Rozdział Drugi
Słów: 2510
Harry's POV
Godzina dziewiętnasta pięćdziesiąt sześć, pomimo pory roku zaczyna się już ściemniać. Stwierdziłem, że skoro i tak wieki temu odłączyłem się już od rozmowy, trochę się przewietrzę, zanim na zewnątrz zrobi się kompletnie ciemno. Przed moim odejściem Niall złapał mnie za ramię.
- Porozmawiam z ciotką Mary, co Ty na to? - spytał a ja wzruszyłem ramionami, stwierdzając, że jest mi to obojętne. Nie znałem wszystkich swoich ciotek i wujków, kuzynek i kuzynów, za to on chyba zaczął dogadywać się z nimi bardzo dobrze, nawet lepiej, niż ja.
- Zaraz wracam - rzuciłem krótko, kierując się jednak w przeciwną stronę, niż zamierzałem. Oblizałem usta, widząc półmiski z deserami i słodkimi przekąskami, więc nie czekając dłużej wziąłem pierwsze lepsze ciasto, zaspokajając tym mój domagający się jedzenia żołądek. Zacząłem podrygiwać nogą do rytmu muzyki, w którą zbytnio się nie wsłuchiwałem i kiedy stwierdziłem, że muszę udać się do łazienki już najedzony, odwróciłem się w bok, chcąc się trochę rozejrzeć.
Ale osoba stojąca obok miała chyba ten sam plan, co ja, bo zanim zdążyłem zareagować, zderzyłem się z kimś silniejszym, a zawartość jego kieliszka, czym okazało się wino, wylądowała na mojej śnieżnobiałej koszuli. Podniosłem głowę, gotów, aby zainterweniować, jednak zaschło mi w ustach, kiedy zobaczyłem jego.
- Ja pierdolę - było pierwszym, co usłyszałem od niego po ponad dwóch latach.
Podniósł głowę i spojrzał na mnie już otwierając usta, ale natychmiast je zamknął, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. Ani on ani ja nie odezwaliśmy się, jakby nie mogąc uwierzyć w to, czy to, co widzimy jest prawdziwe. Przynajmniej ja.
Moje nogi jak gdyby wrosły w ziemię, muzyka ucichła a moje serce przestało na chwilę bić; zesztywniały stałem i gapiłem się jak w obrazek w miejsce, w którym stał Louis. Mój Louis. Po ponad minucie wciąż byłem w szoku, aby cokolwiek powiedzieć, ale to było po prostu uzasadnione.
Przełknąłem gulę w gardle i dopiero wtedy otrząsnąłem się na tyle, aby móc przeskanować wzrokiem całą jego sylwetkę. I musiałem stwierdzić, że wyglądał cholernie dobrze, nawet lepiej, niż kiedyś. Również miał na sobie garnitur, można by rzec, że taki sam, jak i ja. Włosy miał zaczesane do tyłu, jednak kilka kosmyków opadało mu na czoło, a policzki, wyraźnie zarysowane przez kości policzkowe zdobił kilkudniowy zarost, dodający mu przynajmniej kilka lat.
Jego oczy rozszerzyły się momentalnie, kiedy spostrzegł moją poplamioną koszulę i znów otwierał usta, aby się odezwać, jednak w tym samym czasie coś mu przeszkodziło. A raczej ktoś.
- Harry? Harry, o mój Boże! - usłyszałem przerażony głos, a po chwili poczułem, jak ręka mojego chłopaka szarpie moją marynarkę, ściągając ją z moich ramion. Ścierką trzymaną w drugiej dłoni zaczął czyścić moją koszulę, więc znów spojrzałem na Louisa, zauważając, że wyraz jego twarzy zmienił się diametralnie. Wpatrywał się w Nialla z wyraźną ciekawością, ale i kpiną.
- Niall, zostaw - próbowałem go odepchnąć, czując się lekko zażenowany tą sytuacją. - Jest dobrze.
- Ale kochanie, ten idiota wylał na Ciebie wino i jesteś brudny! - nie dawał a wygraną i byłem pewien, że był w stanie rozebrać mnie na oczach wszystkich gości tylko po to, aby uprać moją koszulę w męskim kiblu.
