Shopping

Poczułam jak ktoś mną trzęsie. Gwałtownie otworzyłam oczy gotowa do odparcia ataku bądź ucieczki.

- Alex, wstawaj! - zobaczyłam pochylonego nade mną Dicka.

- Grayson? O co chodzi? Czy coś się stało? - usiadłam.

- Nie, ale mam dla ciebie niespodziankę. Ubieraj się - wstał i podszedł do drzwi. - Czekam na zewnątrz - powiedział i wyszedł.

Westchnęłam i zgramoliłam się z łóżka. Podeszłam do krzesła licząc, że będą tam "moje" ubrania. Niestety się pomyliłam. Może Pennyworth je zabrał do prania? Chodziłam w nich dwa dni, nie śmierdziały aż tak! Otworzyłam więc szafę w nadziei, że coś tam znajdę. Tym razem nieomylnie. Szybko nałożyłam czarny golf, szare spodnie i troszkę za duże tenisówki. Nałożyłam także czerwoną bluzę. Pachniała czymś dziwnym. Był delikatny, a zarazem ostry. Przeczesałam dłonią moje krótkie, czarne włosy i wyszłam w rękami w kieszeniach.

- Szybko po... - nie dokończył. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

- No co? - lekko przekrzywiłam głowę i skrzywiłam się. - Znowu włosy mi sterczą? - ponownie je przeczesałam, a następnie spojrzałam na siebie. Nie zaważając nic dziwnego wróciłam wzrokiem do Richarda.

- Nic tylko... - uśmiech nie schodził z jego twarzy. - Te ubrania ci pasują.

- No dobra... ech... - uśmiechnęłam się nerwowo. - To co to za niespodzianka? - mistrzowsko zmieniłam temat.

- Ach tak! Jedziemy na zakupy! Ileż można chodzić w tych samych ubraniach? Albo w cudzych... - dodał nieco ciszej. - No chodź! - uśmiechnął się i zniknął za rogiem. Po paru sekundach intensywnego myślenia nad słowami Richarda poszłam za nim.

Przeszliśmy długim korytarzem, skręciliśmy i zeszliśmy ze schodów. Następnie skierowaliśmy się do drzwi wyjściowych. Grayson otworzył mi je, a ja zobaczyłam Alfreda stojącego przed czarną limuzyną.

- Dzień dobry panienko Alexandro, paniczu Dicku - skinął nam głową i otworzył drzwi.

- Dzień dobry Alfredzie - odpowiedział mu Richard i delikatnie mnie popchnął. Zachęcona jego gestem uśmiechnęłam się lekko do kamerdynera, który uważnie mnie obserwował i wsiadłam do środka. Zaraz obok mnie siedział Dick.

- Jaki kurs dzisiaj? - zapytał Pennyworth zza szyby.

- Centrum handlowe! - odpowiedział chłopak.

Przysunęłam się do okna i wcisnęłam w fotel. Odczuwałam lekkie niewyspanie spowodowane nagłą pobudką. Za kilka minut powinno mi przejść. Mimo to obserwowałam zmieniający się z każdą sekundą krajobraz za oknem. Kiedy wjechaliśmy do miasta odsunęłam się od okna i nałożyłam kaptur. Wciąż zostały mi jakieś przyzwyczajenia po Trybunale. Usuwanie się w cień, niepokazywanie ludziom, unikanie wzroku... Zamknęłam oczy i przechyliłam głowę na bok. Może jednak się prześpię? Ponownie uderzył mnie zapach bluzy. Uśmiechnęłam się lekko. Już miałam odpłynąć kiedy samochód się zatrzymał.

- No i jesteśmy! - powiedział Grayson i przysunął w stronę drzwi. Zrobiłam to samo. Kiedy Alfred otworzył nam drzwi wysiedliśmy. - Dziękuję Alfredzie, zadzwonię kiedy skończymy.

- Życzę miłej zabawy - ukłonił się, ponownie wsiadł do limuzyny i odjechał.

- No to naprzód marsz! Na zakupy! - uśmiechnął się i na mnie spojrzał. - I zdejmij ten kaptur. wyglądasz jak... pewne anty socjalne dziecko... - zrobiłam z niechęcią to co mi polecił.

