Rozdział Czwarty

Słów: 1915

Louis' POV

- Jesteś pewien, że wszystko działa? - wywróciłem oczami, sprawdzając każdy z czterech palników, jednak wszystko było w jak najlepszym porządku.

- Tak, mówiłem Ci przecież, że nie było mnie tu tylko dwa miesiące. Wyluzuj.

- Nie wyluzuję, Louis - po raz kolejny skarciła mnie matka. - Chcesz powtórki z wakacji? Naprawdę nie wiem, czy tym razem miałbyś tyle samo szczęścia, co...

- Okej, okej, rozumiem - westchnąłem zirytowany, opierając się tyłem o kuchenny blat. - Poza tym nie mam już współlokatora, mieszkam sam.

- Sprawdziłeś wszystkie gniazdka i elektryczne urządzenia?

- Sprawdziłem - przetarłem twarz dłonią, krzywiąc się, kiedy moja ręka zsunęła się i podrażniła podłużną bliznę na twoim ramieniu. Syknąłem cicho i otworzyłem zamrażalkę w poszukiwaniu lodu. - Wpadnę w weekend, bo muszę kupić jeszcze kilka rzeczy. Pozdrów dziewczynki.

- Dobrze... - w końcu odpuściła, podczas, gdy ja przyłożyłem woreczek z lodem do zgięcia w szyi. - Jakby coś się działo, to dzwoń, tak?

- Cześć - szybko się rozłączyłem, mając już serdecznie dość jej ciągłej nadopiekuńczości. Rozumiałem jej troskę, tylko nie umiałem znieść tego, że traktuje mnie jak dziecko na każdym kroku. Mam dwadzieścia lat, do cholery!

Rozejrzałem się po mieszkaniu jeszcze raz, sprawdzając, czy wszystko jest na swoim miejscu i, na szczęście, było. Włożyłem telefon do kieszeni dresowych spodni i z ciągle przyciśniętym do szyi woreczkiem lodu ruszyłem do łazienki, gdzie zapewne zostawiłem bandaże. Zanim jednak opuściłem kuchnię mój telefon zadzwonił, więc zacisnąłem oczy, zdenerwowany.

- Czego? - warknąłem, nie patrząc na wyświetlacz.

- Dlaczego jesteś dla mnie niemiły?! - oburzenie było wyczuwalne w głosie Trish, ale w tej chwili miałem to gdzieś. Nawet ona irytowała mnie bardziej od własnej matki. - I nie odzywasz się. Podobno już się z powrotem wprowadziłeś.

- Taa, skąd wiesz? Od któregoś z chłopaków? - w tym samym czasie odkręciłem wieczko maści, stając przed lustrem. - Czekaj - odłożyłem ma chwilę telefon i zdjąłem koszulkę, wrzucając ją do kosza na pranie, po czym włączyłem głośnomówiący. - już.

- Tak, od Sandy'ego. Powiedz, dlaczego z tobą jest trudniej, niż z dzieckiem?

- Wszyscy jesteśmy dziećmi Boga - wymamrotałem, przeglądając w lustrze swoje ramiona i klatkę piersiową, która nie była pokryta taką ilością blizn, co plecy. Odwróciłem się tyłem i spojrzałem na nie, podłużne, grube i bladoróżowe, na widok których zbierało mi się na wymioty.

Sięgnąłem po krem i zacząłem smarować nim nadal podrażnione miejsca, przez które nie mogłem spać po nocach.

- Louis, słuchasz mnie w ogóle?

- A mówiłaś coś?

- Tak - westchnęła. - Pytałam, czy przyjedziesz do nas. Nie widzieliśmy się w końcu bardzo długo...

Przegryzłem dolną wargę, kiedy skończyłem owijać nadgarstki bandażem i z powrotem spojrzałem w lustro, próbując się uśmiechnąć. Co nie wyszło mi tak do końca.

- Tak? Do której z was?

