Rozdział Czternasty
Słów: 3021
Harry's POV
Obserwowałem, jak jego twarz wykrzywia się w grymasie bólu, kiedy nieśpiesznie smarował chłodną maścią podrażnione miejsca – niektóre nadal świeże. Widziałem, jak stara się udawać, że wszystko było w porządku, ale ja wiedziałem, że nie było. Sam fakt, że Louis się przede mną otworzył, chociaż w najmniejszym stopniu sprawiał, że czułem się dumny. Byłem dumny z Louisa i dumny z siebie i naszych relacji, które podążały w dobrym kierunku. Nie myślałem nawet o pocałunku, o pocałunkach, ponieważ nie były one wtedy istotne. Bylem tu tylko ja i Louis, nikt więcej i tak długo, jak tak pozostawało, ja nie miałem obowiązku się tym przejmować.
Nie myślałem przynajmniej, że były one złe, ponieważ wciąż nie umiałem zapomnieć o tym, że całowałem się z Louisem. Wow.
Kiedy skończył, wyciągnął swoje ręce i pozwolił mi owinąć bandaże wokół jego nadgarstków. Moje dłonie drżały, ale nie wycofałem się, robiąc to najdokładniej, jak umiałem. Była to ostatnia część ciała Louisa, która potrzebowała opatrunku. Starałem się nie patrzeć na jego – wciąż – umięśniony tors, ale chwilę później zakrył go koszulką, za co byłem mu wdzięczny.
Odsunąłem się, aby mógł w spokoju z powrotem pochować wszystkie wyciągnięte rzeczy.
- Wyglądasz trochę jak mumia – zażartowałem, próbując nieco rozluźnić napiętą atmosferę. Od ponad trzydziestu minut nie wymieniliśmy z Louisem ani słowa, a ja nie mogłem nic poradzić na to, że bardzo potrzebowałem usłyszeć jego głosu. – Wiesz, z bandażami tu i tam.
Podniósł na mnie swoje spojrzenie, a kąciki jego ust powędrowały w górę.
- Mumia? Serio?
Wzruszyłem ramionami, chowając dłonie w kieszeniach spodni. Również się uśmiechnąłem i oparłem się biodrem o umywalkę obok, podczas, gdy Louis stanął na palcach, aby schować maść. Niestety nie dosięgał, przeklinając pod nosem, kiedy ciężki wysiłek postawienia pudełka na jednej z wyższych półek nie przynosił rezultatów.
- Mała mumia. Mumia krasnal. – zachichotałem, a on posłał mi chłodne spojrzenie. – Daj, pomogę Ci.
- Dam sobie radę! – odsunął ręce, zachowując się jak małe, naburmuszone dziecko, a ja nie mogłem nic poradzić na to, że mnie to bawiło.
- Widzę, że nie dosięgasz.
- Mam pieprzone metr osiemdziesiąt!
Nie mogłem się powstrzymać i parsknąłem śmiechem, od razu tego żałując, gdy Louis uniósł brwi w górę i założył rękę na biodro. Zakryłem usta ręką, patrząc na niego rozbawiony.
- Co Cię tak niby bawi?
- Ty.
Nie czekając na jego odpowiedź wyrwałem mu z ręki opakowanie maści i odstawiłem je na półkę. Zamknąłem szafkę i spojrzałem na Louisa, który wpatrywał się we mnie z dołu z nieodgadnionym wyrazem twarzy – nie uśmiechał się, ale nie wydawał się być smutny ani obrażony.
Zarumieniłem się lekko, kiedy wciąż nie odwracał spojrzenia i nie odezwał się od kilku minut. Speszony potarłem dłonią swój kark i rozejrzałem się po łazience po raz kolejny.
- Ładna łazienka – zarumieniłem się jeszcze mocniej, zdając sobie sprawę, jakie palnąłem głupstwo. Kto w takich okolicznościach komplementuje komuś łazienkę?
Chciałem coś dodać, przez co oboje poczulibyśmy się bardziej pewnie (przynajmniej ja), jednak w tym samym momencie usłyszałem dźwięk przychodzącej wiadomości. Nagle zrobiło mi się bardzo gorąco i zacząłem się denerwować. Wyjąłem telefon z kieszeni spojrzałem na ekran. Trzy nieodebrane połączenia od Nialla i dwie wiadomości.