- Dick? - powiedziałam cicho. - Jest tam dużo ludzi?

- To centrum handlowe! Przecież... - zatrzymał się i ukląkł na kolano. - Rozumiem, że nie jesteś zaznajomiona z normalnym zachowaniem ludzi. Co powiesz na inne postawienie sytuacji? Weźmy to za trening: obserwuj innych i nie zwracaj na siebie uwagi. To taka akcja pod przykrywką. Okey? - Wiedziałam o co mu chodziło, ale takie misje nie były moją działką. Mimo wszystko kiwnęłam głową. - Świetnie! To chodźmy! - poczochrał moje włosy i wziął mnie za rękę.

Kiedy tylko przeszliśmy przez drzwi galerii uderzył mnie ruch jaki tu panował. Nie zatrzymałam się, ale ścisnęłam mocniej rękę Richarda. Ten skierował się do pierwszego sklepu na prawo. Nie był on duży, a przynajmniej na taki nie wyglądał. Mogło to być powodowane ogromem półek i stoliczków, na których były poustawiane buty i kartony.

- Jaki masz rozmiar buta? - zapytał Grayson i podszedł do półki z różowymi sandałkami.

- Nie wiem - wzruszyłam ramionami nie puszczając jego ręki.

- Więc bierzemy na czuja - zaśmiał się i mnie puścił. Sięgnął po jakieś pudło i mi je podał. - Usiądź na kanapie i przymierz je.

Zrobiłam jak mi polecił. Zdjęłam "moje" buty i nałożyłam różowe baletki. Były dobre, trochę niewygodny model, ale rozmiar dobry.

- Są okey. Mają może inne kolory? - zapytałam zdejmując je.

- Jaki chcesz? Są żółte, błękitne, czerwone... - zaczął wymieniać.

- Czarne - odpowiedziała mi cisza. - Niech będą czerwone...

- Trzymaj - uśmiechnął się i podał mi kolejny karton.

Ubrałam je i zrobiłam parę kroków. Były w sam raz. Zdjęłam je czym prędzej i nałożyłam tenisówki.

- Są dobre. Możemy już iść? - zapakowałam je w karton.

- Dopiero zaczęliśmy - zaśmiał się. Westchnęłam i podałam mu pudełko z różowymi butami.

Kupiliśmy czerwone baletki, niebieskie sandały, białe klapki, różowe kapcie w pomponami i - ku mojej uciesze - ciemno-zielone trampki. Już miała się kierować do wyjścia galerii kiedy Grayson mnie powstrzymał i powiedział, że jeszcze nie skończyliśmy. Poszliśmy do następnego sklepu. Ten był z bielizną. Kobiety się w nim znajdujące dziwnie patrzyły się na Richarda, ale on jakby nie zwracał na nie uwagi. Rozmawiał głównie z kasjerką, która uważnie badała mnie wzrokiem. Z jej pomocą wybrał wszystkie potrzebne rzeczy. Następnie udaliśmy się do kolejnego sklepu z butami. Ten mi się bardziej podobał ze względu na głównie sportowe obuwie. Niestety kupiliśmy tylko jedną parę czarnych adidasów, ponieważ nie mogliśmy znaleźć mojego rozmiaru.

- Już? - zapytałam przeciągle.

- Jeszcze nic nie kupiliśmy! To dopiero rozgrzewka! - zaśmiał się. - Teraz pora na przymiarki! - skierował się do sklepu z ubraniami.

