24. Diamentowy symbol kłamstwa
🌸 Perspektywa Leili 🌸
Sonreir_K
— Poczekaj, Josie... — Chciałam wytłumaczyć jej, że się myliła, lecz ta nie zamierzała dopuścić mnie do słowa.
— Koszt prezentu rośnie wraz z poczuciem winy chłopaka — powtórzyła swoją ludową mądrość, która miałam okazję słyszeć raptem wczorajszego wieczoru. — Najpierw róże, teraz diament. Zamiast ślepo ufać Ra, zastanów się, ile razy nie dał rady pokonać pokusy i cię zdradził.
Naprawdę chciałam przeprowadzić z nią szczerą, pozbawioną krzyków dyskusję. Niestety przez postawę, którą prezentowała oraz przykre doświadczenia, z którymi musiałam się dziś mierzyć, nie byłam w stanie.
— Josie! Non dire cazzolte! — Uniosłam głos, mając serdecznie dość jej pierdolenia.
Pod wpływem krzyku i głośności przekraczającej sto pięć decybeli, lazurowe zwierciadło, widoczne w oczach Josie, pękło. Rozproszone kawałki szkła kuły spojówki blondynki, za pomocą bólu wywołując łzy. Gdy oczy Josephine wypełniały się słoną cieczą, zrozumiałam, iż przesadziłam. Dotarł do mnie wtedy fakt, iż musiałam złożyć lustro na nowo. Idealnie dopasować jego rozbite kawałki i skleić je tak, by oczy Josie już nigdy nie były w stanie ronić przeze mnie łez.
— Zaszła pomyłka — powiedziałam, tym razem opanowanym tonem.
Podobno zaręczyny zwykły uchodzić za rozkoszną, pełną pozytywnych emocji chwilę, która znajdowała się na podium w życiu każdej kobiety zaraz po narodzinach dziecka i ślubie. Podobno... Bo niestety – mimo tego, co sądziła Josie – nie dane mi było zaznać radości z bycia narzeczoną Ra.
— Raees mi się nie oświadczył — dodałam.
Nie skłamałam, by ostudzić jej zapędy. Moje wyznanie – choć w tym wszystkim brzmiało paradoksalnie – było najszczerszą z prawd.
— Jak to? — zapytała, pochłaniając mnie niezrozumiałym wzrokiem.
Jej spojrzenie było tak intensywne, iż czułam jakby dosłownie przenikało przez moje ciało, żyłami docierając do serca, które wyznać jej miało, co czuło oraz do umysłu, który – według Josie – w przeciwieństwie do ust, powiedziałby jej prawdę.
— Propozycja zaręczyn nie... — Planowałam wyznać jej, iż propozycja ta nie wyszła z inicjatywy Raeesa, lecz mojego ojca, ale Josie ubiegła mnie, postanawiając wygłosić swoje, pozbawione sensu, racje.
— Na twoim palcu jest śliczny diament, a ty chcesz mi wmówić, że się nie zaręczyłaś? — zapytała kpiąco.
Rozumiałam, iż Josie bardzo zawiodła się na postawie przyjaciół, którzy ukrywali swój związek i była zła, lecz jej oschłe podejście do sprawy w żadnym stopniu nie pomagało, a jedynie utrudniało porozumienie między nami. Takie było moje zdanie w tym temacie. Jak łatwo było wywnioskować po wypowiedziach Josephine – ona posiadała w tej kwestii nieco odmienne poglądy.
— Długo ukrywałaś ten romans — zaczęła dość niewinnie, bardzo szybko przechodząc do okrutnego meritum. — Według mnie, Leila, wiąże się on z wieloma złymi skutkami... Między innymi Nickiem i jego miłosnym zawodem, ale to nieważne, bo jako dobra przyjaciółka jestem w stanie wybaczyć ci ten związek i historyjki o Avanie. Z tym ci się upiekło, ale nie wiem, czy dam radę przebaczyć ci kłamstwo o zaręczynach.
Słowa, ukazujące odrazę, wypływały z ust Josie niczym woda z wodospadu. Planowałam przerwać ten strumień i wyjaśnić Josephine, iż technika dedukcji, którą obrała, była błędna, lecz ciśnienie było zbyt wielkie. Niestety, nie udało mi się powstrzymać wody. Ona za to zdołała pochłonąć moje ciało. Prądy, które mnie porwały, stawały się przyczyną mojej spektakularnej agonii. Próbowałam walczyć, biłam się z nieokiełznanymi falami, łapczywie łapiąc oddech, gdy tylko nadarzyła się taka okazja, lecz mój upór zdawał się nie mieć sensu. Nie gdy z ust Josie dalej płynęły słowa pełne obelg.
