Rozdział Szósty
Słów: 2094
Harry's POV
- W skali od jednego do jednego jak bardzo popieprzone jest to, że jedziemy na zajęcia do budynku, który jest praktycznie na tej samej ulicy? - zerknąłem na Liama, który zdążył zadomowić się już chyba w moim samochodzie, bo pomimo jego uwagi wpatrywał się w nie z wielkim uwielbieniem nawet podczas jazdy.
- To moje dziecko, nie mogę zostawić go samego - zachichotałem, w duchu przyznając mu rację. Szkoda benzyny. - A najlepsze jest to, że jest ładna pogoda. Możemy wrócić pieszo.
- Jeszcze czego - parsknął, poprawiając się na swoim siedzeniu. - Nie zostawię... Mai.
- Mai? - uniosłem brew, czując się jak idiota, kiedy zaraz po odpaleniu silnika zatrzymałem samochód na dużym parkingu. Wysoki budynek przed nami zaparł mi dech w piersiach tylko na chwilę, ponieważ mimo zadbanej i imponującej architektury, to tutaj miały odbyć się lata moich tortur. Nie mogłem nikogo winić, sam chciałem od razu po skończeniu szkoły zacząć studia, więc nie było odwrotu.
- Tak ją nazwałem - obaj wysiedliśmy z samochodu, Liam poklepał jego maskę, zanim nie wzięliśmy swoich toreb i ruszyliśmy w stronę wejścia, jak podejrzewałem.
- Dzięki za nazwanie jej za mnie.
- Hej, powiedziałeś „jej", to już coś znaczy!
Wywróciłem oczami, nie komentując tego i pozwoliłem, aby Liam poprowadził nas... właściwie nie wiedziałem gdzie.
- Dużo tu ludzi - mruknąłem, ściskając pasek swojej torby, nadal czując się trochę niepewnie wśród tylu osób. Przytłaczało mnie to i sprawiało, że robiło mi się za gorąco.
- Tu niedaleko też jest kampus, nie dziw się, nie wszyscy spóźniają się tu na zajęcia - rzucił żartobliwie, ale nie słuchałem go, całkowicie zagubiony.
- Liam, my nie jesteśmy na tym samym kierunku - jęknąłem, patrząc na niego wystraszony. - Ty masz prawo, ja medycynę. Zgubię się, co mam robić?
- Wykłady nie są obowiązkowe, możesz oblać - wzruszył ramionami.
- Dzięki...
Wiedziałem, że nie mogę się spóźnić, nie pierwszego dnia. Poza tym to już nie jest szkoła średnia, gdzie mógłbym się jakoś usprawiedliwić, jestem dorosły i powinienem dalej sam zadbać o swoją edukację. Oddaliłem się w nieznanym sobie kierunku, gdzie na szczęście było mniej osób, aby być może zorientować się, co, gdzie i jak. Niestety byłem zbyt zdenerwowany i kiedy poczułem puknięcie w ramię, podskoczyłem i szybko się odwróciłem.
- Szukasz czegoś?
No nie. Znowu Louis. Starałem się uspokoić kołatanie mojego serca, na widok jego jeansowej koszuli i kilkudniowego zarostu, które w połączeniu na jego ciele wyglądały nieziemsko. To była po prostu reakcja, z której nadal nie wyleczyłem się po tym, jak kiedyś reagowałem na bliskość jego ciała. To wcale nie znaczyło, że tym razem nie zamierzałem niczego z tym zrobić - tym razem nie zamierzałem pakować się w to gówno i toksyczną znajomość z Louisem.
Nie wiedzieliśmy się od feralnego dnia, kiedy spotkałem go w pokoju Trish. Z nią również za wiele nie rozmawiałem, być może dlatego, że Liam pokazywał mi miasto, przede wszystkim bibliotekę, którą określił jako mój przyszły dom. Cóż, być może się nie mylił.
- Tak - odchrząknąłem. - Nie wiem, gdzie mam iść.
- Boże, czy ja zawsze muszę za Ciebie wszystko robić? - wywrócił oczami, łapiąc mnie za zgięcie w łokciu i pociągnął mnie za sobą. Zmarszczyłem brwi, posłusznie idąc za nim, jednak w połowie drogi wyrwałem rękę z jego uścisku, kiedy zaczął mnie on boleć.