- Do Trish, Ness nie ma w domu - poinformowała, co z ulga przyjąłem do świadomości, ze względu na to, że nie lubiłem tej drugiej. Chociaż to nie tak, że nie lubiłem, oboje nie darzyliśmy siebie sympatią i można by powiedzieć, że byliśmy zupełnie różni. Jakiś czas temu jeszcze siebie znosiliśmy, jednak po tym, co stało się w czerwcu znienawidziliśmy siebie do końca. Co nie oznacza, że zerwałem kontakty z Trishą, jej siostrą bliźniaczką.

- W takim razie wpadnę - założyłem z powrotem koszulkę i wyszedłem z łazienki, kierując się w stronę sypialni, aby przygotować się na dzisiejszy wieczór. - Ale wiesz, że ja nie piję?

- Wiem, nawet bym Ci nie pozwoliła. Zrobię pranie i czekam! - otworzyłem usta, aby coś powiedzieć, jednak dziewczyna się rozłączyła, zanim mogłem wykrztusić słowo.

Zignorowałem to i rzuciłem telefon na łóżko, zdejmując swoje luźne ciuchy i wcisnąłem się w wąskie, ciemne jeansy, a na ramiona zarzuciłem grubą bluzę z kapturem, której ekspres zasunąłem pod samą szyję. Nie chciało mi się sprzątnąć sypialni, ani tym bardziej przygotować się bardziej, więc chwilę później wyszedłem z mieszkania, na chłodne, jesienne powietrze. Akurat zaczęło padać, więc przekląłem w duchu, zakładając kaptur na głowę.

Mój samochód był na razie nieczynny i stał w salonie, dlatego czekała mnie krótka droga pieszo, co mimo wszystko i tak mi się nie uśmiechało. Wsadziłem ręce w kieszenie bluzy i spuściłem głowę, wpatrując się w własne buty, a kiedy deszcz wzmocnił na sile, przyśpieszyłem.

Po kilkunastu minutach wreszcie doszedłem do celu, popychając ciężkie drzwi i dopiero, kiedy znalazłem się w środku, poczochrałem mokrą od deszczu grzywkę. Dotarłem na odpowiednie piętro i bez pukania wszedłem do pokoju.

***


Harry's POV

Zarumieniłem się mocno, czując się nagle mały i obnażony pod spojrzeniem chłopaka, który wpatrywał się we mnie bez mrugnięcia okiem. Liam natomiast patrzył to na jednego, to na drugiego z szerokim uśmiechem, prawdopodobnie oczekując, że rzucimy się sobie w ramiona.

- Um... Liam - odezwałem się cicho, przerywając niezręczną (dla naszej dwójki) ciszę. - Znamy się.

- Tak? - spytał lekko zaskoczony, pocierając dłonią swój kark.

- Mhm - skinąłem głową oblizując usta i znów spojrzałem na chłopaka, który zamknął za nimi drzwi.

- Dobra, skoro wszyscy się znamy, to poznamy się bliżej - na powrót uśmiech wrócił na jego twarz. - Usiądź Zayn.

Wspomniany chłopak bez słowa zajął miejsce na przeciwko mnie, na łóżku Liama, wyciągając rękę w moją stronę. Pomimo niechęci niepewnie ująłem ją, dostrzegając, że jego skórę pokrywały liczne tatuaże.

- Skąd się znacie? - Liam zajął miejsce obok mnie, co dodało mi nieco odwagi. - Widzę, że już się rozpakowałeś. Przynajmniej nie bałaganisz.

- Ze... ze szkoły - odchrząknąłem, nie patrząc na żadnego z nich, jedynie na swoje dłonie, ułożone płasko na swoich kolanach. Poprawiłem sygnety na kilku palcach i cienką bransoletkę, zdobiącą mój prawy nadgarstek.

Obecność Zayna nie tyle, co mnie wystraszyła, co przytłoczyła i sprawiła, że nieco się zawstydziłem. Będąc upokorzonym przez niego lata temu w liceum, teraz patrzyliśmy sobie w oczy, siedząc na przeciwko siebie w tym samym pokoju. I byłem trochę zły na Liama, że go tu przyprowadził, pomimo, że nie mógł niczego wiedzieć. Czułem, że prawdopodobnie mu o tym nie powiem ani ja, ani Zayn, jak i tego, że żaden z nas nie nawiąże dobrych kontaktów w najbliższej przyszłości. Spróbowałem przynajmniej zgrywać pozory.

