Rozdział Trzynasty

Harry's POV

Słów: 1962

 Weekend był okropny. Sobota była najgorsza, niedziela już mniej, a po weekendzie, w poniedziałek miałem zajęcia, które na całe siedem godzin pozwoliły mi nie myśleć o tym, co wydarzyło się w przeciągu ostatnich kilku dni. Nie widywałem się z Trish ani Louisem, jedynie z Liamem, z którym dzieliłem pokój. Ale nawet na jego towarzystwo nie miałem ochoty, wiedząc, że przyjaźni się on z Louisem.

 Miałem więc nadzieję, że kończąc zajęcia o szesnastej i opuszczając uczelnię, nie natknę się na nikogo, kto miałby związek z Louisem. To nie tak, że tchórzyłem i bałem się na niego spojrzeć, było mi po prostu wstyd i czułem poczucie winy względem Nialla, swojego chłopaka, wobec którego zachowałem się nie w porządku. Muszę mu o tym powiedzieć.

- Hej Harry – poczułem drobną dłoń na ramieniu, więc odwróciłem się, zaskoczony, spoglądając na Vanessę. Odetchnąłem z ulgą, że nie był to Louis i posłałem jej mały uśmiech.

- Cześć – pozwoliłem jej iść obok mnie, kiedy zmierzałem w kierunku akademika. – Co u Ciebie słychać?

 Sądząc po jej szeroko otwartych, błyszczących oczach i szerokim uśmiechu mogłem wywnioskować, że była szczęśliwa. Włosy miała tym razem rozpuszczone, okulary schowała do torby a jej ekscytacja dał mi jasny znak, że musiało się coś stać.

- A wszystko jak najlepiej, dziękuję. Wracasz teraz do domu?

- Um, tak. Wiesz – podrapałem się po głowie, nie chcąc brzmieć zbyt niegrzecznie. – mam po prostu dużo spraw na głowie. Ale możemy chwilkę porozmawiać.

- Nie, to w porządku – machnęła ręką, nie przestając uśmiechając się nawet na chwilę. Zmarszczyłem podejrzliwie brwi. – Dzisiaj muszę odwiedzić mojego chłopaka.

- Chłopaka? – zdziwiłem się jeszcze bardziej. Vanessa nie była typem osoby, która miałaby chłopaka. – Nie wiedziałem, że kogoś masz. To dlatego jesteś taka szczęśliwa?

- Tak, ale tu chodzi o coś więcej. Joe jest w szpitalu, w śpiączce i od jakiegoś czasu nie było dobrze, ale przedwczoraj zaczęło się poprawiać. – spojrzała na mnie jeszcze bardziej rozpromieniona. Nie mogłem nie podzielić jej entuzjazmu, przejmując się bardzo stanem zdrowia jej chłopaka.

- Naprawdę? To świetnie! – objąłem ją. – Więc, ma na imię Joe, huh? Mogę spytać, jak to się właściwie stało, że jest... no, w takim stanie?

- W porządku – pokiwała głową, zatrzymując się przy skrzyżowaniu ulicy, gdzie mieliśmy się rozdzielić. – W czerwcu był pożar, w mieszkaniu, w którym mieszkał. Jako jedyny doznał największych obrażeń, oczywiście nie chodzi tu o poparzenia, ale o upadek z... bodajże czwartego piętra.

- Pożar? – zamrugałem kilka razy, powoli układając sobie w głowie jej słowa, które zaczęły tworzyć spójną całość. Czerwiec. Pożar. Joe. Louis.

 Nigdy nie obchodzą Cię uczucia innych i zawsze myślisz tylko o sobie, nie o mnie, nie o przyjaciołach, nie o Joe, tylko o sobie! Zawsze pozostaniesz tym samolubnym, apodyktycznym dupkiem.

- Harry wszystko w porządku? – spojrzałem na Ness, która wpatrywała się we mnie zmartwiona, jak gdybym dostał co najmniej krwotoku z nosa. Zaprzeczyłem ruchem głowy i przeczesałem swoje włosy do tyłu, czując, jak zaczęło robić mi się gorąco.

- Tak, przepraszam. Muszę... muszę już iść.

