Rozdział Osiemnasty
Słów: 1227
Louis' POV
Najpierw minął dzień. To był tylko jeden dzień, on powiedział, że wróci i to mnie uspokoiło, ponieważ on nigdy nie kłamał.
Potem minął tydzień. Dzień po Nowym Roku, ale obiecał, że wróci, więc może wrócił, ale miałem dowiedzieć się dopiero za kilka dni.
A później minęły dwa tygodnie. Najpierw jeden, dwa, była już połowa stycznia i co z tego, że zajęcia na uczelni trwały, jak i Nowy Rok. Jego wciąż nie było, a ja nie wiedziałem, gdzie był.
- Liam? – spytałem pewnego dnia przyjaciela, kiedy siedzieliśmy w kawiarni. Był też Zayn i Trish i Patricia i Ann, nie było tylko Sarah i... jego.
- Naprawdę nic nie wiem, Louis – posłał mi przepraszające spojrzenie, a ja dopiero wtedy zorientowałem się, że pytam o to już trzeci raz w ciągu dnia.
Zignorowałem współczujący wzrok wszystkich dookoła i oparłem policzek na dłoni, wciąż myśląc o tym, jak to wszystko mogłoby wyglądać. Jak to wszystko wyglądałoby, gdybym, po raz kolejny, nie spieprzył, ponieważ zawsze myślałem tylko o sobie. Nigdy o Harrym.
- On wróci.
Te dwa słowa sprawiły, że poczułem się lepiej tylko przez chwilę, ponieważ Harry powiedział to samo. Ponieważ Harry obiecał, że wróci, a nie wrócił.
***
Obiecałem mamie, że przywiozę jej kwiaty, które stały na moim parapecie, a których nawet nie podlewałem z czystego lenistwa. Obiecała się nimi zająć, a mi nic nie stało na przeszkodzie, ale stojąc w luźnej koszulce i o kilka rozmiarów za dużych dresach stwierdziłem, że straciłem ochotę, aby gdziekolwiek wychodzić jeszcze dzisiejszego wieczoru.
Byłem w połowie drogi do lodówki, chcąc odgrzać sobie w mikrofalówce pizzę z poprzedniego dnia, ale w tym samym czasie zadzwonił dzwonek do drzwi. Zmarszczyłem brwi, jednak ruszyłem w tamtą stronę, wycierając dłonie o uda.
- Idę – mruknąłem i nacisnąłem klamkę.
- Louis – zamrugałem szybko, widząc po drugiej stronie nikogo innego jak... jego. – Louis, Kocham Cię.
Cholera jasna.
Harry.
Harry Styles.
Co?
Nie zwracając uwagi na moją zszokowaną minę, wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi i zrzucił na ziemię płaszcz, który trzymał w dłoni. Jego ubrania były przemoczone a wilgotne włosy opadały na twarz, ale mimo to wciąż wyglądał jak najpiękniejszy cud na świecie.
- Kocham Cię do cholery, Louis!
Mój cud.
Harry powiedział, że mnie kocha.
Otworzyłem usta, aby coś powiedzieć, ale w tym samym czasie Harry pochylił się, przyciskając swoje usta do moich. Podtrzymałem się jego ramion, aby nie upaść, ale chwilę zajęło mi dopuszczenie do swojej świadomości tego, co się właściwie dzieje.
Harry mnie całował.
Harry wrócił.
Zajęło tylko chwilę, zanim przycisnąłem go do siebie mocniej, oddałem pocałunek i pociągnąłem za sobą, nie zwracając uwagi na to, że cała woda z jego ubrań przemoczyła moje. Nie pytając, po prostu dając się całować. Ponieważ nie miałem do tego okazji od bardzo długiego czasu, a ponieważ potrzebowałem tego mocniej, niż powietrza.
Nie minęła minuta, kiedy pchnąłem Harry'ego na łózko, nie marnując czasu na zbędne słowa, po prostu rozpinałem jego koszulę, zachłannie całując jego usta, a nadrabiając to, czego nie mogłem mieć przez te wszystkie lata.
Nie mogłem mieć jego miękkich, długich włosów, jego najpiękniejszych oczu i ust i jego dłoni, jego cudownego uśmiechu i dołeczków i zarumienionych policzków, nie mogłem mieć Harry'ego, mojego Harry'ego. Harry'ego, który od zawsze należał do mnie, i któremu oddałem całe swoje serce lata temu.
- Chcesz? – spytałem z ciężkim oddechem, drżącymi dłońmi rozpinając jego jeansy. Złapał moje ręce, pomagając mi je rozpiąć. Być może to było szybkie. Szybkie i nieodpowiednie, ale pragnąłem Harry'ego i teraz, kiedy w końcu mam go z powrotem, nie pozwolę, aby kiedykolwiek jeszcze wyleciał mi z rąk.
Całujemy się
Dotykam go.
- Chcę – to jedno słowo sprawiło, że wszystkie moje wątpliwości zniknęły. Uśmiechnąłem się, kiedy pomógł zdjąć moje ubrania i przeniósł dłonie na moje pośladki, delikatnie je ściskając. – Szybko, Loueh.