- Uspokój się, przecież od tego nie umrze - po raz pierwszy odezwał się Louis, na którego dźwięk głosu dostałem gęsiej skórki pod ubraniami. Znów na niego zerknąłem i zarumieniłem się, zdając sobie sprawę, że on się po prostu nabijał.
Niall odsunął się ode mnie i spojrzał na chłopaka, mrużąc oczy. Wyciągnął oskarżycielsko palec w jego stronę i zanim mogłem go złapać, podszedł do niego bliżej.
- Uważaj jak chodzisz, jasne?! - warknął ostrzegawczo, jednak nic niewzruszony Louis wsadził ręce w kieszenie spodni.
- Jesteś jego adwokatem? - parsknął.
- Jego chłopakiem.
Spuściłem wzrok na swoje buty, błagając w myślach, aby Louis nie wspomniał nic o naszej przyszłości. To Niall był moją przyszłością i nie chciałem, aby to, co stało się kiedyś wszystko zniszczyło.
- Och tak? - zerknąłem na jego reakcję i pomijając lekkie zaskoczenie, ciągle miał na twarzy bezczelny uśmiech, jak gdyby to go nie ruszyło. Tak po prostu staliśmy we trójkę, ja, mój chłopak i mój były, którego bawiła cała sytuacja. Bawiłem go ja, który praktycznie nic dla niego nigdy nie znaczyłem.
- Chodźmy stąd - powiedziałem cicho, chwytając go za ramię i odciągając od Louisa, który nadal nie spuszczał z nas wzroku. Byłem pewien, że tym razem się nie polubimy. Odebrałem od swojego chłopaka marynarkę i owinąłem rękę wokół jego talii, kierując w przeciwną stronę, słysząc jeszcze:
- Do zobaczenia, Harreh!
Zacisnąłem powieki i otworzyłem je dopiero wtedy, kiedy znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości od Louisa.
- Znasz go? - zagaił Niall a ja zaśmiałem się w duchu, ponieważ jak mogłem go nie znać?
- Um ,znam go... - wymamrotałem, pozwalając, aby Niall zaprowadził mnie do łazienki. Był uparty, ale nie przeszkadzało mi to teraz, ponieważ potrzebowałem chwili wytchnienia. I zacisznego miejsca, aby wytłumaczyć wszystko Niallowi.
- Opowiadaj - wskazał gestem, abym usiadł na szafce obok umywalki, więc wykonałem jego polecenie z lekkim uśmiechem. Odpiąłem kilka guzików mojej koszuli i wziąłem głęboki oddech.
Zawsze, nieważne, co się działo, mieliśmy zwyczaj, aby usiąść i najzwyczajniej w świecie się wygadać. Nie tylko byliśmy parą, ale i również świetnymi przyjaciółmi, ponieważ zanim zaczęliśmy ze sobą chodzić świetnie się dogadywaliśmy. Niall, pomimo, że był bardzo opiekuńczy (i zazdrosny), to był duszą towarzystwa i wszędzie go było pełno, a gdzie był i on, tam pełno pozytywnej energii. Owszem, zdarzały nam się kłótnie, jednak mimo wszystko zawsze dochodziliśmy do porozumienia, na koniec śmiejąc się z tego, co tak błahego i z pozoru głupiego powodowało, że podnosiliśmy na siebie głos.
- Okej, więc... pamiętasz, jak opowiadałem Ci o moim pierwszym chłopaku? - spytałem nieśmiało bawiąc się swoimi palcami, podczas, gdy on z pełnym skupieniem czyścił moją koszulę. Skinął głową, więc kontynuowałem: - Więc, to... to tak jakby był on.
Przerwał na chwilę czynność i zadarł głowę do góry, aż nasze oczy znalazły się na tym samym poziomie. Przegryzłem wnętrze policzka i chcąc nie czuć się tak niepewnie, poprawiłem muszkę na jego szyi.
- Nie przejmuj się, my nawet...
