VIII fins heureuses
Zima zagościła w Hogwarcie na dobre. Jednak mimo chłodu i puchu spadającego z nieba, dwójka młodych chłopców — w dodatku ze skłóconych domów — kompletnie nie potrafiła odczuć panującego w murach i poza nimi zimna. Nie w chwili, gdy ich serca wzajemnie podsycały płomienie nowopowstałych uczuć.
Dopiero je poznawali, odkrywali nieśmiało i uważnie. Z równą ostrożnością rozrywali papier ozdobny, którym oklejonym były najróżniejsze pudła. W końcu aura świąt nadeszła, a razem z nią gorączka rozdawania sobie wzajemnych podarunków.
Kogane nigdy do końca nie rozumiał tej idei, jednak odczuwał dziwną satysfakcję z widoku Gryfona, który coraz to niecierpliwiej dobierał się do swojego pakunku.
- Jak tak bardzo chciałeś, bym się do tego nie dostał... - szatyn sapnął ciężko, wspierając się dłońmi o karton i spróbował oderwać kolejną warstwę taśmy. - to było zwyczajnie nic mi nie dawać. Zrobiłeś to specjalnie, hm? Nawet nie zdziwiłbym się, gdyby to cholerstwo było puste!
Ciemnowłosy nie mógł się powstrzymać i zwyczajnie parsknął, o mało nie wypuszczając kubka herbaty z rąk. Naburmuszona mina McClaina niezwykle go bawiła, jednak musiał się opanować — w końcu nie chciał go urazić. To zniszczyłoby cały nastrój, o który tak zadbał.
Ominął cynamonowe świece, które spoczywały na panelach Wieży Astronomicznej. Ich zapach aż nieprzyjemnie łaskotał go w nos, ale cóż miał zrobić? Wywoływały uśmiech niebieskookiego, więc jakoś je znosił.
Uważał by nie podpalić nogawek piżamy, gdy przechodził ponad nimi i przysiadł obok Lance. Odebrał od niego nożyk do listów i wbił go w złączenie ramion kartonu. Delikatnie naparł na przedmiot i gładko przesunął ostrzem, uwalniając zawartość prezentu.
- Po co ja gdybałem nad czarami, skoro i tak musiałem otworzyć to za ciebie? - zapytał, spoglądając na Latynosa. Ten jednak był zbyt zafascynowany kłębami błękitnego dymu, który zaczął się unosić wokół nich. Miał kwiatowy zapach, niezbyt mocny, ale wyczuwalny. Powolnie wydobywał się z pudła, do którego Lance szybko się przysunął. Omal nie wsunął do środka całej głowy, oglądając to zjawisko z rozczulającym zaciekawieniem.
- Jak to zrobiłeś, przecież... Czy to chmury? Keith, dajesz mi chmury w prezencie? - roześmiał się niemal dziecinnie. Ślizgon jednak pokręcił jedynie głową z rozbawieniem i nakazał mu szukać właściwego prezentu. - Jest ukryty? Rany, serio się postarałeś.
- Postarałem się, a co. W pewnym momencie nawet musiałem gonić ten twój prezent. Z Pidge próbowaliśmy utworzyć efekt chmur, jednak źle wyliczyłem proporcje. Efekt końcowy pięknie wyglądał, ale również dosłownie wyfrunął z mojej sypialni. Pozwiedzał lochy, zanim go złapałem i schowałem w jeszcze jednej paczce. Stąd tyle warstw.
Lance słuchał go uważnie, przesuwając dłońmi po pierzastej teksturze. Mimowolnie wyobrażał sobie całą scenę z uciekającym pakunkiem i roześmiał się szczerze. W końcu jednak znalazł coś i zamilkł, gdy zaczął wydobywać coś naprawdę sporego.
Powoli zaczął rozpoznawać kształty, które rysowały się pod jego palcami. Jednak zamarł dopiero w chwili, gdy mógł na własne oczy dostrzec podarek.
- Nawet nie wiesz, ile się tego naszukałem. Wielu sprzedawców nie wiedziało, o co mi chodzi. Jednak udało mi się odnaleźć idealną kopię. Przynajmniej tak mi się wydaje... - Kogane przyglądał się towarzyszowi, który ostrożnie ułożył zabawkę na podłodze. Pogładził ją z niemal czułością i nacisnął zielony guziczek.