- „Zawsze"? - kiedy nie uzyskałem odpowiedzi, dodałem: - A ty jesteś...?
- Medycyna - wtrącił.
- Wiem, Liam mi powiedział - miałem wrażenie, że specjalnie idzie szybko, abym nie mógł go dogonić, bo pomimo, że moja kondycja nieco się poprawiła w ostatnim czasie, to wciąż nie byłem w najlepszej formie do długich wędrówek, a już szczególnie do biegania.
- Och, widzę, że już się zaprzyjaźniliście? - wymamrotał, w ekspresowym tempie zbiegając po schodach, a ja nie mogłem zrobić nic innego, jak podążyć za nim.
- O której są tu dzwonki? - wydyszałem, prawie odbijając się od ściany, kiedy gwałtownie skręcił.
- To zależy, jak masz zajęcia - wzruszył ramionami i zerknął na mnie przez ramię. Zaczął zwalniać, nie spuszczając ze mnie wzroku, więc kiedy zaczęło mi to ciążyć, zmieszany ściągnąłem brwi.
- Mam coś na twarzy?
- Tak, plakietkę z napisem „idiota" - zatrzymał się w końcu, a ja zauważyłem, że staliśmy na podłużnym korytarzu z kilkoma parami drzwi. - Tu nikt Ci nic nie będzie pokazywał, więc lepiej weź się za siebie.
- Wiem, po prostu...
- Masz dziewiętnaście lat, nie dwanaście - wywrócił oczami, a ja siłą woli powstrzymywałem się, aby nie uderzyć go w twarz. Miałem idealną okazję i idealne warunki, ale mimo wszystko postanowiłem zostawić to dla siebie.
- Możesz już sobie iść?
-Ależ oczywiście, Harreh - posłał mi uśmiech, który w moich oczach był bardziej kpiący, niż przyjazny i odszedł, klepiąc mnie po ramieniu. I zadałem sobie pytanie: jak kiedykolwiek mogłem być zakochany w takim idiocie?
***
Być może Liam miał rację, ale nie oznaczało to, że po pierwszych dniach miałem dość. Może byłem trochę przytłoczony i zmęczony, ale robiłem dość skrupulatne notatki, z których powtarzałem sobie co wieczór potrzebne rzeczy. Liam oczywiście mówił, że przesadzam, ponieważ nikt nie uczy się z dnia na dzień, a kolokwia są raczej zapowiedziane, ale przez te wszystkie lata weszło to w nawyk. Musiałem chociaż na chwilę zerknąć na notatki, aby przypomnieć sobie, o czym był wykład, i przy okazji wypaść dobrze w oczach wykładowców. Co prawda nie na wszystko miałem czas, ale znalazłem go po zajęciach, w środę, kiedy obaj z Liamem kończyliśmy dość wcześnie.
Zabrał mnie do pobliskiej kawiarni, twierdząc, że aż robi się w niej od studentów, którzy chcą odpocząć, i którzy chodzą do niej w przerwie między zajęciami. Podobno też serwowali najlepszą kawę a pomimo, że nie lubiłem kawy, to dałem się wyciągnąć.
- Ładnie - skomentowałem krótko, rozglądając się wokół. Było skromnie, w prostym, ale eleganckim stylu. Od razu polubiłem to miejsce, bo było cicho, pomimo znaczącej ilości osób, a my siedzieliśmy w rogu pomieszczenia, tuż przy oknie.
Podczas, gdy Liam odszedł na chwilę od stolika, aby złożyć zamówienie, ja, nie mogąc się powstrzymać, wyciągnąłem swój segregator, w którym trzymałem zapisane kartki z zajęć. Rozłożyłem je przed sobą i starałem się przeczytać trochę o tym, o czym był dzisiejszy wykład (bo, szczerze mówiąc, mimo słuchania, nie przyswajałem tego, co mówił profesor), jednak pozwoliłem przed tym zerknąć przed siebie, co było oczywistym błędem. Ponieważ stał tam Louis.
