Rozdział 1
Patrzył na Miasto. Swoje Miasto.
Westchnął cicho. Czas zająć się robotą. Nim wślizgnął się lufcikiem do budynku, przeszyła go fala niepokoju. Miał złe przeczucia co do tego zlecenia. Żadnej straży, pułapek czy nawet podłogi z marmuru, która mogłaby wydać zdradliwy dźwięk. Było za łatwo, zdecydowanie za łatwo.
Przylgnął plecami do ściany, ostrożnie stawiając każdy kolejny krok. Po drodze do celu ukradł kilka drogich przedmiotów, głównie biżuterię. Po dotarciu pod drzwi nasłuchiwał czy nikt pod nimi nie stoi, by zaraz za pomocą wytrychów je otworzyć. Już po chwili usłyszał ciche kliknięcie. Niewielki uśmiech wkradł się na jego zamaskowaną twarz. Uwielbiał ten dźwięk, zwykle zwiastował wiele kosztownych łupów. Bo w końcu po co zamykać puste pokoje czy skrzynie? Ostrożnie, choć pewnie i szybko wszedł do pomieszczenia.
Na środku stała niewielkich rozmiarów gablota. W środku znajdowała się piękna diamentowa kolia. Gdyby ukraść ją i sprzedać. dałoby się wyżyć przez długi czas. Wiedziony tą myślą, podszedł do niej, zapominając o ostrożności. Uruchomił tym samym alarm i pułapkę. Jedna strzała przeleciała kilka milimetrów od jego twarzy, druga zaś wbiła się głęboko w jego lewe ramię. Ból był niewyobrażalny, ale mimo to mężczyzna zabrał drogi naszyjnik. W końcu, czy byłby sobą, gdyby go nie ukradł? Wyskoczył przez okno w momencie, gdy do pokoju wtargnęła straż.
- A niech cię, Mistrzu Złodziei!
***
Gdy wreszcie dotarł do swojego mieszkania, był cały obolały i zmęczony. Mimo to, wszedł oknem, a nie drzwiami. Cóż, ciężko wykorzenić stare nawyki.
Zamykając okiennice, zostawił kilka krwawych smug. Widząc to, przeklął sie i zaniepokoił. Jak mógł być tak nieostrożny i lekkomyślny? On, wielki Mistrz Złodziei!
Zmęczony, bezceremonialnie wrzucił swój sprzęt i łupy do sekretnego pomieszczenia za szafą. Kiedy wreszcie, wyczerpany opadł na łóżko, westchnął. Rana wyglądała paskudnie, a przecież jeszcze nawet nie wyciągnął z niej strzały. Niepewnie chwycił za nią i pociągnął. Przez ramię przeszła mu potworna fala bólu, mimo to nie przerwał. Zagryzł wargi tak mocno, że poczuł smak krwi. Z całej siły szarpnął za strzałę. Przed oczami zatańczyły mu mroczki, ale udało mu się wyciągnąć przeklęty przedmiot. Chwiejnym krokiem, o resztce sił, podszedł do szafki i wyjął jakąś starą szmatę. Niedbale przewiązał nią ranę i powlókł się do łóżka. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał przed zaśnięciem było pukanie do drzwi.
***
Pod drzwiami do mieszkania złodzieja stała dość wysoka, zakapturzona postać.
- Garrett? Wiem, że tam jesteś - powiedział męski głos na tyle cicho, by usłyszał go tylko właściciel mieszkania.
Obcy westchnął. Ostrożnie uchylił drzwi domu, a jego niepokój wzrósł. Było strasznie cicho, za cicho. Bezszelestnie przemknął do sąsiedniego pomieszczenia, będącego sypialnią. W kącie leżała strzała o szarpanym grocie. Na łóżku zaś, spoczywał przeraźliwie blady mężczyzna z zakrwawioną szmatą obwiązaną na ręce. Powoli podszedł do łóżka.
- Garrett? - lekko potrząsnął go za ramię. Zero reakcji. Powtórzył czynność, tylko mocniej. W odpowiedzi usłyszał cichy pomruk niezadowolenia. Obcemu ulżyło. Złodziej żył.
- Obudź się.
Ranny z dużym trudem otworzył przeszklone oczy.
- Artemus? - wychrypiał. Nie podobało mu się to. - Wyjdź.
- Jesteś ranny - bardziej stwierdził niż zapytał obcy mężczyzna, nie ruszając się z miejsca. - I to potwornie - zauważył, wymownie patrząc na strzałę.
- Jakoś do tej pory dawałem sobie radę - wymruczał. Był coraz bardziej zmęczony. - Teraz też dam.