Wtedy kolejka ruszyła, wydając z siebie charakterystyczny pisk i zgrzyt. Zabawnie trzeszczała, sunąc po torach. Mieniła się również wieloma barwami, które odbijały się w zaszklonych oczach Lance.
- Pamiętałeś. Merlinie, to aż niemożliwe. - wychrypiał, tak nagle zalany milionem emocji. Zaledwie tydzień temu wyżalił się chłopakowi, opowiadając mu o śmierci swojego bliskiego członka rodziny. Opowiadał mu wtedy o bziku dziadka, o tym, jak kochał Mugolskie zabawki. Najbardziej ukochał sobie wszelkiego rodzaju kolejki, miał ich ogromną kolekcję. Stały na specjalnym regale, a w każde święta, dziadek zdejmował ulubioną zabawkę i pokazywał ją wnukom.
Lance kochał te wspomnienie, w którym siedział późną nocą na dywanie i słuchał o starych dziejach. Przyglądał się wtedy migoczącym światłom i kołom, które gładko sunęły po szynach. A dzięki Kogane, jego dziecinne wspomnienie odżyło na nowo. Nawet na moment zwrócił mu ukochanego dziadka Tobiasa.
- Cholera, dziękuję. - uśmiechnął się nieśmiało do bruneta, który chciał już tylko machnąć ręką na całą sytuację. Jakby nic się nie wydarzyło. A stało się tak wiele, może właśnie przez to Lance zamknął go w tak silnym uścisku. Z wdzięczności lub zwyczajnego niedowierzania, iż ktoś tak cudowny istnieje naprawdę.
- To cudowny prezent. Najpiękniejszy, naprawdę. - Lance odezwał się cicho i łagodnie, choć na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek. - Jednak nie myśl sobie, że tym mnie kupisz. Ha, jutro i tak skopię ci tyłek na zawodach.
- Brawo, Lance. Zniszczyłeś cały nastrój. - ślizgon westchnął teatralnie, odsuwając od siebie chłopaka, którego trzymał za ramiona. - a pomyśleć, że chciałem dać ci jeszcze jeden prezent...
Gryfon przez moment analizował wcześniej wypowiedziane zdanie, jednak gdy zrozumiał, co stracił, było już za późno. Keith jedynie się śmiał, odpychając od siebie proszącego szatyna. Nie mógł też uwierzyć w to, jakie dziecko obudziło się w Lance przez całą tę aurę świąt.
- - -
Trybuny wrzały, uczniowie czy nawet profesorowie nie mogli ukryć podekscytowania rozgrywkami. Tym bardziej, iż dwa najbardziej rywalizujące ze sobą domy miały rozegrać ten mecz.
Matt zasiadł za swoim mikrofonem, wpuszczając obok siebie młodszą krukonkę — własną siostrę.
Nikt nie chciał wysłuchiwać jej narzekań o wykluczeniu jej z drużyny, jednak trzeba było przyznać jedno. Pidge naprawdę miała gadane — cięty język, inteligentne żarty i analityczne komentarze. Tego wymagała widownia.
Dlatego on i rada zgodzili się na uczestnictwo dziewczyny w zawodach. Tak też rodzeństwo stało się dobrym duetem komentatorów meczu.
Śledzili każdy ruch miotły, każdą próbę złapania znicza czy zwykłego zdobycia punktów.
Była to nawet czysta gra, co wszystkich szczerze dziwiło.
- Kogane i McClain idą łeb w łeb. Może ich topór wojenny został zakopany, jednak każdy z nich chce wygranej dla swojej drużyny. - Krukonka odezwała się z rozbawieniem w głosie i niemal podskoczyła, gdy Keith prawie dostał znicz w swoje dłonie. Ten jednak poszybował, uciekając mu sprzed nosa.
- Miejmy nadzieję, że nie tylko Lance będzie się tak uśmiechał do naszego wężyka. Szczęście też mogłoby to zrobić, w końcu brakuje mu już tylko kilka punktów, by pokonać swój rekord! - Matthew odezwał się, patrząc jak ta dwójka ściga się i przedrzeźnia na boisku. Naprawdę nie chodziło im tylko o rywalizację, ale i o dobrą zabawę.
A ganiali się wzajemnie jak szczęśliwe dzieci.