— Jesteś impertynentem, tak samo jak Ra. Nie masz szacunku do przyjaciół i ciągle kłamiesz prosto w oczy. — Wyrzuciła z siebie wszystkie negatywne myśli, które trapiły ją na tyle, by słowami zdecydowała się zadać mi ból. W czasie kiedy mówiła, ja siedziałam potulnie niczym mięciutka owieczka, słuchając jej oszczerstw. — Widzę pierścionek, a ty próbujesz mi wmówić, że się nie zaręczyłaś. Towarzystwo Ra bardzo źle na ciebie działa, Leila, i mam nadzieję, że otworzysz w końcu oczy i powiesz mi całą prawdę, bo na nią zasługuję.
Miała rację. Jako moja najlepsza przyjaciółka zasłużyła na szczerą prawdę, lecz sposób, w jaki się o nią ubiegała, miał wiele do życzenia.
— Skończyłaś już? — zapytałam, gdy jej usta, w odcieniu jeziora Hillier, zamilkły. Choć mogło zabrzmieć to źle – niecierpliwie czekałam na moment, aż Josie w końcu ucichnie. — Cudownie — dodałam, gdy do moich uszu nie dotarło już żadne słowo. Dziewczyna obdarowała mnie swym oszołomionym wzrokiem, zapewne sądząc, iż zachowywałam się niezwykle bezczelnie i nie powinnam dalej głosić swoich pełnych kłamstw zdań, lecz jej negatywna postawa nie zniechęciła mnie do kontynuowania nietaktownej – według Josie – wypowiedzi. — To teraz siedź cicho i słuchaj — rozkazałam. Nie miałam zamiaru dłużej wzajemnie rzucać się z nią odmiennymi racjami. Sytuacja, w której przyszło nam się znaleźć, była nieszablonowa i wymagała poważnego podejścia. Awanturnicze nastawienie, które wykazywałyśmy, nie pomagało, a jedynie pogłębiało problem. Sprawiało, że konflikt między nami narastał, a przecież nie o to chodziło w tej rozmowie. Przynajmniej nie według mnie. Josephine – sądząc po jej konfliktowym podejściu – miała w tym temacie nieco odmienne zdanie.
Oczywiście rozumiałam szok i troskę, które wykazywała Josie, lecz mimo wszystko uważałam, iż kobieta obrała zły sposób ukazania emocji, które nią targały. Zważywszy na mało przyjemne okoliczności, doskonale wiedziałam, że Josie mogło być ciężko przyswoić i zaakceptować wszystkie słowa, które w zaufaniu jej powierzyłam, lecz wierzyłam, iż mimo całej tej negatywnej otoczki, Josephine – jako najbliższa memu sercu kobieta – wesprze mnie. Ona jednak niestety zamiast ofiarować mi oparcie, na które szczerze liczyłam, wolała dumnie rzucać oszczerstwami w moim kierunku. To bolało. Pomówienia, które z przekonaniem głosiła, wywierały we mnie tak gargantuiczny ból, iż niejeden człowiek pokusiłby się o stwierdzenie, że nie tylko mogłam, lecz nawet powinnam bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia, przedstawić jej moje stanowisko w całej tej sprawie, ukazując tym samym pretensje, które powstały przez jej złą postawę. Owszem, mogłam obrać taktykę, na którą zdecydowała się Josie. Mogłam rzucać w nią przykrymi słowami, za którymi kryłby się żal oraz zbulwersowanie, lecz byłam świadoma, iż takie czyny nie pomogłyby nam w rozwiązaniu konfliktu, a jedynie by go pogłębiły. A nie o powiększający się spór przecież tu chodziło, lecz o odnalezienie nitki porozumienia, która ostatecznie doprowadziłaby nas do ukazującego zgodność i niezwyciężoną przyjaźń kłębka magicznej, pełnej szczerych uczuć, włóczki.
— Propozycja zaręczyn, o której ci wspomniałam, wyszła z inicjatywy mojego ojca. Zapewne pamiętasz, iż wczorajszego wieczoru rodzice oświadczyli, że pilnie muszą się ze mną spotkać. Niestety okazało się, iż znaleźli dla mnie idealnego, w ich mniemaniu, kandydata na męża.
Wspomnienia te, zważywszy na okoliczności, powinny wzbudzić we mnie przykre emocje, lecz – ku mojemu zdziwieniu – nie zrobiły tego. Być może po wszystkich negatywnych zajściach, których niestety doświadczyłam, miałam już po prostu dość wrażeń, jak na jeden dzień. Być może zdołałam już zaakceptować swój tragiczny los. Nie wiedziałam, co właściwie było przyczyną mojej obojętności i nie planowałam się nad tym rozwodzić. Najważniejszy był dla mnie fakt, iż cała ta nieprzyjemna sytuacja w jakimś stopniu przestała już robić na mnie wrażenie. Nie wywoływała już negatywnych emocji. Nie przywoływała łez, ani poczucia bezradności. Stawała się jedynie przykrym wspomnieniem, które znikało wśród zrodzonego z obojętności dymu, przez który przenikały jasne promienie słońca – mój osobisty symbol nadziei.