Odruchowo spojrzałem na Louisa, którego wyraz twarzy diametralnie się zmienił; usta zaciśnięte miał w wąską linię, a oczy były tak lodowate, że trochę się przeraziłem.
- To... To tylko Niall – wydukałem, z powrotem chowając telefon.
Całowałem się z Louisem.
Zdradziłem Nialla.
Nie chciałem dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. Nawet, jeśli było. Po raz kolejny zdałem sobie sprawę z tego, co zrobiłem, co się wydarzyło i jakie to poniesie za sobą konsekwencje, wpływając na przyszłość moją, Nialla ze mną i Louisa. Wcześniej tak o tym nie myślałem, ale stojąc na przeciwko Louisa i myśląc o tym wszystkim, o naszej przeszłości i o fakcie, że prawdopodobnie w tym momencie mój chłopak martwi się o mnie i nie może się do mnie dodzwonić to wszystko znów do mnie dotarło.
W co ja się wpakowałem?
- Idź – odwrócił się do mnie tyłem, aby sięgnąć po bluzę, którą zarzucił na swoje ramiona. Kiedy nie odezwałem się, spojrzał na mnie przez ramię rozdrażniony. – Chłopak Cię wzywa.
Przełknąłem gulę w gardle, spuszczając głowę i wpatrując się w swoje stopy. Louis miał rację. Pocałunek z Louisem był błędem. Przyjście tutaj było błędem. Louis był największym błędem.
- Zgaś światło jak wyjdziesz – rzucił jeszcze, znikając za drzwiami łazienki tak szybko, że nie mogłem się z nim nawet pożegnać. Nie zdążyłem spojrzeć na niego po raz ostatni, zdążając jednak zatęsknić za zapachem ciała Louisa, za ciepłem jego skóry i jego oczami i ustami, nawet, jeśli nie powinienem.
- Ja pierdolę – ukryłem twarz w dłoniach, czując, że zaraz się rozpłaczę. Wszystko szło źle.
Od momentu, w którym pocałowałem Louisa po raz pierwszy wszystko się zmieniło, chociaż z początku nic by na to nie wskazywało. Nie spodziewałem się, że zmieni to wszystko – moje powątpiewanie w uczuciach do mojego chłopaka (o którym, kurwa, zapomniałem) i w uczuciach do Louisa, o ile jeszcze jakieś żywiłem. Nie mogłem nawet tego stwierdzić, nie umiałem. Nie w tym momencie.
Przetarłem twarz dłońmi kilka razy i spojrzałem w lustro, dostrzegając, jak zmęczony byłem od jakiegoś czasu; jak cienie pod oczami pociemniały a skóra zbladła, a wszystko przez to, co działo się w ostatnim czasie. Potrzebowałem przerwy, odpoczynku, potrzebowałem samotności, aby przemyśleć to wszystko sam i ułożyć to, co się pomieszało. Nie samo, ale z pomocą osób trzecich.
Louis namieszał mi w głowie. Nie powinien zjawiać się tak nagle, po tylu latach nawet, jeśli to nie była jego wina. Ja po prostu zrzucałem całą winę na niego, nie umiejąc przyznać się do części winy sam, ale była to chyba jedynie forma obrony. Spotkanie Louisa po tak długim czasie nie było dla mnie łatwe, biorąc pod uwagę fakt, że był moją pierwszą, wielką miłością. Że był moim pierwszym, a ja byłem pierwszym jego.
Opuściłem jego mieszkanie jakiś czas później. Wciąż trochę niepewny, wróciłem do akademika, do Liama, którego zastałem w pokoju. Przesiedziałem u Louisa prawie cały wieczór – kiedy wracałem była już dziewiętnasta, a na zewnątrz było okropnie ciemno. Nie miałem jednak ochoty na rozmowy, więc uciąłem krótką dyskusję z Liamem tym, że jestem okropnie zmęczony. Zrozumiał.
Leżąc w łóżku jakiś czas później doszedłem do kilku bardzo istotnych wniosków.
Pierwszym było, że powinienem powiedzieć wszystko Niallowi. Że nie powinienem okłamywać go i czuć się, jakbym go wykorzystywał i kiedy ten studiował w innym mieście, miał na boku Louisa. Powinienem powiedzieć mu, że Louis tutaj jest.