Jednak śmiechy skończyły się, gdy jeden ze ślizgonów zdecydował się zagrać nieczysto. Zakradł się za Latynosem, który był bliski zdobycia zwycięskich punktów dla swojej drużyny. A gdy był wystarczająco blisko niebieskookiego, zrzucił chłopaka z miotły.
W tej chwili Kogane ogłuszyły dwa dźwięki — krzyk wystraszonego McClaina i rechot współzawodnika.
Spojrzał gniewnie na Ślizgona, jednak musiał zdusić w sobie chwilową chęć mordu. Zamiast tego, skierował swą miotłę w dół, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy poobijanym Gryfonie.
- Drużyna domu węża zostaje zdyskwalifikowana. Powtarzam, Ślizgoni nie mogą już brać udziału w meczu. - Pidge wydusiła z siebie komunikat, choć miała szczerą ochotę wypowiedzieć wiązankę zupełnie innych słów.
Niemal od razu zerwała się ze swojego miejsca i pobiegła ku schodom. Nie dbała o swój obowiązek komentatora, emocje nią zawładnęły.
Gnała ile sił w nogach, po drodze spotykając Shiro czy Allurę.
Hunk był już na miejscu zdarzenia, klęczał przy Latynosie. Również niespokojnie spoglądał na bruneta, który buzował wręcz ze strachu i agresji.
Ludzie zaczęli zbierać się wokół poszkodowanego, a wtedy też fiołkowe oczy dostrzegły winowajcę.
Od razu wyciągnął go z tłumu i nim zdążył pomyśleć, uniósł pięść i przyłożył nią zszokowanemu blondynowi. Obaj usłyszeli nieprzyjemne chrupnięcie, a z nosa Marcusa polała się krew. To jednak nie zniechęciło Keitha przed kolejnym uderzeniem, które mu zadał.
- Keith, co jest kurwa? - ślizgon warknął na niego, trzymając się za zakrwawioną twarz. - To tylko McClain. Normalnie byłbyś za to wdzięczny! Mieliśmy wygraną w garści!
- Wdzięczny? Miałbym być wdzięczny? - Kogane znów zacisnął dłonie w pięści, jednak te za bardzo drżały by wymierzyć kolejny cios. - Idioto, mogłeś zrobić mu krzywdę. A jakbyś go zabił? Pomyślałeś o tym?
Nawet nie chciał dopuszczać takiej myśli do świadomości. Nie chciał by cokolwiek odebrało mu chłopaka i ich uczucia, które dopiero zaczęły się pojawiać. Nie potrafił. Tym bardziej że przez taką głupotę jak rywalizacja, naprawdę mogło stać się coś strasznego.
Najchętniej wydzierałby się bez końca, dając upust swojej frustracji, jednak musiał się opanować. Nie chciał, ale tego wymagała sytuacja.
Wręcz skamieniał, słysząc swoje imię. Wypowiedziane tak cicho, chrapliwie.
Odwrócił się wtedy, spoglądając na Gryfona i usiadł przy nim ostrożnie.
Ujął dłoń Latynosa, odgarnął wilgotne włosy z jego czoła i spojrzał w oczy, które pokryły się mgiełką bólu.
- Jesteś cały? - cała agresja Kogane zdawała się wyparować z jego głosu. Zniknęła, zastąpiona czystą stroską, której nawet nie starał się kryć.
- N-najwyżej w kilku kawałkach. Zawsze mogło być gorzej. - szatyn uśmiechnął się słabo, ignorując spojrzenia innych. Chciał jedynie trzymać dłoń Keitha i przyglądać się tej zmartwionej twarzy. Musiał jednak go puścić, gdy pielęgniarka przybiegła z profesorem Coranem na miejsce wypadku. Wtedy został ułożony na noszach, na których przeniesiono go do szpitalnej sali.
- - -
Szatyn leżał pogrążony w śnie. Był obolały, jego ciało pokrywały sińce i liczne zadrapania. Musiał też przyzwyczaić się do chwilowego opatrunku na głowie, która najbardziej ucierpiała podczas upadku.
Kogane smucił ten widok, nawet jeśli wszystko już było w porządku. Lance dostawał leki, był pod doskonałą opieką.
Nawet im dłużej patrzył na Latynosa, tym mniej żałował tych wszystkich straconych punktów. W końcu musiał jakoś odpowiedzieć za pobicie Marcusa. Nawet jeśli mu się to należało.
