Zapracowany dzień
Powoli otworzyłam oczy. Usiadłam na łóżku i przeciągnęłam się. Ubrana w dość szeroką koszulę nocną podeszłam do zasłon i je odsłoniłam. Do pokoju wpadło więcej światła przez co pomieszczenie wydawało się jeszcze większe niż ostatniej nocy.
Pokój rzeczywiście był wielki. Podłoga wykonana z ciemnego drewna, być może dębowego. Ściany pomalowane na butelkową zieleń. Sufit zaś, wykonany z drewna. Jest to wgłębienie, na którym znajduje się kilka mniejszych wgłębień w kształcie prostokąta z wyżłobionymi wzorami. Każdy taki sam, wszystkie równo umieszczone. Moje okna wychodzą na ogród. Zasłony powieszone przy nich mają wyrazisty, czerwony kolor. Mimo, iż okna są tylko dwa, to dają one bardzo dużo światła. Zamiast wstawiać szerokie okno, ktoś pomyślał i wstawił bardzo wysokie okna, które wypełniają pustkę na ścianie.
W przeciwnej ścianie stoją dwuskrzydłowe, drewniane drzwi. Są nieco jaśniejsze od podłogi i sufitu z ciemniejszymi prześwitami w kształcie prostokątów równomiernie rozmieszczonych na drzwiach. Po lewej stronie od wejścia jest duży, ciemnoczerwony fotel i stoliczek z lampką dającą mocne, żółte światło. Po prawej zaś, komoda z kilkoma jeszcze niezapełnionymi szufladkami na jakieś bibeloty, nad którą wisi owalne lustro w grubej, złotej ramie.
Zaraz obok niej na prawej ścianie są drzwi prowadzące do łazienki. Jest dość przestronna. Utrzymana w kolorach bieli i czerni z dodatkami błękitu. Znajduje się tam wielka, biała wanna, a obok niej prysznic. Naprzeciwko jest toaleta. Na lewo od niej wisi zlew, nad którym umieszczone jest duże lustro. Poza tym, w łazience znajduje się wiele szafek i szafeczek na ręczniki, szlafroki oraz kosmetyki. Są tu także inne części wyposażenia np. kosz na brudne ubrania, waga czy suszarka.
Ustawiona przy tych drzwiach biblioteczka jest zapełniona dość pokaźnym księgozbiorem, do którego zajrzę w najbliższym czasie. Dwa metry dalej stoi szafka nocna z lampką o przyćmionym, żółtym świetle. Następnie jest mały, jasnozielony dywanik uprzedzający łóżko. Przykryte barwną pościelą w kwiaty wykonaną prawdopodobnie z satyny prezentuje się niezwykle elegancko wraz z dwiema dużymi poduszkami. Po drugiej stronie łóżka stoi identyczna szafka nocna z identyczną lampką dającą identyczne światło. Chociaż nie - ta świeci nieco słabiej.
Przed łóżkiem leży dywan, taki sam jak ten obok łóżka jednak nieco większy. Naprzeciwko mego łoża jest telewizor. Z niego raczej nie będę korzystała. No chyba że w celach informacyjnych. Jest ustawiony na szafce wraz z odtwarzaczem DVD oraz pomiędzy dwoma małymi szafeczkami z lampkami nocnymi. Przy tej ścianie stoi także dość pokaźna szafa na ubrania w kolorze ceglanym oraz nieco mniejsza szafeczka zapewne na obuwie lub dodatki do stroju takie jak kapelusze bądź paski.
Wydaje mi się, ze wszystkie pokoje w tej posiadłości są takie same. A przynajmniej większość.
Otworzyłam okna na oścież, aby świeże powietrze wpadło do środka. Dopiero teraz zauważyłam kilka ubrań leżących na fotelu po przeciwnej stronie pokoju. Podeszłam tam. Na stosiku ładnie złożonych w kostkę ubrań była karteczka. Lekkimi, zamaszystymi literami ktoś napisał:
Przygotowałem ci kilka ubrań. Mam nadzieję, że będą pasować. Potem znajdziemy coś innego.
- Bruce
Odłożyłam kartkę na stolik i ubrałam się w granatowe spodenki przed kolana oraz szarą bluzkę z krótkimi rękawami. Nałożyłam jakieś tenisówki leżące pod fotelem i uznałam, że pora coś zjeść i przy okazji się zadomowić. Przeczesałam swoje czarne, ścięte na chłopaka, jak to mówił Talon, włosy i z rozmachem otworzyłam duże drzwi gotowa na rozmowę z ludźmi.
