30. Żmija w przebraniu papugi
🍋 Perspektywa Josie 🍋
Cytrynowa12
Śmierć – to słowo, przez jakiegokolwiek przypadki by go nie odmienić, zawsze budziło niepokój. W głowach osób, słyszących ten wyraz, pojawiał się obraz osoby, która opuściła na dobre ten świat, zostając tylko we wspomnieniach – bardzo bolesnych, z czasem już nieco mniej intensywnych, ale nie dało się być całkiem obojętnym wobec tego wydarzenia.
Nie chciałam sobie nawet wyobrażać, co kłębiło się w głowie Rosity, gdy mówiła o odejściu swojej rodziny – bo straciła nie tylko rodziców, ale też siostrę bliźniaczkę.
— Przykro mi bardzo... — odezwała się Tina, która zapewne znała także tamtą dziewczynę. — Rosario była dokładnie taka jak ty.
Wzdrygnęłam się na myśl, że bezpowrotnie straciła całą najbliższą rodzinę, w tym nawet swoją kopię, którą siłą rzeczy widziała za każdym razem, spoglądając w lustro.
— Była... Właśnie dlatego pomyślałam o metamorfozie i przeszłam ją. Nie mogłam znieść w sobie widoku Rosario. Było to zbyt bolesne — wyjaśniła, dzięki czemu rozumiałam już, dlaczego zdecydowała się na rude włosy i zielone soczewki.
Nie dziwiłam się, że tyle zmieniła w swoim życiu. Wyprowadzka była dużym krokiem do pogodzenia się z rzeczywistością i zaczęcia od nowa, a zewnętrzna zmiana to kropka nad "i", dzięki której zostawiła poprzednie życie za sobą. Ludzie różnie radzili sobie ze stratą. Niektórzy woleliby zapewne zostać w rodzinnym miejscu, bo wspomnienia działałyby na nie niczym ciepły kocyk, dający bezpieczeństwo i namiastkę tego, co było dawniej. Inni zaś – tak jak Ros – pragnęli zmiany w niemal wszystkich obszarach życia.
Najważniejsze, aby wybrać dobrą ścieżkę, zgodną ze sobą. Rosita bez wątpienia dokonała właściwego wyboru, biorąc pod uwagę jej podejście do tej sytuacji. Nie uroniła ani jednej łzy, zapewniając, że przepracowała sobie wszystko. To, jak bardzo była rozwinięta duchowo, mogło być skutkiem traumy, która ją spotkała, lub wręcz przeciwnie – w swojej głębokiej wierze żyła już wcześniej, dzięki czemu była teraz z nami w tym pięknym ogrodzie i z wielką siłą parła naprzód, wiedząc, iż spotka ją jeszcze wiele dobrego.
Ten emocjonalny temat naturalnie został zmieniony, gdy Tina zaczęła mówić o plotkach w Indiach, dotyczących miłości. Miałam wrażenie, że zaczęła o tym opowiadać, aby sprawnie zaczepić o relacje damsko-męskie, a co za tym szło – Rositę, która była singielką. Nie trzeba długo kontemplować, aby zrozumieć tok myślenia przyjaciółki naszego kolorowego ptaka. Jeśli Ros była sama, to według Tiny należało znaleźć jej kandydata na męża.
— Dbam o swoją grządkę. — Rosita oznajmiła treść metaforycznej plotki, pokazując, że wiedziała, co Tanisha miała na myśli. — Ogrodnik musi ją podlewać, ale żeby kwiaty dobrze rosły, grządką musi zająć się odpowiedni ogrodnik z doświadczeniem w fachu.
Im dziewczyna dalej szła w las w swojej wypowiedzi, tym większy rumieniec pojawiał się na jej jasnej cerze.
— Mam dla ciebie odpowiedniego ogrodnika — stwierdziła Tina i coś mi mówiło, że każda z nas tu obecnych miała przyjemność, lub nieprzyjemność, poznać go wcześniej.
Tym tokiem poszła nawet sama Rosita, bo wypowiedziała imię osobnika, który ewidentnie ruszył jej serduszkiem.
— Ra lubi kobiety, a kobiety lubią Ra. Myślę, że mój kuzyn dobrze zajmuje się grządkami — potwierdziła Tina.