 Przytuliłem ją krótko i ruszyłem w stronę przeciwną, niż zamierzałem. W kierunku, którego w ogóle się nie spodziewałem. To był znowu impuls, który zawsze kierował mną wtedy, kiedy gubiłem się we własnych myślach, kiedy chodziło tu o jedną osobę, która mieszała mi w głowie najbardziej. Ale ostatnimi czasy mieszała mi w głowie praktycznie ciągle, gubiąc mnie w uczuciach i emocjach, co do niektórych nie byłem już pewien.

 Pojechałem windą, nie mając siły, aby iść schodami. Może to dlatego, że prawie całą drogę tutaj biegłem, nie mogąc złapać oddechu, a kiedy znalazłem się w końcu pod drzwiami, postanowiłem się najpierw ogarnąć. Poprawiłem swoje poburzone loki, powachlowałem twarz dłonią, bo moje policzki były bardzo czerwone a oczy rozbiegane, ale ja nie chciałem, aby widział, że jestem zdenerwowany.

 Ledwo zdążył otworzyć drzwi, kiedy odezwałem się:

- To dlatego nienawidzisz się z Vanessą.

 Louis ściągnął brwi, patrząc na mnie jak na idiotę. Na jego ramionach wisiała bluza, przykrywając wszystkie niedoskonałości i blizny, a dekolt koszulki nie sięgał przed szyję.

- Pożar – dodałem, widząc jego pytające spojrzenie. Być może Louis udawał, albo naprawdę nie umiał domyśleć się, o co mi chodziło. Jego wzrok złagodniał, usta rozchyliły się w szoku i zanim mógł cokolwiek powiedzieć, wcisnąłem się do środka.

 Rzuciłem torbę obok swoich nóg i zsunąłem ze stóp buty, jak gdybym był u siebie.

- Powiedz mi, dlaczego Ty...

- Okej – przerwał mi i tym razem to ja byłem tym, który nie wiedział, o co chodzi. – Pokażę Ci.

  Nie mogłem zrobić nic innego, jak podążyć za nim. Za dnia jego mieszkanie było jaśniejsze, niż zwykle – było tu wyjątkowo czysto, nie licząc górki ciuchów na fotelu w salonie, do którego po drodze zajrzałem, i skarpetki, która leżała przy stoliku, będąc tam już wtedy, kiedy odwiedziłem Louisa w piątek.

 Weszliśmy do łazienki. Zdziwiłem się nieco, ale pozwoliłem Louisowi zamknąć za nami drzwi i po długim namyśle usiadłem na dość wysokim koszu na pranie. Louis stanął na przeciwko mnie, skubiąc palcami sznurek swoich dresowych spodni, a kiedy w końcu na siebie spojrzeliśmy, spłonąłem rumieńcem, przypominając sobie, co robiliśmy poprzednio. Co ja zrobiłem.

 Nie odzywałem się. Miałem nadzieję, że Louis opowie mi o tym, o czym dowiedziałem się od Vanessy, zamiast od niego. Louis nie okłamał mnie, ale nie powiedział m i całej prawdy i nawet, jeśli nie miał takiego obowiązku, poczułem się z tym trochę źle, bo Louis prawdopodobnie mi nie ufał.

 Nie spodziewałem się jednak tego, co stało się chwilę później. Nagle słowa „Pokażę Ci" nabrały dla mnie większego, głębszego znaczenia, dotarło do mnie, co Louis chciał mi pokazać, a czego nie mógł zrobić wtedy, w piątek. Zacisnąłem wargi w wąską linię, aby nie drżały, kiedy mój wzrok prześlizgiwał się po ciele Louisa w dół i w górę. Kiedy zdjął bluzę, odsłaniając ręce. Kiedy rzucił obok niej koszulkę, a później drugą którą miał pod spodem. I wtedy, kiedy stanął przede mną w samych spodniach, a przez jego twarz przemknął cień, chociaż mogło mi się zdawać.

 Ale nie umiałem nic z siebie wydusić. Nie umiałem w tym momencie myśleć, a tym bardziej mówić – zrobiło mi się słabo, ale zakryłem tylko usta dłonią, z szeroko otwartymi oczami śledząc każdą bliznę Louisa i każde zadrapanie. Ale to nie było coś, przez co pomyślałbyś, że to drapnięcie przez kota albo oparzenie się wrzątkiem z gorącej herbaty – to było coś, przez co każdy pomyślałby, że ten człowiek cudem uszedł z życiem. I tak było. Tak było, ponieważ Louis zdawał sobie z tego sprawę; to była prawda – Louis był o krok od śmierci.

