Nieznany numer
Powoli otworzyłam oczy. Czułam dziwne, a zarazem przyjemne napięcie mięśni na całym ciele. Usiadłam i przeciągnęłam się. Sięgnęłam po telefon, który właśnie zawibrował. Tylko rzuciłam okiem na komunikat o małej ilości baterii, ponieważ moją uwagę przykuło coś innego.
- Już dwunasta?! - krzyknęłam sama do siebie.
Zerwałam się z łóżka jak z rozżarzonych węgli. W biegu odsłoniłam zasłony i zdjęłam z siebie piżamę. Ubrałam się w pierwsze lepsze ubrania. Rzuciłam spodenki i koszulkę do spania na łóżko i wybiegłam z mojego pokoju trzaskając przy tym drzwiami.
- No nie wierzę - szepnęłam biegnąc korytarzem.
W poślizgu dobiegłam do schodów i przeskoczyłam przez barierkę mało się nie wywracając przy lądowaniu. Przebiegłam korytarzami, aby dotrzeć do kuchni, w której spodziewałam się znaleźć kamerdynera.
- Alfredzie, gdzie Bruce? - prawie krzyknęłam wskakując na krzesło.
- Widzę, że energia panienkę rozpiera - skomentował Pennyworth. - Panicz Bruce jest w siłowni. Prosił bym przekazał panience, że dzisiejszego treningu nie będzie.
- Ech - westchnęłam i położyłam skrzyżowane ręce na blacie. Co jeśli to przeze mnie nie ma treningu? Mogłam wstać wcześniej... Dlaczego nie wstałam? To nie logiczne... Przecież...
- Czy coś panienkę trapi? - zapytał nagle spoglądając na mnie.
- Nie wiem dlaczego, ale od paru dni, właściwie odkąd tu przyjechałam, nie czuję się na siłach. Oczywiście nie brakuje mi towarzystwa, jedzenia czy snu... A z tym ostatnim mam problem.
- Powinienem gdzieś mieś tabletki nasenne, ale nie polecałbym ich w tak młodym wieku.
- Nie o to chodzi Alfredzie. Nie śpię za mało, a za dużo. Kiedyś bez problemu mogłam spędzić całą noc na bieganiu po dachach i jeszcze odbyć trening z samego rana. Coś jest nie tak i nie ma to nic wspólnego z zadomowieniem się czy innymi pierdołami. Pamiętam jak kiedyś walczyłam... W porównaniu do tego co jest teraz... - ziewnęłam i położyłam głowę na rękach - Widzisz? Kiedyś nie wiedziałam co to ziewanie. Znaczy wiedziałam, ale nie przytrafiało mi się to często... Szkoda gadać...
- Niech będzie panienka dla siebie wyrozumiała. Przecież jest dopiero dzieckiem, na dodatek w fazie dojrzewania - westchnął, bo zobaczył, że jego pocieszenia niewiele zdziałały. - Może problem nie leży tu - dotknął głowy - a tutaj - przeniósł rękę na klatkę piersiową.
- Coś z sercem? Nie mam podwyższonego ciśnienia, ani cholesterolu, jeżeli o to ci chodzi - spojrzałam na niego.
- Nie do końca o to mi chodziło - obszedł wysepkę dookoła i zatrzymał się obok mnie. - Może to nie siedzi w otoczeniu, a w panience. W sposób dosłowny. Proponowałbym przeprowadzenie badań, jeżeli panienka się zgodzi.
- Skoro to ma pomóc ustalić co się ze mną dzieje - podniosłam głowę. - Dziękuję Alfredzie, przekażę Bruce'owi - już miałam zeskoczyć z krzesła i pobiec w stronę siłowni, kiedy poczułam rękę na ramieniu.
- Przekaże mu panienka potem, teraz proszę zjeść śniadanie - powiedział i ponownie poszedł za blat. Wyjął talerz z ciepłą jajecznicą i podsunął mi go wraz ze sztućcami. - Smacznego.
- Dziękuję - powiedziałam z uśmiechem i wzięłam się za pałaszowanie.
Nie mając co robić postanowiłam posiedzieć w moim pokoju, w którego stronę się skierowałam po posiłku. Oprócz treningów rzeczywiście nie miałam nic do roboty. Leżąc na boku chwyciłam za telefon i otworzyłam szufladę, w której leżały moje jeszcze nieużywane słuchawki. Podłączyłam je i włożyłam do uszu. Po znalezieniu odpowiedniej ikonki włączyłam pierwszą lepszą piosenkę. Potem poleciała następna, kolejna i jeszcze jedna. Każda z nich mi się podobała. Może nie miałam jakiegoś specjalnie wyczulonego słuchu muzycznego, ale te piosenki były naprawdę dobre. Zamknęłam oczy i po pewnym czasie zaczęłam wybijać rytm powtarzających się siedmiu piosenek. Szkoda, że Dick nagrał mi tylko tyle. Nagle coś zawibrowało. Telefon. O wilku mowa...