- Nie czujesz nic już do niego, prawda? - przerwał mi, na co momentalnie przerwałem mówić. Zesztywniałem, kiedy pytanie wyszło z jego ust, jednak nie potrafiłem odpowiedzieć od razu. Zazwyczaj, kiedy to pytanie padało, musiałem zastanowić się, zanim odpowiadałem. Ponieważ padało już kilka razy, a ja za każdym razem odpowiadałem szczerze.
Nie widziałem Louisa ponad dwa lata i od tego czasu zdążyłem wszystko sobie poukładać. Nie żywiłem do niego żadnych uczuć, nawet, jeśli kiedyś były one silne i niemożliwe do zniszczenia, teraz Louis był dla mnie nikim. Po prostu byłym chłopakiem, z którym „było fajnie, ale to przeszłość". I sam nie wiedziałem, czy myślenie tak za każdym razem i ból, który czułem w okolicach klatki piersiowej był tylko przypadkiem.
- Nie, oczywiście, że nie. Mam Ciebie. - pochyliłem się, aby go pocałować, jednak odskoczył ode mnie, kiedy tylko zorientował się, co chcę zrobić. Spojrzałem na niego zaskoczony.
- Sam sobie czyść koszulę - rzucił we mnie ścierką i zostawił mnie w osłupieniu, wychodząc z łazienki. Przez chwilę jedynym dźwiękiem, który mi towarzyszył był nie do końca zakręcony kran, z którego kapała woda. Nadal w lekkim szoku zerknąłem na zegarek, oplatający mój prawy nadgarstek. Było już po dwudziestej, a przez małe, łazienkowe okno nie wpadało już żadne światło, więc byłem pewien, że było ciemno i nikt mnie nie zauważy. Idealna okazja.
Zeskoczyłem szafki i zapinając guziki koszuli z powrotem stwierdziłem, że porozmawiam z Niallem później. Teraz nie miałem siły. Złapałem za swoją marynarkę i wyszedłem z łazienki, starając się przejść niezauważony aby nikt przypadkiem mnie nie zaczepił. Stanąłem pod ścianą i wymacałem dłonią klamkę, z ulgą na nią naciskając. Na szczęście ustąpiła pod moim naciskiem, więc szybko znalazłem się na zewnątrz, dokładniej na jednym z kilku tarasów. Co prawda było zimno, ale kiedy uderzyło we mnie świeże powietrze, zaciągnąłem się nim, podchodząc bliżej poręczy.
Właśnie spotkałem Louisa. Kompletnie na to nieprzygotowany, na dodatek w dość niekomfortowej sytuacji dla nas obu, jednak spotkałem go po tak długim czasie, kiedy to straciłem nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczę i usłyszę jego głos. Bo oprócz wyglądu byłem pewien, że nic się nie zmienił - nadal, pomimo wzrostu, podskakiwał, był pyskaty i chamski i nadal mało inteligentny, ale nie mogłem nic poradzić na to, że serce podskoczyło mi do gardła, kiedy tylko spojrzałem w jego oczy. Ponieważ wszystkie wspomnienia, co do jednego, odżyły we mnie, sprawiając mi niewyobrażalny ból. Czułem, jakby te dwa lata rozłąki nic nie znaczyły, jak gdyby ich nie było, coś zalepiło tę dziurę, a ja wciąż byłem zakochany w Louisie - wciąż byliśmy razem, wciąż mogłem złapać go za rękę, rumieniąc się, kiedy skradł mi całusa. Ale zawsze było jakieś „ale".
Obaj byliśmy dorosłymi ludźmi, nie byliśmy nastolatkami, a dorosłymi mężczyznami, którzy zmądrzeli (przynajmniej ja) i dojrzali (nie wiem, jak z Louisem). A pomimo, że nie powinienem tak myśleć, że szybko wtedy pomyślałem o Niallu, swoim obecnym chłopaku, z którym wiążę przyszłość, to mimowolnie pytanie zrodziło się w mojej głowie: Co teraz czuje Louis? Co robił przez te lata, jak szło mu w nauce, czy znalazł sobie kogoś i czy studiuje bądź gdzieś pracuje? Czy myślał o mnie czasem, o nas, o Harrym i Louisie, czy jeśli tak, to kiedy przestał, i czy czuje do mnie nienawiść, czy może...