— I nie, nie jest to Raees — dodałam, podejrzewając, że w jej głowie zrodził się pomysł, iż to właśnie Raees został zaproponowany przez moich rodziców jako mężczyzna, z którym wspólnie miałam wkroczyć na nowy etap życia.
Po minie Josie łatwo było wywnioskować, iż miałam rację. Dziewczyna zapewne sądziła, że mój ojciec dosłownie zwariował. Według niej musiał on postradać zmysły, jeśli naprawdę uważał, że Ra był odpowiednim kandydatem na męża dla jakiejkolwiek kobiety. Do niedawna zapewne sama zareagowałabym w podobny sposób, gdyby ktoś raczył przekazać mi zbliżony komunikat. W końcu Raees od zawsze kreował się na lowelasa, który nigdy nie był utożsamiany z bezpieczeństwem i spokojem. Oddanie córki w jego ostre pazury, zdawało się więc bezmyślnym rzuceniem skarbu wprost do paszczy wygłodniałego lwa, który – jak na dzikie zwierzę przystało – agresywnie powinien zająć się, podsuniętą mu pod nos, zwierzyną. Powinien swymi kłami rozrywać tkanki potencjalnego pokarmu, sprawiając mu przy tym wielki ból, tak by ofiara makabrycznie krzyczała, prosząc o litość. Niestety jej głośny lament, dla lwa nie zwykł być tragedią, lecz kojącą jego uszy, serenadą, która jedynie wprawiała go w mordercze zapędy. Mowa oczywiście o dzikim, nieposkromionym królu dżungli. Nie o Raeesie, bo ten – w momencie, gdy zostałam rzucona do koloseum, okazał się potulną owieczką w skórze lwa, która zamiast zrobić mi krzywdę, dosłownie rozrywając moje serce na kawałki, zaopiekowała się mną, sprawiając, iż w końcu poczułam się kochana.
— Możesz skakać, śpiewać i tańczyć z radości, bo moi rodzice w pełni podzielają twoje zdanie. Według nich Raees nie jest odpowiednią partią na mojego partnera, za to Savio Juarez Carrera już tak.
— Juarez Carrera... — powtórzyła zaskoczona. — Syn...
— Tak — przerwałam jej.
— Twój tata zgodził się na aranżowane małżeństwo? — Ciągnęła temat. Bardzo dobrze zdawała sobie sprawę, jak rewelacyjne relacje miałam z ojcem, dlatego moje wyznanie zdziwiło ją równie mocno, jak mnie komunikat rodziców.
— Mój tata nie tylko zgodził się na ten paradoksalny pomysł, lecz także raczył mnie o nim osobiście poinformować.
Moje oświadczenie nagle zrodziło w Josie tak wielki szok, iż nowe emocje – pod wpływem chwili – zdołały unicestwić, kiełkującą w dziewczynie, złość.
— A ty... Przyjęłaś zaręczyny — stwierdziła niepewnie. Zszokowanie, które zdobiło jej delikatną twarz, gdy wspomniałam o synu szanownego pana Carrera, było niczym w porównaniu z aktualnie goszczącym na jej buzi zdumieniem.
— Żartujesz?! — zapytałam, niedowierzając, iż sądziła, że tak łatwo dałabym wpakować się w bagno, którym było małżeństwo z nieznajomym mi Shrekiem. — Nie postradałam jeszcze zmysłów. — "Jeszcze" było w tym przypadku kluczowym słowem. — Od razu powiedziałam im, co o tym wszystkim myślę... — Planowałam rozwinąć wypowiedź, jednak zżerająca Josephine od środka ciekawość, uniemożliwiła mi ten czyn.
— A ten pierścionek to... — Przerwała. Cisza, która między nami nastała, wskazywała, iż Josie nie miała zamiaru kontynuować rozmowy, póki nie raczę zaszczycić jej osoby szczerą odpowiedzią.
Moje zaintrygowane spojrzenie przeniesione zostało na błyskotkę, którą zaciekawionym wzrokiem dosłownie pochłaniała Josie.
Gdybym pokusiła się o stwierdzenie, iż zdobiący moją smukłą dłoń pierścionek, był piękny – nie skłamałabym. Subtelna, złota obręcz pierścienia została stworzona tak, by ukazywać delikatność kobiety, która miała zaszczyt go nosić. Małe diamenciki dodane zostały w celu dopełnienia kompozycji nutką bogactwa, lecz to nie one odgrywały główną rolę w biżuterii. Wielki, umieszczony na środku pierścionka, diament – to on zachwycał oczy swym nieskazitelny blaskiem, lśniąc niczym księżycowy kamień z filmu o "Dzwoneczku", gdy promienie pełni księżyca przechodziły przez, należący do wróżek, klejnot. W istocie biżuteria ta była niebywale zachwycającym pierścionkiem, który został mi ofiarowany jako symbol nie mijającej miłości ojca do córki. Miłości, która niestety okazała się kłamstwem.
