Rozdział Szesnasty
Słów: 1535
Harry's POV
- Ja też będę tęsknił – przytuliłem Liama po raz ostatni, łapiąc za rączkę mojej walizki. – Zobaczymy się po nowym roku, tak? Tylko nie szalej za bardzo w Sylwestra.
Chłopak wywrócił na moje słowa oczami, jednak i tak się uśmiechnął.
- Oczywiście.
Pomachałem mu i opuściłem swój pokój w akademiku, po chwili znajdując się w swoim samochodzie w drodze do domu na święta. Był dwudziesty grudzień i mogłem przyjechać wcześniej, ale poprzedniego dnia żegnałem się z przyjaciółmi, nie będąc nadal do końca spakowanym.
A teraz cieszyłem się, że zobaczę mamę i Robina i Danny'ego i Frances, przyjaciółkę z liceum. Cieszyłem się, że zobaczę... Nialla. Tak naprawdę nie widzieliśmy się od wydarzeń z połowy grudnia, od jego konfrontacji z Louisem. Zawiozłem go do szpitala, a do Holmes Chapel wrócił sam – nawet nie rozmawialiśmy. A powinniśmy.
Powinniśmy porozmawiać z Louisem, ale tego również nie zrobiliśmy. Kiedy bylem wściekły i zasmucony jego zachowaniem, twierdziłem, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Kiedy jednak minęło trochę czasu, a my nie widzieliśmy się przez bardzo długi czas, świadomość, że zależy mi na Louisie bolała mnie jeszcze bardziej. Nie chciałem go widzieć, ale chciałem i to mieszało mi w głowie jeszcze bardziej. To znowu wszystko przez Louisa.
***
Dotarłem do domu późnym wieczorem, zmęczony, ale i szczęśliwy, że wreszcie zobaczę się z mamą. Jeszcze za czasów liceum nie przeżyłbym dnia bez jej telefonów, teraz jednak, kiedy i ja i ona mieliśmy swoje życie, nie kontaktowaliśmy się ze sobą tak często, jak kiedyś. Nie przeszkadzało mi to, ale trochę za tym tęskniłem.
Zobaczyłem wreszcie Robina po tak długim czasie, przytuliłem Danny'ego i umówiłem się na spotkanie ze znajomymi, w tym z Frances. Dzisiaj jednak jedyne, o czym marzyłem po długiej podróży było łóżko i ciepła herbata. I moje plany zostały pokrzyżowane przez Nialla, który złożył niezapowiedzianą wizytę dokładnie wtedy, kiedy szykowałem się, aby wziąć prysznic.
- Proszę – westchnąłem, słysząc pukanie do drzwi i z powrotem zasunąłem szufladę, siadając na krawędzi materaca. Widziałem jego zdenerwowanie, kiedy przekraczał próg pokoju i zamknął z sobą drzwi, kiedy niepewnie podszedł bliżej, trzymając ręce za plecami, a ja nie spuszczałem z niego wzroku.
Poklepałem miejsce obok siebie, aby mógł usiąść. Ten jednak potrząsnął głową i, kompletnie mnie tym zaskakując, zajął miejsce na moich kolanach. Posłałem mu zakłopotane spojrzenie, kiedy pochylił się, aby mnie pocałować, ale ja odsunąłem głowę.
- Niall...
- O co chodzi? – ściągnął brwi, wsuwając palce w moje loki. Ze ściśniętym sercem cofnąłem jego dłonie.
- Nie teraz, proszę.
To nie tak, że nie chciałem, aby Niall dotykał mnie i całował, co było większością w naszym związku. Wciąż kochałem Nialla, jednak czułem poczucie winy, że zdradziłem go, kilka razy całując się z Louisem i nie ukrywałem przed sobą tego, że mi się to podobało. Nie umiałem udawać, że wciąż nienawidzę Louisa, że nie czuję nic do niego, i że uczucie, jakim darzyłem go kilka lat temu nie wróciła. Wróciło, nagle i bolesne, a ja kompletnie nie miałem na to wpływu.