Starałem się zignorować fakt, że nagle zrobiło mi się niespodziewanie gorąco i spuściłem wzrok z powrotem na notatki, mając nadzieję, że chłopak mnie nie zauważy. Oparłem czoło na dłoni, pozwalając, aby loki zasłonił moją twarz i dopiero wtedy, kiedy ktoś usiadł obok podniosłem głowę.
- No nareszcie, co tak... - Liam nie był sam. Na przeciwko dosiadł się Louis, który, z powodu braku miejsca na kanapie, dostawił sobie krzesło. - długo.
- Louis też kończył wcześniej - wzruszył ramionami.
- Skończył, czy zwiał? - zmarszczyłem brwi, przysuwając nieco w swoją stronę kubek z kawą. Sam jej zapach mnie odrzucał, ale nie chciałem sprawić przykrości Liamowi.
Louis zignorował mnie, zaczynając dyskutować o czymś z Liamem, jak gdyby mojego pytania nie było, więc mamrocząc ciche „okej" osłodziłem sobie kawę. I to było bardziej, niż chamskie, ponieważ on mnie jawnie ignorował. Nie zwracał na mnie uwagi. Zachowywał się, jakby mnie tu nie było. Nie patrzył nawet w moją stronę, ani razu nie zwrócił się do mnie, za to ja, rozmyślając nad tym cały czas gapiłem się na niego.
Nie byłem zbyt zadowolony, że Louis do nas dołączył, chociaż poprawniej byłoby powiedzieć do Liama. Ale sam fakt, że tutaj był, wyłączając wszystkie okoliczności i wszystkie wydarzenia sprzed kilku dni, ja po prostu nadal nie mogłem uwierzyć, że Louis tutaj jest. A raczej, że ja tutaj jestem, przy Louisie. Że po tym wszystkim patrzę na niego, czuję jego zapach i mogę z bliska podziwiać jego twarz, że w każdej chwili mógłbym złapać go za rękę i objąć... ale nie mogę. Nie mogę, ponieważ Louis już nie należy do mnie, a ja nie należę do Louisa.
Ponieważ to jest przeszłość, a ja mam Nialla.
Postanowiłem kompletnie odciąć się od rozmowy, jeżeli kiedykolwiek brałem w niej udział i oparłem się wygodniej o oparcie fotela, biorąc do ręki segregator. Jednak kiedy to zrobiłem, słońce, wpadające przez okno i oświetlające tę część kawiarni, w której się znajdowaliśmy, odbiło się od czegoś, przez co musiałem zmrużyć oczy. Odchyliłem się nieco, aby po chwili spojrzeć w tym kierunku.
Moje gardło się zacisnęło, serce przyśpieszyło jeszcze bardziej a palce zacisnąłem na krawędziach segregatora. Nie mogłem oderwać wzroku od naszyjnika, który zwisał z jego szyi, a którego chyba nie zamierzał pokazywać, bo szybko schował go za dekolt swojej koszulki. Podniosłem spojrzenie i dopiero wtedy natknąłem się na jego oczy, który wpatrzone były we mnie. Rozchyliłem usta, ale nie byłem w stanie nic powiedzieć.
- Lecę - mruknął tylko, zerkając na Liama, po chwili na mnie i wstał. Chciałem w końcu coś wykrztusić, ale nie dał mi do tego szansy, szybko opuszczając lokal. Jeszcze chwilę siedziałem tak, osłupiały, nie wiedząc nawet, co powinienem o tym myśleć. Bo ten jeden, istotny fakt namieszał mi w głowie i sprawił, że nie przestanę rozmyślać o tym przez najbliższe kilka dni, a może nawet i dłużej, dopóki sprawa się nie wyjaśni. A było co wyjaśniać.
- Wszystko okej? - usłyszałem zaniepokojony głos Liama, który od kilku minut patrzył na mnie w ciszy, zapewne chcąc dociec, dlaczego się nie odzywam. Zarumieniłem się i z powrotem schowałem notatki do torby.
- Co? - udałem, że nie wiem o co chodzi i dopiłem resztki kawy, która była wyjątkowo obrzydliwa.
- Gapisz się. To znaczy gapiłeś, na Louisa. Nadal się nie lubicie?