Musiałam mocno powstrzymywać się, aby nie wypowiedzieć czegoś kąśliwego w tym temacie. Po kilku minutach biłam sobie w myślach brawo, że udało mi się milczeć i zachować dla siebie uwagę, iż Raees był mistrzem ogrodnictwa, uprawiając grządki swoje, ale też cudze i nawet udawało mu się zajmować kilkoma w jednym czasie, co było nie lada wyzwaniem w tym fachu. Zamiast tej niezbyt kulturalnej wypowiedzi, zdecydowałam się na inną, ponieważ rzecz jasna, jako wierna hejterka osoby Raeesa nie mogłam nie powiedzieć nic. Mała sugestia, iż Ra wolał brunetki i skakał z kwiatka na kwiatek była z wyczuciem i nie pozbawiona smaku.
Zdawałam sobie sprawę, że moje słowa najlepiej zrozumiała Leila, ale tak też miało być. Chciałam, aby nadal miała na uwadze moje zdanie w kwestii Raeesa. Tina natomiast bardziej skupiła się na szczególe z kolorem włosów, ochoczo proponując Rosicie przemianę w brunetkę. Zauważyłam, że bardzo by chciała, aby jej kuzyn ułożył sobie życie z dawną przyjaciółką. Nie dziwiłam się, że według niej taka konfiguracja była wręcz idealna, perfekcyjna i oczywiście bardzo łatwa, gdyż Rosita to piękna kobieta, której Raees nie mógłby się oprzeć, gdyby dłużej i intensywniej się przy nim kręciła. Ra natomiast nie musiał wiele robić – on po prostu był, a dziewczynę ekscytowała sama jego obecność i każde słowo, wypowiedziane w jej kierunku.
Miałam mieszane uczucia, co do podniecenia Rosity, ze względu na Leilę. Gdyby umięśniony i owłosiony goryl zbliżył się do naszej kolorowej papugi i razem stworzyliby dwuczłonowe, pełne namiętności zoo, najbardziej ucierpiałaby na tym oczywiście moja przyjaciółka. Z każdym kolejnym dniem od momentu zamieszkania z nami Ros, robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. O ile cieszyłam się, że jej fokus na Aresa nieco zmalał, to martwiłam się, że nie tak łatwo minie fascynacja Raeesem. Wiedziałam, jak potrafił działać na kobiety, nawet nieświadomie, a Rosita była na takie gierki bardzo podatna.
Nasza dalsza rozmowa była pełna metafor. Nic dziwnego, gdy w jednym miejscu spotkały się cztery różne charaktery, które łączyła rozmowność i poczucie humoru.
Zahaczyłyśmy także o temat tatuaży, niezwykle nam bliski. Różnorodne dzieła, wykłute igłą na skórze, posiadał prawie każdy z naszych domowników. Ja także pałałam uwielbieniem do tych malunków, mimo że ograniczyłam się na razie tylko do piórka, aczkolwiek w przyszłości planowałam to zmienić. Tatuaże były dla mnie świetną formą wyrażania siebie i uwiecznienia symboli, kojarzących się z daną osobą, miejscem, przeżyciem czy przesłaniem. Zaczęło się od pióra, które już na zawsze będzie przypominało mi o niezwykłej przyjacielskiej więzi, ale na tym się nie skończy. Miałam w zanadrzu wiele innych, drobnych elementów, które chciałabym wtopić w swoją skórę.
Okazało się, że Rosita wpasowała się w wydzierane towarzystwo, bo sama prezentowała węża, który był jej rodzinnym totemem. Ze wzruszeniem słuchałam, gdy opowiadała genezę jego powstania. Nie wiedziałam, że jej nazwisko w tłumaczeniu brzmiało "żmija". Było to mocne słowo, którym często przezywało się osoby niezbyt miłe. Póki co takie określenie nie pasowało do Rosity – bardziej przypominała ona rozmowną i kolorową papugę – lecz jeśli dalej będzie robiła maślane oczka do naszych facetów, to obawiałam się, że to miano rzeczywiście się wpasuje.
