Patrol
Siedziałam niecierpliwie na barierce. Z tyłu padało na mnie światło z gablot. Bruce chciał mi coś przekazać. Coś pilnego. Podejrzewałam co to może być - zgoda lub przesunięcie mojej pracy u jego boku. Chciałam zacząć jak najwcześniej, aby miasto długo nie pozostawało bez dodatkowej opieki. Niestety nie zależało to ode mnie. Pozostało mi więc tylko czekać.
Mam nadzieję, że moje przeczucia się ziszczą. Przez tydzień mojego pobytu tutaj nic nie wywinęłam. Byłam grzeczna i posłusznie wypełniałam wszystkie jego rozkazy, słuchałam rad oraz wzięłam do serca sugestię. Dla zostania Robinem zmieniłam nawet styl walki! Jednak prócz "oficjalnych" zmian i zajęć dobrze mi się tu funkcjonowało. Udało mi się zobaczyć uśmiechniętego diabła, poznałam najsympatyczniejszego kamerdynera na świecie, zdobyłam brata oraz uzależniłam się od herbaty.
Wreszcie usłyszałam stłumione kroki Nietoperza. Gdyby od półgodziny w jaskini nie panowała absolutna cisza zapewne nie usłyszałabym go. Spojrzałam kątem oka w jego stronę. Był ubrany w swój kostium Batmana. Odwróciłam się do niego i zeskoczyłam z barierki. Jego twarz oświetlana przez te same reflektory z gablot była kamienna i nie zdradzała wyroku. Dopiero, gdy łączyła nas odległość nie większa niż dwa metry zaczęłam się naprawdę bać. Chciałam dać z siebie wszystko. Naprawdę. Co by powiedział Damian, gdyby dowiedział się, że nie przeszłam treningów w pierwszym terminie? Uważał mnie za równą sobie, więc powinnam już dawno biegać po dachach w trykotach.
- Trybunał nauczył cię wszystkiego, a ja to tylko zmodyfikowałem - zaczął tym swoim zimnym głosem. - Co nie znaczy, że nie nauczyłaś się więcej niż potrzebowałaś.
- To znaczy, że jestem gotowa? - zapytałam z niecierpliwości.
- A taka się czujesz? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
Czy czułam się gotowa? Decyzja należała do mnie, ale czy to dobrze? Przygryzłam wargę i zacisnęłam pięści. Cały czas lekko drżałam.
- Tak - odpowiedziałam pewnym głosem po sekundzie zawahania.
- Więc ubieraj się! - odwrócił się, a jego peleryna przemknęłam mi przed nosem. - Idziemy na patrol - lekko odwrócił głowę, po czym zeskoczył na dół i podszedł do Batmobilu. Nałożyłam maskę założoną za pasek i naciągnęłam kaptur. Z uśmiechem na twarzy zeskoczyłam na dół i podbiegłam do samochodu. Udało się! Teraz nawet różowe sznurówki nie popsują mi humoru!
Kiedy dach się odsunął usiadłam na miejsce pasażera i spojrzałam na Mrocznego Rycerza, którego twarz w dalszym ciągu nie wyrażała żadnych emocji. Mimo to wiedziałam, że w środku jest szczęśliwy. Przecież bieganie samemu po nocy w stroju gacka i pranie bandziorów nie przynosi mu wielkiej radości. Lepiej się to robi w duecie! A może wcale nie jest szczęśliwy? Narażanie bliskich też nie jest receptą na szczęście. Tylko czy zaliczam się w poczet bliskich? Nawet mnie nie zna. Przygarnął mnie bo go o to poproszono. Dlatego, że tak wypadało. Powiedziałam sobie, iż nic nie zepsuje mi humoru i tak będzie. Dziś oczyszczamy miasto - jutro studiujemy filozofię.
Poczułam jak podjazd się kręci dookoła. Przez szybę naprzeciw mnie zobaczyłam oświetlony tor, którym zaraz wyjedziemy. Wzięłam głęboki oddech i położyłam ręce na kolanach. Trochę się stresowałam. Ruszyliśmy z kopyta tak, że wbiło mnie w fotel. Był zaskakująco miękki. Może nie tak, jak łóżko ale spodziewałam się twardego obicia. Szyby były czerwone, zapewne weneckie albo podchodzące pod nie. Zaskakiwał mnie ogrom miejsca. Było tutaj naprawdę dużo wolnej przestrzeni. Naprawdę dużo było także guzików. Obok mnie znajdowała się wajcha (zapewne zmiana biegów), a trochę nad nią, zaraz za rządkiem okrągłych przycisków oraz ekranik.
