32. Płatki niebieskiej hortensji

🌸 Perspektywa Leili 🌸
Sonreir_K

Po porannej pobudce w ramionach Raeesa, standardowo wspólnie udaliśmy się do kuchni. Tam – jak na prawdziwą parę przystało – podzieliliśmy się rannymi obowiązkami. Ja zajęłam się śniadaniem, Raees zaś kofeinową popitką.

— Dzień dobry, moje piękne dusze.

Gdy usłyszałam tę wyjątkową regułkę, nagle – niczym za sprawą wplecionego w słowa Rosity zaklęcia – w moim umyśle pojawiły się obrazy, związane z wczorajszym wieczorem. Wypisane na papierze pragnienia, piekielny ogień, który je pochłonął oraz niepokojące karty, które według wierzeń przepowiadały przyszłość. Wszystko migało mi przed oczyma niczym zdjęcia z rzutnika. Zmieniały się one szybko, lecz były wyraźne. Nie na tyle co prawda, by dostrzec w fotografiach jakiekolwiek szczegóły, a jedynie zarys, który po dłuższym czasie obserwacji, wywoływał ogromny dyskomfort, dokładnie tak, jak wróżby Rosy.

Choć nie zaliczałam się do osób, które wierzyły w zabobony, wizje przyszłości zaobserwowane w kartach przez Rositę, zdołały zrodzić we mnie niepokój. Oczywiście dalej nie miałam wątpliwości, iż uczucie, które połączyło mnie z Raeesem, było boskim darem, lecz dobrze wiedziałam, że miłość potrafiła objawiać się na różne sposoby. Jako afrodyzjak, bądź trucizna. Całym sercem wierzyłam, iż uczucie, którym wzajemnie się darzyliśmy, prowadziło dwójkę zakochanych do wywróżonego przez Rositę ślubu, a nieznajomy rycerz nigdy nie zasłynie z odwagi i nie ukaże swej godności, lecz to, co szykował dla nas los, było niepojęte i znane niestety tylko przez boginię przeznaczenia. Jeśli więc chcieliśmy poznać prawdziwą przyszłość, należytym było uzbroić się w cierpliwość, bo tylko czas mógł zweryfikować dalsze losy kochanków i prawdziwe znaczenie, wyznawanej przez nich z piekielną obsesją, miłości.

— Ciao — odparł Raees. Jego aksamitny głos wyrwał mnie z obserwacji, dostępnych w moim umyśle, przebitek. — Cafe de olla? — zapytał, proponując Rosicie kawę.

— "Nie ma nic piękniejszego niż bezwarunkowe, proste gesty, które wiążą ze sobą ludzi" — rzekła, dosadnie sugerując, iż zaproponowana przez Raeesa kawa, nie była jedynie aktem przyjacielskiej postawy, lecz złączeniem dwóch obiecanych sobie dusz.

Niestety – dla Rosy rzecz jasna – zarówno dusza, jak i ciało Raeesa, zostały już obiecane na wieczność damie, która zdołała ocieplić lodowate serce bruneta, zamieniając zimny sopel w jego klatce piersiowej w bezustannie płonący ogień. Z pewnych źródeł wiedziałam, iż nie posiadała ona nazwiska "Víbora", a jak potocznie wiadomym było – obietnic związanych z wiecznością nie można było łamać, dlatego Rosita dla własnego dobra musiała dostrzec to, czego nie chciało widzieć jej zafascynowane Raeesem romantyczne oblicze i przestać odbierać całkowicie sprzeczne z rzeczywistością sygnały.

— Z miłą chęcią wypiję słodką cafe de olla przed pracą. Dziękuję, moja piękna duszo — dodała, spoglądając na Ra swymi maślanymi oczami.

— Non c'e problema — odparł krótko.

— Hej.

Oczy wszystkich – nawet, oczarowanej Raeesem, Rosity, która odkąd weszła do kuchni, nie odrywała od Ra wzroku – spoczęły na dziewczynie, która swą radosną twarzą i fioletowym strojem dosłownie wypełniła pomieszczenie, promieniującym od siebie, blaskiem.

— Ciao — rzucił w jej kierunku Raees. — Twoje cappuccino. — Podał blondynce filiżankę z wypełnioną aż po brzegi puszystą pianką.

— Dzięki — odparła, spoglądając na mnie z niemałym, lecz pozytywnym szokiem, po czym chwyciła za porcelanę, by móc utopić swe pomalowane na różowo usta w jedwabnej powłoce, zwanej mleczną chmurką. — Jakie macie plany na dziś? — zapytała, popijając świeżo przyrządzoną kawę.

— Praca i zabawa! — wypaliła entuzjastycznie Rosita. — Bo "życie jest zabawą, a dotarcie do Aaru wiecznym szczęściem".

