Rozdział Pierwszy

Słów: 2082

Harry's POV

Skrzywiłem się, po raz kolejny dzisiaj słysząc znienawidzony przeze mnie sygnał dzwoniącego telefonu, więc z ulgą stwierdziłem, że przynajmniej było czerwone. Zatrzymałem auto i wcisnąłem zieloną słuchawkę, włączając tryb głośnomówiący.

- Harry, gdzie Ty jesteś?! - usłyszałem pretensję w głosie mamy, ale nie mógłbym jej za to winić. To była tylko i wyłącznie moja wina, że postanowiłem pojechać dłuższą drogą, przy okazji odbierając z pralni swój garnitur, wiedząc, że o czternastej muszę być z powrotem w domu, aby pomóc przygotować wszystkie rzeczy. Między innymi do jednego z moich obowiązków należało zawiezienie mamy do salonu, aby razem z nią odebrać suknię ślubną. I właśnie w takich momentach żałowałem, że nie miałem siostry.

- Przepraszam, pojechałem okrężnie - wytłumaczyłem się, mając nadzieję, że trochę ją tym udobrucham. Chyba mi się udało, bo westchnęła w ten swój znaczący sposób i zapewne uśmiechnęła się delikatnie, nie potrafiąc się na mnie gniewać. - Będę za... pięć minut. Dosłownie, pięć.

- Dobrze, dobrze - zaśmiała się, a ja w tym czasie nasunąłem na nos okulary, które chroniły mnie przed drażniącym oczy słońcem. - Jak na zakończeniu?

- Wszystko dobrze - odpowiedziałem już z większym entuzjazmem, nie umiejąc się nie uśmiechnąć. - Wyróżnienie, jak co roku.

- Och, jestem z Ciebie taka dumna! Dzwoniłeś do Nialla? - spytała podekscytowana. Przegryzłem dolną wargę, zastanawiając się, czy powiedzieć jej o kłótni, która zaszła tuż przed moim wyjazdem z domu. Tak naprawdę wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że kiedy wsiadłem już do samochodu, mój chłopak przybiegł z torbą śniadaniową w jednej dłoni, a butelką mineralnej wody w drugiej. Jego nadopiekuńczość była czasami żenująca.

- Nie, chciałem zrobić to, kiedy wrócimy, wiesz. Poza tym on też pewnie zajmuje się swoimi sprawami - wzruszyłem ramionami, pomimo, że nie mogła tego zobaczyć. Nie miałem na obecną chwilę ochoty rozmawiać z Niallem i to nie tak, że go nie kochałem, ale ostatnimi czasy kłótnie zdarzały nam się dość często i to o bardzo mało istotne rzeczy.

Widząc zielone nacisnąłem pedał gazu ponownie ruszając.

- Mamo, kończę, okej? Już jestem w drodze - oznajmiłem i nie czekając na jej odpowiedź wcisnąłem czerwoną słuchawkę, nareszcie ciesząc się, że mogę się od niej uwolnić. Bardzo ją kochałem, jednak, mimo wszystko, od dwóch lat pomiędzy nami utworzył się mur, stwarzający wiele niechcianych konfliktów. Być może mama była bardziej nadopiekuńcza, niż zwykle, ale za to ja stałem się bardziej samodzielny, dając jej tym samym do zrozumienia, że dorastam. Dlatego też cholernie cieszyłem się z tego, że za dwa miesiące wracam do Londynu, aby rozpocząć studnia na jednej z najlepszych uczelni.

W nauce zawsze byłem dobry, pomimo tego, jak trudno było mi przyswoić nowe miejsce i zadomowić się w Holmes Chapel, to nie opuściłem się w nauce, pozostając silny. Miałem nadzieję, że poradzę sobie na studiach, o ile materiał pracy mnie nie przytłoczy, wraz ze ślubem mamy i poznaniem rok temu mojego obecnego chłopaka, Nialla Horana. I znów, pomimo, że go kochałem, to cieszyłem się, że studiujemy zupełnie gdzie indziej. Nie zniósłbym chyba jego codziennej troski szczególnie na studiach, gdzie zamierzałem poznać nowych kolegów, nową drogę edukacji i, przede wszystkim, „inne" życie. To po prostu pozwalało mi rozpocząć kolejny etap w swoim życiu, na który z niecierpliwością czekałem.

Zatrzymałem swojego Mercedesa na podjeździe białego, wysokiego budynku, nazywanego również moim domem. Zgasiłem silnik i zdjąłem okulary, wychodząc z samochodu. Wsadziłem je w kieszeń mojej koszuli i przeczesałem przydługie włosy ręką, wbiegając po schodkach i wchodząc do domu przez otwarte drzwi, przez które wpadało letnie powietrze.