I jeszcze raz: nie powinienem tak myśleć. Ponieważ to tylko przypadkowe spotkanie, jak niektórzy dorośli spotykają swoje nastoletnie miłości, tak ja spotkałem Louisa i nie zamierzam ponownie włączać go do swojego życia. Po weselu prawdopodobnie już nigdy się nie spotkamy, nawet, jeśli będę studiował w Londynie. Po studiach osiągnę prawdopodobny sukces w karierze, oświadczę się Niallowi i kupimy dom na przedmieściach, aby wspólnie założyć rodzinę. Już teraz budujemy plany na przyszłość, w których nie ma miejsca dla Louisa.
Usłyszałem skrzypnięcie drzwi tarasowych, ale nie odwróciłem się, opierając łokcie na barierce i wpatrując cię w gwiazdy, które były ledwo widoczne przez zachmurzone niebo.
- Hej - zadrżałem, słysząc cichy szept przy swoim uchu. Powoli odwróciłem głowę w bok i dostrzegłem Louisa, który oparł się plecami o ścianę, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów i na nieszczęście szybko wyłapując moje spojrzenie. - Nadal masz astmę?
To po prostu przypadek, że zapamiętał.
- Mhm - mruknąłem tylko, obserwując, jak wkłada papierosa do ust i podpala go, po chwili wypuszczając dym w przeciwną stronę, niż moja.
- Powiedz mi - zaczął, z powrotem chowając zapalniczkę do kieszeni. - dlaczego twój chłopak nosi pierścień czystości?
- Skąd wiesz? - mimo wszystko zarumieniłem się, ponieważ okej, to było żenujące. Nawet bardziej, niż żenujące, ponieważ fakt, że wie o tym właśnie Louis sprawiał, że miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Odchrząknąłem, opierając się plecami o barierkę. - Może.
- On jest... nie wiem, do seminarium idzie? - spytał wyraźnie rozbawiony, zaczynając mnie irytować. Albo próbował być zabawny, albo zwyczajnie chamski, jednak nie mogłem dociec, dlaczego.
- On już jest na studiach - bąknąłem, odwracając głowę w bok, aby na niego nie patrzeć, co swoją drogą przychodziło mi z trudnością.
- Ach tak? Yale czy Harvard?
- Courtauld*. Czemu Cię to obchodzi?
Wzruszył ramionami.
- Tak sobie.
- A Ty jesteś na studiach? - spytałem, pozornie tylko z grzeczności i ciekawości, jednak chciałem wiedzieć to tylko dlatego, aby nie natknąć się na niego w Londynie. Nie potrzebowałem tego, nie potrzebowałem Louisa.
- Taa, same nudy, nie polecam - wyrzucił papierosa na kafelki i zgasił go butem, na co zmarszczyłem brwi.
- Tutaj masz popielniczkę...
- Co mnie to obchodzi?
Ałć?
- Dlaczego jesteś dla mnie taki niemiły?
- Ja? Coś ty - parsknął śmiechem, kołysząc się lekko na stopach. - Ja jestem po prostu szczery, kochanie.
- Nie mów do mnie kochanie - powiedziałem ostrzej, niż zamierzałem. - I odczep się od mojego chłopaka, okej? Nic Ci nie zrobiłem, on tym bardziej nie.
Wpatrywałem się w niego przez chwilę, kiedy nic nie mówił, jedynie patrzył na mnie spod uniesionych brwi. Na szczęście znalazłem w sobie resztki silnej woli i jako pierwszy przerwałem kontakt wzrokowy, odwracając cię na pięcie.
- Już uciekasz?
- Mam Ciebie dość - warknąłem i kiedy miałem już otwierać drzwi, ktoś trzeci wyszedł na zewnątrz, kim okazał się być mój chłopak. Ja pierdole. - Dajcie wy mi wszyscy spokój! - położyłem palce na skroniach, masując je, kiedy rozbolała mnie głowa. Spotkanie z Louisem, kłótnia o niego z Niallem i na dodatek hałas w połączeniu z alkoholem sprawiał, że chciałem iść spać, najlepiej w krzaki.
- Co wy tu robicie?! - spytał z wyrzutem, zakładając ręce na biodrach.