Gdy cytowała, wytatuowany na dłoni Raeesa, napis, jej oczy spoczęły na brunecie. Iskrzyły się barwną zielenią najczystszych szmaragdów, podczas gdy moje dwa ametysty dosłownie pękały ze zdumienia. Nie pozytywnego rzecz jasna. Zdecydowanie negatywnego, bo inaczej nie dało się zareagować na słowa, które raptem parę godzin temu zdołały wydobyć się z moich ust, by po nocy móc gościć na wargach Rosy. Przyznać musiałam – takiego wyrachowanego posunięcia zdecydowanie nie spodziewałam się po naszej rudowłosej towarzyszce. Znałam ją co prawda chwilę, lecz jej usposobienie zdawało mi się na tyle dobroduszne i pogodne, iż w życiu nie posądziłabym Rosity o wykorzystanie słów ofiarowanych w akcie przyjaznej woli, na rzecz własnych erotycznych pobudek. Mimo iż jej wypowiedź trochę mną wstrząsnęła, nie byłam zła. Zdziwiona jej postawą i rozbawiona – owszem, ale nie rozgniewana. W końcu w miłości i na wojnie podobno wszystkie chwyty zwykły być dozwolone. A w tym zestawieniu chodziło właśnie o miłość, której niepoprawna fascynacja zaczęła prowadzić nas do, niekorzystnej dla każdej ze stron amorycznego konfliktu, wojny. Starcia, które wygrać mogła jedynie czysta, zrodzona z prawdziwego uczucia, namiętność. Bitwy, którą przesądzone było mi wygrać. Ponieść zwycięstwo bez jakiegokolwiek trudu, nie podnosząc przy tym nawet miecza.

— Znasz arabski? — Zaintrygowany wypowiedzią Rosity, Raees, zdecydował się kontynuować temat.

— Znam ćwierkot ptaków — odpowiedziała mu. Jej oczy dalej szkliły się, pochłaniając boskie oblicze Ra, a policzki nabrały koloru zgodnego z elementem jej kombinezonu – stały się pastelowo-czerwone niczym róże na beżowym kostiumie, który przywdziała. — Jeden z nich wyśpiewał mi te słowa do ucha. — Była szczera, to należało jej przyznać. Choć mogła mu zaimponować, nie zdecydowała się na kłamstwo, lecz zgodnie z prawdą rzekła, iż ktoś wyznał jej dosłowne znaczenie tego tatuażu. Wprawdzie na swój pokrętny sposób, lecz powiedziała prawdę.

— Zapewne piękny musiał być z niego ptak — rzucił, dwuznacznie na mnie spoglądając. Od razu domyślił się, kto właściwie krył się pod postacią, przywołanego przez Rositę, ćwierkającego ptaka. Po jego minie wnioskowałam, iż był pewien swych przekonań i nie potrzebował żadnego potwierdzenia wygenerowanej przez swój umysł teorii, lecz mimo to, ofiarowałam mu je w formie szerokiego uśmiechu.

— Każdy ptak jest piękny. Kocham te szybujące stworzonka — przyznała, rozpoczynając tym samym kolejną ciekawą anegdotkę. — Kiedyś myślałam, że papugi są mi najbliższe, bo dużo ćwierkają. Lubiłam je najbardziej ze wszystkich latających stworzonek, ale teraz na podium moich ptasich przyjaciół stoją jastrzębie.

Tak się akurat (nie)fortunnie złożyło, iż to właśnie obraz tego ptaka zdobił jedną z dłoni Raeesa. Cóż za zadziwiający zbieg okoliczności... O ile w ogóle nawet dla żartów można było w tym przypadku mówić o zjawisku postrzeganym jako zrządzenie losu.

— To ciekawe — przyznałam. Chciałam, by Rosa rozwinęła nam nieco swoją myśl. W końcu raptem wczorajszej nocy tłumaczyła nam, jak bardzo kochała papugi, a dziś nagle straciła zamiłowanie do tych kolorowych stworzeń, zachwycając się nowym obliczem ptasiego piękna, którego zapewne gdyby nie Ra – ta prędko by nie dostrzegła. O ile w ogóle kiedykolwiek raczyłaby je dostrzec pośród tylu cudownych, latających stworzeń.

— Bardzo. Wiecie, że jastrzębie symbolizują moc? — Ta symbolika akurat idealnie oddawała postać mężczyzny, w którego Rosita wbijała swe oczy, pragnąc wpić w niego również swe usta oraz pazury.

Raees posiadał niebywałą moc – to należało mu przyznać. Jak nikt inny potrafił przyciągnąć do siebie niewiasty. Nieświadom kradł ich serca i pozostawiał je w rozpaczy – wiecznej agonii, spowodowanej utratą miłości. Agonii, która przeznaczona była każdej, ślepo zakochanej w nim, damie. Każdej, bez jakiegokolwiek wyjątku.

— W starożytnym Egipcie uważany był za królewskiego ptaka i symbolizował boską władzę.