Jak tam pierwszy patrol? Bruce mi wszystko opowiedział! :D
Uśmiechnęłam się lekko do telefonu i przeniosłam telefon nad twarz.
Skoro ci wszystko opowiadał, to już wszystko wiesz :P
Jednak po chwili namysłu wysłałam kolejną wiadomość:
Nie ma co mówić... Było dobrze i tyle.
Ściszyłam lekko muzykę i oczekiwałam na odpowiedź.
Ha ha ha, bardzo śmieszne... Jak było dobrze to spox, nie zabiłaś nikogo? Hehe :P A poza tym to co porabiasz?
Wywróciłam oczami, ale nie przestawałam się uśmiechać.
Słucham muzyki, którą mi zgrałeś. Wiesz co? Mogłeś jej dać więcej. Masz dobry gust muzyczny, a przynajmniej mi odpowiada.
W oczekiwaniu na odpowiedź rozluźniłam uścisk, co okazało się błędem, gdyż telefon upadł mi prosto na twarz wydając przy tym głośny plask. Skrzywiłam się i go podniosłam.
Uff, a już się bałem, że nie będziesz tego słuchać. Widzisz? Braciszek wie co dobre! ^^
Zaśmiałam się i wzięłam za pisanie odpowiedzi.
Wie, wie! A co u ciebie? Coś ciekawego się ostatnio stało?
Minęłam chwila zanim odpisał, ale jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało.
Nie, raczej nie. Spadam zjeść coś na mieście, odezwę się niedługo :)
Uśmiech lekko opadł na jego wiadomość, ale mimo to odpisałam:
Smacznego, do kiedyś!
Odłożyłam telefon na bok. Nie długo tam poleżał, gdyż ponownie poczułam wibracje. Najpierw pomyślałam, że to może bateria pada, ale kiedy zobaczyłam nieodczytanego SMS-a jasne było iż to nie ona. Drugie przypuszczenie - SMS od Richarda - także okazało się błędne. Na ekranie wyświetlił się nieznany numer.
Nie było najgorzej.
Ale... że co? No dobra... Poczułam się dziwnie, ale postanowiłam odpisać.
Emm... Dzięki?
Zapisałam sobie numer jako "???". Bardzo oryginalnie.
Nagle poczułam czyjąś rękę na mojej stopie i drgnęłam. Zobaczyłam Alfreda i od razu wyjęłam słuchawki z uszu.
- Obiad gotowy - oznajmił spokojnie.
- Co?! Już tak późno?! - szybko wstałam i od razu skierowałam się za kamerdynerem.
Obiad był bardzo smaczny - zresztą jak zwykle - i spędzony w przyjemnej atmosferze. Bruce przypomniał mi o ćwiczeniu jogi, więc od razu po powrocie do pokoju wykonałam mój wachlarz dziwnych, pokrętnych pozycji. Niby miałam dziś nic nie ćwiczyć, ale skoro mi pozwolił to nawet tym się nacieszę. Przez okrągłą godzinę myślałam nad tym, kto mógłby mi wysłać tego SMS-a. Zaraz potem rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałam głośno.
- Przyniosłem panience herbaty - odpowiedział Alfred wchodząc do pokoju z tacą.
- A już myślałem, że zapomniałeś - zaśmiałam się.
- Jestem stary, ale nie tak aby zapomnieć o herbacie - położył mi tacę na łóżku, a ja od razu sięgnęłam po filiżankę.
- Dziękuję Alfredzie - skinęłam mu głową.
- Do usług - ukłonił się i zaczął wychodzić. Zatrzymał się jednak przy drzwiach i odwrócił. - Panicz Bruce chcę panienkę widzieć najpóźniej za pół godziny - powiedział spokojnie i wyszedł.
Spojrzałam na telefon. Była już dziewiętnasta. Jak najszybciej wypiłam herbatę i już po dziesięciu minutach wpadłam do jaskini przebrana i gotowa na patrol. Bruce bez słowa usiadł na sterami samochodu. Usiadłam obok niego i zacisnęłam pięści gotowa na dzisiejszą akcję. Wyjechaliśmy z wielką prędkością. Po dojechaniu do Gotham zaparkowaliśmy w ciemnym zaułku, innym niż poprzedniej nocy. Wyskoczyliśmy i udaliśmy się na południe przemieszczając się po dachach budynków. Im bliżej tamtej części Gotham byliśmy, tym było więcej wieżowców, więc co jakiś czas musieliśmy używać lin.