Było już późno, jednak wciąż czuwał przy chłopaku. Opierał się o wolny kawałek materaca i walczył z ciężarem powiek, które same zaczynały opadać.
Oczy zachodziły mu mgłą, obraz się rozmazywał. Nawet ziewnął z dwa czy trzy razy, nie mogąc się już powstrzymać.
Nie chciał jednak wracać do lochów, nie miał zamiaru opuszczać Gryfona. Dlatego też, zamiast ułożyć się w swoim łóżku, zasnął w najbardziej niewygodnej pozycji — wpół na krześle, wpół zwisając na materacu.
Jednak nie przeszkadzało mu to, wręcz przeciwnie. Już zawsze mógłby tak drzemać. O ile każdej nocy ciepła dłoń wsuwałaby się w jego rozczochrane kosmyki, gładząc je sennie. Bo to — jak nic inne na świecie — wynagradzało mu wszelkie niewygody, a nawet bolące kostki dłoni.
- - -
Myślał, że to tylko sen. Obudzi się w lochu, w chłodnej i nieprzyjemnie wilgotnej sypialni. W samotności.
Nic z tego. Zbudził się za to w ostrożnych objęciach, leżąc w dziwacznej pozycji. Przewiesił nogi przez oparcie krzesła i opadał na coś miękkiego. Nie był to już nawet materac, w końcu te nie podnoszą się rytmicznie. Mebel również nie zaśmiałby się cicho, gdyby zauważył zaspanego Kogane, który próbuje połączyć fakty w całość.
Dopiero z tym słodkim dźwiękiem, Keith zdał sobie sprawę z tego, iż zwyczajnie zasnął na Lance. Na biednym Gryfonie, który próbował dojść do siebie po upadku.
Gdy jego umysł otrzeźwiał, zerwał się od razu z szatyna i spłonął rumieńcem. Chciał też już przepraszać, jednak dotarł do niego jeszcze jeden i równie ważny szczegół. Nie byli sami.
Prócz pielęgniarki, obserwowany był przez uważane spojrzenia przyjaciół.
Allura wspierała się o ramię Shirogane i z uśmiechem na ustach odezwała się jako pierwsza.
- No, no. Nie mogliśmy cię dobudzić. Nawet przegapiłeś plotkowanie. - uśmiechnęła się rozbawiona, w końcu nigdy nie widziała takiego zmieszania na twarzy wężyka.
- Jakie plotki? - zapytał, choć mógł się domyślać, do czego zmierza. Umiał sobie nawet wyobrazić tę żenującą scenerię, jaką musieli zastać, zanim się obudził. Nie wspominając już o wczorajszej scenie, jego krzyku i pobiciu. To mówiło samo za siebie. Jednak czy on był gotów mówić o tym głośno?
- Cóż, nie będę się teraz zagłębiać w wasze wrogie relacje. - choć inni woleli się wycofać w tej intymnej chwili, tak Pidge nie oszczędziła sobie zgryźliwego tonu czy chytrego uśmieszku. Tym bardziej, iż miała do przekazania jeszcze jedną dobrą wiadomość. - Ale z pewnością nie zobaczymy już sprzeczek pomiędzy tobą a Marcusem. Wyleciał.
Kogane aż zamrugał kilkukrotnie i popatrzył po wszystkich, jakby nie rozumiejąc. Bójki podczas meczów były dość częste. Sam nie raz zlatywał z miotły — może nie miał aż tak dotkliwych kontuzji, jednak nigdy nie słyszał by ktoś w to interweniował. Spodziewał się nagany, punktów ujemnych, kary. Wszystkiego, tylko nie wydalenia ze szkoły.
Skłamałby, jednak gdyby powiedział, że nie poczuł ulgi czy ewentualnie satysfakcji.
Dopiero zachowanie Alteii zaczęło go uświadamiać, iż jednak nie tylko na jednym argumencie kończyły się powody wydalenia Ślizgona. Dziewczyna mimowolnie parsknęła i wzruszyła ramionami, jednak i tak była gotowa opowiedzieć swoją historyjkę.