Nie tylko w czasach starożytnych, lecz i współczesnych. W końcu Ra utożsamiany był przede wszystkim z bogiem. Może niekoniecznie z władcą słońca, lecz wiele kobiet dostrzegało w nim bożyszcza seksu. Doskonale coś o tym wiedziałam – z własnego doświadczenia, rzecz jasna.

— W mitologii celtyckiej był postrzegany jako posłaniec ze świata duchów. W Nordyckiej mowa o jastrzębiu imieniem Veðrfölnir, który symbolizować ma mądrość i połączenie z nadprzyrodzonymi siłami, a w hinduskiej jest historia o boskim posłańcu Shyenie, który przynosił boski nektar z nieba na ziemię.

— A we współczesności symbolizuje Raeesa. — Zaśmiałam się, przerywając tym samym niezwykle interesujący wykład o jastrzębiach.

Moje słowa – mimo tego, co zapewne pomyślałoby wielu – nie wybrzmiały przez zazdrość. Rozbawienie – owszem, lecz nie zazdrość.

Rosita co prawda bardzo zaangażowała się w poszerzenie zasobów swej i tak dobrze wzbogaconej wiedzy w kilku dodatkowych dziedzinach, tak by zebranymi przez noc informacjami, zaimponować Ra, lecz w żadnym stopniu nie martwiło mnie to. Być może moje postępowanie było nienaturalne i niepojęte dla wielu osób, lecz uważałam, że Rosa – mimo iż była z niej nieziemsko atrakcyjna kobieta – była całkowicie niegroźna dla mojego związku, a zazdrość zarówno w tym, jak i wielu innych przypadkach uważałam za niestosowną i niezdrową formę wyrażania emocji. Od zawsze sądziłam, iż nienależytym było czuć powiązany ze zdradą niepokój w stosunku do osoby, która w pewnym sensie należała do mnie, bo jeśli mężczyzna realnie był mój – nawet myślami nie zbłądziłby w ramiona innej. Takie podejście według mnie było racjonalne i to nim – a nie zazdrością – należało kierować się w relacji z drugą osobą.

— Fantastyczny ptak — zaznaczyła Rosa, dodając tym samym, kończącą wykład, kropkę.

— Mężczyzna również — rzekłam, uśmiechając się pod nosem.

Oczy zebranych w kuchni ludzi spoczęły na mojej osobie. Mój wzrok natomiast wnikliwie błądził po sylwetkach domowników. Na twarzy Raeesa gościło rozbawienie, na Josie – zaniepokojenie, na Rosity zaś – spokój i fascynacja. Nasza nowa lokatorka zdecydowanie nie potrafiła czytać przekazów, zawartych między wierszami. Nie umiała także trzymać języka za zębami, ukrywając tym samym swoje myśli i pragnienia. Była bezpośrednia – na swój oryginalny sposób oczywiście. I chyba tylko to łączyło ją w jakimś stopniu z Ra. Ta czasami wręcz niestosowna bezpośredniość.

— Ten dom pełen jest pięknych darów natury — zaczęła, jak zwykle posługując się przy tym nadzwyczajnie poetyckim doborem słów oraz, płynącym z wnętrza jej przepełnionego harmonią ducha, spokojem. — Piękne z was kwiaty, a tam gdzie są piękne kwiaty, zawsze pojawia się też spóźniony zarodek. — Zabrzmiało to jak kolejna, objawiona przed jej oczyma nagle, przepowiednia. — "Ale spokojnie, założę się, że jak zakwitnie, będzie najpiękniejszy ze wszystkich".

"Mnóstwo pięknych kwiatów i spóźniony zarodek, który jak zakwitnie, będzie najpiękniejszy ze wszystkich" — powtórzyłam w myśli.

Słowa te porównałabym do relacji Josie i Aresa. W końcu ich miłość utożsamiała się ze wspomnianym przez Rositę – spóźnionym zarodkiem, który niebywale wolno kiełkował, by móc w końcu wypuścić najwspanialsze pąki, lecz wypowiedź Rosy nie odnosiła się do relacji, a stricte do konkretnej osoby, którą – jako, że zostaliśmy określeni przez Rositę mianem "pięknych kwiatów' – nie było żadne z nas.

Zastanawiającym zdawało się więc, kogo właściwie kryła w swych słowach Rosa. Czy chodziło jej o nieobecną w kuchni Tanishę, czy może o...

— Nie zamawiałam dziś jedzenia na wynos. — Moje rozmyślania przerwał radosny chichot Josie, która zdecydowała się na pełen humoru dobór słów, tuż po tym, jak do uszu domowników zdołał dotrzeć dźwięk dzwonka do drzwi.

Jako, że kończyłam swoją kulinarną pracę, postanowiłam dowiedzieć się, kto i w jakim celu przybył pod wrota naszego królestwa, lecz pierw zobowiązana byłam dopracować ostatnie crostini.