Nim się obejrzałam dojechaliśmy do Gotham. Bruce zaparkował pojazd z jednaj z ciemniejszych uliczek i wyskoczył z niego. Zrobiłam to samo. Bez większych ceregieli z pistoletu wystrzelił linkę, która zahaczyła o komin i go wciągnęła. Zrobiłam to samo, tyle że przy użyciu linki ukrytej w górnej części mojej rękawicy. Nim dotarłam na górę Batman już skoczył na kolejny dach. Lekko się uśmiechnęłam i popędziłam za nim. Po kilku większych skokach udało mi się zmniejszyć odległość między nami. Nagle Wayne się zatrzymał. Zrobiłam to samo i zaczerpnęłam oddechu. Nie to że już jestem zmęczona, ale przyzwyczaiłam się to lżejszej zbroi. Bruce ponownie ruszył, tym razem w prawo. Pobiegłam za nim i po kilku minutach dotarliśmy na wysoki budynek. Mężczyzna kucnął na gargulcu i bacznie monitorował miasto wzrokiem. Usiadłam obok na wystającej części i zrobiłam to samo. Usłyszałam stłumiony krzyk i spróbowałam znaleźć jego źródło. Wytężyłam wzrok i w ciemności udało mi się zobaczyć dwie postacie.
- Tam - powiedziałam cicho i wskazałam palcem w tamto miejsce.
- Ruszamy - powiedział zimno.
Szybko wstaliśmy i oboje wystrzeliliśmy liny. Kierowaliśmy się w tamtą stronę. Udało nam się dotrzeć na miejsce stosunkowo szybko. Wylądowaliśmy na dachu. Idealnie pod nami stał napastnik i jego ofiara. Bez większych ceregieli Bruce zeskoczył i znalazł się zaraz za mężczyzną. Zrobiłam to samo. Wszystko odbyło się bezgłośnie.
- I co teraz mi zrobisz El? - zapytał wysoki szatyn w granatowym płaszczu.
- Zostaw ją - powiedział Bruce kamiennym głosem Batmana.
Napastnik odwrócił się przestraszony i zamarł. Chwilę potem zaczął uciekać.
- Zajmij się nią, ja go złapię - powiedział już w biegu Wayne.
Podeszłam do kobiety. Miała rozerwaną sukienkę przy kolanach i na klatce piersiowej. Uśmiechnęłam się pocieszycielsko i podałam jej rękę. Skuliła się jeszcze bardziej, więc ukucnęłam i lekko dotknęłam jej ramienia. Na mój dotyk zadrżała.
- Już dobrze. Nic ci nie grozi - zaczęłam mówić spokojnie. Rozejrzałam się i zobaczyłam Bruce'a ze związanym mężczyzną. Szedł w naszą stronę. Nagle w oczy rzuciła mi się błyszcząca torebka leżąca parę metrów ode mnie. Wstała i poszłam po nią po czym szybko wróciłam do kobiety. - To chyba należy do ciebie - podałam jej kopertówkę i ponownie uśmiechnęłam się pogodnie.
- Dziękuję... - wyjąkała.
Pomogłam jej wstać i kiwnęłam głową.
- Policja jest już w drodze. Proszę wytłumaczyć im co tu zaszło - powiedział Wayne i rzucił faceta na ziemię.
Ten cicho jęknął i skulił się. Kobieta kiwnęłam głową, a kiedy się odwróciła w stronę policyjnych świateł oświetlających tę uliczkę - nas już nie było.
Reszta patrolu była spokojna. Bruce postanowił nie ciągnąć go do świtu. Mam nadzieję, że to nie przeze mnie. Kiedy tylko wróciłam do pokoju umyłam się i przebrałam w piżamę. Walnęłam się na łóżko i zamknęłam oczy. Byłam zmęczona, ale nie przez partol, a przez emocje mu towarzyszące. No cóż... Będę musiała przywyknąć! Teraz już będzie tak codziennie - noc w noc. Już nie ma odwrotu i świetnie zdaję sobie z tego sprawę. Mimo wszystko jestem szczęśliwa, że tu jestem. Teraz to mój dom. Moja praca. Moja rodzina.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top