Drugim wnioskiem, który wysunąłem było postanowienie naprawienia relacji pomiędzy Vanessą a Louisem. I Joe. Nie powinienem był się wtrącać, ale nie umiałem tego odpuścić. Kiedyś byli w końcu przyjaciółmi.
I ostatni, trzecim, co sobie uświadomiłem był fakt, że nie umiałem pozostawać obojętny wobec Louisa. Nie umiałem o nim nie myśleć coraz częściej, nie umiałem go ignorować i nie przejmować się jego (zazwyczaj) raniącymi słowami, nie umiałem nie myśleć o naszej wspólnej przeszłości, ponieważ Louis coś dla mnie znaczył. Louis był dla mnie ważny.
I chyba znów zaczynałem coś do niego czuć. Nawet, jeśli bardzo nie chciałem.
***
Od wydarzeń z końca października minęły trzy tygodnie. Obecnie była połowa grudnia, a ja przygotowywałem się do zaliczeń w styczniu. To nie tak, że całymi dniami siedziałem nad książkami i unikałem jakichkolwiek wyjść, zdarzało mi się wyjść z Liamem na piwo (czasem do biblioteki, ale to nie zaliczało się do wyjść towarzyskich) albo z Vanessą, raz, aby nasze stosunki nieco się poprawiły. Szczerze mówiąc polubiłem ją jeszcze bardziej, niż Trish.
Nie widziałem się również z Niallem. Rozmawialiśmy, co prawda, na skype, ale nawet wtedy czułem się dość niezręcznie, widząc jego zmęczony, ale szeroki uśmiech, kiedy mnie widywał a mnie zalewało poczucie winy. On nadal nie wiedział.
I przez cały ten czas nie widziałem Louisa. Nie, widziałem Louisa, ale z odległości, i kiedy tylko widziałem, że stoi obok Liama, a Liam podnosi rękę, aby mnie zawołać, uciekałem za najbliższy budynek, aby nie musieć z nimi rozmawiać. Z Louisem.
Unikałem Louisa. Widziałem go, ale z nim nie rozmawiałem, za to Louis chyba nie widział mnie i uważałem, że było to dobre. Nie musieliśmy znosić niezręcznej, panującej pomiędzy nami ciszy, która trwałaby zapewne w towarzystwie naszych wspólnych przyjaciół. Ani Liam ani reszta nie wiedzieli, że pomiędzy mną a Louisem kiedyś coś było. I jak na razie miałem nadzieję, że tak zostanie.
Nie mogłem jednak unikać Louisa wiecznie. Wczoraj zadzwoniłem do Vanessy i umówiłem się z nią w kawiarni, a dzisiaj była sobota, piątego grudnia, więc postanowiłem napisać do Louisa. Nie wiedziałem, czy była to najlepsza decyzja, jednak postanowiłem spróbować. I nie spodziewałem się, że Louis odpisze tak szybko, a co najdziwniejsze – zgodzi się.
***
- Czekamy na kogoś? – Vanessa zmarszczyła brwi, słodząc swoją kawę, a ja pokręciłem głową, starając się bardziej dyskretniej zaglądać przez zaparowane szyby kawiarni.
- Nie, tak tylko patrzę.
- Twoje zachowanie jest dziwne. Jakby ktoś Cię śledził, albo jakbyś spodziewał się zamachu na własne życie. – zachichotała, zakładając kosmyk włosów za ucho. Od miesiąca była coraz weselsza, wraz z poprawieniem się zdrowia Joe, który – prawdopodobnie – miał już niedługo wybudzić się ze śpiączki, zdaniem lekarzy.
- Taa, można to tak nazwać.
W tym samym momencie drzwi się otworzyły, a dziewczyna odwróciła głowę, aby znaleźć coś w swojej torebce. Odetchnąłem z ulgą, że nie zauważyła Louisa, rozglądającego się po kawiarni, po chwili zauważającego mnie i kierującego się w naszą stronę. Również on nie poznał jej, zatrzymując się dopiero wtedy, kiedy wyprostowała się i spojrzała najpierw na mnie, a później na Louisa. Jej wyraz twarzy zmienił się diametralnie.
- Louis?