— Niebywale mnie to cieszy, bo przygotowałam śniadanie — rzuciłam, gdy przyrządzone przeze mnie danie, było już gotowe do podania. — Komuś grzankę?

— Wyglądają pysznie — powiedziała Josie, gdy zaserwowałam przyjaciołom tace pełne małych, lecz sytych przekąsek.

— A smakują jeszcze lepiej — stwierdziłam. Co prawda nieskromnie, lecz faktom nie wypadało zaprzeczać. — Próbujcie. — Zachęciłam ich do degustacji. — Są trzy warianty. Tu macie crostini z pieczoną figą, ricottą i miodem. — Wskazałam na wzbogacone w fiolet i zieleń grzanki. — Tu z pieczoną brzoskwinią i waniliowym mascarpone. — W porównaniu z innymi pozycjami, był to zestaw zdecydowanie ubogi w jaskrawe odcienie, lecz jego smak bezdyskusyjnie dorównywał pozostałym. — A tutaj z halloumi, borówkami, jeżynami, malinami i miodem. — Pokazałam najbardziej barwną grupę grzanek. — Degustujcie i delektujcie się tym słodkim afrodyzjakiem, a ja otworzę drzwi — dodałam uśmiechnięta. — Kulinarne recenzje przyjmę później. — Zaśmiałam się i odeszłam.

Pozostawiłam przyjaciół samych wraz z przygotowanymi przeze mnie grzankami, których słodki posmak idealnie komponował się z poranną kawą. Choć istniało duże prawdopodobieństwo, że gdy wrócę, na tacach zamiast crostini, zastanę jedynie okruszki sugerujące, iż kiedyś na drewnie znajdowało się jakieś dobre jedzenie, którego smak tak bardzo urzekł wyrachowane podniebienia moich towarzyszy, iż danie w magiczny wręcz sposób, z prędkością mogłabym rzec świetlną, zniknęło z tacek – postanowiłam odejść.

Prawdopodobieństwo takiego scenariusza było naprawdę duże, lecz mimo wszystko wierzyłam w potęgę przyjaźni. Ta niezwykła ludzka relacja powiązana była z wszelakimi formami czarów – również z czarną magią, dzięki której jedzenie dosłownie trafiało w inny wymiar, a zapytani o zaginiony posiłek ludzie, nagle stawali się ślepi i cierpieli na amnezję. Choć dla fana dobrego jedzenia to wszystko mogło brzmieć tragicznie, w rzeczywistości było dość śmiesznym zjawiskiem. Dania znikały w niewyjaśnionych okolicznościach. Nikt nic o nich nie wiedział. Nikt ich nie widział, a ślady zbrodni, w postaci chociażby niewinnych okruszków, pozostawały. Był to zdecydowanie jeden z wielu uroków przyjaźni, bo właśnie dzięki więzi zwanej przyjaźnią i przepełnionym dobrem sercem, człowiek bezinteresownie dzielił się tym, co posiadał z drugą osobą, nie chowając do niego urazy i nie czyniąc mu złego. Poprawka – tak w większości przypadków wyglądała przyjaźń. Taka prawdziwa, bo ta sztuczna rządziła się własnymi prawami, z którymi nie chciałam mieć więcej styczności, lecz niestety los zaplanował dla mnie coś zupełnie innego.

Gdy otwarłam drzwi, moim oczom ukazało się najmroczniejsze oblicze nieszczęścia i smutku. Zwane było różnymi określeniami, jednak najczęściej mówiono na nie: Algos, męska wersja Oizys lub...

— Nicolas... — rzekłam, nie ukrywając zdziwienia.

Gdy ujrzałam Nicka, nagle wszystkie powiązane z jego osobą wspomnienia powróciły do mnie ze zdwojoną siłą.

Rozczarowanie, gniew, gorycz, rozpacz, niepojęcie, zażenowanie... Negatywne emocje, które towarzyszyły mi podczas naszej ostatniej wspólnej przygody, zostały przeze mnie zamknięte w glinianej puszce, gdy Nicolas opuścił tę posiadłość. Po jego wyprowadzce sądziłam, iż nigdy nie zdołają one wydostać się z pitosu, a ja na wieki pozostanę uwolniona od przykrych wspomnień. Myliłam się. Niestety Nick był kluczem do puszki Pandory, która wraz z jego niespodziewanym powrotem – została otwarta na nowo.

Długo trzymane w starożytnym naczyniu uczucia, zostały oswobodzone. Jakby za sprawą czarnej magii, latały po świecie, pragnąc rozprzestrzeniać cierpienie i nieszczęście. Wędrowały wraz z wiatrem. Niesione przez delikatny podmuch, rozważnie wybierały swe ofiary. Jedną z nich byłam właśnie ja. Okrucieństwo chciało zawładnąć moim sercem i duszą, lecz tym razem nie zdołało przeniknąć w głąb mojego ciała.