Nie myślałam, że zakupy to taka tortura! W samej przymierzalni spędziłam chyba tydzień, a na wybieraniu odpowiednich bluzek i dopasowywaniu rozmiarów oraz kolorów upłynął nam chyba z miesiąc! Koniec końców zgodziłam się na zieloną bluzkę na ramiączka, kilka kolorowych bluzek z krótkim rękawem oraz dwie z długim. Na przeciwko znajdował się sklep ze spodniami, do którego także zaszliśmy. Pomimo, że Richard chciał mi wcisnąć żółte spodenki z motylkami do koszyka, to się nie dałam i zgubiłam je po drodze. Koniec końców i tu coś kupiliśmy. Były to trzy pary dżinsowych szortów, jedne granatowe oraz spodnie przed kolano i za nie. Udało nam się znaleźć kilka długich spodni. Pojawiły się tu małe opóźnienia spowodowane uparciem Graysona. Ponownie chciał wziąć dla mnie niebieskie spodnie, kiedy ja chciałam wziąć szare. Kupiliśmy obie pary i zadowoleni z sojuszu wyszliśmy stamtąd. W innym odzieżowym sklepie udało mi się znaleźć fajną bluzę. Dick nie był gorszy - znalazł tą samą bluzę, ale w lepszym kolorze. Wzięliśmy tę i jeszcze jedną. Do następnego sklepu udaliśmy się w poszukiwaniu portek, gdyż uznaliśmy że przyda mi się jeszcze jedna para ciemnych, eleganckich spodni. Kiedy sięgałam po taką parę usłyszałam krzyknięcie i śmiech. Wyjrzałam w tamtą stronę.

- Chcesz ją? Chcesz? To doskocz! - zobaczyłam dwójkę chłopaków trzymających błyszczącą torebkę nad głową dziewczyny starszej ode mnie. Bez wahania podeszłam tam.

- Hej! Oddajcie to! - ustałam przed chłopakiem trzymającym torebkę. Ten wpadł w szaleńczy śmiech, a jego dwóch kolegów zaraz po nim.

- Ale się bohater znalazł! No patrzcie! - podszedł do mnie. Był o dwie głowy wyższy, miał brązowe włosy i niebieskie oczy, które mogłam zobaczyć stąd. - Już się boję...

- Powinieneś... - wycedziłam i kopnęłam go w brzuch. Dalej trzymał torebkę, więc wybiłam się i zawiesiłam się na jego ręce. Czym prędzej wyrwałam ją i uderzyłam nią zbliżającego się chłopaka. Nie zauważyłam jego kolegi, który podniósł mnie za nogi.

- I co teraz? - zapytał główny napastnik.

- Teraz ją odstawicie, przeprosicie za zamieszacie i zmyjecie się stąd nim ja się wami zajmę - usłyszałam za moimi plecami. Poczułam jak ląduję na ziemi. - Tak... Oczywiście... My przepraszamy... - wydukał jeden z nich, najmniej zamieszany w całą bójkę.

- A teraz jazda stąd! - krzyknął Richard. Nim wstałam ich już nie było. - Nic ci nie jest? - zapytał i pomógł mi wstać.

- Żenujące... Jak mogłam go nie zauważyć? Oprócz mojej dumy nic nie ucierpiało - westchnęłam i podeszłam do stojącej w kącie dziewczyny. - To chyba należy do ciebie - podałam jej torebkę, a ona w pośpiechu wyszła. - Nie ma za co...

- To co zrobiłaś było nieodpowiedzialne - skwitował Grayson.

- Wiem, wiem... Teraz powinnam powiedzieć, że postąpiłam słusznie według mnie i że...

- Nie mówię, że nie postąpiłaś słusznie - przerwał mi i się uśmiechnął. Ukucnął obok i położył mi rękę na ramieniu. - Znalazłem spodnie.

Uśmiechnęłam się i podałam mu rękę. Wyszliśmy ze sklepu i już mieliśmy wejść do kolejnego, kiedy Dick się zatrzymał.

- Co powiesz na lody? - zapytał i spojrzał w stronę małej kawiarenki.

- Że co? - zapytałam zdziwiona. - Nie byłam zaznajomiona z pojęciem "lody".

- Że co?! - prawie krzyknął. - Musimy to naprawić! - pociągnął mnie za rękę w tamtą stronę. - To jaki chcesz smak?

- Richard... ale wiesz, że to aromat, a nie smak, prawda?

- Wraz z ubraniami przejęłaś też jego charakter? - zaśmiał się. - Poproszę dwie... albo nie! Trzy gałki. Truskawkowe, śmietankowe i arbuzowe. Dwa razy - powiedział do kobiety za ladą i położył pieniądze. Po kilku sekundach siedzieliśmy przy stoliku zajadając zimny deser.

- Nie myślałam, że lody są takie smaczne - powiedziałam z uśmiechem.

- A widzisz?! Warto się czasem posłuchać starszego braciszka Graysona! - zaśmiał się, a ja mu wtórowałam.