- Czemu Wy... O co chodzi? – zamrugał szybko, patrząc to na mnie, to na Vanessę. Kiedy zdjął z głowy czapkę, karmelowe włosy wysypały się z niej i niezgrabnie rozmierzwiły na jego głowie; policzki zarumienione miał od panującego na zewnątrz mrozu, a usta mocno czerwone.
- Harry? – Vanessa spojrzała na mnie i róż oblał moje policzki, kiedy oboje na mnie patrzyli, ale nie wycofałem się. Zamiast tego wstałem i złapałem Louisa za ramię, pociągając w swoją stronę.
- Siadaj.
- Chwila, chwila, chwila. Nie będę z nią siedział.
- Umówiłeś się z Louisem, czy ze mną? – parsknęła, zbierając powoli swoje rzeczy, więc drugą dłonią przytrzymałem jej rękę.
- Możecie usiąść? Wyjaśnię Wam!
Znowu, oboje, na mnie spojrzeli i po kilku sekundach milczenia spełnili moją prośbę. Vanessa zajęła miejsce po mojej prawej stronie, a Louis po lewej, jednak w większej odległości. Rzucili sobie ostatnie, pełne jadu spojrzenia i wbili je w stolik.
- Boże, o co Wam chodzi? Weźcie się w garść nie zachowujcie jak małe dzieci, pogódźcie się wreszcie. – spojrzałem to na jednego, to na drugiego, nie otrzymując jednak żadnej reakcji. – Co jak kołki siedzicie? Ty – wskazałem na Louisa. – przeprosisz ją. – wskazałem na Vanessę. – I ty, przeprosisz jego.
- Co? Nie ma mowy.
Spodziewałem się tego po Louisie, więc mimowolnie wywróciłem oczami.
- Super. Vanessa, okaż chociaż więcej dojrzałości niż Louis, co? – spojrzałem na nią i westchnąłem, kiedy ta nie odezwała się, wciąż wpatrując się w ciemny blat drewnianego stołu. – Ja chcę tylko pomóc. No może nie powinienem, ale to robię, bo jesteście moimi... przyjaciółmi.
Mówiąc ostatnie słowo nie patrzyłem na Louisa, czując się tym dość skrępowany. Czy rzeczywiście byliśmy z Louisem przyjaciółmi? Louis mógł mieć również jakieś pretensje – nie rozmawialiśmy od prawie miesiąca, a ja jawnie go unikałem.
- No już – złapałem ich dłonie i je ze sobą złączyłem. Ku mojemu zdziwieniu nie rozłączyli ich. – Pogódźcie się, bo czuję się jak w przedszkolu.
Louis był bardziej naburmuszony, a Vanessa zrezygnowana, ale wiedziałem, że to pierwszy krok w dobrym kierunku. Uśmiechnąłem się, jeszcze wtedy nie wiedząc, co mnie czeka.
- Więc teraz możemy...
- Niby teraz się pogodzimy, a później znowu zaczniesz mieć jakieś pretensje!
- Słucham? – blondynka zabrała rękę, chowając ją pod stół, a jej zwężone oczy utkwione były w Louisie. – Mam do tego pełne prawo, Louis. Obarczałeś winą wszystkich, tylko nie siebie i myślisz, że jesteś pępkiem świata. Od tego pieprzonego wypadku nie odwiedziłeś Joe'go ani razu, ani jednego!
- Myślisz, że o tym nie myślę?! To nie tak, że mam jakiekolwiek uczucia, Ness, ale również byłem ofiarą i ledwo uszedłem z życiem, nie pamiętam nawet, jak to się stało, ja nic nie pamiętam! Chciałem go odwiedzić, ale Ty nawet nie wpuszczałaś mnie do szpitala!
- A czy później próbowałeś?! Czy pokazałeś, że w jakiś sposób Ci zależy?! Nie!
- Wiecie, ja chyba... – spróbowałem, ale znów przerwał mi podniesiony głos Louisa, więc skuliłem się tylko na swoim siedzeniu.
- Bo nie wiem, czy wiesz, ale leżałem w szpitalu przez dwa miesiące, cały w bandażach i nie mogłem się nawet ruszać, a od pierwszego razu, kiedy odwiedziłem Joe'go i mnie nie wpuściłaś obrażałaś mnie za każdym razem, kiedy się na Ciebie natknąłem!