Niewidzialna bariera, zwana miłością, po raz kolejny już uratowała mnie przed ostrymi szponami pradawnej, piekielnej mocy niekończącego się smutku. Chroniła mnie przed dostępnym we wszechświecie złem, nie pozwalając demonowi niepożądanej namiętności opętać mnie. Dzięki niej żadna złowroga siła – nawet ta najmroczniejsza – nie była w stanie zburzyć magicznego muru ochronnego. Nie, gdy w końcu dane mi było prawdziwie kochać i być kochaną.

— Leila... — Jego usta namiętnie wyszeptały moje imię.

Sądziłam, że widoczna w oczach o kolorze niebieskiej hortensji miłość, uschnie wraz z rozłąką. Myślałam, że niepodlewana, nie będzie miała podstaw dłużej istnieć. Byłam w błędzie. Ona mimo braku pielęgnacji, nieustannie kiełkowała, a zgniłe z tęsknoty płatki w momencie, gdy w ich szklistym obrazie objawiła się moja osoba, stały się jaskrawe. Nagle powróciły do życia, niczym krwiożerczy byt, zwany wampirem. Z tą różnicą, iż nie poiły się one krwią, lecz moją obecnością.

Mimo bólu, który niegdyś zdołał sprawić mi chłopak, i faktu, iż nigdy go nie kochałam – nie w sposób, którego on pragnął – obserwując nagły rozkwit tych niebieskich płatków, naprawdę żałowałam, że nie mogłam wyznać miłości Nicolasowi, by ten choć przez chwilę poczuć mógł pełnię szczęścia. Nie mogłam, ponieważ głębokie uczucie, którym ten mnie obdarowywał z mojej strony niestety nigdy nie istniało i nic nie wskazywało na to, by kiedykolwiek zakiełkowało. Ani w tym, ani w kolejnych siedmiu wcieleniach, a już na pewno nie na złotych polach wieczności.

— Co to za niespodzianka?

Moje słowa przerwały niekomfortową, spowodowaną nagłym szokiem, ciszę.

Nie mogłam przyznać, iż niespodziewana wizyta Nicolasa zaliczał się do przyjemnych, bo niestety taka nie była. Być może nie wykazałam się przyjaznym nastawieniem względem byłego kochanka, lecz naprawdę starałam się być miła. Niestety, wyszło jak wyszło.

— Delegacja — odparł krótko.

Jego spojrzenie intensywnie pochłaniało moją osobę. Niebieskie oczy mieniły się w świetle słońca, niczym diamenty. Dwa drogocenne klejnoty, dla których idealnym schronieniem – według Nicolasa – było moje niekochające go serce oraz delikatne dłonie, w których uścisku chłopak pragnął skryć cały swój piękny świat. Niestety – choć stworzona przez Nicka wizja była zaiste romantyczna – nie mogłam na to pozwolić. Nie chciałam posiadać miłości, diamentów, ani pięknego świata. Nie, gdy wszystkie te dobra ofiarowane były mi właśnie przez Nicolasa.

— Chciałem spotkać się z... — Dźwięczny dla ucha głos nagle przerwał wnikliwe spojrzenia, którymi wzajemnie się obdarowywaliśmy. Dzięki niemu zdołałam wybudzić się z transu, zwanego koszmarnym powrotem do przeszłości.

— Josie. — Dokończyłam za niego.

— Tak.

— Na pewno się ucieszy — rzekłam. Na moją twarz wkradł się serdeczny uśmiech, będący przykrywką, przed wywołującymi krwotok serca realiami okrutnej rzeczywistości, z którą przyszło nam się mierzyć.

Nie chciałam dać po sobie poznać, iż Nick – ze względu na łączącą nas nieprzyjemną przeszłość – był osobowością niemile widzianą w moim domu. W końcu – według tego, co mówił – nie przybył do mnie, lecz do siostry. To, co nas łączyło na chwilę obecną musiało więc zostać rzucone w niepamięć. Właśnie ze względu na Josie.

Niestety utrata wspomnień – szczególnie tych przykrych – nie zwykła zaliczać się do czynów prostych. Do zapomnienia i całkowitego uleczenia ran, niezbędny był czas, a my – na nieszczęście – nie posiadaliśmy go.

Podobno historia lubi się powtarzać. Zważając na okoliczności, przyznać należało, iż było to śmiałe, lecz i trafne stwierdzenie. Nie tak dawno przecież otwarłam te same drzwi, nie wiedząc, kto właściwie ukazać miał mi się w jasności. Niewiadomym bytem tego pamiętnego dnia okazał się właśnie niewinny i pogodny – jak zawsze – Nicolas. Zaprosiłam go wtedy pod swój dach, wierząc, że jego obecność wniesie do naszego świata trochę radości. Byłam głupia. Wpuściłam do domu konia trojańskiego. Nick – jak na inteligentnego młodzieńca przystało, podążając śladami Odyseusza – wykorzystał okazję i podbił królestwo, haniebnie zniewalając moje ciało. Powiązane z tymi chwilami traumatyczne wspomnienia, nauczyły mnie jednego – nie warto było ufać aniołom, bo ich złote serca tak naprawdę przepełnione były goryczą, zrodzoną z niepoprawnej namiętności. Nie słodyczą, którą dzięki Amorowi dane nam było smakować przy ukochanej osobie, lecz, nic niewartą w obliczu prawdziwej miłości, goryczą.