Ja i Leila również wymieniłyśmy swoje dziarki, lecz Rosita nie ukrywała, że najbardziej interesowało ją to, co na swoim ciele miał Raees. Przyjaciółka nie omieszkała wymienić poszczególnych symboli, które widywała częściej niż każda z nas tam obecnych. Oczywiście wyglądały pięknie i miały równie wspaniałe przesłanie, lecz gdy byłyśmy przy temacie męskich malunków, ja myślami powędrowałam do Aresa, który nie został wspomniany w tej rozmowie. Może to i dobrze. Miałam wymowny dowód na to, że Rosita zmierzała w przeciwnym, niż ja, kierunku.
Cieszyłam się, iż jastrząb, krzyż, oko Horusa, księżyc w słońcu i kilkanaście innych malowideł, ciekawiły ją bardziej niż morska fala, miecz ze skrzydłem i oblicze Posejdona na desce do surfingu gdzieś wśród oceanu, które można było dostrzec na ciele Aresa. Fascynowała mnie oryginalność tych tatuaży i fakt, że niesamowicie mocno pasowały do natury mojego przyjaciela oraz jego pasji. Niedorzecze było, że w czasie babskiego wieczoru, który miałyśmy poświęcić na wzajemne poznanie się, ja rozmyślałam o mężczyźnie, który skradł moje serce i czułam przemożną chęć znalezienia się obok niego, ale takie były fakty. Rozmowa o tatuażach przypomniała mi, że najpiękniejsze dzieła, jakie kiedykolwiek widziałam, znajdowały się na umięśnionym ciele Aresa.
Uświadomiłam sobie, że chciałabym przyjrzeć się każdemu obrazkowi z bliska, dotknąć go i obrysować palcem jego kontur, tak jak do tej pory jawiła mi się ta sytuacja w snach. Niestety nie można było mieć wszystkiego, czego się pragnęło... A przynajmniej nie w tym momencie, gdy nadal krążyłyśmy wokół tematu tatuaży, ale tym razem tych wspólnych, na które często decydowały się zakochane pary, przekonane, że ich związek po kilku miesiącach, czy nawet latach, był na tyle silny, iż przetrwa do końca życia.
Miałam jasno sprecyzowane zdanie w tym temacie i nie omieszkałam się nim podzielić.
Rzecz jasna byłam negatywnie nastawiona do tego typu trwałych dowodów miłości, gdyż z doświadczenia wiedziałam, iż uczucie dzisiaj było, a jutro mogło się skończyć u którejś ze stron. Na szczęście identycznie do tego tematu podchodziłam kilka lat temu, przez co nie popełniłam młodzieńczych błędów i nie tatuowałam sobie imion ówczesnych chłopaków. Po rozstaniu, ten znak na nadgarstku byłby tylko dodatkowym elementem, pogłębiającym zdołowanie.
Leila poparła moje zdanie, w przeciwieństwie do Tiny, która rzekomo przyznała nam rację, ale zrobiła to w sposób wątpliwy. Tak jakby jej przekonanie do tego, iż tatuaże dla par to coś nieprzemyślanego, było tylko połowiczne. Coś mi mówiło, że zwyczajnie nie chciała sprzeciwić się Rosicie, która podeszła do sprawy entuzjastycznie.
Rozmowa na temat wróżenia była dla mnie zaskoczeniem, chociaż pewnie niesłusznym, zważając na to, ile niezwiązanych ze sobą kwestii już przerobiłyśmy od początku spotkania. Po krótkim przemyśleniu, zdecydowałam, że gdybym miała taką możliwość, chętnie dowiedziałabym się, co przyszykowała dla mnie przyszłość. Co prawda nie można przesadzać – nie w każdej kwestii byłam gotowa ją poznać, ale na pewno nurtowała mnie relacja z Aresem i nasza zbliżająca się randka. Potencjalna wróżka byłaby mile widziana, gdyby chciała przekazać mi, co widziała w swojej kuli, gdy mowa była o miłości. Czy za jakiś czas dane mi będzie być w szczęśliwych związku z Aresem? Jeśli tak, to jest to kwestia kilku dni, czy może ponownie lat, podczas których będziemy się mijać, sfrustrowani takim stanem rzeczy... A może wcale nie pisana nam była spełniona miłość? Za nic nie chciałam, aby ten scenariusz był prawdziwy, lecz jeśli wróżka przekazałaby mi taką wiadomość, pogodziłabym się z nią. O ile wieszczka byłaby w swej praktyce wiarygodna.