- Mieszkałem w Londynie przed wyjazdem do rodzinnego miasta - dodałem nieco pewniej, poprawiając się na swoim miejscu.

- Wow, może znasz tutaj kogoś jeszcze - zaśmiał się Liam. - Akurat większość naszej paczki dzisiaj przyjechała i zamierzamy wszyscy zrobić małe spotkanie, więc dołączysz do nas, prawda Harry? - spojrzał na mnie.

- Um... pewnie - mruknąłem i po chwili się uśmiechnąłem, aby nie wyjść na sztywniaka. - O której?

- Jutro, dzisiaj jest już zbyt późno - zerknął na zegarek. - Teraz chciałem tylko, żebyście się poznali, ale skoro już się znacie... Zayn mieszka nad nami, pod dwudziestką czwórką, więc jakbyście czegoś od siebie potrzebowali, to wiecie, gdzie szukać.

Skinąłem głową, chociaż wątpiłem, że mógłbym kiedykolwiek potrzebować czegoś od Zayna. Zdziwiło mnie również, że przez cały ten czas, odkąd był w naszym pokoju nie odezwał się ani słowem, jedynie przytakiwał, zerkając to na mnie, na Liama.

- Będę już leciał - usłyszałem w końcu jego głos, a po moich plecach mimowolnie przeszły ciarki. Liam wydawał się być zawiedziony, jednak ja nie miałem nic przeciwko i kiedy tylko zaproponował go odprowadzić, odetchnąłem z ulgą. Nieświadomie wstrzymywałem co jakiś czas powietrze, ale tylko w obecności Zayna. Nie zamierzałem oceniać go od razu, ponieważ przez te wszystkie lata mógł się zmienić, a fakt, że nie wspomniał przy mnie i Liamie o czymś wstydliwym z czasach liceum miał u mnie plusa. Może nie największego, ale malutkiego.

Było już po dwudziestej pierwszej, więc byłem lekko zdziwiony, ale stwierdziłem, że przed snem chciałbym znaleźć łazienkę, aby wziąć przynajmniej prysznic i umyć zęby. Po dzisiejszej podróży i całym tym zamieszaniu przeprowadzką i studiami, potrzebowałem orzeźwienia i zmycia z siebie stresu z całego dnia.

Nie chciało czekać mi się na Liama, więc postanowiłem sam trochę pozwiedzać, a skoro nie zapowiadało się, że ktokolwiek mógłby mi pomóc, ruszyłem w stronę drzwi. Otworzyłem je i stałem, nawet się nie ruszając, a i tak poczułem rozlewający się na moim t-shircie napój.

- No nie, znowu? - jęknąłem, zaciskając oczy, czując, że to jednak nie był napój. Piwo albo wódka, na pewno.

- Przepraszam! O, mój Boże! - dziewczyna, prawdopodobna sprawczyni od razu złapała za mój nadgarstek. - Nie chciałam, myślałam, że to Liam!

- Liam? - zmarszczyłem brwi, z powrotem otwierając oczy i zdałem sobie sprawę że musiała by jedną z osób mieszkających obok. Musiała znać Liama, ponieważ opowiadał mi on co nieco o naszych sąsiadach, także o dziewczynie z długimi, złocistymi włosami.

- Tak Liam, on - wzięła głęboki oddech, odstawiając kubek na ziemi, przy drzwiach. - jego chciałam polać. To znaczy nie polać, ale miał z nami wypić.

- Jasne - zaśmiałem się. - Na pewno chciałaś go polać, bo czy gdybym chciał dać Ci się napić soku, to wylałbym Ci go na koszulkę? - na krótko przeskanowałem jej ubiór, czym okazała się o wiele za duży t-shirt i obcisłe spodnie.