Ucząc się na własnych potknięciach i sukcesach, nie miałam zamiaru ponownie popełniać tych samych błędów. Jeśli Nicolas naprawdę przybył pod moje drzwi, pragnąc spotkać się z ukochaną siostrą, nie miałam nic przeciwko jego obecności, lecz jedno musiało być jasne – miał trzymać swe lepkie ręce z daleka ode mnie.

— A ty, Leila... — Chciał coś powiedzieć, jednak doskonale znajomy memu sercu głos, uniemożliwił Nicolasowi dokończenie zdania.

— Nick. — Gdy mężczyzna wspomniał to imię, w barwie jego głosu słyszałam wyraźną nutkę rozbawienia. — Która piękność sprowadziła cię do nas tym razem? — zapytał Raees, swobodnie kładąc rękę na moim ramieniu.

Słowa bruneta przepełnione były sarkazmem i nawiązaniem do miłości, którą Nicolas darzył podobno zarówno mnie, jak i Josie. Czyny zaś ewidentnym zamiarem ukazania przybyszowi, iż wysnute w jego umyśle marzenia, były jedynie fantazją, która w istocie nigdy nie mogła się ziścić, bo nieświadomie skradająca serca mężczyzn dama, była już zajęta.

— Do was? — powtórzył zdziwiony Nick.

Intryga Raeesa ziściła się.

Nicolas bardzo łatwo wysnuł ze słów i czynów bruneta drugie dno, o które zresztą chodziło Ra, gdy ten z dumą objął moje smukłe ciało, pragnąc uświadomić Nicolasa tym samym, iż posiadał on większą władzę niż ten mógł sobie kiedykolwiek wymarzyć, lub wyśnić.

Choć co do tego miałam pewne spekulacje... Otóż z moich wcześniejszych obserwacji wynikało, iż w głowie Nicolasa już podczas jego poprzedniego pobytu w willi, zrodziła się iskra podejrzeń, iż mnie i Raeesa łączył ognisty romans, który wtedy jeszcze nie istniał. Aż strach było pomyśleć więc, jakie właściwie erotyczne scenariusze mogły pojawić się w blond czuprynie Nicka tym razem – gdy wraz z Ra nie byliśmy już tylko przyjaciółmi, czy kochankami, lecz parą.

— Do nas — powtórzył pewnie, obdarowując Nicolasa swym zniewalającym panny, lecz działającym na Evansów niczym przysłowiowa "płachta na byka", uśmiechem.

Atmosfera między panami stała się napięta.

Radość Raeesa i swobodny dotyk, na który mu zezwalałam bez choćby najmniejszej chęci sprzeciwu, wspólnie sprawiały, iż Nicolas dosłownie kipił ze złości. Nie chciał pokazywać nam negatywnych emocji, które targały jego wnętrzem. Za wszelką cenę starał się ukryć przed nami wysoki poziom frustracji – niestety nie potrafił. Jego oczy od zawsze zdradzały więcej, niż blondyn planował przekazać światu. Wiedziałam to ja i był tego świadom również Raees, który – w przeciwieństwie do Nicolasa – potrafił perfekcyjnie ukrywać swoje emocje i intencje, gdy tylko naszła go na to ochota.

— Wrócił do Josie. — Postanowiłam nieco załagodzić sytuację między dwoma nietolerującymi się samcami.

Niestety moje słowa w obliczu tak gargantuicznego męskiego ego nie posiadały żadnego znaczenia.

— Wątpię. — Raees wyraził swoje zdanie, używając do tego niesamowicie poważnego tonu i nieco pogardliwego spojrzenia, które nagle zniknęło... Jego miejsce zajął przenikliwy wzrok o kolorze jesiennych kasztanów. Towarzyszył mu cwany uśmiech oraz te niepojęte wrażenie, jakoby oczy Raeesa dosłownie żywcem paliły jedynego brata Josie.

Choć trwałe – przyznać należało, iż i nieco makabryczne – pozbycie się Nicka było w istocie kuszące, nie mogłam wydać zezwolenia na morderstwo. Nie, ze względu na Josie, rzecz jasna.