Przeszłam jednym korytarzem. Potem następnym. Następnie następnym. No i wtedy natknęłam się na wielkie schody prowadzące w dół. Kiedy byłam w połowie usłyszałam jak coś spada i postanowiłam skierować się do źródła dźwięku. Z lekkim uśmiechem zorientowałam się, że hałas wydobył się z biblioteki, którą pamiętałam z poprzedniej nocy. Weszłam do środka i ustałam w drzwiach. Pomieszczenie było zdemolowane. Wszędzie walały się książki, wielki dywan na środku miał równie wielką rysę na samym środku, a okna były dopiero co wmontowane.
- Alfredzie nie dźwigaj tych pudeł. Mówiłem ci, ze je tam wniosę - powiedział uśmiechnięty mężczyzna o czarnych włosach.
- Dźwigać je będę za kilkanaście lat, na razie je wnoszę paniczu Dick - starszy mężczyzna podniósł masywne pudło, które zapewne przed chwilą mu spadło i podszedł do młodszego. Kojarzyłam go z wczorajszego wieczoru, przyniósł mi śniadanie. - Panienko Alexandro? Skradanie się jest w złym tonie - oboje odwrócili się w moją stronę.
- Proszę mi wybaczyć... nie chciałam wam przeszkadzać - podeszłam kilka kroków bliżej i spojrzałam na mężczyznę, którego kamerdyner nazwał "paniczem". Wyglądał znajomo. Jego postura coś mi mówiła, ale nie wiedziałam co. - Nas chyba jeszcze nie poznano - wyciągnęłam rękę w jego stronę. - Alexandra Terry, będę tu mieszkać przez jakiś czas.
- Richard Grayson, mów mi Dick. Miło poznać - uścisnął moją dłoń i przyjrzał mi się uważniej. - Czy to nie ty byłaś tamtego wieczoru z Trybunałem?
Moja mina zrzedła natychmiast. To był bardzo dobry początek znajomości Terry! Był!
- Paniczu Dick! Jak pan może pytać o takie rzeczy! To wysoce niestosowne - skwitował Alfred.
- Dobra, już dobra... Ale mam rację, prawda? - puścił moją dłoń i delikatnie się uśmiechnął.
- Tak - odpowiedziałam patrząc w jego ramię.
- Dobrze walczysz. Macie bardzo ciekawy styl walki - na te słowa rozluźniłam się nieco bardziej. - Swoją drogą to też na trochę tu zostanę. Dosłownie kilka dni,nic wielkiego. Pomagam w remoncie po waszym... ich... em... no wiesz... - podrapał się w kark.
- Proponowałbym dokończenie segregacji książek dzisiaj, jak to mieliśmy w planach, inaczej panicz nigdy stąd nie wyjedzie - kamerdyner ponownie podniósł pudło i ruszył z nim w stronę drabinki.
- Mogę wam pomóc? - zapytałam. - Jakby nie było, to też będę tu mieszkać. Wolałabym ogólny porządek.
- Oczywiście, im nas więcej, tym praca szybciej pójdzie - Richard uśmiechnął się szerzej i spojrzał w stronę pudeł. - A pracy jest sporo. Możesz skatalogować książki z tamtej grupy? Odznacz na liście tytuły, które ci się przewinęły i zapakuj je z powrotem. Jak skończysz to powiedz, wezmę pudło.
- Pewnie - uśmiechnęłam się. Był to uśmiech "chcę się dopasować" pomieszany z "nic nie zepsuję, przysięgam" z odrobiną "dlaczego ja?".
Pracowaliśmy ciągle utrzymując rozmowę. Atmosfera stała się ciepła i już nie czułam napięcia. Skatalogowałam dwadzieścia cztery pudła książek, które Alfred i Richard poukładali na miejsca. Kilku pozycji brakowało ale Pennyworth powiedział, że się nimi się zajmie osobiście. Nikt tego nie odczuł, ale minęło kilka godzin nim skończyliśmy segregować księgozbiór. Grayson zaproponował skończenie pracy na dziś po uprzednim ogarnięciu podłogi, okien i balustrad. Sam zaproponował zajęcie się oknami, ja postanowiłam zamieść podłogę, więc kamerdynerowi przypadło starcie kurzy z poręczy.
- Panie Alfredzie, gdzie jest miotła? - zapytałam rozglądając się po pomieszczeniu. W odpowiedzi usłyszałam głośny śmiech Richarda i cichy chichot Alfreda. - No co?
- Nic tylko... - Grayson starał się opanować. - Połączenie "pan" i "Alfred" dość śmiesznie brzmi - ponownie się zaśmiał. - Alf nie jest osobą, do której zwracamy się per pan. Nikt z nas nie jest. Mów nam po imieniu. Wszyscy jesteśmy na ty - już opanował śmiech i teraz tylko się szczerzył. - No może poza nim - wskazał głową na Pennywortha.