- Masz rację - pociągnęła mnie wgłęb korytarza, a ja w ostatniej chwili sięgnąłem do klamki, aby zamknąć mój pokój.

- Gdzie idziemy?

- Do kibla. - w tym samym czasie otworzyła drzwi na końcu korytarza, które wyglądały tak, jak reszta i wepchnęła mnie do środka. - Jesteś nowy? - spytała, podchodząc do umywalki. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, usiadłem na koszu na pranie, który był wyjątkowo pusty.

- Tak, jestem H...

- Hugh?

- Um, nie, H...

- Henry?

- Harry - poprawiłem ją, obserwując, jak odkręca kran i zdejmuje koszulkę, zostając w samym staniku. - Co ty robisz?! - wstałem zszokowany, otrzymując jej zdziwione spojrzenie.

- Co?

- Ubierz się - zakryłem oczy, mimowolnie się rumieniąc. Usłyszałem śmiech dziewczyny i poczułem jej drobne dłonie na swoich, które odciągnęła od mojej twarzy.

- Jesteś popieprzony - wcisnęła mi w ręce swoją koszulkę, bezwstydnie stojąc przede mną... tak.

- Po co mi to? - wymamrotałem zawstydzony, bojąc się, czy nie padnę ofiarą jakiegoś akademickiego żartu, ze względu na to, że byłem nowy. Ona chyba nie liczyła na coś więcej? Po pierwsze, byłem gejem, pod drugie, miałem chłopaka, po trzecie nawet jej nie znałem!

- Zdejmij swoją koszulkę - poleciła, patrząc na mnie wyczekująco, więc, trochę niepewnie, spełniłem jej prośbę. Od razu wyrwała mi ją z rąk. - A teraz ubierz tę moją.

- Dlaczego?

- Nie pytaj tylko się ubieraj, Jezu!

Przegryzłem wnętrze policzka i założyłem jej koszulkę, stwierdzając, że nie była, jak podejrzewałem, damska. Pasowała na mnie jak ulał, więc musiała być męska, czyli nie należała do niej. Może po prostu dostała ją od kolegi bądź brata, a ja miałem nadzieję, że nigdy go nie spotkam.

Nie odezwałem się już, w ciszy obserwując, jak stara się uprać moją koszulkę pod bieżącą wodą, po chwili zakręca kran i wiesza ją na jednym z wieszaków. Jeśli tak wyglądała zwykła gościnność w tym budynku, to mogłem się do tego przyzwyczaić.

- Tak w ogóle, to jestem Patricia - przedstawiła się, odwracając przodem w moją stronę. Starałem się nie patrzeć na jej pokaźny biust, który mimo wszystko przykuwał uwagę. - Jak chcesz możesz patrzeć na moje cycki, mi to nie przeszkadza - wzruszyła ramionami a mnie zamurowało po raz kolejny.

Wyszła z łazienki szybciej, niż mogłem się tego spodziewać, więc niewiele myśląc pognałem za nią.

- Um... to była łazienka, tak?

- Mhm, tak - zatrzymała się przed drzwiami z numerem piętnaście, które znajdowały się niedaleko od moich. - Chcesz wejść?

-W sumie, to chciałem podziękować... - podrapałem się po głowie, zdając sobie sprawę, jak głupio zabrzmiałem. Ona zdawała się tego nie zauważyć, bo otworzyła drzwi, zapraszając mnie gestem do środka.

Przekroczyłem próg pokoju, najpierw zwracając uwagę na umeblowanie, tak bardzo podobne do mojego, jednak z o wiele większym bałaganem i porozrzucanymi rzeczami na podłodze. Dopiero drugim, co przykuło moją uwagę był chłopak, kręcący się właśnie na obrotowym krześle przy biurku z szerokim uśmiechem, który zaczął powoli zanikać widząc mnie.

- Cześć Triiiiiiiiiii... - zatrzymał się, mrugając szybko, jak gdyby nie mógł uwierzyć w to, co widzi. - ...sha.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top