— Chciałam iść po kości wróżbiarskie. Nie wiem, czy wiecie, ale zwierzęce kości według szamanów przekazują nam informacje od przodków. Kunszt ten jest bardzo poważnie traktowany w Afryce. Żeby dostać wróżbę, pacjent musi tylko rzucić kośćmi najlepiej na zwierzęcą skórę, a szaman zinterpretować położenie kości — zaczęła objaśniać Rosita.
No właśnie... Tego typu zabiegów wolałabym uniknąć. W niektóre metody, szczególnie te poparte w jakiś sposób naukowym wytłumaczeniem, rzeczywiście mogłam uwierzyć. Osoba czytająca o naszym przyszłym życiu na podstawie fizyki kwantowej, była o wiele bardziej wiarygodna niż ta wróżąca z kości słoniowych czy fusów od kawy. Pierwsze działanie wymagało dobrego przygotowania z jej strony, podczas gdy drugie było zwykłą zabawą, wymyśloną w dawnych latach, która metodą przesądów utrzymała się do dziś.
Wolałam tradycyjnego tarota, postawionego przez regularnie praktykującą go osobę, niż nic nie wnoszącą do życia zabawę, która w jakimś stopniu przyczyniała się do krzywdzenia niewinnych zwierząt.
Leila szybko sprzeciwiła się pomysłowi Rosity, lecz ta zmobilizowana tłumaczyła nam, na czym polegało to szalone wrażenie z kości niewinnych stworzeń, oznajmiając przy tym, że kochała zwierzęta i nie byłaby w stanie ich krzywdzić, w związku z czym kości, którymi się posługiwała, nie były prawdziwe. Zmieniało to postać rzeczy, aczkolwiek i tak pozostał we mnie niesmak do tej zabawy.
— Krzywdzący zwierzęta ludzie, nie mają serc — podsumowałam jej monolog jednym, krótkim zdaniem.
— To prawda — wtrąciła tym razem Tina, przyznając nam rację. — Słyszałam o przypadkach w Indiach, gdzie myśliwi polowali na słonie, żeby zdobyć ich kości. Te zwierzęta umierały w męczarniach. To okrutne — opowiedziała, nie kryjąc złości na tych nierozsądnych ludzi. — Słonie przez niewolę i wykorzystywanie do pracy są skazane na zagładę — dodała.
— W kraju, w którym ludzie żyją w nędzy, słonie traktowane są przedmiotowo. Myślę, że to smutne — oznajmiła Ros, równie wstrząśnięta.
— Bardzo. Słonie dawniej były uważane za wcielenie boga Ganeśa. Mamá mówiła, że jest taka legenda o synu bogini Parwati. Zazdrosny bóg Śiwa w gniewie obciął mu głowę. Potem, by uratować chłopca, w jej miejsce przytwierdził głowę słonia i mamy Ganeśa — opowiedziała Tina.
— Słoniki od zawsze były zwierzętami świętymi, symbolizującymi siłę i moc fizyczną, umysłową i duchową. Od zawsze przynosiły szczęście. — Ros oznajmiła znaną nam wszystkim symbolikę tych ssaków. — Smutne, że ludzie zaczęli traktować te boskie zwierzęta tak źle. Czytałam, że w skali roku zabijanych jest około stu pięćdziesięciu słoni.
Liczba ta była przerażająca. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie, co mieli w głowach ludzie, którym ani trochę nie było żal tych stworzeń. Przecież one, tak samo jak my, odczuwały ból.