- Przecież to bzdury – pokręciła głową. – Nie obrażałam Cię, Louis. Byłam zła i zawiedziona, bo... przyjaźniliśmy się. Kochałam... Kocham Joe, byliście przyjaciółmi i nie mogłam Ci tego wybaczyć.
- Ale dobrze wiesz, że to nie była moja wina. Vanessa, to był mój przyjaciel. Myślisz, że dałbym mu zginąć? Myślisz, że o tym nie myślę?
Podniosłem nieśmiało spojrzenie najpierw na Louisa, który wpatrywał się w Vanessę, a później na nią; spojrzenie wbite miała w swoje kolana, oddychając szybko, a ból był widoczny na jej twarzy. Poczułem się niezręcznie, jak gdybym podsłuchiwał. Była to prywatna rozmowa, pełna najgłębszych uczuć i emocji, które ta dwójka powinna wyjaśnić tylko pomiędzy sobą.
- Przepraszam – jako pierwsza odezwała się Vanessa, patrząc Louisowi w oczy. Udałem, że nagle bardzo interesuje mnie zegarek, oplatający mój prawy nadgarstek, jednak kątek oka obserwowałem reakcję Louisa.
Obserwowałem, jak jego wzrok łagodnieje, jak pochyla się, aby przytulić Vanessę nad moimi kolanami, a ona się w niego wtula i poczułem się jak piąte koło u wozu. Nie czułem się źle, może bardziej jak w filmie, dlatego uśmiechnąłem się, nawet sam nie wiem dlaczego.
- Dzięki Harry – kiedy rozdzielili się, Vanessa pocałowała mnie w policzek, a ja odwdzięczyłem się jej szerokim uśmiechem. Wydawało mi się, albo nie, ale widziałem zazdrosne spojrzenie Louisa, jak gdyby chciał zrobić to samo. Może chciał, kiedy oblizywał usta, patrząc prosto na mnie.
- Jestem jak super klej, naprawiłem Was. Widzisz Vanessa, Louis jest jedną połówką dzbanka, Ty drugą i ten dzbanek się przepołowił na pół, ale teraz ja Was posklejałem i jesteście całym dzbankiem.
- O nie – jęknęła, łapiąc się za głowę. – Ten znowu z tym dzbankiem.
- Mój wujek tak mówił, a on był bardzo mądrym człowiekiem – założyłem ręce na piersi, ignorując rozbawione spojrzenie Louisa, nie umiejąc jednak zignorować go do końca, ponieważ znowu się zarumieniłem. Nie dlatego, że Louis się ze mnie śmiał, ale że patrzył na mnie i słuchał, co mówię. Że Louis tutaj był, obok.
- Idę sobie – złapałem swój płaszcz, widząc jednak, że dziewczyna chce protestować, dodałem: - I tak miałem iść. Biblioteka wzywa.
- Kujon – Louis mruknął, a ja uderzyłem go w ramię. Zaczął się śmiać, oddając mi w udo i znowu poczułem się tak, jak kiedyś. Razem z Louisem żartowaliśmy i śmialiśmy się, a ja zacząłem zastanawiać się, czy kiedykolwiek była pomiędzy nami jakaś przerwa?
Pomachałem im przy wyjściu i z szerokim uśmiechem wyszedłem na świeże powietrze. Mróz szczypał moje policzki, a chłodny wiatr podrażnił moje uszy, nie sprawiło to jednak, że dobry nastrój mnie opuścił. Nie opuścił mnie, tak naprawdę, do końca dnia.
Vanessa's POV
To nie tak, że byłam wścibska. Wyłapywałam tylko czasem spojrzenia, jakie rzucali sobie Harry i Louis, rumieńce Harry'ego i to, w jaki sposób zwracał się do Louisa - jak gdyby byli starymi przyjaciółmi. Ale przecież nie byli, ponieważ Louis i Harry się nie znali, a z początku ten drugi żywił do Harry'ego niechęć, co wzbudziło we mnie falę podejrzeń.
Louis odprowadził Harry'ego wzrokiem, jak wychodził z kawiarni i pomachał nam i oparł bodę na dłoni, wciąż wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stal Harry; na jego ustach błąkał się lekki uśmiech.
