby rzeczywiście była teraz w pałacu, w życiu bym się tutaj nie dostał – dodałem na co czarodziej serdecznie się zaśmiał jednocześnie chowając fajkę do swojej skórzanej torby.

- Powinieneś się cieszyć, że tak się o ciebie troszczy przyjacielu – powiedział wskakując na swojego kasztanowego rumaka.

- Cieszę się Gandalfie, ale czasem nieco przesadza – odpowiedziałem poprawiając swoją pozycję w siodle.

- Ostrożności nigdy dość – rzucił na co pokiwałem z niedowierzaniem głową. Zaczynałem rozumieć dlaczego ta dwójka tak dobrze się dogadywała. Ich charaktery nie były aż tak różne.

Pod opuszczony już dawno pałac dotarliśmy jeszcze przez zachodem słońca. Jechaliśmy w ciszy nie chcąc, aby ktokolwiek nas zauważył. W końcu Mroczna Puszcza stawała się coraz mniej bezpieczna. Nie była już tym lasem, w którym biegałem jako małe dziecko.

Kiedy zeskoczyliśmy ze zwierząt, mój wzrok od razu powędrował na lekko podniszczony zamek, który w latach świetności prezentował się wprost niesamowicie. Na wspomnienia z przed wielu lat uśmiech wpłynął na moją twarz. Przypomniały mi się bowiem zabawy, pierwsze treningi, bale oraz oczywiście rodzice. Na ich wspomnienie mój uśmiech zbladł, a oczy posmutniały tracąc swój blask.

- Musimy być bardzo ostrożni – szepnął czarodziej marszcząc brwi. – Już od pewnego czasu podejrzewam, że to miejsce mogło być przejęte przez mroczne siły Thranduilu – dodał przenosząc na mnie wzrok.

- Być może masz racje – odparłem nasłuchując podejrzanych dźwięków. Ku mojemu zadwoleniu nic takiego nie usłyszałem. – Mogłem trochę bardziej zabezpieczyć to miejsce – skarciłem samego siebie. Jeśli zło rzeczywiście zaczęło pochłaniać wzgórze Amon – Lanc, to była to tylko i wyłącznie moja wina.

- Nie obwiniaj się – powiedział Gandalf zmierzając w stronę wejścia do pałacu. – Nie wiedzieliśmy, że zło powróciło – dodał na co pokiwałem delikatnie głową. W pewnym stopniu musiałem przyznać mu rację.

Kiedy dotarliśmy pod spróchniałe od wilgoci i starości drzwi, wymieniliśmy ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. Musieliśmy być cicho... Bardzo cicho. W końcu nie mieliśmy pojęcia co czeka nas we wnętrzu pałacu w Dol  Guldur.

Na widok znajomych mi ścian i korytarzy, uderzyły mnie dziesiątki wspomnień. Pomimo upływu lat, pałac nie zmienił się zbytnio. Różnił się jedynie od poprzedniej wersji grubą warstwą kurzu, która otulała dosłownie wszystko.

- W dalszym ciągu robi wrażenie – powiedziałem cicho, bacznie obserwując wnętrze budynku.

Po raz kolejny tego dnia uderzyła mnie jednak ta cisza. Przenikliwa cisza, która tym razem dość mocno mnie zaniepokoiła. Zapamiętałem bowiem ten pałac zupełnie inaczej. Za czasów mojej młodości przepełniony był cudownym zapachem lasu oraz głośnymi rozmowami jego mieszkańców.

Teraz było zupełnie inaczej. Świeży zapach zniknął, a zastąpił go odór stęchlizny. Coś mi tu nie pasowało. Szczególnie wielkie pajęczyny pokrywające niektóre ściany.

- Oby nie zrobiły tutaj gniazda – szepnął Gandalf dotykając lepkiej nici z grymasem na twarzy.

- Czy jest tu coś niepokojącego? – zapytałem ignorując jego wcześniejsza uwagę.

- Nie jestem pewien – odparł zamyślony idąc koło mnie.

Pomimo tak wielu lat w dalszym ciągu pamiętałem układ wszystkich korytarzy. Dzięki tej umiejętności bez większych przeszkód chodziliśmy po pałacu.

Kiedy Gandalf otworzył usta, aby coś powiedzieć szybko zasłoniłem mu je moją dłonią. Przez chwilę czarodziej patrzył na mnie z niezrozumieniem, jednak już chwilę później posłał mi zaniepokojone spojrzenie. Z racji tego, że miałem wyczulony słuch z łatwością usłyszałem czarną mowę dochodzącą z pomieszczenia, które dawniej służyło za salę tronową.

- Czarna mowa – szepnął niemalże niesłyszalnie Gandalf, który tak jak ja szczelnie przylegał do muru.

W duchu modliłem się, aby istoty posługujące się tym językiem odeszły od nas jak najszybciej. Owszem mógłbym ich zabić jednak nie tędy droga. Chcieliśmy pozostać niezauważeni. Nie mieliśmy przecież pojęcia ile orków czy innych kreatur rzeczywiście znajduje się w opuszczonym pałacu.

- Wracajmy – szepnąłem na co czarodziej pokiwał jedynie ze zrozumieniem głową.

Szliśmy bezszelestnie, uważnie stawiając kroki. Kiedy wyszliśmy na dwór, a następnie odjechaliśmy na bezpieczną odległość od dawnego pałacu elfów, odetchnąłem głęboko. Niewiele brakowało. Jeden niewłaściwy ruch, a moglibyśmy go przepłacić życiem.

- Valrowie nie wysłali mnie bez powodu – szepnął Gandalf, kiedy zwolniliśmy tempo jazdy. Mieliśmy nadzieję, że w końcu jesteśmy bezpieczni. Szczególnie pod osłoną nocy, kiedy trudno dostrzec cokolwiek. – Nie jest dobrze Thranduilu – dodał krzyżując ze mną spojrzenie. – Miej na uwadze Dol  Guldur. Dopilnuj żeby nie stało się kolejną fortecą orków – powiedziawszy to zmarszczył brwi.

- Zrobię co w mojej mocy – odparłem zamyślony. Nie przypuszczałem, że zagrożenie ze strony zła jest tak realne.

Mroczna Puszcza nie była już bezpieczna. To wiedziałem na pewno. Chciałem jednak tą informację zostawić dla siebie. Nie chciałem martwić Elen, a w szczególności małego Legolasa, który powinien cieszyć się dzieciństwem, tak jak robiłem to ja.

- Nie mów o tym Elen dobrze? – zapytałem Gandalfa, który niepewnie pokiwał głowa ze zrozumieniem. – Sam wyślę tutaj straże, aby się z tym rozprawili – dodałem, a w moich oczach błysnęły iskierki lekkiego szaleństwa.

Nigdy nie zapomnę co orkowie zrobili niegdyś mojej rodzinie... Co przez nich straciłem.






Hey! Jak widzicie dzisiaj dodaje dwa nieco krótsze niż zwykle rozdziały 😊 Po prostu musiałam rozdzielić to na dwie osobne części 😉.
Mam nadzieję, że się podoba i z góry przepraszam za błędy😊.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top