- Mogę spać dzisiaj z tobą? – jego głos wyrwał mnie z rozmyślań. Jego oczy były smutne, ale wpatrzone we mnie i chciałem uderzyć się mocno, za to, że oszukuję go i krzywdzę, chociaż nie chcę.
- Oczywiście – posłałem mu ciepły uśmiech i pozwoliłem pocałować się w kącik ust.
Pozwoliłem Niallowi spać w moim łóżku, jednak, gdy tylko zasnął, wyswobodziłem się z jego uścisku i wstałem, bezszelestnie schodząc na dół. Dotyk Niall wciąż budził bolesne we mnie wspomnienia, kiedy to byliśmy szczęśliwy, zanim ponownie spotkałem Louisa.
Wszystko tak naprawdę sprowadzało się do Louisa. Louis sprawiał wrażenie nieodłącznego elementu mojego życia, jak gdyby przyczepił się raz i już nigdy nie mógł się odczepić, bo coś trzymało go przy mnie, a i coś trzymało mnie przy nim. Louis był, metaforycznie, moim słońcem, które rozświetla moje życie i bierze udział w każdym jego dniu. Był czymś, co trwało zawsze i wszędzie i nawet, jeśli zdarzyło mi się o nim zapomnieć, to on wciąż tutaj był i właśnie dał o sobie znać.
Louis był... Louisem. Louis był moim Louisem, którego poznałem kiedyś, i o którego charakterze przekonałem się kilka tygodni temu, mając wcześniej jednak nadzieję, że zmienił się na lepsze. Prawda okazywała się niestety bolesna i zbyt trudna do przyjęcia, a ja wciąż żywiłem nadzieję, że będzie lepiej.
Louis' POV
Zima w Londynie zawsze wygląda tak samo. Te same budynki, parki, śnieg przykrywający ulice i chodniki, padający wieczorami i zmuszający mnie do odgarniania podjazdu w domu mamy. Ten sam, pieprzony szalik, który dostałem na czternaste urodziny, i z którym nie rozstaję się w każdą zimę, odkąd mama upomina mnie, że się przeziębię. Nawet, jeśli miała rację a ja irytowałem się i protestowałem, i tak wykonywałem jej polecenia, wiedząc, że po prostu się o mnie martwi.
Był dwudziesty piąty grudnia po południu, kiedy wyszedłem z i tak pustego domu, zmierzając w kierunku centrum. Zabierałem się do tego od jakiegoś czasu, nie mogąc się jednak przemóc, a kiedy dotarły do mnie słowa Vanessy i mamy, nie mogłem dłużej czekać. To coś, co było ważne, a zwlekanie z tym nie było w porządku ani dla mnie, ani dla innych. Prawdę mówiąc do czasu, gdy zdałem sobie sprawę z pewnych rzeczy, myślałem tylko o sobie, nawet, jeśli się tego wystrzegałem.
Harry uświadomił mi, jakim dupkiem byłem nie tylko wtedy, kiedy uderzyłem jego chłopaka i całując go, ale przez te wszystkie lata, w liceum i nawet wtedy, kiedy byliśmy razem. Uświadomiłem sobie ile czasu mogłem wykorzystać ciesząc się obecnością Harry'ego, wykorzystując go zupełnie na co innego. Marnowałem go, zawsze marnowałem czas i nie myślałem o niczym ani o nikim poważnie, ponieważ byłem egoistą.
To nie tak, że bycie egoistą zmuszało mnie do myślenia tylko o sobie i nie wykazywania empatii w każdy możliwy sposób w jakiejkolwiek sytuacji. Mimo całego zwątpienia bliskie dla mnie osoby zawsze stawiałem sobie na pierwszym miejscu, a jeśli coś działo się przeze mnie, wyrzuty sumienia nie odstępowały mnie na krok, nawet, jeśli tego nie pokazywałem.
Joe, tak naprawdę, był jedną z tych ważniejszych osób. Nie był moim chłopakiem ani nikim z rodziny, ale był moim przyjacielem i mimo tego całego gówna po odejściu Harry'ego, on, jako jeden z niewielu, o wszystkim wiedział i pozostał przy mnie wtedy, kiedy tego potrzebowałem. Wtedy, kiedy o wszystkim dowiedział się Zayn i mógł to zaakceptować, ale ja nie mogłem zaakceptować tego, jaki był kiedyś. Mogłem mu, właściwie, wybaczyć, bo po tylu latach zmienił się i swoje nastawienie, ale wciąż nie byłem na gotowy. Nie miałem głowy do myślenia o tym, w szczególności, że do jednych z moich zmartwień doszedł Harry.