Wodząc spojrzeniem za moją ręką, wędrującą pod poduszkę, dodał: - Bez.
To po prostu było... nasze. Było szybkie. Było, wręcz, nieodpowiednie, ale nie potrzebowaliśmy słów, aby wyjaśniać sobie wszystko, na co nie mieliśmy okazji.
Ja wiedziałem. Harry wiedział. Oboje wiedzieliśmy i z całą pewnością było to tym, na co czekaliśmy od bardzo dawna.
- Harry – szepnąłem przy jego ustach, splatając palce naszych dłoni tuż nad jego głową. W tym samym czasie pchnąłem biodrami, wreszcie czując Harry'ego tak blisko od ponad dwóch lat.
- L-Louis – jęknął cicho, wyginając ciało w łuk i ścisnął moje dłonie, dając mi znak, że jest w porządku. Że jest dobrze.
Ponieważ było w porządku.
- Kocham Cię, Harry – sapnąłem tuż przy jego uchu, starając się być delikatnym, ale pewnym. Przycisnąłem usta do linii jego szczęki, uzyskując w zamian satysfakcjonujący pomruk, wydobywający się z jego ust. – Zawsze kochałem.
- Cholera – wymamrotał, puszczając moje dłonie i przeniósł je na moje plecy, znacząc je swoimi paznokciami.
- M-Mijają tylko dwa lata – poruszyłem się po raz kolejny, aby Harry zdążył się przyzwyczaić. – a Ty wciąż jesteś ciasny jak dziewica.
- Ach tak? – spytał na wydechu, wędrując dłońmi po moim ciele, nie mogącymi zdecydować się, gdzie znaleźć swoje miejsce. Pociągnął palcami za moje włosy, dając mi znak, abym poruszał się swobodniej.
To jednak nie było szybkie. Było, wprawdzie mówiąc, wolne. Całowałem Harry'ego po szyi, przegryzając ciepłą skórę i naznaczając go na każdym możliwym centymetrze kwadratowym jego ciała. Ciche jęki Harry'ego przeplatane z wyznaniami miłości i prośbami o więcej wypełniały moją sypialnię, kiedy kochałem Harry'ego wolno i nieśpiesznie, w każdej, kolejnej sekundzie pokazując mu, jak bardzo go kocham.
Kochałem Harry'ego kiedyś.
Kochałem Harry'ego wczoraj.
Kocham Harry'ego nadal.
I będę kochał Harry'ego do końca życia.
- Louis – westchnął w moją klatkę piersiową, kiedy objąłem go, przyciskając do swojego ciała i wyciskając czuły pocałunek na jego głowie. Oboje byliśmy spełnieni i zmęczeni, ale – przynajmniej w moim przypadku – szczęśliwi.
- Tak? – nie spuszczałem wzroku z jego twarzy, którą policzkiem przyciskał do mojego ramienia.
Uniósł wzrok, napotykając moje oczy i zarumienił się, ale wcale nie odwrócił głowy. Jego oczy były szeroko otwarte i jasne, szmaragdowe, najpiękniejsze i te, w których się zakochałem. Patrzyłam na niego przez chwilę
Kąciki jego ust uniosły się ku górze i sięgnął po naszyjnik, zwisający z mojej szyi przez kilka lat. Nie zdejmowałem go, właściwie, nigdy. Był moim amuletem na szczęście i nadzieją na lepsze jutro.
- Dlaczego nadal go masz? – spytał cicho, wpatrując się w niego chwilę, zanim znowu spojrzał na mnie.
Nie odpowiedziałem od razu. Zamiast tego liczyłem pieprzyki na jego szyi, chcąc zapamiętać każdy fragment jego ciała i każdy szczegół, wciąż nie mogąc uwierzyć, że Harry tutaj jest. Przy mnie. Po tylu latach.
Po tylu latach nadziei, która nigdy nie zgasła.
- Ponieważ... przynosi mi szczęście – przeczesałem jego włosi palcami. – Pomógł mi przetrwać wtedy, kiedy miałem wrażenie, że to już koniec. Wiesz, byłem wtedy jak „Nie mam siły, a co mi tam, spłonę.". A on wtedy „Harry nie pozwoliłby Ci spłonąć.", więc... teraz tutaj jestem.
W jego oczach zabłyszczały łzy, kiedy wypowiedziałem ostatnie zdanie. Wziąwszy głęboki oddech przycisnął usta do moich blizn, jedna po drugiej, jakby starając się dać mi do zrozumienia, że kocha każdą z nich.
- Hej – szepnąłem cicho, całując go w czoło i zakryłem nas kołdrą po czubki głów. Położyłem dłonie na jego plecach, czując pod palcami wystające łopatki i pochyliłem się, aby ponownie posmakować jego ust. Ponieważ od teraz mogłem to robić. – Jesteśmy tutaj tylko Ty i ja, jasne? Tutaj nikt nas nigdy nie znajdzie.
- Kocham Cię, Louis – trącił swoim nosem mój, powodując tym kolejny, boleśnie przyjemny uścisk w moim brzuchu. – Kochałem Cię przez własne tysiąc lat, i będę kochał przez kolejne tysiąc.
Od autora: :(
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top