- O - tylko to z siebie wydobyłam. Zaśmiałam się sama z siebie. Rzeczywiście popełniłam gafę. Wiedziałam, że Grayson nie śmieje się ze mnie, tylko z tego co powiedziałam. - To gdzie ta miotła? - powtórzyłam pytanie wciąż mając szeroki uśmiech na twarzy.
- Tam stoi, obok zegara - wskazał głową Dick sięgając po szmatkę i płyn do mycia okien.
Znalazłam narzędzie mojej pracy i zaczęłam skrupulatnie zamiatać kolejne metry. Co jakiś czas patrzyłam na Richarda i Alfreda, który cały czas miał na twarzy uśmiech. Zresztą jak my wszyscy. Pierwszy skończył Pennyworth. Zaproponował, że podczas gdy my dokończymy sprzątanie, on ugotuje obiad. Głodni jak wilki po parogodzinnej pracy zgodnie przytaknęliśmy na ofertę kamerdynera.
- Skończyłam! - oznajmiłam uroczyście pokazując na sporą kupę kurzu, popiołu i małych odpadków.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu, było niezwykle przestronne. Wielkie okna przede mną wychodziły na basen w ogrodzie. Każdą inną ścianę pokrywały wysokie półki na dwóch piętrach ustawione w parometrowych odstępach zapełnione książkami. Naprzeciwko wejścia stał stary zegar, a na środku leżał zapewne równie stary dywan obejmujący niemalże całą drewnieną podłogę.
- Świetnie! Ja też za chwilę skończę - powiedział Richard polerując dolną część okna. - I... już! - odsunął się od szyby. Rzucił szmatkę obok mojej kupki i strzepał ręce. - Chodźmy do kuchni, Alf pewnie już zrobił coś dobrego - z uśmiechem wyszedł przez drzwi, a ja popędziłam za nim.
Przeszliśmy przez kilka korytarzy i pokoi nim dotarliśmy do kuchni. Po przekroczeniu jej progu uderzył nas zapach przypraw i pieczonego mięsa. Poczułam jak burczy mi w brzuchu i omijając w wejściu Dicka zajęłam sobie miejsce na wysokim krześle obok blatu. Na chłopaka nie musiałam długo czekać - za kilka sekund siedział obok mnie z pustym żołądkiem wymalowanym na twarzy. Alfred rozłożył nam talerze i sztućce. W pełnej napięcia ciszy oczekiwaliśmy na jedzenie. Po zaledwie dwóch minutach kamerdyner położył przed nami idealnie przysmażonego kurczaka.
- Kurczak z curry z... - zaczął elegancko.
- Nie ważne z czym! Ważne jak smakuje! - powiedział Grayson nie odrywając wzroku od kurczaka. Sięgnął po duży nóż leżący obok i odciął sobie nóżkę. - A dla ciebie co Alex?
- Poproszę pierś - sięgnęłam po swój widelec podczas gdy ten kroił moją część. Położył mi ją na talerzu i zaczął jeść swoją porcję. - Dziękuję, smacznego - uśmiechnęłam się i odkroiłam sobie kawałek.
- Nawzajem - powiedział Richard z zapchaną buzią.
- Paniczu Dick, chciałbym zwrócić uwagę na pańskie maniery przy stole - powiedział Alfred.
Jednak panicz Dick machnął tylko ręką i jadł dalej. Zaśmiałam się i wzięłam wcześniej odkrojony kawałeczek do ust. nie ma słów, które opisałby to, jak bardzo ten kurczak mi smakował. Zaczęłam jeść szybciej krojąc coraz to większe kawałki i niemalże wpychając je sobie do buzi. Zjadłam przed Graysonem i poprosiłam o dokładkę, którą uśmiechnięty Alfred chętnie mi nałożył. To także zjadłam i dopiero teraz czułam się syta.
- To było pyszne - podsumowałam.
- Niezmiernie mi miło - Pennyworth zebrał talerze lekko się uśmiechając.
- Rzeczywiście Alfredzie, ten kurczak był boski - wtórował mi Grayson. - No, muszę jechać do miasta. Wrócę za góra trzy godziny! - krzyknął będąc już za drzwiami.
- Miłej podróży! - odkrzyknął mu kamerdyner, który już wziął się za zmywanie.
- Pomóc ci w czymś? - zaoferowałam się.
- Nie panienko Alexandro, poradzę sobie sam. Myślę, że panicz Bruce byłby zadowolony jeżeli potrenowałaby panienka odrobinę - zasugerował. - Do jaskini może panienka wejść przez zegar z bibliotece, bądź poprzez schowek w ogrodzie. Mamy także siłownię wewnątrz posiadłości jeżeli to by panienkę interesowało. Mieści się ona na piętrze zaraz przed pokojem projekcyjnym. Białe drzwi, na lewo od schodów. Powinna panienka trafić, chyba że mam jej wskazać.