- Nic nie robimy, chodzi o to, że my nic nie robimy! - przetarłem twarz dłońmi. - Przestań być tak popieprzenie zazdrosny!
- Podejrzewasz nas o coś, Neil? - specjalnie przekręcił jego imię Louis, chcąc wkurzyć tym nie tylko mnie, ale i jego. Naprawdę miałem dość.
- Nie ma nas, jasne?! - podniosłem głos, rzucając mu ostre spojrzenie. - Nic się nie zmieniłeś, ciągle jesteś tym perwersyjnym, bezuczuciowym dupkiem, który...
- Naprawdę uważasz, że jesteśmy niczym? - przerwał mi z udawanym wyrzutem, po czym zwrócił się do Nialla. - To zabawne, że nie pieprzyłeś jeszcze swojego chłopaka, podczas, gdy ja już dawno miałem do tego okazję. - z tym wyszedł, zostawiając mnie w kompletnym osłupieniu.
Po zamknięciu drzwi panowała cisza, którą przerywał tylko mój niespokojny oddech. Wpatrywałem się w ścianę jak idiota, a moje ciało drżało, z trudem pozwalając mi utrzymać się w pozycji stojącej.
Nie powiedział tego.
- Ty...
- Odpieprzcie się ode mnie wszyscy - zapłakałem, mijając go i również opuściłem taras z trzaskiem drzwi, chcąc jak najszybciej znaleźć się w łazience.
Otarłem mokre policzki od łez oraz oczy, aby zwiększyć sobie widoczność, ponieważ przepychanie się przez kilkaset osób z zamazanym widokiem mi raczej nie sprzyjało. Dopchałem się do drzwi toalety i czym prędzej się w niej zamknąłem, dokładniej w trzeciej kabinie od ściany, od razu się po niej zsuwając. Ze wszystkich możliwych opcji wzięcia tabletek, potłuczenia szklanki czy zrzucenia wszystkiego ze stołu wybrałem rozpłakanie się w męskiej toalecie, jednak to była jedna z najkorzystniejszych opcji. Tabletki zostawiłem w domu, nie spodziewając się, że będą mi dzisiaj potrzebne, a nie chciałem zniszczyć mamie wesela, nie wiedząc nawet, gdzie się podziewała. Być może już zniknęła z Robinem na swojej nocy poślubnej, czego tak cholernie jej zazdrościłem.
Ślubu, dzieci, miłości, domu. Ja, pomimo, że miałem bardzo dużo, to praktycznie nie miałem nic. Momentami wciąż byłem nieszczęśliwy, pomimo, że nie miałem do tego powodów. Miałem Nialla, miałem studia i rodzinę, ale brakowało mi... czegoś. I za każdym razem nie potrafiłem dość, co.
Drżącymi dłońmi sięgnąłem po kawałek papieru toaletowego i znów otarłem mokre policzki, przy okazji smarkając nosa, będąc pewien, że moje oczy są teraz czerwone i spuchnięte. Znowu przez Louisa. Nie powinienem przez niego płakać, ponieważ nic już dla mnie nie znaczył, ale tu chyba chodziło o coś więcej. Czułem się upokorzony przed nim i przed Niallem, przed którym powiedział to w tak okropny sposób. Poczułem się jak śmieć i szmata, jak zabawka do seksu, przed którą wyszedłem przed własnym chłopakiem. I prawdopodobnie tym byłem dla Louisa.
Na samą myśl o tym o mało znów nie wybuchnąłem płaczem, jednak w porę się opamiętałem. Miałem dziewiętnaście lat i przyszłość przed sobą, której nie zamierzałem zmarnować. Miałem ambicje i byłem inteligentny, więc ktoś taki jak Louis Tomlinson, istota z IQ poniżej zera nie pociągnie mnie w dół, nie tym razem. Z taką myślą wstałem i wziąłem kilka głębszych wdechów, stwierdzając, że droga powrotna do domu taksówką nie wyniesie mnie więcej niż pięć funtów.
* Instytut Courtaulda znajduje się w Londynie, ale w moim opowiadaniu znajduje się w Birmingham, bo może.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top