W końcu dostaliśmy się na nasz cel - szczyt Wayne Tower. Stąd można było zobaczyć całe miasto. Każde niepewnie migające światełko i każdą nieoświetloną uliczkę. W tym momencie poczułam, że życie mieszkańców zależy od nas. Czekałam na czyjś krzyk. Liczyłam, że przyjdzie do mnie jak wczoraj. Często słyszałam krzyki, ale wówczas się nimi nie przejmowałam. Dlaczego teraz, kiedy mi zależy, nie mogę nic usłyszeć? Nagle Bruce poderwał się i skoczył. Przez odruch zrobiłam to samo. Zobaczyłam jak kilka metrów pode mną Mroczny Rycerz chwyta końców peleryny i zaczyna na niej szybować. Bez wahania zrobiłam to samo i podążałam jego śladami.
Kiedy znaleźliśmy się nad starą kamienicą Wayne wylądował. Oczywiście zrobiłam to samo. Budynek wyróżniał się - dookoła były tylko wysokie, nowoczesne budowle, kiedy ten ledwo stał i miał zaledwie dwa piętra nie licząc parteru. Dopiero teraz usłyszałam cichy jęk.
- Skąd ty... - nie dokończyłam. Mimo, że powiedziałam to najciszej jak się dało, Batman przyłożył palec do ust i kazał za nim podążać.
Podeszliśmy do krawędzi dachu od strony ulicy. Nietoperz szybko zwiesił się i wybił deski jednym, mocnym kopnięciem. Po chwili był w środku. Wskoczyłam za nim i po lądowaniu zakończonym przewrotem stałam obok niego. W pomieszczeniu było ciemno, tak jak zapewne w całym budynku.
- To Batman! - krzyknął jeden z mężczyzn stojący przy starym kominku.
Nie czekaliśmy dłużej. W tych egipskich ciemnościach ledwo zauważyłam skinienie głową Nietoperza, zaraz potem zajęliśmy się bandziorami. Nie było trudno, padali po jednym mocniejszym podbródkowym. Kiedy skończyliśmy Batman podszedł do szafy. Powoli ją otworzył, a kiedy tylko drzwi się uchyliły dało się słyszeć łkanie.
- Nic ci nie grozi - uklęknął obok małej dziewczynki i wyjął jej szmatkę z ust.
Nic nie odpowiedziała, tylko skuliła się jeszcze bardziej.
- Zajmij się nią, ja powiadomię policję - rzucił i odszedł w drugi kąt pomieszczenia.
- Jak się nazywasz? - uklękłam przy dziewczynce i lekko ją dotknęłam.
- Daisy... - po policzku zleciała jej łza. - Proszę nie krzywdźcie mnie...
- Nie zamierzamy. Już dobrze, ci mężczyźni nigdy cię nie skrzywdzą - powoli wyciągnęłam ją z szafy. - Co ci zrobili? - zapytałam nieco poważniej.
- Nic... Nie zdążyli - powoli się uspokajała, a ja zaczęłam głaskać ją po włosach.
- Masz bardzo ładne, rude włosy, wiesz? - próbowałam ją pocieszyć.
- Dziękuję... Moja mama też mi tak mówiła - w tym momencie rozpłakała się jeszcze bardziej.
- Nic się nie dzieje. Niedługo będziesz u mamy - przytuliłam ją. Usłyszałam syreny, a pomieszczenie wypełniły niebieskie i czerwone światła kogutów. - Twoja mama już na ciebie czeka - pomogłam jej wstać. Odwróciłam się i zobaczyłam jak Wayne już wychodzi z pomieszczenia ciągnąc za sobą związanych porywaczy.
- Elizabeth! - usłyszałam radosny krzyk kobiety od razu po wyjściu z kamienicy.
- Mama! - dziewczynka wyrwała się i pobiegła do kobiety.
- Bardzo dziękuję, jak mogę się wam odwdzięczyć? - zapytała ściskając małą, do której już podchodziła opieka medyczna.
- Niech pani na nią uważa - odpowiedział kamiennie Nietoperz. Zaraz potem dał mi sygnał, na który wystrzeliliśmy liny i znaleźliśmy się na dachu budynku naprzeciw.
- Mamo, to Robin! Uratowała mnie! - zaczęła krzyczeć dziewczynka.
Mimowolnie uśmiechnęłam się w biegu.
- Dawno tu się nic nie działo - powiedział nagle Bruce.
- Nie rozumiem...
- Pytałaś, skąd wiedziałem. Nie wiedziałem, że to ten budynek, ale podczerwień pokazała swoje.
Nic nie odpowiedziałam, tylko biegłam dalej u jego boku. Potem nic się nie działo. Byliśmy jeszcze w kilku miejscach, gdzie w najbliższych dniach może się coś stać, ale nic poza tym. Wróciliśmy do domu dopiero nad ranem. Od razu poszłam się umyć. Położyłam się na łóżko i włączyłam sobie muzykę. Wetknęłam sobie słuchawki do uszu i delektowałam się odpoczynkiem. Po niecałych trzech piosenkach zasnęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top