Wdrapałem się po schodkach, pchnąłem ciężkie drzwi i po chwili znalazłem się w recepcji. Poluzowałem szalik, idąc wzdłuż korytarza, mimowolnie drżąc od chłodu bijącego po ścianach i nieprzyjemnego zapachu detergentów, unoszącego się w powietrzu. St Thomas' Hospital kojarzył mi się z dzieciństwem, ale nawet, jeśli moje dzieciństwo nie było złe, a wręcz przeciwnie, nie lubiłem tutaj być może i tylko ze względu na to, że był to szpital.
Dokładnie zapamiętałem szczegółowe informacje, które podała mi Vanessa. I jeśli tchórzyłem – a tchórzyłem – nie mogłem się wycofać, nie tylko ze względu na Ness albo Harry'ego, ale ze względu na siebie. Powinienem zrobić to już bardzo dawno, powinienem zrobić, właściwie, wiele rzeczy, ale zawsze uciekałem przed tym, co słuszne, bo po prostu się bałem.
Gdy dotarłem na odpowiednie piętro, pod odpowiednie drzwi, bez wahania – albo w przypływie adrenaliny – wszedłem do środka, ponieważ to było odpowiednie. To było na miejscu.
To było w porządku.
- Hej – przywitałem się, chociaż wiedziałem, że nie otrzymam odpowiedzi. W sali było cieplej, więc mogłem rozpiąć guziki płaszcza i całkowicie zsunąć go ze swoich ramion wieszając na oparciu krzesła. – Świetnie wyglądasz.
Zająłem miejsce na niewygodnym, plastikowym krzesełku, przy okazji rozglądając się po dobrze oświetlonym, ciasnym pomieszczeniu, ale był tu wazon z kolorowym, świeżymi kwiatami, a na kanapie w kącie koc, który z całą pewnością zdawałem sobie sprawę, do kogo należał, więc wydawało się tu być bardziej przytulniej.
Zalało mnie poczucie winy, które mogłem teraz jedynie zmniejszyć.
- Przykro mi – odezwałem się znowu po chwili, wyciągając rękę i niepewnie kładąc ją na tej należącej do przyjaciela, z wenflonem wbitym w zewnętrzną część dłoni. – Przepraszam.
Wziąłem głęboki oddech, zanim wreszcie wyrzuciłem z siebie to, co siedziało we mnie od dłuższego czasu.
- To nie jest w porządku. To nie było w porządku, ja wiem. Może brzmię jak dziewczyna, ale chcę Ci tylko powiedzieć, że wierzę w to, że jesteś silny i wyjdziesz z tego mimo wszystko. A ja... – skrzywiłem się. – Ja zachowałem się jak idiota. Ty o tym wiesz, Vanessa przesiaduje tu dniami i zwierza Ci się pewnie ze wszystkiego. Przepraszam, Joe. – powtórzyłem, przegryzając dolną wargę i nie wiedząc, czy mogę powiedzieć coś jeszcze. - Gdybym tylko był przytomny, ryzykowałbym życie, aby Cię stamtąd wyciągnąć.
- Harry wrócił – kontynuowałem, drapiąc się po nosie. – Uch, to niezręczne, wiesz. Nasze spotkanie, ale całowałem go i zdawał się nie mieć nic przeciwko. Ale problem jest taki, że Harry ma Nialla, a ja jestem Louisem, którego on zna i nie chce znać, i w tym problem. Oczywiście, że łatwiej mi o tym mówić, bo nie boję się powiedzieć tego głośno. Już nie. – uśmiechnąłem się lekko pod nosem. – Kocham go. Zawsze kochałem.
Przełknąłem ciężko ślinę, widząc jego zamknięte powieki i usta, zwykle wygięte w szerokim uśmiechu.
- Wyjdziesz z tego. Obiecuję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top