— To prezent od ojca — wyznałam głosem pełnym żalu, przez pierścionek wkraczając w fazę tęsknoty za przeszłością, w której Harvey był prawym i szlachetny królem, a ja jego małą księżniczką. Choć może lepsze byłoby tu określenie "przypomniałam", ponieważ Josie bardzo dobrze wiedziała, iż otrzymałam kiedyś taki prezent. Niestety przez całą tę kłótnię, najwyraźniej zapomniała o tak nieistotnym, w jej odczuciu, szczególe, podejrzewając mnie i Raeesa o najgorsze – zaręczyny za jej plecami. — Otrzymałam go jako podarek w dniu osiągnięcia pełnoletniość, wraz z udziałami w firmie. — Myślami coraz dalej przenosiłam się do dawnych lat, które niestety – po wszystkich nieprzyjemnych zdarzeniach, jakich miałam okazję ostatnio doświadczyć – w żadnym stopniu nie podnosiły mnie na duchu, lecz sprawiały, iż tonęłam w, stworzonym ze wspomnień, morzu rozpaczy. — Ojciec podarował mi go jako symbol wkroczenia na nową świeczkę życia — dodałam, ze smutkiem obserwując pierścionek, który zdecydowałam się wsunąć na palec dzisiejszego dnia, sądząc, iż ten mały gest sprawi ojcu radość.
Po tym wszystkim, co miało dziś miejsce, nie potrafiłam zrozumieć, jakim cudem mogłam być tak głupia... Mężczyzna, który od najmłodszych lat był dla mnie wzorem do naśladowania i pewnego rodzaju utożsamieniem męskiej miłości, zdradził mnie. Sprawił, iż moje serce krwawiło, dusza cierpiała niezwykłe katusze, a rozum podpowiadał, iż uczucie, którym darzył mnie Harvey, dalekie było od miłości, lecz ja – mimo bólu, który zadał mi mężczyzna i świadomości, iż postąpił bezdusznie, pokazując swą obojętność wobec mnie i mego losu, niestety nie potrafiłam przestać go kochać. Byłam wściekła. Czułam żal, wstręt i niechęć do jego paskudnej osoby, lecz mimo to – dalej szczerze go kochałam. Wyczuwałam to niezwykłe uczucie w swoim, po czubek zanurzonym we krwi, sercu, które – dla większego absurdu – zostało zranione właśnie przez Harvey'a – mężczyznę, którego kochałam. To wszystko brzmiało niebywale paradoksalnie, lecz taka właśnie była prawda. Mimo ran i ozdobionego kosztownymi diamencikami sztyletu, który został mi wbity przez własnego ojca prosto w serce, nie potrafiłam przestać kochać taty, bo niestety – ja w przeciwieństwie do niego – naprawdę obdarowywałam go szczerą miłością, a nie tylko kłamstwem, które oszuści zwykli zwać mianem najpiękniejszego uczucia we wszechświecie.
— Pamiętam. — Zatroskany głos Josie rozbiegł się w mojej głowie. Ciepła ręka dziewczyny delikatnie musnęła moją skórę. Pozostawiony na mojej dłoni dotyk, zasłonił, będący symbolem cierpienia i zdrady, pierścień. Gest, którym obdarowała mnie Josie, nie był zwyczajnym muśnięciem. Był oznaką wsparcia, którego tego pełnego okrucieństw dnia naprawdę bardzo potrzebowałam. Dlatego też gargantuicznie ucieszyłam się, gdy Josie mimo niechęci i zranienia, w końcu pojęła, iż marzyłam o towarzystwie, nie wymierzającego mi wyrok – kata, lecz przyjaciółki.
Maska sądzącego moje postępki ciemiężyciela, została zdjęta. Josie w chwilę – za pomocą ckliwej historii – z przepełnionej okrucieństwem królowej lodu, przemieniła się w uroczą wróżkę, której głównym zadaniem było rozpowszechnianie szczęścia i miłości. Powróciła do swej pierwotnej postaci, co niebywale mnie radowało.
Czując, buchającą od Josephine, aurę wsparcia, zdecydowałam się wyznać Josie całą prawdę. Oczywiście nie pomijając żadnych ważnych szczegółów. W końcu odważyłam się na bezgraniczną szczerość i powiedziałam Josie dosłownie wszystko – zarówno rzeczy powiązane z niechcianą propozycją zaręczyn, jak i również te związane z Raeesem.
Popijając wino, spędziłam z Josie w ogrodzie parę niewinnych godzin, utwierdzając się tym samym w przekonaniu, iż słynne przysłowie "in vino veritas", według którego alkohol potrafił wywołać w ludziach nagłe chęci bycia szczerym, nie było farsą, lecz pełnymi prawdy słowami.