Wzruszyłem ramionami, błagając w myślach aby nie usłyszał mojego walącego serca i nie dostrzegł mocnych wypieków na policzkach.
- To on coś do mnie ma, ciągle mnie ignorował.
Nadal nie powiedziałem mu, ani nikomu innemu o tym, że znałem się z Louisem wcześniej. I cóż, Louis też najwyraźniej tego nie zrobił, ani tym bardziej nie zamierzał. To dało mi zapewnienie, że mnie nie lubił, pomimo, że nie miał do tego powodu. Albo miał, ten sam, który w liceum, a od tego nic się nie zmieniło, bo nasz związek, który tworzyliśmy był dla niego niczym. A co, jeśli Louis podczas tych wszystkich chwil, które spędziliśmy razem tak naprawdę się ze mnie nabijał? Co, jeśli nic do mnie nie czuł, udawał, a ja straciłem dla niego głowę, przez kilka miesięcy po wyjeździe płacząc po nocach, ponieważ nie potrafiłem się w nim odkochać? Podczas najgorszego czasu po wyprowadzce, podczas, gdy ja niechętnie opuszczałem swój nowy pokój chociażby do łazienki, on bawił się ze znajomymi, podrywał dziewczyny - czyli robił to, co zawsze. To, co robił przed poznaniem mnie, a co prawdopodobnie sprawiało mu przyjemność.
- Jesteś pewien, że wszystko okej?
- Taa - mruknąłem, bawiąc się łyżeczką obok filiżanki, starając się na szybko wymyślić nowy temat rozmowy. - Możemy porozmawiać?
- Dobra? - odparł lekko zdziwiony.
Odchrząknąłem, chcąc jakoś się do tego przygotować, pomimo, że przygotowywałem się już jakiś czas.
- Bo pytałeś, czy ja jestem singlem... - zerknąłem na niego i otrzymując skinienie głowy, kontynuowałem: - No więc, uch, ja tak jakby... no mam kogoś. Ale kogoś innego.
- Kosmitę? - zaśmiał się cicho, na co pokręciłem rozbawiony głową. Zrobiłem dziubek po jedne strony twarzy, nie mogąc zdecydować się na „jestem gejem i mam chłopaka" czy „wolę chłopców, ale jesteś bezpieczny".
- Ja... Ja mam chłopaka - w końcu wykrztusiłem, po raz kolejny rumieniąc się i przegryzając wnętrze policzka, które było już mocno poranione. Przez stres.
Obserwowałem jego reakcję, która była inna, niż się spodziewałem. Rzeczywiście była... inna. Właściwie żadna, normalna.
- Och, czemu nie powiedziałeś wcześniej? - spytał tym samym tonem głosu, dopijając również swoją kawę i zaczął ubierać płaszcz, więc poszedłem w jego ślady, zdezorientowany.
- Nie rozumiem - wstałem, zakładając torbę na ramię i wyjąłem z portfela kilka funtów, rzucając je na stolik.
- Czego?
- Myślałem, że zareagujesz inaczej...
Wyszliśmy na świeże powietrze, a ja zapiąłem guziki płaszcza, ponieważ, pomimo słońca, było o wiele zimniej, niż jeszcze tydzień temu
- Inaczej? Daj spokój, znam kilku gejów, są raczej normalni. Ciebie polubiłem, chociaż nie wiedziałem, że jesteś gejem.
- Dzięki - uśmiechnąłem się, czując, jak moje serce zalewa fala ciepła. To, co mówił było cholernie miłe, ponieważ fakt, że wydałem się komuś interesujący i fajny sprawiał, że byłem dumny z siebie. Dumny, że zacząłem odkrywać w sobie to, co najlepsze i pracować nad tym. - Czyli nie wyrzucisz mnie z mieszkania?
- Żartujesz? - parsknął i objął mnie ramieniem, kiedy z powrotem szliśmy do mojego Mercedesa. Co z tego, że do akademika wciąż mieliśmy kilka minut drogi. - Jesteśmy przyjaciółmi.
Przyjaciółmi.
Od autora: Oki, bo jest taka sprawa, że ja nie za bardzo wiem, jak wyglądają studia, ale to nie jest istotne w tym opowiadaniu, więc jeśli coś pochrzanię, to przepraszam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top