Po zaledwie dwóch minutach po moich lodach nie było śladu. Richard skończył swoje później. Był zdziwiony, że nie dopadł mnie jakiś tam ból skroni. Zaraz potem poszliśmy do supermarketu i kupiliśmy jedzenie, kosmetyki oraz inne rzeczy do codziennego użytku. Zaszliśmy także do bardziej eleganckiego sklepu, gdzie Grayson uparł się aby kupić mi równie elegancką sukienkę.

- No! To chyba wszystko! Chyba... - powiedział Dick kiedy wyszliśmy. Obładowani torbami skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Zadzwonił do Alfreda, który po kilku minutach zajechał po nas.

- Rozumiem, że mamy pokaźne konto bankowe, paniczu Dicku, ale wykupienie połowy sklepu nie jest najlepszym pomysłem - powiedział kamerdyner kładąc torby do jakże pojemnego bagażnika.

- Nie przesadzaj! - zaśmiał się Grayson.

Ponownie przysunęłam się do szyby. Naciągnęłam kaptur i zamknęłam oczy. Kolejny raz zaciągnęłam się pięknym zapachem bluzy i uśmiechnęłam się lekko. Musiałam zasnąć, bo ostatnim co widziałam przed zamknięciem powiek był budynek poczty, a po ich otworzeniu - posiadłość.

- No i jesteśmy! - wysiadł, a ja podążyłam za nim.

Wszystkie torby przenieśliśmy do mojego pokoju. Postanowiłam, że rozpakowywaniem zajmę się potem i zeszłam na obiad. Nie tylko zjadłam wszystko, ale nawet poprosiłam o dokładkę! Zakupy potrafią wykończyć człowieka. Zaraz po jedzeniu zeszłam do jaskini. Trochę ją zwiedziłam i zauważyłam, że ma kilka "pięter". Nie schodziłam jednak z podstawowego poziomu. Nie chciałam być wścibska. Zatrzymałam się przy kostiumach Batmana. Musiałam zadrzeć nos, aby zobaczyć maskę.

- Nie zawsze był taki mroczny, co? - usłyszałam Graysona z dołu.

- Tak. Te kostiumy były bardziej... kolorowe - dobrałam najodpowiedniejsze słowo jakie przychodziło mi do głowy.

- Jego były kolorowe? To ty chyba mojego nie widziałaś! - zaśmiał się i kilka sekund potem był przy mnie. - Damian ma bardziej przyciemniony kostium - wskazał na zapewne jego stary strój Robina.

- Jego także więcej zasłania - uśmiechnęłam się.

- Ej! - trącił mnie łokciem. - Nie był taki zły. Trochę się wżynał, ale poza tym był świetny! Zapewniał doskonałą swobodę ruchów! Naprawdę! Zapytaj się Alfreda, sam go szył!

- Mimo wszystko: mam nadzieję, że mój strój będzie mniej skąpy - popatrzyłam na niego z dołu.

- Tym możemy się zaraz zająć... - uśmiechnął się na swój sposób i zeskoczył na dół do komputera. Kliknął kilka przycisków i po chwili mogłam usłyszeć cichy dźwięk.

- Panicz wzywał? - do jaskini wszedł kamerdyner.

- Tak Alfredzie. Rozmawialiśmy właśnie o moim starym kostiumie i stwierdziliśmy, że Alex, skoro ma pełnić rolę nowego Robina, także by się jeden przydał - wyrecytował.

- Oczywiście paniczu, jakieś specjalne wytyczne co do stroju? - zapytał, a ja do nich zeszłam.

- Osobiście podoba mi się taki, jaki ma Damian - powiedziałam. - Myślę, że skoro go zastępuję, to powinnam nosić jego barwy. Znaczy... Nie chcę się odróżniać, Damian wciąż jest prawowitym Robinem i raczej nie powinnam za bardzo zmieniać aury. Poza tym byłoby za dużo pracy z wymyślaniem nowego kostiumu.

- To nie takie głupie! Ten mały diabeł miał gdzieś zapasowy strój. Możemy go tylko lekko zmodyfikować i byłby w sam raz - przytaknął mi Dick.

- Mogę zając się tym od razu, jeżeli chcecie - powiedział Pennyworth, a my zgodnie poszliśmy za nim.