Szczera rozmowa z Josephine pomogła mi uwolnić serce od katuszy. Wyznania, na które się zdobyłam, otwarły przepełniony kamieniami sejf. Prawda wyrzuciła jego zawartość, lecz niestety nie zdołała całkowicie oswobodzić mojego serca z ciężaru, który doskwierał mu od paru dni. W jego delikatnych ściankach dalej pozostawał, w żadnym stopniu nietknięty, masywny sejf, dla którego przewidziany był potężny wybuch. By jednak ładunki bombowe eksplodowały, należało dalej głosić najbliższym, długo skrywaną przeze mnie, prawdę. Jeśli chciałam całkowicie pozbyć się, goszczącego w moim serduchu, ciężaru, musiałam wyznać wszystko Aresowi. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Wiedziałam, iż to właśnie ja i Ra osobiście musieliśmy przekazać mu wszelkie informacje, dlatego też poprosiłam Josie, by trzymała wszystko w tajemnicy do momentu, aż uniemożliwiająca mi mowę gula w gardle, zdecyduje się zniknąć, pozwalając mi tym samym przeprowadzić pełną szczerości rozmowę z bratem.
Gdy ziemię otulił blask księżyca, wraz z nim z otchłani ciemności wyłonił się Ra – mój bóg jasności.
Mężczyzna przybył, by poinformować Josie, iż Ares niezwłocznie oczekiwał jej wizyty w swoim gabinecie.
Josephine – jak na zakochaną kobietę przystało – opuściła nas, by swą obecnością zadowolić księcia, który skradł jej serce, a ja pozostałam sama z bogiem, który zdołał skraść moje.
— Jak rozmowa? — zagaił, gdy Josephine zniknęła w ciemnej otchłani mroku.
— Zadziwiająco dobrze — przyznałam.
Szczerze powiedziawszy spodziewałam się zupełnie innego happy endu, który ze szczęściem miał tyle wspólnego co zdrada z miłością, czyli kompletnie nic.
— Na początek było trochę waśni, ale w końcu doszłyśmy do porozumienia — dodałam z przepełnionym radością uśmiechem. — Josie będzie trudno zaakceptować nasz związek, ale sądzę, że z czasem się do niego przekona — wyznałam. Jako romantyczka musiała w końcu dostrzec miłość, którą wzajemnie się obdarowywaliśmy. Nie widziałam w tym wypadku innej opcji.
— Z czasem wszyscy się do niego przekonają. Nie będą mieli wyjścia, gdy postawimy ich przed faktem dokonanym — stwierdził z cwaniackim uśmiechem. Mogłam wręcz przysiąc, iż ten filuterny wyraz na jego twarzy, świadczył o dwuznacznym wydźwięku, wypowiedzianych przez Raeesa, słów.
— Gdy postawimy ich przed ołtarzem, jako naszych świadków. — Zaśmiałam się. Oczywiście powiedziałam to w celach humorystycznych, lecz gdy powaga tych słów w pełni do mnie dotarła, nagle całkowicie przestało mi być do śmiechu. — Josie sądziła, że mi się oświadczyłeś — wyznałam. Barwa mojego głosu przeszła drastyczną wręcz zmianę. Dosłownie w chwilę – niczym za sprawą złej klątwy – wyraźnie słyszalna w moim tonie radość, ulotniła się, a jej miejsce zajął smutek.
Oczywiście z przeklętymi czasami, które przemieniły moje pozytywne emocje w pył, nie miał nic wspólnego fakt, iż Raees w rzeczywistości nie ofiarował mi pięknego pierścionka. Szczerze powiedziawszy – nie potrzebowałam takowych zaświadczeń miłości. Byłam szczęśliwa z Ra, bo czułam, iż ten naprawdę darzył mnie najszczerszym z uczuć. Taka miłość nie mogła być udawana. Co innego rzec mogłam o relacji ojca z córką. Ojca, który przez wiele lat kreował się na sprawiedliwego władcę i córki, która długo odgrywała rolę księżniczki, by w końcu w nagłym sporze móc powiedzieć "basta" i pojąć, iż król, który nosił w jej życiu miano ojca, realnie był kłamcą, któremu niestety nie zależało na swym największym skarbie – na mnie.
To co dziś odkryłam... Te wszystkie kłamstwa, którymi karmiono mnie od dziecka... To niestety sprawiało mi niewyobrażalne cierpienie. Bolało mnie to tak bardzo, iż czułam, że tylko miłość była w stanie uśmierzyć te olbrzymie katusze. Miłość, która – według Harvey'a i wielu innych ludzi – nie miała prawa bytu. Nie przy Ra.
"Nie żartuj, Leila". — Kpiący ton Harvey'a, którym ten obdarował mnie, gdy wyznałam mu, iż moim partnerem był Raees, rozbrzmiał w mojej głowie. Głos ojca odbijał się od krawędzi mojej czaszki, niczym fale dźwiękowe od przeszkody, tworząc echo. Nagrana dziś płyta winylowa, została odtworzona na starym gramofonie, powtarzając w kółko te same słowa.