- Jestem w domu! - zawołałem, kierując się w stronę kuchni, jednak po drodze wpadłem na psa, o mały włos się o niego nie potykając. - Danny! - skarciłem go, mimo wszystko kucając, aby pogłaskać jego miękką sierść. Spojrzał na mnie skruszony wielkimi, brązowymi oczami. - No już się nie gniewam, nie patrz się tak.

- Harry? - mama wyjrzała zza framugi drzwi, zakładając kolczyki. Posłałem jej uśmiech i wstałem. - Możemy już jechać?

- Tak, tak.

Po zamknięciu domu szybko znaleźliśmy się z powrotem w moim aucie, na które moja mama nadal nie mogła się napatrzeć. Dostałem je na osiemnastkę rok temu i był to chyba najlepszy prezent, jaki w życiu dostałem. Po zapięciu pasów ruszyliśmy. Oczywiście, przez całą drogę zmuszony zostałem do wysłuchiwania, czy kosmetyczka zdąży i czy fryzjer zrobi dokładnie taką fryzurę, jaką chce. Ja natomiast nie miałem na głowie żadnych zmartwień, może prócz stresu. Stresowałem się, ponieważ miałem zaprowadzić mamę do ołtarza i zostawić ją tam innemu mężczyźnie, który zaopiekuje się nią przez resztę życia. Pomimo, że trochę mnie to bolało (bo zawsze mieliśmy dobre kontakty, nawet, jeśli w ostatnich czasach nie był one dobre, i mieliśmy siebie nawzajem), to życzyłem jej z Robinem jak najlepiej. Zasługiwała, aby sobie kogoś znaleźć i być z nim szczęśliwa. Oboje sobie kogoś znaleźliśmy i oboje jesteśmy szczęśliwi, więc taki układ nam pasował.

Zaparkowałem na dość skromnym parkingu salonu sukni ślubnych i spojrzałem na mamę, która właśnie odpięła pasy.

- Poradzę sobie, poczekaj tu kochanie, a ja odbiorę suknię - poleciła, a ja tylko skinąłem głową, ponieważ i tak nie chciało mi się wysiadać. Ułożyłem się wygodniej w fotelu i czekałem, co niestety się dłużyło. Ponieważ takie były kobiety.

Przysnąłem na kilka sekund z głową na ramieniu, kiedy poczułem wibracje telefonu w kieszeni. Szybko wyjąłem go i wcisnąłem zieloną słuchawkę, przykładając telefon do ucha.

- Halo? - spytałem nieco zaspany, rozglądając się, czy mama jeszcze nie wróciła. Nie wróciła, więc nie musiałem wysiadać z auta, aby porozmawiać.

- Harry, przepraszam - uśmiechnąłem się smutno, bawiąc się wystającą nitką z mojej koszuli. - Głupio wyszło, nie chciałem, kochanie.

- Wiem - westchnąłem. - Ale nie mogę teraz rozmawiać, jestem z mamą na mieście.

- To znaczy, że nie zabierasz mnie nigdzie? - spytał smutnym głosem, a ja poczułem, jak coś boleśnie ściska moje serce. Przed oczami stanęła mi jego zawiedziona twarz i zgarbiona sylwetka, ale szybko spróbowałem wyrzucić ten obraz z mojej głowy.

- Przepraszam, zapomniałem odebrać garnituru - skłamałem, bo garnitur odebrałem już dawno. Dzisiaj chciałem być po prostu sam, ochłonąć... przed jutrzejszym.

Oczekiwałem kilka sekund w milczeniu, nasłuchując jego wolnego oddechu i przez chwilę zacząłem żałować. Ale tylko przez chwilę. Chciałem odpocząć od niego chociaż jeden dzień, a fakt, że mieszkaliśmy od siebie kilka ulic dalej tego nie ułatwiał, szczególnie z jego natarczywością.

- Okej.

- Niall, kochanie... - spróbowałem, w tym samym momencie słysząc dźwięk zakończonego połączenia. Ścisnąłem komórkę w dłoni i wrzuciłem ją do schowka, nie mając ochoty już dzisiaj na rozmowy z nikim. Poprawiłem się w fotelu, wiedząc, że jeszcze trochę sobie poczekam i z powrotem zamknąłem oczy, mając nadzieję, że ten dzień zleci szybko.