— Ale one już od czasów prehistorycznych były traktowane krytycznie — kontynuowała. — Z kości słoniowej początkowo wykonywano drobne elementy biżuteryjne. W czasach renesansu i baroku popularne stały się przedmioty robione z kości lub z jej elementami. Jadano nawet sztućcami o kościanych uchwytach, a damy posiadały szkatułki na bibeloty wykonane z kości. Dacie wiarę, że kobiety naciągały rękawiczki na dłonie małymi szczypczykami z tego szlachetnego materiału? To okrucieństwo. Nawet fortepiany miały klawisze, pokryte kością. Nie mogę uwierzyć, że ludzie wysługiwali się tymi stworzonkami na każdym kroku i mam nadzieję, że karma ich odnalazła. Na szczęście dziś te rzeczy są kłopotliwe dla kolekcjonerów. — Westchnęła, pokazując, że cała wiedza w tym temacie, którą posiada, bardzo jej ciążyła. — To jeszcze nie wszystko... Wykorzystywali też te piękne zwierzęta do celów wojennych. Początkowo do przewozu towarów oraz ludzi, bo słoniki to zwierzęta z ogromnymi gabarytami. Ale oczywiście też do pracy na roli. Ludzie od zawsze byli cwani. Zdali sobie sprawę, że słonie mają ogromne możliwości. Że są silne i trudne do zabicia, więc okrzyknęli, że nadawały się podczas kampanii wojennych.
Ros mówiła i mówiła, chcąc jak najbardziej przybliżyć nam podłość starożytnych ludzi w tym temacie, a my wszystkie słuchałyśmy przejęte treścią słów, ale także zaskoczone faktem, jak wiele wiedziała w tej kwestii.
— Zapewne słyszałyście o Hannibalu, dowódcy armii Kartaginy, i słynnym wykorzystaniu przez niego słoni podczas ataku na Cesarstwo Rzymskie. — Skinęłyśmy głowami, oznajmiając, że wiedziałyśmy, o czym mowa. — Większość słoni zmarło podczas mroźnej bitwy północnej Italii, więc nie było sukcesu. Po bitwie nad Trebią został już tylko jeden z nich... Myślę, że usłyszenie czegoś takiego, może dotknąć współczuciem nawet najmniej wrażliwe serduszka. Moje dotyka po stokroć z racji tego, że kocham każde żywe stworzonko i jest mi naprawdę przykro, że niestety nic nie może przywrócić im życia.
Atmosfera zrobiła się bardzo przytłaczająca. Niemal tak samo mocno, jak wtedy, gdy rozmawiałyśmy o zmarłej rodzinie Ros. Cóż... W jednej i drugiej sprawie chodziło o bezpowrotne przeminięcie, zupełnie zresztą niesprawiedliwe. Chciałam delikatnie naprowadzić rozmowę na inną ścieżkę, lecz widziałam, że Rosita miała w planach jeszcze coś powiedzieć. Może potrzebowała wygadania się, aby wyrzucić z siebie emocje. W takim przypadku nie można przerywać emocjonalnego monologu.
— W późnej starożytności całe szczęście coraz mniej wykorzystywano słoniki. Robiły to, co robić powinny od samego początku, czyli cieszyły oczy monarchy i dworzan. Zdobywano je podczas krucjat, lub sprowadzano z Bliskiego Wschodu. Rozpoczęto korzystanie z broni palnej, siłą rzeczy przestając korzystać ze słoni w czasie walk. Pewnie się domyślacie dlaczego... Oczywiście te piękne stworzonka były łatwym celem z racji swojej wielkości, a dodatkowo głośne dźwięki je płoszyły. Tak więc historia dla spokoju ducha, kończy się tradycyjnym happy endem, choć ciężko w pełni się z tego cieszyć, gdy pamięta się o wcześniejszych wydarzeniach, które były zupełnie niepotrzebne — spuentowała rudowłosa, na co zgodnie przytaknęłyśmy.
— Dzikie zwierzęta powinny żyć wolno, bo są w końcu dzikie. Nie jestem zwolenniczką zoo, a jeśli już to popieram parki, takie jak w Afryce, gdzie zwierzęta poruszają się swobodnie — oznajmiła Tina, nadając nieco inny charakter rozmowie, na czym mi zależało po tych strasznych wiadomościach. — Ale zawsze chciałam mieć słonia — wypaliła nieoczekiwanie, na co mimowolnie się zaśmiałam.
Wyobraziłam sobie małą dziewczynkę z takim oryginalnym marzeniem. Podczas gdy inne dzieci pragnęły psa, kota, chomika czy świnkę morską, Tanisha życzyła sobie słonia. Karmienie, czyszczenie kuwety i wychodzenie na spacer z maleńkimi pupilami było niczym w porównaniu z posiadaniem słonia i obowiązkami, jakie się z tym wiązały. Było to wręcz irracjonalne marzenie.