"Nie żartuj, Leila..."
"Połączenie dwóch rodzin oraz biznesów jest wybornym pomysłem, dlatego też chcemy ogłosić wasze zaręczyny..."
"Miłość przyjdzie z czasem..."
Nie.
Miłość nie przyjdzie. Ona odejdzie, a jej miejsce zastąpi rozczarowanie – niekończące się pokłady żalu. Właśnie takie, jakie dane mi było czuć do mężczyzny, który według wierzeń nigdy miał mnie nie zranić – do własnego ojca.
Nie potrafiąc pogodzić się z okrutnym, zafundowanym mi przez rozwścieczoną Ananke, losem, zdecydowałam się na niezwykle śmiały czyn, który – według mnie – pomóc miał mi w opanowaniu rozpaczy.
Zdecydowałam się zapomnieć.
Rozgoryczona ściągnęłam z palca, otrzymany od ojca, podarek. Czułam, iż był to właściwy ruch, który przyczynić miał się do świadomego utracenia przeze mnie powiązanych z – nie królem, lecz – Judaszem, wspomnień. Choć pomysł ten mógł zdawać się bezmyślny, wierzyłam, iż to właśnie on był w stanie naprawdę mi pomóc. Świadoma konsekwencji, chciałam wymazać z umysłu wszystkie powiązane z Harvey'em i Nancy wspomnienia, tak by demony przeszłości przestały nawiedzać moje myśli. Chciałam zapomnieć o ludziach, przez których zostałam zdradzona, dobrze wiedząc, że żaden zdrajca nie zasługiwał na moją miłość. Pragnęłam całkowicie wyrzucić z pamięci wszelkie nieprzyjemności – w tym przede wszystkim wszelkie wspomnienia powiązane z ojcem.
— Co robisz?
Rozbrzmiewający w moim umyśle głos taty, został przerwany przez Raeesa. Nie wiedziałam, jak właściwie należało wytłumaczyć mu wszystkie emocje, które targały mną tego felernego dnia, dlatego też zdecydowałam się na najprostszy z możliwych sposobów – wyznanie wprost tego, co czułam.
— Nie chcę nosić tego symbolu zdrady — oznajmiłam. Moje oczy wypełniły się łzami, gdy z zaangażowaniem obserwowałam przepiękny, błędnie utożsamiany z miłością, pierścionek. — Nie chcę na niego patrzeć, ani trzymać go w szkatułce z biżuterią. Pragnę się go pozbyć. Rzucić go do oceanu, by wylądował na dnie, okryty został mułem i stał się szkaradny. Chcę po prostu zapomnieć... — Moja przepełniona żalem wypowiedź, przerwana została przez nieplanowany szloch. Łzy rozpaczy spływały po moich policzkach, niczym woda z uszkodzonej tamy – tworząc wielkie tsunami. Zapewne utonęłabym w katastrofalnej powodzi, gdyby nie bóg, którego moc miłości po raz kolejny już udowodniła, iż łzy mogły przemieniać się w piękne, błyszczące z oddali, diamenty.
Policzki, po których spływały niesforne krople rozpaczy, zostały otarte z cieczy, a pierścionek, który wywołał we mnie tyle niechcianych emocji, niespodziewanie przechwycony został przez mojego towarzysza.
— Ten pierścionek, Mia Dea, został ci ofiarowany jako symbol miłości od dojrzałego faceta — zaczął mówić, eksponując przy tym kosztowną biżuterię.
Piękne, kasztanowe oczy Raeesa wypełniał blask czułości i nie mijającej miłości. Prawdziwej miłości. Nie tej, którą prezentował mój ojciec...
"Raczej symbol kłamstwa" — Rozgoryczony głos w mojej głowie raczył przemówić.
W pełni się z nim zgadzałam. To, co swym zachowaniem ukazywał mój tata... To wszystko niestety dalekie było od miłości.
— Harvey cię zranił, ale uwierz mi, kocha cię.
Szczerze powiedziawszy nie takich słów się spodziewałam. Mając na uwadze, iż pierścionek został przechwycony właśnie przez Raeesa, sądziłam, że chłopak weźmie do serca moje słowa, chwyci mnie za dłoń, pokaże wsparcie i zabierze mnie na romantyczny spacer po plaży, gdzie odda mi pierścionek, tym samym pozwalając mi się go pozbyć wraz ze wszystkimi wspomnieniami. On jednak zdecydował się głosić miłość, która – owszem – wyglądała na prawdziwą, lecz nigdy taka nie była. Zdecydował się na kłamstwo, któremu należało postawić kres.
— Jak możesz nazywać to wszystko miłością? — zapytałam, nie tyle zdziwiona, co szczerze oburzona.