- Powiedzmy, że mój tata dowiedział się o nim czegoś więcej. Marcus terroryzował uczniów, lubił wagarować i ogólnie, nie zostałby wzorem. Wykradał też eliksiry Zarkona, by robić innym psikusy. Wypadek jednak przeważył. - odparła, patrząc po chłopcach, którzy wciąż się od siebie nie odsunęli. - Przede mną nic się nie ukryje, Keith. Tak samo fakt, że zwyczajnie wam też chciał dokuczyć. Był zamieszany w sprawę ze zdjęciami, pamiętasz? Produkował je namiętnie, rozsiewał kolejne plotki. Wczorajszą sytuacją przesadził. Więc szepnęłam tacie słówko czy dwa.
- Zaczynam się ciebie obawiać, Alluro. Jeszcze i my kiedyś przez ciebie wylecimy z tej szkoły. - Lance zaśmiał się słabo, jednak spojrzał na dziewczynę z wdzięcznością. Zdawał sobie sprawę z tego, iż w innym wypadku Kogane narobiłby sobie kłopotów. Na jednej bójce by się nie skończyło, a tak obaj będą mieli spokój. Obejdzie się bez zbędnych atrakcji.
Rozmowy voltronu nie trwały jednak zbyt długo, każdy z nich musiał wracać na zajęcia. Jedynie Kogane wymigał się jakoś, prosząc o opatrzenie mu opuchniętej dłoni. Choć i tak nie było to potrzebne — ręka nie miała się aż tak źle, a i kobiecina rozumiała pobudki młodzieńca. W końcu na własne oczy widziała to, jak Keith nie potrafił opuścić Latynosa, chociażby na moment.
Pozwoliła mu więc zostać, nawet przymknęła oko na to, iż wślizgnął się pod pościel Gryfona. Tutaj, w teoretycznym zaciszu nie wstydzili się bliskości, nie ukrywali się. Nie odczuwali takiej potrzeby.
Być może zniknęła ona na dobre, gdy obaj zdali sobie sprawę ze szczerości tego zauroczenia. W końcu, w chwili zagrożenia, Keith pognał do niego na łeb na szyję. Bronił go również na swój dziwaczny i agresywny sposób. Nie wstydził się własnego strachu czy troski. Nie krył i nie krępował się emocji czy też samego Lance, którego tak żarliwie trzymał za dłoń.
Być może też z tego względu uniósł się na łokciu i spojrzał uważnie w błękitne oczy, które mieniły się jaśniej, niż na widok świątecznej kolejki.
Nieśmiało złożył całus na ranie skrytej pod bandażem i wziął drżący oddech.
- Lance... Powiemy im? - zapytał, odrobinę obawiając się odpowiedzi. Co, jeśli to jednak wciąż pozostanie ich sekretem? Lub tak naprawdę nic między nimi nie ma?
Szatyn spojrzał na niego z zaciekawieniem, delikatnie unosząc brwi i zachęcił Ślizgona do mówienia. Ten jednak widocznie się krępował, westchnął nawet ciężko i przedłużał chwilę wyduszenia z siebie tych kilku słów.
- No wiesz... Powiemy im o nas? Niby widzieli nas wczoraj czy dzisiaj, ale... Lepiej by nie było niedomówień. Co o tym myślisz?
Po tych słowach salę szpitalną wypełnił serdeczny śmiech Lance. Nie mógł się powstrzymać, nawet jeśli bolały go żebra. Objął mocniej Kogane by ten mu nie uciekł i ze łzami rozbawienia ucałował chłopaka w sam czubek nosa.
- Głuptasie... Myślę, że oni to wiedzieli dużo wcześniej od nas samych. I realnie jestem im wdzięczny. Zwłaszcza Pidge. I twojej niewiedzy.
Bo kto wie, czy cokolwiek by między nimi zaszło, gdyby nie jeden mały błąd w dobieraniu eliksirów i odrobina złośliwości.
- - -
Hej kiddos, to koniec Hogwartu. Nie wiem, czy spodoba wam się takie zakończenie, ale ja jestem bardzo zadowolona. Uwielbiam to AU i nieporadność tej dwójki.
Nie zamykam tej książki do końca, chciałabym w nieokreślonej przyszłości napisać jakiś bonusik.
Cieszę się, że jednak historia się zamknęła i udało mi się ją tak poprowadzić.
Chciałabym też podziękować wszystkim, którzy pomagali przy powstaniu tego ff.
menteur_ tufta007 Nekoyaaaa czy kochanemu wookami
Z całego serca chcę podziękować za wspieranie i darcie się na mnie, gdy tego potrzebowałam.
Jesteście wielcy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top