- Poparzenia drugiego stopnia. Gdzieś tutaj trzeciego. – wskazał palcem na zgięcie pomiędzy ramieniem i szyją, gdzie ciągnęła się szeroka linia pofałdowanej i zdartej skóry. Żółć podeszła mi do gardła i prawie zwymiotowałem, nie dlatego, jak to wyglądało, ale dlatego, że wizja ledwo uchodzącego z życiem Louisa znowu przemknęła mi przez myśl.

 Zamknąłem oczy i znów je otworzyłem, a Louis stał bliżej, niż wcześniej. Mogłem zobaczyć jego ciało z bliska, to, jak zniszczone było, ale na swój sposób piękne – nawet sam nie wiedziałem dlaczego. Wyciągnąłem dłoń, trochę niepewnie i położyłem ją płasko na klatce piersiowej Louisa.

- Boli?

- Już nie – pokręcił głową i spuścił wzrok na moją rękę, śledząc jej ruchy. Sunąłem nią wyżej, wzdrygając się, kiedy podrażniłem skórę na ramieniu Louisa, bliznę, która była chyba najbardziej bolesna. – Przepraszam. – Złapałem pomiędzy palce naszyjnik, utkwiwszy w nim wzrok i wiedziałem, że Louis też patrzył, ale żadne z nas się wtedy nie odezwało. Nie wiedziałem nawet, czy powinniśmy czy może nie, czy było jeszcze coś do wyjaśnienia, czy było tego wiele i czy w ogóle było to istotne.

 Uniosłem wzrok na jego usta a później na jego oczy, które zamknął tak szybko, jak napotkał moje spojrzenie. Dowiedziałem się dlaczego chwilę później – kiedy przycisnął swoje usta do moich, nie dając mi nawet czasu, aby się zastanowić. Aby przemyśleć wszystkie za i przeciw, aby przemyśleć, czy zgodzić się czy nie, czy było to odpowiednie czy wręcz odwrotnie. Ale Louis, który całował mnie i stał przede mną półnagi sprawiał, że było to jedyne, o czym byłem w stanie myśleć. Kogo to obchodzi, czy było to odpowiednie?

 Złapałem za sznurki dresów Louisa i przyciągnąłem go do siebie bliżej, tak, że stał pomiędzy moimi kolanami. Poczułem się, jak gdybym dostał cegłą w głowę, kiedy wspomnienie mnie i Louisa, siedzących na masce samochodu w żadnym miejscu uderzyła we mnie tak mocno, że chyba rzeczywiście dostałem cegłą w głowę. Albo szamponem.

- Przepraszam – wydawał się być rozbawiony, kiedy odsunął się i odłożył go z powrotem na półkę, a ja wydałem jęk niezadowolenia, orientując się, że byłem zbyt wysoki, aby tam siedzieć. Uderzyłem głową w półkę i strąciłem połowę rzeczy, które Louis musiał teraz zbierać, prawdopodobnie przez to, że nie umiałem mu się oprzeć. Zarumieniłem się mocno i spuściłem wzrok na swoje paznokcie, czekając, aż skończy.

 Jak miałem zachowywać się w towarzystwie Louisa? Oboje wiedzieliśmy, że to, co robiliśmy nie było do końca w porządku, przynajmniej nie w moim przypadku. Miałem chłopaka, którego kochałem i z którym byłem od prawie dwóch lat. Gdyby nie on, mógłbym stwierdzić, że i mi i Louisowi nie stało na przeszkodzie nic, aby być razem. Ale tak nie było. Całowaliśmy się już drugi raz, zupełnie przypadkowo i nieplanowanie, w tajemnicy przed wszystkimi, ale nadal nic sobie nie wyjaśniliśmy i wciąż pozostawaliśmy po prostu starymi znajomymi.

- Już – wyprostował się, z powrotem stając na przeciwko mnie i w skupieniu obserwował moją reakcję, kiedy znowu pozwoliłem zerknąć sobie na jego blizny. Ale nie myślałem tak, jak Louis myślał, że myślałem – nie uważałem, że były obrzydliwe. Nie uważałem, że Louis był obrzydliwy, był... wciąż był pięknym Louisem, w którym zakochałem się kilka lat temu.