Po relacji, którą Raees miał ze swym ojcem – Rohitem, sądziłam, iż kto, jak kto, ale akurat Ra zrozumie, co czułam i przyzna mi rację. Cóż... Myliłam się.
— Nikt nie jest nieomylny, Mia Dea. Nawet twój ojciec — stwierdził, dalej czule na mnie spoglądając. — Harvey ukazuje miłość w zły sposób, ale cię kocha. — Kąciki jego bordowych ust nagle uniosły się delikatnie, tworząc szczery i niesamowicie urokliwy uśmiech. Mimika Raeesa wskazywała na to, iż chłopak rzeczywiście był świadom tego, co mówił i wierzył w prawdziwość swych słów. Ja jednak niestety nie byłam do nich przekonana. I nic nie wskazywało na to, iż postrzegane przeze mnie czyny ojca, ze zdrady mogły przeistoczyć się w miłość. — Kiedyś zrozumie jaki błąd popełnił, Mia Dea...
— Wtedy może być już za późno — przerwałam mu. Moje rozgoryczenie było na tyle silne, iż nie potrafiłam trzymać języka za zębami, gdy do moich uszu docierały teorie, mówiące, iż Harvey Statham posiadał serce.
— Nigdy nie jest za późno na miłość, Mi Amor — stwierdził, łapiąc w swe duże, męskie dłonie moją kobiecą rączkę. Trzymał ją delikatnie przez kilka sekund, intensywnie przyglądając się mej osobie, po czym zwolnił uścisk, oswobadzając mą, złożoną w pięść, dłoń.
Zaskoczona wtopiłam wzrok w rękę, w której wyraźnie czułam mały przedmiot. Nie zastanawiając się nad kolejnym ruchem, otworzyłam, stworzoną przez dłonie Raeesa, pięść. Wtedy też mym oczom ukazał się śliczny, złoty pierścionek, który według mężczyzny, był symbolem prawdziwej, nie mijającej miłości.
Mój niezrozumiały wzrok błyskawicznie przeniósł się na przystojną twarz Raeesa. Szmuglował ją, próbując zrozumieć gest, na który zdobył się chłopak, lecz niestety – nie potrafił wyczytać z niej nic poza troską i miłością. W tym wypadku jedynie słowa Raeesa mogły rozjaśnić ciemność, którą wypełniony został mój umysł. I tak się rewelacyjnie złożyło, iż zrobiły to.
— Jeśli chcesz, pójdziemy na plażę. Wyrzucisz pierścionek i w istocie poczujesz się lepiej, ale zapewniam, że uczucie wolności będzie tylko chwilowe, a ty z biegiem czasu zaczniesz żałować tego posunięcia.
Po tej wypowiedzi nagle wszystko stało się jasne, niczym słońce.
Raees oddał pierścionek jego właścicielce, pozostawiając mi tym samym wybór. Mogłam uczynić to, co podpowiadała mi zraniona część serca, lub posłuchać tej, która dalej biła, będąc otulona miłością mężczyzny, który sprawiał, iż byłam szczęśliwa. Wybór w tej kwestii należał tylko do mnie i – ku zaskoczeniu – nie był on wcale oczywisty.
— Nigdy nie jest za późno na miłość — powtórzył, zapewne dostrzegając, iż wahałam się przed dokonaniem ostatecznego wyboru. — I na dobry serial przy lampce wina. — Zaśmiał się. — Zapraszam na seans — dodał. Wypowiedź Ra miała na celu nieco rozweselić niezwykle przygnębiającą atmosferę, poprawiając mi tym samym nastrój.
I choć normalnie moja dusza kinomaniaka słysząc słowo "seans" tuż obok wspomnianej przez Ra "lampki wina" zapewne skakałaby z radości, tak dziś nie miała sił i chęci na jakikolwiek fizyczny wysiłek. Szczerze powiedziawszy sytuacja z rodzicami wyssała ze mnie szczęście oraz siły mentalne do tego stopnia, iż nawet maraton u boku mojego ukochanego zdawał się niewystarczającym dopełnieniem dnia, które miałoby choć trochę poprawić mój humor. Zdawał się... Tylko zdawał, bo szybko okazało się, iż Raees jak zwykle był krok do przodu przed wszystkimi.
— Przygotowałem popcorn.
Brunet doskonale wiedział, jak należało zachęcić mnie do skupienia uwagi na bardziej przyziemnych i przyjemnych tematach. Doskonale też zdawał sobie sprawę z faktu, iż popełnianie błędów było rzeczą ludzką, a to że ktoś nie okazał się nieomylny, nie oznaczało od razu, iż zamiast serca w klatce piersiowej posiadał kamień, którego twarda skorupa była na tyle gruba i wytrzymała, że nie pozwalała dopuścić do swego środka jakichkolwiek uczuć. Nie pozwalała współczuć, tęsknić, nienawidzić i przede wszystkim – kochać.
