VI rêves vagues

Nigdy w życiu nie usłyszał tak dziwacznej informacji. Dlaczego miałby żywić coś do swojego... No właśnie, do kogo? Nie był pewien czy są nawet przyjaciółmi, a miałby go kochać? To zbyt skomplikowane, niemożliwe wręcz.

Te myśli nie opuszczały młodego Gryfona, choć naprawdę tego chciał.

Również i Keith nie uzyskał swojego świętego spokoju, choć wszystko zdawało się cichnąć. Teoretycznie, w końcu pewnego dnia miał ochotę wypić wszystkie możliwe trucizny, gdy tylko przekroczył próg pokoju wspólnego Slytherinu. Srebrno - zielone ściany zostały ozdobione setkami fotografii, na których widniały dwie postaci. On i ten nieznośny chłopak, który był pod wpływem silnego eliksiru. Aparat zarejestrował każdy ruch, najmniejsze muśnięcie, które wywoływało u Keith'a rumieńce oburzenia.

Nie był pewien, kto to zrobił, być może nawet nie chciał się dowiadywać. Za to spalił wszystkie fotografie, zrobił to podczas jednego ze swoich wybuchów. Każdy, kto przebywał wtedy w pomieszczeniu, mógł odczuć na swojej skórze wściekłość Kogane, której nie były straszne nawet punkty ujemne. W końcu po raz kolejny - a przynajmniej tak to widział - ktoś boleśnie tłamsił jego godność. Nie miał zamiaru pozwalać na takie wybryki.

Innym zaś razem, gdy zaszył się w swojej sypialni, odnalazł w niej coś niespodziewanego. Nigdy nie dostawał poczty, nie miał nikogo, kto miałby do niego pisać. Jak już, niekiedy dostawał niemiłe wyjce, które oznajmiały mu swoją wartość w najmniej odpowiednich momentach.
Teraz jednak, na ramie jego łóżka przysiadła sowa, która utkwiła w nim spojrzenie złotych ślepi. Czekała cierpliwie, aż w końcu zsunie pergamin z jej nóżki i odczyta go, dając jej odlecieć. Nie mógł jej rozpoznać, nie miał też pojęcia, do kogo mogłaby należeć. Dlatego też zachował wszelkie środki ostrożności, gdy rozwiązywał rzemyk. Odebrał list, patrząc jak ptak od razu odlatuje i mimowolnie zmarszczył brwi. Dziwne.

Jednak jeszcze dziwniejszym zdawało się to, co mógł odczytać na pomiętym kawałku kartki.

"Nie wiesz najważniejszych rzeczy o ludziach, którzy są ci najbliższymi"

Nie wie?

Nie miał pojęcia, co mogłoby to oznaczać. Nawet nie chciał dociekać, kto był autorem tejże wiadomości, choć już od jakiegoś czasu obracał ją w swoich dłoniach.

Wystraszył się mimowolnie, gdy ponownie usłyszał sowi skrzek i niepewnie spojrzał w złote ślepia. Przyglądały mu się z niezwykłym spokojem, jednak wydawało mu się, że wyczuwał też nutę kpiny. Możliwym było, że zwyczajnie popadał już w paranoje, jednak z pewnością widział jak ptak traci swą cierpliwość i wskazuje mu dziobem kolejną wiadomość.

Również i ją odwiązał, od razu zaczynając czytać nieznajome mu pismo. Westchnął ciężko, przecierając twarz dłonią i zastygł tak na moment. Poruszył jedynie wargami, niemrawo wypowiadając skreślone słowa.

"Nie ignoruj spraw, które tak dotkliwe ciebie dotyczą, Keith"

Więc nie była to żadna pomyłka. Treść była zbyt personalna, by można było podciągnąć to pod nieporozumienie. Przez to ponownie spojrzał w złote ślepia, w których niestety nie potrafił odnaleźć żadnych odpowiedzi.

- Co tu się dzieje, do cholery? - Zapytał sam siebie, głowiąc się nad tą dziwaczną sytuacją.