— Chciałem spotkać się z siostrą. — Blondyn uprzedził mnie w zabraniu głosu, zupełnie tak, jakby nie chciał, bym w jakikolwiek sposób ingerowała w ich rozmowę, temperując przy tym zachowanie swojego ukochanego. Po postawie, którą prezentował Nick, wnioskowałam, jakoby on sam pragnął sprowadzić Raeesa na ziemię, lecz niestety nie wiedział, iż bezustannie płonących w bogu płomieni, nie dało się ugasić. Nie w sposób ludzki.

— Nie łatwo jest przekonać innych do słów, w które sam nie wierzysz — rzucił krótko.

Przez to stwierdzenie nastrój między nami nagle stał się tak gęsty, iż dosłownie można by kroić go nożem. Przy okazji dźgając tym ostrym narzędziem również wszystkich konkurentów, którzy śmieli napatoczyć się na naszej drodze, ku odnalezieniu wiecznego szczęścia – zwanego miłością.

Osobiście – zarówno we mgle, jak i bez niej – nie dostrzegałam dla Raeesa żadnych godnych uwagi przeciwników. Ra zapewne podzielał moje zdanie w tej kwestii. Nie uważał, iż Nicolas był dla niego zagrożeniem chociażby w najmniejszym stopniu, lecz nie potrafił przebaczyć blondynowi czynu, do którego ten dopuścił tamtej wyjątkowej – w złym tego słowa znaczeniu – nocy, gdy ziemię otulił mrok nie tylko bezgwieździstego nieba, ale także obłąkanych przez demony rozpusty dusz.

— Insynuujesz coś?

Tak. Raees jasno swą wypowiedzią dał do zrozumienia, iż uważał, że Nicolas nieudolnie posługiwał się perswazją, głosząc przekonania, w które w głębi serca sam nie wierzył.

— Skądże. — Ponownie wyczułam w głosie bruneta tę charakterystyczną nutkę cynizmu. — Jedynie stwierdzam fakty — dodał, na koniec obdarowując Nicka swym ironicznym uśmiechem.

— Jesteś... — Urażony postawą Raeesa Nicolas, przez zaciśnięte zęby chciał cisnąć w Ra różnymi nieprzyzwoitym zaklęciami. Niestety – bądź stety – zanim Raees przerwał wypowiedź blondyna, ten zdołał rzec jedynie jedno słowo.

— Lepiej dla ciebie, byś nie wiedział, kim właściwie jestem — stwierdził Raees, ewidentnie wypowiedzią tą nawiązując do naszego związku.

Był to dosłownie cios, zadany prosto w serce, które i bez tych pełnych okrucieństw słów, obficie krwawiło przez moją godną pożałowania postawę zranione kochanki.

Otulających nasze dusze negatywnych emocji i pełnych dwuznaczności słów, które z dumą wypowiadały usta, w istocie było już za wiele.

Chciałam to wszystko przerwać. Nastroje mężczyzn, z którymi miałam sposobność obcować, były na tyle bitewne, iż wiedziałam, że gdyby tylko w pobliżu znajdowały się jakieś szpadle, ta dwójka gentlemenów nie omieszkałaby pokusić się zapewne o toczenie boju o mój honor. Niestety w obliczu dwóch potężnych samców, odnosiłam wrażenie, iż byłam całkowicie bezsilna. Nie potrafiłam załagodzić sytuacji słownie, co więcej mogłam więc uczynić, gdy ci dwaj zacni panowie dosłownie na odległość wydłubywali sobie oczy, tak by oszczędzić damie swych serc widoku brutalnego rozlewu krwi? Stojąc między dwoma potężnymi tytanami, czułam się jak mała wróżka. Choć bardzo chciałam przerwać tę, ostrą niczym brzytwa, atmosferę, wiedziałam, iż zakończyć mogła ją jedynie śmierć któregoś z mężczyzn, lub rozdzielenie dwóch, rządnych karmazynowej cieczy, samców. Z dwojga złego druga opcja zdawała się zdecydowanie bardziej korzystna.

— Arogancki buc. — Nicolas rzucił te słowa prosto w przystojną twarz Raeesa.

Jeśli liczył, że to obraźliwe sformułowanie w jakimś stopniu zdoła zadać Ra ból – mylił się. Raees nie raz słyszał już kierowane w jego stronę obelgi, a złość Nicolasa, gdy brunet swobodnie dotykał moje ciało, była dla Raeesa jednym z wielu powodów do triumf. Szkoda tylko, że Nick tego nie rozumiał i w żaden sposób nie potrafił ukryć, że pulsująca w jego żyłach krew, dosłownie wrzała ze złości.

— Ta wersja z pewnością jest lepsza dla twojego zranionego serca. Zostańmy więc przy niej — skwitował krótko, ponownie ujmując słowa tak, by rozmówca zinterpretował je na swój własny sposób. Cały Raees. — Zapraszam do środka. Chętnie cię ugościmy, prawda Mi Amor? — Tym małym gestem wplątał mnie w ich słowną potyczkę.