- Właśnie widzę - zadrwił. - Nie masz nawet siły utrzymać otwartych oczu. Chociaż raz daj sobie pomóc - powiedział wyraźnie zmartwiony Artemus. Złodziej niechętnie przyznał rację swojemu staremu mentorowi.
- Zgoda, ale tylko ten jeden RAZ - odparł wyraźnie podkreślając ostatnie słowo.
Nie chciał pomocy od Strażników. Nie chciał pomocy od nikogo, bo to w jego mniemaniu oznaczało zależność od innych, a nie chciał być zależny od kogokolwiek. Nagle znowu poczuł się strasznie zmęczony.
- Jesteś strasznie uparty, ale niech ci będzie. Usiądź, muszę zobaczyć tę ranę.
Złodziej z dużym trudem dźwignął się do pozycji siedzącej. Zakręciło mu się w głowie. Ciężko oparł się o ścianę. Akolita rzucił mu ukradkowe, zmartwione spojrzenie.
- Jak się tak urządziłeś? Zwykle jesteś bardziej ostrożny.
Delikatnie odwinął przesiąkniętą szmatę. Jego oczom ukazała się paskudnie wyglądająca rana. Była spuchnięta i sino czerwona przy brzegach. Cały czas sączyła się z niej krew.
- Jutro pewnie się dowiesz. W całym Mieście będzie od tego głośno. W ogóle, skąd wiedziałeś, że jestem ranny? - spytał Garrett, nie otwierając oczu.
Strażnik uśmiechnął się krzywo.
- Widziałem jak uciekałeś Złodziejskim Traktem. Byłeś mało dyskretny, więc się domyśłiłem.
Akolita lekko dotknął rany. Złodziej drgnął i syknął z bólu. Było źle.
- Masz gdzieś opatrunki?
Pytany prawie niewidocznie skinął głową w odpowiednim kierunku.
- W szafce - wychrypiał.
Strażnik szybkim krokiem przeszedł do sąsiedniego pomieszczenia. Prawie od razu znalazł szafkę, a w niej wszystkie potrzebne rzeczy. Za pomocą Glifu Wody zwilżył jedną ze szmatek i wrócił do podopiecznego. Ostrożnie zaczął wycierać krew z rozcięcia. Za każdym razem, gdy go dotykał, złodziej napinał się i syczał niczym kot. Utrudniało to nieco pracę, ale Artemus nie komentował tego. Domyślał się, jak wiele bólu to sprawiało. rana wymagała szycia, ale miał związane ręce, nie tylko przez brak odpowiednich narzędzi czy suplementów, sam wygląd rany to uniemożliwiał. Była spuchnięta i posiniaczona. Akolita nie zdziwiłby się, gdyby strzała była zatruta. Westchnął. Miał nadzieję, że ewentualna trucizna w większości wypłynęła razem z krwią. Mocno zabandażował rozcięte ramię, co wywołało cichy jęk bólu złodzieja. Ten, bezwładnie zsunął się, położył i zamknął oczy. Był cholernie zmęczony.
- Spróbuj nie zasnąć jeszcze przez chwilę - usłyszał jak przez mgłę. Cała ręka paliła go żywym ogniem, był wyczerpany i czuł się jakby ktoś walił żelaznym młotem w jego czaszkę.
Parę minut później poczuł szarpnięcie - ktoś pomógł mu usiąść. Poczuł przy ustach jakieś metalowe naczynie z wodą. Wcześniej nie czuł nawet, jak bardzo chciało mu się pić.
Kiedy ugasił pragnienie, poczuł się trochę lepiej. Jedyne, o czym teraz marzył, to sen. Miał nadzieję, że wreszcie będzie mu to dane.
- W przeciągu kilku dni powinieneś poczuć się lepiej. Tylko pamietaj, trzeba tą ranę zaszyć - powiedział do niego akolita, po czym wyszedł z mieszkania. Złodziej wreszcie mógł odpocząć.
***
Gdy wreszcie się obudził, czuł się o wiele lepiej, choć ręka wciąż pulsowała tępym bólem. Nie miał pojęcia, ile spał. Niechętnie przyznał, że po raz kolejny zawdzięcza Artemusowi i Opiekunom coś, czego nie da się ukraść. Westchnął. Najwyższa pora wrócić do pracy. Przez myśl przemknęło mu, że w krótkim czasie znowu będzie musiał spłacić ten dług. Przecież zbliżał się Wiek Metalu.
Koniec...
...który jest dopiero początkiem ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top