— Dlatego dużo o nich czytałam i wiem, że słonie to zwierzęta o łagodnym usposobieniu, które daje się łatwo oswoić i tresować — oznajmiła z uśmiechem.
"Niemal jak szczeniaki. Może powinnam zmienić preferencje i także zażyczyć sobie słonia, który poruszałby się po trawce przed willą i stojąc na naszym małym molo, popijałby wodę z oceanu, a wieczorami wspólnie z Aresem byśmy go trenowali i dbali o jego rozwój mentalny." – pomyślałam, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
— Oprócz tego chciałam jeszcze żółwia, tygrysa, węża, pandę, pingwina i niedźwiedzia polarnego — wyliczała, sprawiając, że od śmiechu w kącikach moich oczu pojawiały się łzy. Wymieniłam krótkie spojrzenia z Leilą, którą brunetka równie mocno rozbawiła, i pomyślałam, że jeśli któraś z nas miałaby rozładować napięcie po rozmowie na przytłaczające tematy, to Tina była do tego idealna. — Ale moim pierwszym i najsilniejszym marzeniem był właśnie słoń. Mamá często opowiadała mi legendę o słoniu i pamiętam, że w Indiach robią Aanayoottu. To festiwal piękności dla słoni.
— Dla słoni? — spytałam zdziwiona. — Słyszałam o takich festiwalach dla domowych zwierząt, ale nie wiedziałam, że ktoś wpadł na pomysł takiej inicjatywy też dla innych zwierzaków.
— Niektórzy ludzie potrafią dostrzec piękno nawet tam, gdzie jest ono na pierwszy rzut oka niewidoczne. To przydatna umiejętność. — Przerwała milczenie Leila, wypowiadając słowa, które w moim odczuciu miały drugie dno.
Być może byłam przewrażliwiona, aczkolwiek znałam przyjaciółkę na tyle, aby wiedzieć, że w sytuacji, gdy była pewna swojego zdania, w dogodnych warunkach nie mogła zaprzepaścić okazji do insynuacji czegoś. W tym przypadku ewidentnie miała na myśli Raeesa i jego "piękno", którego ja jakoś nie widziałam, mimo sokolego oka.
Posłałam tylko Leili rozbawione spojrzenie, nie czując potrzeby odgryzania się. Za to wróciłam do kwestii zwierząt i podzieliłam się z towarzyszkami swoim marzeniem, które miało wcielenie słodkiego kotka. Był to cel, który w przyszłości odhaczę na swojej liście. W porównaniu z imaginacjami Tiny, moje były bardzo przyziemne, lecz nie mniej silne.
Ros słusznie zaznaczyła, iż koty symbolizowały przeciwstawne znaczenia. Może właśnie dlatego pałałam do nich taką miłością. W gruncie rzeczy byłam taka jak one – słodka, grzeczna, nie sprawiająca problemów, gdy podążałam własnymi ściankami, lecz gdy ktoś wszedł mi w drogę, potrafiłam pokazać ostre pazurki.
Po chwili Rosita przypomniała sobie i zarazem nam, że miała pójść po przedmioty do wróżenia. Oddaliła się więc na moment, zostawiając naszą trójkę, z której to akurat Tina zaczęła nową rozmowę. Opowiedziała nam, o swoim kilkudniowym wyjeździe, o którym rzeczywiście jeszcze nic wcześniej nie mówiła. A słuchać o jej życiu poza naszą willą uwielbiałyśmy obie. Szczególnie dlatego, że każdy taki wypad pełen był nowych przeżyć i nierzadko szalonych występków naszej hinduski.
______________________________________________
Witajcie duszyczki! 💛
Wiem, że nie możecie doczekać się wróżb 🙈 Ale mam dobrą wiadomość, bo będą one już w kolejnym rozdziale 🤩 Teraz napiszcie mi, co sądzicie o tym, właśnie przeczytanym. Z chęcią też poznam Wasze zdanie w tematach, które były poruszane w rozmowie dziewczyn. Tatuaże dla par – jesteście na tak? Cierpienie zwierząt – ruszyło to Wasze serduszka? 🥺 Wróżenie z kości – byłoby wiarygodne? Tarot – odważylibyście się poznać przyszłość?
Do następnego! 💛
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top