- Co się tak właściwie stało? - spytałem cicho, nie wiedząc, czy Louis chciał o tym rozmawiać. – Kim był dla Ciebie Joe? I Vanessa?

 Zastanawiał się jakiś czas, zanim wziął głęboki oddech, aby odpowiedzieć. Co było dla mnie zaskoczeniem, ponieważ Louis rzadko odpowiadał na moje pytania.

- Joe to chłopak Ness. Był moim... przyjacielem. Wynajmowaliśmy razem to mieszkanie, tak naprawdę on je wynajmował, bo należało już do mnie. Byliśmy na tym samym kierunku studiów, na medycynie, jednak tym, co nas łączyło najbardziej były imprezy, ale to myślę, że wiesz.

Odczekał kilka sekund, zanim kontynuował.

- W czerwcu, w dniu pożaru, było dość ostro. Wszyscy byli pijany, ale ja najbardziej, a zaraz po mnie Joe. Był jednak jedynym, który poszedł spać, a kiedy wybuchł pożar, on nie wiedział. Ja z resztą też nie. Naprawdę prawie nic z tego nie pamiętam, ale wiem, że kiedy ratownicy wnosili mnie na noszach do karetki, spytali, czy ktoś jeszcze jest w środku. – potrząsnął głową, jak gdyby starał się wyrzucić ten obraz ze swojej głowy. Odruchowo złapałem go za rękę, mocno ją ściskając. – Nie wiedziałem, ale odpowiedziałem, że nie. Był tam Joe, który obudził się trochę po tym, jak mnie uratowali, jednak jego skóra nie ucierpiała za bardzo. Za to...

- Wyskoczył z okna – dokończyłem, znając dalszą część historii. Louis spojrzał na mnie zdziwiony, ale po chwili chyba przypomniał sobie, że mam dobre kontakty z Vanessą.

 Tym razem nie płakałem. Nie mogłem, nie przy Louise. Nie mogłem pokazać mu, jak bardzo cieszyłem się, że stoi na przeciwko mnie i oddycha, że nie leży teraz kilka metrów pod ziemią, a ja nie odwiedzam go na cmentarzu, dowiedziawszy się o jego śmierci dopiero kilkanaście lat po.

- Gdyby nie ja... teraz żyłby normalnie.

- Nieprawda, Louis. To nie Twoja wina.

- Nie moja? A czyja? – parsknął, a ból w jego oczach sprawił, że serce zakuło mnie mocno, a oczy zapiekły niemiłosiernie. To nie twoja pieprzona wina. – Gdyby nie to, że spadł na moje auto, teraz byłby martwy.

- Nie mogłeś nic na to poradzić, byłeś wtedy nieprzytomny. Nie możesz się obwiniać, przestań.

 Pokręcił jedynie głową i odwrócił się do mnie tyłem, tym samym ucinając naszą dyskusję. Zebrał z podłogi swoje ciuchy i podszedł do umywalki na przeciwko, zerkając na mnie w odbiciu lustra.

- Pomożesz mi założyć bandaże?



Od autora: Hejka! Pewnie nikt nie spodziewał się, że dzisiaj będzie rozdział, a co za tym idzie odwieszenie Thousand Years, ja szczerze mówiąc też nie. Mam nadzieję, że nie niecierpliwiliście się długo i nie złościliście się ani nie zaprzestaliście czekania, i że również spędziliście dobrze wakacje. Miałam odwiesić już po ich zakończeniu, ale stwierdziłam, że mogę zrobić to jedenaście dni przed, bo mam napisane już trochę rozdziałów. 

 Nie zrobiłam nic bardzo produktywnego przez ten czas, tak, jak sobie zaplanowałam, ale porządnie wypoczęłam przez półtora miesiąca. Niedługo rok szkolny, więc rozdziały mogą pojawiać się również trochę rzadziej, ale będą. Dziękuję tym, którzy czekali i wciąż chcą to czytać i tak dalej :D 

 Nie zapominajcie o hasztagu #ThousandYearsPL.

 PS Zapraszam na moje nowe opowiadanie pod tytułem Fast and Dangerous, które jest oczywiście o Larrym. Fabuła i wszystkie inne odbiega od moich wcześniejszych opowiadań, nie wszystkim może przypaść do gustu, ale z całą pewnością spodoba się części z Was, ja jestem bardzo dumna, tak skromnie dodam. Znajdziecie link w linku zewnętrznym.

All the love.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top