Kamerdyner wyjął kostium z jednej ze skrzyń obok krzeseł z lampką i stoliczkiem. Jeżeli chodzi o wzrost to strój był idealny. Wystarczyło go lekko poluźnić z klatce piersiowej i pomniejszyć w pasie. Odrobinę za duże były także spodnie, ale Alfred poradził sobie z ich przerobieniem. ścisnęliśmy pasek i ochraniacze na kolana. Buty była w porządku, więc wolałam nic w nich nie zmieniać. Jednak kiedy ja i Grayson zajęliśmy się omawianiem zawartości pasu bojowego, Alf modernizował je.

- Brakuje tylko maski - podsumowałam i odwróciłam się w stronę uporczywie próbującego coś robić przy butach kamerdynera. - Alfred? Co to jest? - zapytałam i spojrzałam na stolik, gdzie stały moje nowe, robocze buty z...

- Różowe sznurówki! - zaśmiał się Richard. - Na to bym nigdy nie wpadł! Alf jesteś geniuszem! - złapał się za brzuch i popadł w nieokiełznany rechot.

- Nie rozumiem o co paniczowi chodzi! Będą one odróżniać panienkę od panicza Damiana. Co jak co, ale nie sądzę aby panicz Bruce popierał stawianie sobie poprzedniego właściciela tych butów za wzór. Musi panienka się czymś wyróżniać i będą to te różowe sznurówki! - uśmiechnął się zwycięsko Pennyworth.

- Cóż... to nie taki głupi pomysł... - również się uśmiechnęłam. - W sumie to mi się podobają... Dziękuję Alfredzie - popatrzyłam na niego, a on tylko kiwnął głową.

- Do usług - powiedział jeszcze i wyszedł. Kiedy był na górze kiwnął porozumiewawczo do Richarda, ale ja nie wiedziałam o co chodzi.

- No dalej! Przymierz go! - zachęcił mnie.

- Już, już! - uśmiechnęłam się szerzej i wzięłam dumnie kostium w dłonie. Dick się odwrócił, a ja założyłam wszystko na siebie. - I jak? - zapytałam kiedy się ubrałam.

- Wow! Wyglądasz świetnie! Gdyby nie te sznurówki to byłabyś prawie że kopią Damiana - położył dłonie na biodrach.

- To dobrze? - zapytałam z nutą niepewności w głosie.

Grayson wzruszył ramionami. Zapadła cisza, podczas której jego wzrok był nieustanie wbity w "R" na mojej piersi. Nagle jego zegarek zapiszczał.

- Cóż... Czas się pożegnać... - jego uśmiech zrobił się smutny i pocieszający zarazem. - Pilnuj Bruce'a i Alfreda. Batman potrzebuje Robina, tak jak oni będą potrzebować ciebie. Zajmij się nimi, dobrze? Możesz mi to obiecać? - klęknął przede mną.

- Tak, będę ich bronić za wszelką ceną - powiedziałam i spojrzałam w jego oczy. - Dziękuję Dick... za wszystko - przeniosłam wzrok na ziemię.

- Och no! Przytul się! - zaśmiał się i mnie objął. Zrobiłam to samo.

Nie staliśmy tak za długu, gdyż do jaskini wszedł Bruce. Wszyscy razem poszliśmy odprowadzić Richarda na podjazd, gdzie już czekał na niego motocykl. Pożegnał się z nami i odjechał. Wayne powiedział żebym się przespała, gdyż jutro czeka nas pracowity dzień. Udałam się wiec do swojego pokoju. Westchnęłam na widok multum rzeczy, które jutro będę musiała schować do półek i udałam się pod prysznic. Znalazłam nowe piżamy w jednaj z toreb i się w nią przebrałam. Już miałam się kłaść, kiedy zobaczyłam telefon na moim łóżku. Były tam także różowe słuchawki i liścik.

Nie uzależnij się! Uważaj na siebie i kontaktuj się ze mną czasem!

~ Kochany braciszek Grayson

Uśmiechnęłam się i odłożyłam wszystko na szafkę nocną obok łóżka. Wtuliłam się w poduszkę i zamknęłam oczy. Po dłuższej chwili zasnęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top