W takich momentach jak ten, niebywale radował mnie fakt, iż włoski kunszt językowy Nicolasa w żadnym stopniu nie dorównywał naszemu. Gdyby było inaczej – zwykła wymiana słów między nami mogłaby zakończyć się nie tylko złym nastrojem, lecz także niezwykłymi zdobieniami ciała w postaci siniaków, po równie niezwykłej demonstracji siły dwóch – do niedawna jeszcze przyjaźnie nastawionych w stosunku do siebie – mężczyzn.

— Tak, wejdź. — Zachęciłam go, by wszedł do środka. Sądziłam, że zaproszenie to wiązało się z końcem niemiłej wymiany zdań między panami. Byłam w błędzie. Dotarło to do mnie, gdy jeden z nich ponownie zabrał głos.

— Zaproponowałbym ci kawę, ale jako były współlokator z pewnością wiesz, gdzie znajdują się przyjemności, które możesz kosztować, a gdzie te, których nie powinieneś dotykać.

Raees zawsze był bezpośredni, jednak tym razem dosłownie przebił samego siebie.

— Ta zasada moim zdaniem powinna dotyczyć też obecnych mieszkańców — odparł Nick, dwuznacznie spoglądając przy tym na, swobodnie obejmującego moje ciało, Raeesa.

— Zapewniam, że moje ręce są we właściwym miejscu — rzekł z cwaniacką miną. Nic więcej nie dodał.

Choć nie uważałam, iż Raees postąpił właściwie, rzucając Nicolasa na przysłowiową "głęboką wodę", nie potępiałam jego zachowania.

Brunet – podobnie zresztą jak i ja – trzymał do Nicka wielką urazę. Miał mu za złe sposób, w jaki ten odważył się mnie potraktować i nic nie wskazywało na to, iż jego nastawienie do blondyna mogło ulec zmianie. Ja również pałałam do Nicolasa ogromną niechęcią, lecz nie była ona już tak intensywna, jak dawniej. Po czasie, który minął oraz potrzebnej nam do odzyskania harmonii ducha separacji, zdołałam przepracować pewne kwestie. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, iż wina za całe zło, które wydarzyło się tamtej nocy, nie leżała jedynie po stronie Nicolasa, lecz także po mojej. To jednak nie zmieniało faktu, iż chłopak idealnie wykorzystał okazję do spełnienia swoich mrocznych fantazji i haniebnie zniewolił moje ciało. Nie należało go całkowicie potępiać – w końcu winę za nasze zbliżenie ponosiły dwie strony, lecz Nicolas, jako że nie doprowadził się do stanu całkowitej nietrzeźwości, mógł postąpić inaczej. Jak na gentlemana – za którego zresztą wcześniej go uważałam – przystało, powinien zaprowadzić mnie do łóżka i odejść. On jednak wolał w nim zostać, a ja – choć naprawdę chciałam – nie potrafiłam przebaczyć mu tego, co uczynił.

Nie byłam mściwa. Rozgoryczona i zawiedziona – owszem, lecz nie mściwa. Mimo wszystko uważałam, iż Nick mógł z nami zostać, lecz w gronie osób, trzymających do niego potężną urazę, potrzebna była dusza, która w chwili, gdy w oczach Nicolasa ponownie objawi się chęć zgrzeszenia, przypomniałaby chłopakowi, że błądził we wiekuistych odmętach niezdrowej obsesji.

Taką duszą musiał zostać właśnie mój partner, bo siostra Nicolasa – jak zawsze zresztą – mimo, iż chłopak postępował źle, wskoczyłaby w piekielny ogień właśnie za nim. To bolało, lecz nie miałam jej tego za złe. Rozumiałam tę wyjątkową, łączącą rodzeństwo, więź. Sama posiadałam taką z Aresem, choć przyznać należało, że nasza zdecydowanie różniła się od tej, którą prezentowało rodzeństwo Evansów. Otóż, gdyby mój brat dopuścił się czynu niegodnego, zamiast dawać mu schronienie w swych ramionach, wysłałabym go wprost do diabła. Bo właśnie tak należało postępować z aniołami o złotych sercach i mrocznych duszach. Gdy ukazywały swą ciemną naturę, niewłaściwym było wmawianie sobie, iż ich wnętrza przepełnione były miłością. Goryczą zrodzoną z niepoprawnej namiętności – owszem, lecz nie miłością. 

______________________________________________

Symbolizujący nieszczęście Algos, czy przepowiedziany przez Rositę rycerz? 😏
Oto jest pytanie! 😈
Ostatnio Nicolas zdecydowanie namieszał w relacjach między naszymi bohaterami. Jak będzie teraz? To się jeszcze okaże! 😈🤭
Czekam na Wasze teorie! ❤️ Dajcie znać, czy spodziewaliście się powrotu Nicka i pamiętajcie, że anioły o złotych sercach mają mroczne dusze! 😏😈🖤
Ti bacio e vi vediamo! 💋
@Sonreir_K ❤️‍🔥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top