- Mów – odwróciłam się w jego stronę, a on spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
- Co?
- Może byliśmy pokłóceni od dłuższego czasu, ale ja nie jestem ślepa.
Wciąż wyglądał na kogoś, kto nie wiedział, o co mi chodzi, więc albo był dobrym aktorem, albo naprawdę był idiotą.
- Widziałam.
- Co widziałaś?
Usiadłam w takiej samej pozycji, w jakiej Louis siedział przed chwilą i wbiłam wzrok drzwi, robiąc rozmarzoną minę.
- Co Ty wyprawiasz?
- Naśladuję Ciebie – zachichotałam i z powrotem się wyprostowałam. – Przestać udawać, Louis. Podoba Ci się Harry, widzę to.
- Mi? – spytał niedowierzająco, otwierając szeroko oczy. – Że mi się podoba Harry? Ten Harry?
- Nie, mi – parsknęłam. – Harry też na Ciebie patrzył, a Ty na niego i oboje byliście trochę... skrępowani sobą? No nie wiem, byliście tak dziwnie blisko, ale z dystansem.
Chłopak podrapał się po głowie, unikając mojego spojrzenia, jednak nic nie mówił. To dało mi znak, że moje podejrzenia są prawdziwe, a sam Louis zbyt zawstydzony, aby o tym mówić.
- Czasem, jak rozmawiałam z Liamem, mówił mi, że dziwnie się zachowujecie. W sensie Ty i Harry, w swoim towarzystwie.
- Dziwnie, to znaczy jak?
- Tak jakby... coś się między Wami stało. Kiedyś.
Westchnął i przetarł twarz dłonią, w końcu na mnie spoglądając. Jego oczy były bardziej zmęczone, niż zwykle.
- Harry to mój były chłopak.
Uniosłam brwi w górę i rozchyliłam usta, nie mogąc uwierzyć w słowa Louisa. Nigdy nie podejrzewałabym, że Harry i Louis mogliby być kiedyś parą. Przynajmniej nie w przeszłości.
- Co?
- Kilka lat temu, przed jego wyprowadzką, ale to nieważne. Stare czasy. – chciał wstać, ale złapałam go za ręce i z powrotem pociągnęłam w dół. – Czego jeszcze ode mnie chcesz? Powiedziałem Ci.
- Jeśli to prawda... wiem, że wciąż coś do siebie czujecie.
- Co? To kpina. – prychnął, próbując wyrwać ręce z mojego uścisku. – Słuchaj, puść mnie Ness, bo śpieszę się...
- Oboje wiemy, że nigdzie się nie śpieszysz.
Nie odpowiedział, ale przestał się szarpać.
- Kochasz... Kochałeś go?
Być może nie powinnam się wtrącać ani zadawać tego pytania, nie powinnam mieszać Louisowi w głowie, ale wiedziałam, że było to konieczne, ponieważ byłam niemal pewna, że i Louis i Harry darzyli siebie uczuciami sprzed kilku lat. Nie wiedziałam, jakie one były, ale z pewnością były silne i mogły przetrwać do dzisiaj; nawet, jeśli Harry wciąż miał chłopaka. Jednak uczucia Louisa odgrywały tutaj o wiele większą, znaczącą rolę.
Zaskoczył mnie cichy głos Louisa, który postanowił odezwać się dopiero po jakimś czasie:
- Kocham go.
Od autora: Wiem, że może dziwnie się czytało z perspektywy Vanessy, ale niemniej jednak ten fragment musiał się pojawić, a ja nie wiedziałam, jak go przedstawić.
BTW, O MÓJ BOŻE, KILKA DNI TEMU, GDY OPUBLIKOWAŁAM TRZYNASTY ROZDZIAŁ THOUSAND YEARS, TYM SAMYM ODWIESZAJĄC OPOWIADANIE, #thousandyearspl BYŁO W POLSKICH TRENDACH NA TWITTERZE KILKA MINUT, NIE MOGĘ W TO UWIERZYĆ! DZIĘKUJĘ WAM, TO JEDNA Z NAJPIĘKNIEJSZYCH RZECZY W MOIM ŻYCIU, JAKICH MOGŁAM DOŚWIADCZYĆ. TO CUDOWNE MIEĆ TAKICH CZYTELNIKÓW JAK WY :,)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top