- Dziękuję Alfredzie, poradzę sobie - powiedziałam i wyszłam z kuchni.
Ogarniając ją ostatnim spojrzeniem stwierdziłam, iż była ona nowocześniejsza od dotychczasowych pomieszczeń. Wielki, biało-czarny blat stał na samym jej środku. Łączył on kilka szafek, kuchenkę i zlew. Za nim, znajdowały się drewniane drzwi. Obok nich jest rząd piekarników ustawionych pionowo, jeden nad drugim. Nad wyspą widziały trzy małe lampki w kolorze czerwonym. Za nim, przy dużym oknie wychodzącym na ogród, umieszczony był czarny stół z zawieszoną u góry lampą także w kolorze czerwonym. Ciekawą rzeczą była podłoga - od strony, gdzie przy wyspie można obsługiwać piekarnik, zmywać naczynia czy otwierać szafki podłoga jest z kafelków, a po drugiej - z drewna. Tak jakby całe pomieszczenie zostało podzielone na dwie strony.
Ponownie przeszłam wężyk korytarzy nim trafiłam na hall oraz schody. Szybko po nich weszłam i skierowałam się na lewo, jak mi poradził Pennyworth. Po minięciu jednego zakrętu i ponownemu przejściu kilkudziesięciu metrów - byłam na miejscu. Otworzyłam białe drzwi i moim oczom ukazała się niezwykle nowoczesna siłownia. Białe ściany pokryte gdzieniegdzie lustrami i komputerami doskonale komponowały się z podłogą z jasnego drewna. Zamknęłam za sobą drzwi i zaczęłam rozgrzewkę. Następnie przeszłam do półgodzinnego truchtu przeplatanego seriami biegu. Chwilkę poćwiczyłam z ciężarkami i przeszłam do drążka do podciągania się. Tam zatrzymałam się na krótko. Zaczęłam ćwiczenia z manekinem. Atakowałam go niezmordowanie, aż do pomieszczenia ktoś wszedł.
- Widzę, ze nie marnujesz czasu - powiedział Bruce. Odwróciłam się i zobaczyłam obok niego Richarda. W odpowiedzi uśmiechnęłam się lekko. Zapamiętać: słuchać rad Alfreda. - Kładź się zaraz. Już późno. W razie czego Alfred jest do twojej dyspozycji - widocznie szli na patrol. Raczej w stroju Batmana i Nightwinga nie paradują po domu.
- Bruce... dziękuję - powiedziałam patrząc na mężczyznę.
- Żaden kłopot - odpowiedział i zamknął mi drzwi.
Uśmiechnęłam się nieco szerzej i wróciłam do mojego treningu. Kilka minut skakania na skakance i następne minuty spędzone na rozciąganiu. Ponownie weszłam na bieżnię. Jeszcze raz zajęłam się drążkiem i ciężarkami. Byłam zmęczona, ale nie chciałam przestawać. Nie mogłam. Obiecałam, że będę Robinem i nie zamierzam po prostu tego odwalić. Zamierzam zrobić co w mojej mocy, aby zastąpić Damiana. Muszę. Jestem im to winna.
Nim się spostrzegłam drzwi ponownie się otworzyły. Ponownie stał w nich Bruce i Dick tym razem w piżamach. Ten pierwszy miał surowy wyraz twarzy, a ten drugi lekki uśmiech.
- Czy ja czegoś ci nie mówiłem? - zaczął Wayne.
- Już wróciliście? Która godzina? - zapytałam czując jak dopadają mnie bóle mięśni.
- Po czwartej - oznajmił Grayson.
- Przepraszam, zagapiłam się i...
- Nie jestem na ciebie zły, chcę tylko żebyś o siebie dbała. Dzieci w twoim wieku powinny dużo spać - wyraz twarzy Bruca zelżał, a on sam przyjął inną postawę. - Chodź już. Zaćwiczysz się tu na śmierć - zaśmiał się i kiwnął głową w stronę korytarza.
Nie protestowałam i poszłam z nimi. Nie chciało mi się spać. Jestem Sową - mało śpię. Jednak tak długi trening robi swoje - zrzuciłam z siebie buty oraz resztę ubrań, wzięłam króciutki prysznic, ubrałam się w koszulinę i położyłam się do łóżka. Mimochodem zobaczyłam, że ktoś je zasłał oraz zamknął okna. Zapewne Alfred. Cóż, taka rola kamerdynera. Cicho westchnęłam wtulając się w poduszkę. Niemalże od razu zasnęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top