***


Myślałem, że oszaleję. Dosłownie: oszaleję! Ciągłe bieganie, ostatnie poprawki, upewnienie się, że wszystko jest na swoim miejscu i przygotowane, że wszyscy najważniejsi są i niczego nie zabraknie. Jednym słowem szaleństwo. Widok mamy w sukni ślubnej, delikatnym makijażu i dopasowanej fryzurze sprawiał, że mój żołądek skręcał się, a oczy niemiłosiernie zaczęły piec. Czułem się jak dumny ojciec, który patrzy, jak szybko dorosła jego córka i pomimo, że byłem tylko jej synem, to i tak nie mogłem uwierzyć, że tak szybko to wszystko się stało.

Idąc z nią pod ramię, w stronę ołtarza, przez długi, bordowy dywan, ciągnący się przez cały kościół, pomiędzy rzędami ławek ze zgromadzonymi gośćmi, rodziną i przyjaciółmi, byłem naprawdę zdenerwowany. W końcu jednak musiał nadejść czas, abym zostawił ją i odszedł kawałek z ciężkim sercem. Jednak zanim to zrobiłem, nachyliłem się do jej ucha i wyszeptałem:

- Kocham Cię, mamo. Wyglądasz przepięknie.

Starałem się nie wzruszyć przy wypowiedzianym z jej ust „tak", jednak było to o wiele trudniejsze, niż myślałem. Odwróciłem głowę i pociągnąłem nosem, wiedząc, że jeżeli nie będę powstrzymywał się teraz, to rozpłaczę się przy wszystkich, tym samym wychodząc na idiotę.


***


Nie lubiłem wesel. Zawsze były głośne, wokół było dużo ludzi i nie było miejsca, gdzie można było odetchnąć chociaż na chwilę. Po pół godzinie zabawy chociaż część osób była już pijana, na szczęście jeszcze nie na tyle, aby nie mogła samodzielnie ustać. Ale przed nami był jeszcze cały wieczór.

Od groma zastawionych stołów z białymi obrusami, jeszcze więcej krzeseł i butelek z alkoholem, z czego tknąłem tylko jedną na rozgrzewkę. Nie jadłem również za dużo, ponieważ co chwila zostałem wyciągany na parkiet (pomimo tak krótkiego czasu) na początku tańcząc tylko z mamą, następnie z kuzynkami, ciotkami i z Niallem, jednak bardziej dyskretniej, aby nikt, kto nie lubi homoseksualistów nie musiał na to patrzeć. Nie obchodziło mnie to, jednak było to wesele mojej mamy i chciałem, aby wszystko było idealne dla niej.

W pewnym momencie zmęczyłem się i przeprosiłem Suzanne, kuzynkę ze strony Robina, mojego świeżego ojczyma i ruszyłem w stronę swojego miejsca (co przyszło mi z trudem, ponieważ tłum był niewyobrażalny). W połowie drogi już ściągałem marynarkę, kiedy nagle poczułem, jak ktoś na mnie wpada, a ja o mało nie zatoczyłem się do tyłu.

- Przepraszam - powiedziałem lekko zaskoczony, jednak osoba, która z całej siły ściskała moje ciało wcale nie miała zamiaru mnie przepraszać, ani tym bardziej się ode mnie odsunąć. Zmarszczyłem brwi i dopiero kiedy ujrzałem jej znajomą twarz, rozchyliłem zaskoczony usta.

- Nie poznajesz mnie?

- C-Co? Nie... Och, nie, Boże - z całej siły oddałem uścisk, przymykając oczy. - Jezu Lottie...

Tym razem ja odsunąłem nas od siebie, aby spojrzeć na jej twarz. Była... nie do poznania. Jej włosy znacznie dłuższe i jaśniejsze, prawdopodobnie musiała je farbować, była znacząco wyższa, a na twarzy widoczny był wyrazisty makijaż. Mimo tego wciąż miała te same, błękitne oczy, które rozpoznałbym wszędzie.

- Tęskniłem - uśmiechnąłem się, widząc, jak odwzajemnia uśmiech.

- Ja też, i to bardzo. Wyglądasz... wow. - zilustrowała mnie wzrokiem od dołu do góry i z powrotem, a ja zarumieniłem się, splatając dłonie za plecami. - Zmieniłeś się cholera. Dlaczego nie mogłam patrzeć, jak dorastasz?! - rzekła oburzona, na co zachichotałem, kręcąc głową.