Ja niestety przez przykre życiowe doświadczenia, zapomniałam o tym, iż popełniający błędy ludzie, byli zdolni kochać i przez własną głupotę, bliska byłam popełnienia błędu, którego w przyszłości rzeczywiście bardzo bym żałowała. Szczerze mówiąc, po wypowiedzi Raeesa już zaczynałam go żałować...
Im dłużej wpatrywałam się w błyszczący diament, tym bardziej docierało do mnie, iż Ra miał rację. Nie mogłam tak po prostu pozbyć się prezentu od ojca i wyrzucić z pamięci wszystkich powiązanych z nim wspomnień. Nie dlatego, iż to sprawiłoby tacie wielką przykrość, lecz dlatego, że w przyszłości nie potrafiłabym wybaczyć sobie tego nieprzemyślanego, wykonanego pod wpływem emocji, czynu. Należało to w końcu przyznać – mimo ran, które zadał mi Harvey, dalej go kochałam, a on – mimo mojego sprzeciwu, dalej kochał mnie. Byłam tego w pełni świadoma, lecz nie potrafiłam tak po prostu przebaczyć mu czynu, na który się zdobył. Naprawdę chciałam puścić w niepamięć jego niestosowną propozycję, lecz nie byłam na to gotowa. Mój umysł ciągle odtwarzał tę samą płytę. Słowo "zdrada" w kółko odbijało się od mojej czaszki niczym kulki w grze "Bricks Breaker" od przeszkód. Serce natomiast podpowiadało mi, iż czas, który nastał, nie był odpowiedni na przebaczenie tak haniebnego postępku. Mimo, iż dzięki Raeesowi dotarło do mnie prawidłowe znaczenie słowa "miłość", nie mogłam dalej z dumą nosić na palcu podarunku od Harvey'a. Nie byłam na to jeszcze po prostu gotowa. Nie po tym piekle, które zafundował mi sługa Antychrysta.
— Komu, jak komu, ale prażonej kukurydzy nie jestem w stanie się oprzeć — rzekłam.
Mój wzrok z pierścionka przeniesiony został na mężczyznę, który wiele razy zdołał udowodnić, iż potrafił mnie wspierać, tak znakomicie, że zasługiwał w tej dziedzinie na tytuł niezastąpionego mistrza.
— Sądziłem, że to mi nie jesteś w stanie się oprzeć. — Zaśmiał się, bardzo dobrze wiedząc, iż przytoczone przez niego słowa, były prawdą. — Cóż... Popcorn może czuć się w takim razie zaszczycony.
— Powinien. — Zawtórowała mu śmiechem. — Bardzo dobrze wiesz, że tobie również nie potrafię się oprzeć — dodałam, figlarnie na niego spoglądając.
— Wiem i czuję się niebywale zaszczycony. — Raees również zdecydował się na pełen namiętności wzrok, który dosłownie pochłaniał moje ciało wraz z duszą.
To był właśnie ten moment, w którym suche wargi kochanków, pod wpływem pocałunków, nagle stawały się wilgotne. Podobnie zresztą jak inne części ciała, które wspólnie mogliśmy odkrywać w naszej prywatnej krainie rozpusty – sypialnej komnacie. Zaraz po seansie oczywiście, bo to on był tego wieczoru najważniejszym priorytetem.
— Chodźmy więc — rzucił, od razu po wstaniu z siedliska, ofiarowując mi swą dłoń.
Bez wahania chwyciłam za, wyciągniętą w moim kierunku, rękę. Całym sercem wierząc, iż była ona darem, który podarowany mi został, jako symbol wkroczenia na nową, całkowicie pozbawioną kłamstw, ścieżkę miłości. Naszej miłości, która według wierzeń – na wieczność połączyła dwa, idealnie pasujące do siebie, serca, tworząc – zwany szczęśliwym związkiem – cud.
______________________________________________
Amor vincit omnia ❤️
Miłość zwycięża wszystko ❤️
W tym przypadku zdołała pokonać wszystkie negatywne emocje i, jak to w bajkach bywa – doczekaliśmy się szczęśliwego zakończenia 🥰
Oczywiście w tym rozdziale 😈
Do całego TFL:RF się nie odniosę, bo ręki uciąć sobie nie dam, gdy ktoś zapyta, czy czeka nas happy end 🤭
Czymś pisać muszę 😜😏
Zostawiam Was z analizowaniem, co złego – lub dobrego – może się wydarzyć! 😈 Oraz z pytaniem odnośnie domniemanych zaręczyn Ra i Leili. Kto z Was, podobnie jak Josie, wysunął błędne wnioski na temat pierścionka? 🤔
Czekam na Wasze komentarze i widzimy się w kolejnym rozdziale Leili! ❤️
To bacio e vi vediamo! 💞
@Sonreir_K 💋
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top