Po co komu joga?

Tak jak i wczoraj, zaraz po śniadaniu, poszłam ćwiczyć. Nie minęło pięć minut, a Bruce zaszczycił mnie swoją obecnością. Myślałam, że będzie w pracy. Ta sprawa się jednak szybko wyjaśniła - ma dziś tak zwany "szczyt" Wayne Medicine i jedzie dopiero po piętnastej na galę. Powiedział także, że już nie będzie znikał na całe dni w pracy. No może czasem, ale tylko w ważnej sprawie. Zanim temat się rozwinął zmienił go na moje szkolenie:

- Powinnaś robić coś odprężającego. Ćwiczyłaś wczoraj jogę, jak ci poleciłem?

- Tak.

- Zrób to i dziś. Po kilku dniach powinnaś być bardziej skoncentrowana.

- Dobrze. Jeszcze jakieś wskazówki?

- Spróbuj się porozciągać dla rozluźnienia.

Kiwnęłam głową i poszłam do siebie. Przebrałam się i sprawdziłam telefon - żadnych nowych wiadomości. Postanowiłam nie marnować czasu i od razu wzięłam się za ćwiczenia. Były strasznie nudne. Nic się nie działo, a ja prawie zasnęłam. Jak ludzie mogą to stosować? Po zmarnowanej godzinie postanowiłam naprawdę poćwiczyć i udałam się na siłownię. Tym razem nie podnosiłam ciężarków, nie podciągałam się i nie skakałam na skakance. Weszłam na bieżnię i biegłam. Nie wiem dlaczego, ale to mnie uspokajało. Czułam się jakby nic mnie nie mogło dogonić, jakbym była z dala od wszelkich problemów. Biegłam w swoim tempie - nie za szybkim i nie za wolnym. Biegałam tak dopóki przez okno za mną nie wpadło światło. Zwolniłam do tępa spaceru. Nie czułam silnego zmęczenia. Dla mnie to była czysta przyjemność. Zeskoczyłam z bieżni i wyjrzałam przez okno mogłam zobaczyć z niego basen i część alejek. Podeszłam do drugiego: z niego widziałam część dziedzińca i inną część posiadłości. Nagle naszła mnie myśl: dlaczego by nie obejrzeć ogrodu? Zadowolona z tego pomysłu skierowałam się w stronę wyjścia z pomieszczenia, a następnie z dworku. Okrążyłam budynek i tempem spacerowym udałam się na rundkę po ogrodzie.

Nie zdziwiło mnie, że był ogromny. Znajdowały się tu wszelkie gatunki roślin: od niebezpiecznych kwiatów tropikalnych, przez barwne krzewy róż, aż do wybujałych drzew iglastych. Znajdował się tam także labirynt, który w najbliższym czasie chciałabym sprawdzić. W końcu doszłam do żywopłotów przypominających zwierzęta. Kilka z nich miało mniejsze części ciała, bądź w ogóle ich nie miało.

- Jeżeli myśli pani nad przycięciem roślin w ogrodzie to muszę panienkę zawieść, panicz Damian już to zrobił - powiedział Alfred z okna znajdującego się parę metrów za mną.

- Damian to zrobił? - odwróciłam się i podeszłam do okna.

- Owszem, trenował z mieczem kilka godzin. Pamiętam to doskonale! - odwrócił się i udał się w głąb kuchni. Byłam za niska aby cokolwiek widzieć, więc czekałam aż ponownie się pojawi. Kamerdyner wyszedł jednak drzwiami obok z tacą w ręku. - Było to kiedy jego matka oddała go pod opiekę panicza Bruce'a.

- Czy matka go porzuciła? - zapytałam niepewnie siadając na schodach tarasu.

- Nie, nie - pokręcił głową i położył tacę obok mnie. - Była wówczas pewna kryzysowa sytuacja. Matka panicza stwierdziła, że będzie bezpieczniejszy z ojcem - usiadł obok mnie. - Początkowo nie dogadywali się najlepiej, ale z biegiem czasu wyszło jak wyszło.

- A jak wyszło? - zapytałam sięgając po filiżankę herbaty.

- Wyszło im na dobre, panienko Alexandro. Panicz Bruce dostrzegł w Damianie to, czego on sam nie widział, bezbronne dziecko. Panicz sam był kiedyś taki, więc myślę, że zrozumiał Damiana.

- Bruce nie zawsze był taki... kamienny? - napiłam się naparu.

- Oczywiście, że nie. Przez śmierć rodziców stał się tym, kim jest obecnie. To naprawdę tragiczne - pokręcił głową.

- Widzę, że nie tylko ja miałam ciężko... - westchnęłam.

- Nikt tu nie miał łatwo... - wtórował mi Pennyworth. - A tymczasem może skusi się panienka na mały zabieg fryzjerski? Panicz Bruce załatwia potrzebne dokumenty dotyczące adopcji. Sądzę, że jak na Wayne'a przystało będzie panienka schludnie wyglądać.

- Oczywiście - lekko się uśmiechnęłam. Alfred naprawdę potrafił poprawić humor lub chociaż odciągnąć od myślenia o nieprzyjemnych rzeczach.

W drodze do mojego pokoju wypiłam herbatę. Usiadłam na krzesło przed lustrem, gdzie czekały już przygotowane narzędzia do cięcia i modelowania włosów. Początkowo Alf chciał je nieco przedłużyć, ponieważ sięgały mi tylko przed uszy. Jednak po dłuższym namyśle uznał to za zbędne i wymodelował mi je tak, że większa część włosów zakrywała mi czoło tworząc grzywkę. Po skończonej pracy wyszedł, aby po chwili wrócić z jakimś pojemnikiem z pompką. Polecił mi, żebym wsmarowywała to we włosy po ich umyciu, a urosną mi dłuższe i mocniejsze. Pomogłam mu w sprzątaniu mimo, że nie było dużo cięcia. Przed wyjściem pochwalił ciemno-czarny kolor włosów, który będzie pasował do wszystkich ubrań i zostawił mi szczotkę do włosów oraz dał jeszcze kilka wskazówek jak powinnam zadbać o włosy. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale rzeczywiście były zniszczone: pojedyncze włoski rozchodziły się na końcówkach, nie miały połysku, a tym bardziej kondycji.

Resztę dnia spędziłam na siłowni wykonując niezbyt męczące ćwiczenia. Tylko wieczorem, po kolacji, ponownie wykonałam moje ćwiczenia z jogi. Nie lubiłam jej. To szajs. Nie polecam - Alexandra Terry.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top