Rzeczywiście, zmieniłem się. I to bardzo. Gdyby ktoś, tak jak ona, zobaczyłby mnie przynajmniej trzy lata temu a teraz, zaniemówiłby z wrażenia. Fakt, nadal jestem wysoki i chudy, tylko z lekkimi mięśniami, rysującymi się pod koszulką, jednak można powiedzieć zmężniałem. Rysy mojej twarzy się zaostrzyły, włosy nieznacznie urosły, być może to dlatego, że podcinałem je co pół roku. Jednak nadal lubiłem być bardzo mądry, z tą różnicą, że nie izolowałem się już od nikogo. Za tą sprawą miałem chłopaka i kilku przyjaciół, nie będąc już aspołecznym dzieciakiem, którym byłem jeszcze kilka lat temu.

- Dzięki? Ty też wyglądasz wow - zacytowałem ją, śmiejąc się, a ona zawtórowała mi, klepiąc moje ramię. Jednak w tym momencie coś przyszło mi do głowy, co sprawiło, że uśmiech zszedł z mojej twarzy, a ja rozejrzałem się nerwowo po sali. - Um... Lottie?

- No? - założyła kosmyk włosów za ucho, biorąc do ręki kieliszek z jakimś alkoholem, na co z trudem powstrzymałem swój komentarz o tym, że jest niepełnoletnia.

- Jesteś sama? - spytałem cicho, mając nadzieję, że zrozumie, o co mi chodzi. Ale było to głupie pytanie, ponieważ to oczywiste, że nie była sama. Musiała przyjechać z Jay i resztą rodzeństwa. Resztą rodzeństwa...

- Co? - ściągnęła brwi. - Nie, z mamą i... - zatrzymała się, a jej spojrzenie momentalnie złagodniało. - Nie, nie sama. Harry...

- Nie, jest okej - znów lekko się uśmiechnąłem, wsadzając ręce w kieszenie spodni od garnituru, czując jednak, jak drżą. - Ja chyba... pójdę do łazienki. Spotkamy się jeszcze, tak?

Nie czekając na jej odpowiedź odwróciłem się, znów przepychając się pomiędzy ludźmi, aby dotrzeć do łazienki. Poluzowałem krawat, czując, jak zaczęło robić mi się gorąco. Moje nogi również zaczęły drżeć i kiedy po kilku minutach dotarłem do swojego stolika ze spuszczoną głową, nalałem sobie czegoś do szklanki, nawet nie patrząc, co to było. Potrzebowałem się po prostu rozluźnić w sytuacji, w jakiej się znalazłem. Cóż, jeszcze się nie znalazłem, ale byłem pewien, że się znajdę. Chcę przetrwać to wesele i iść do domu.

- Hej - usłyszałem delikatny głos i lekki puknięcie w ramię, reagując bardzo gwałtownie, bo podskoczyłem przerażony, odwracając się.

- Niall - odetchnąłem z ulgą, kładąc wolną rękę na piersi. - Nie strasz mnie tak więcej.

- Coś się stało? Może ktoś Ci czegoś dosypał? - pochylił się, wahając zawartość mojej szklanki, na co wywróciłem oczami. Mimo tego cieszyłem się, że był to właśnie on.

- Nie, nie dosypał, po prostu tłoczno tu - posłałem mu uspokajający uśmiech i pochyliłem się, całując go w kącik ust. - Nie bawisz się?

- Szukałem Cię - wzruszył ramionami.

Skinąłem głową, mamrocząc ciche przeprosiny i wypiłem do końca zawartość szklanki, krzywiąc się, kiedy ostro podrażniła moje gardło. Ale to było dobre. To pomoże mi na chwilę, a być może i na cały wieczór oderwać się od niepokoju, który towarzyszył mi od spotkania Lottie, której zupełnie się tutaj nie spodziewałem. Kiedyś byłem po prostu głupio i ślepo zakochany, będąc równocześnie młody i niedoświadczony, ale teraz to nie miało mieć kompletnego znaczenia.




Od autora: Ruszam z trzecią częścią, kto się cieszy? Przede wszystkim pragnę Was poinformować, że rozdziały będą krótsze, ale będzie ich więcej i będą o wiele częściej. Niektórzy narzekali też na zbyt długie opisy, więc... trochę nad tym popracowałam. Po drugie, jeśli chcecie wiedzieć, kiedy pojawi się pierwszy rozdział, to śledźcie na twitterze hasztag #ThousandYearsPL, również wyrażając pod nim swoje opinie, jeśli nie posiadacie konta na wattpadzie (chętnie poczytam). No i po trzecie... cieszę się, że znów mogę dzielić się z Wami historią Harry'ego i Louisa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top