- - - -
Gryfon ćwiczył całe wolne popołudnie, biegając po błoniach dla zachowania kondycji. Ostatnio za bardzo się rozleniwił, by i teraz odpuścić sobie trening.

Gnał przed siebie, trzymając w swoich dłoniach mugolską piłkę, którą podarowała Pidge. Dziwiło to wielu czarodziejów i wiedźmy, jednak największym zaskoczeniem był on dla Matt'a. W końcu członek Gryffindoru rzucił przedmiotem prosto w jego plecy, przez co Krukon spojrzał na niego z zawodem w oczach. Kryły też ból - w końcu rzut nie był zbyt delikatny.

- Co jest, McClain? Guza szukasz czy może znów ci coś dolać do picia? - Zawołał, oddając Latynosowi jego piłkę. Lance jednak nie odebrał zbyt dobrze tego żartu; mimowolnie zmarszczył brwi, a jego dobry nastrój gdzieś wyparował.

Nie było to dla niego typowe, zwykle puszczał docinki mimo uszu. Sam się z nich śmiał lub zręcznie odbijał piłeczkę, również czymś dogryzając. Jednak to nie było tak prostym żarcikiem, czymś, o czym mógłby od razu zapomnieć. Ta sprawa realnie nie dawała mu spokoju i chwili wytchnienia.

- Wybacz, stary. Nie wiedziałem, że wciąż tak na to reagujesz. - Okularnik zdziwił się tą nagłą zmianą humoru u przyjaciela i przyjrzał mu się uważnie. - Hej, co jest? Sam przecież mówiłeś, że Alfor musiał się pomylić. Stary jest, mózg już nie ten i...

Próba rozluźnienia atmosfery została przerwana przez ciężkie westchnienie i szelest trawy, na której Lance postanowił się położyć. W ciszy zerwał jedno źdźbło i wsunął je do ust, gryząc łodyżkę. Matt mimowolnie pomyślał o tym, iż gdyby tylko nie był to kawałek roślinki, a papieros... Wtedy zupełnie już wyglądałby jak gwiazda mugolskiego kina.

- Wiem, co o tym wszystkim mówiłem. Wiem doskonale, ale... Nie mam zielonego pojęcia, co czuję. - Odezwał się w końcu, spoglądając w niebo, po którym powolnie przepływały kłęby chmur. Wolał przypatrywać się im, a nie zaciekawionej minie Matta.

- W związku z tą sytuacją?
- Do tego cholernego Kogane! - Zawołał, aż kuląc się i zasłaniając twarz dłońmi.

Sam nie wierzył, że to powiedział i to w towarzystwie. Te słowa mogły obrócić się przeciwko niemu, jednak... I tak był już na przegranej pozycji.

- Wiesz jak mnie to irytuje? Wcześniej był tylko gościem, którego mogłem podenerwować, ponabijać się z jego durnej fryzury... - Odezwał się, nerwowo wplatając palce w źdźbła trawy. - A teraz? Cholera... Zacząłem się poważnie nad tym wszystkim zastanawiać. A im więcej myślę, tym gorzej na tym wychodzę.

No tak, w końcu przez to Keith stawał się w jego oczach nie tylko dziwacznym chłopakiem i kozłem ofiarnym do żartów. Zaczynał dostrzegać znacznie więcej, przez co pragnął być ślepy na wszelkie szczegóły jego osoby. Skrytą dobroć, umiejętności magiczne czy to, z jaką gracją potrafił siedzieć przy biurku, studiując różne księgi.

Wcześniej nie zwracał uwagi na jego fiołkowe perfumy, nie interesował go ton głosu i jego ciepła barwa. Kiedyś nawet jego serce zatrzymało się na sekundę, gdy dostrzegł jak Kogane spada z miotły podczas treningu. Współczuł mu, przyłapywał się na zbyt czułych myślach.

To właśnie go przerażało, tyle zmian w odbiorze tej samej osoby. Może właśnie przez to zaczął go unikać?
Chcąc nie chcąc, chłopak opowiedział wiele Krukonowi. A właściwie wszystko, modląc się w duchu by mądrość Matta odrobinę mu się udzieliła i odnalazł jakieś sensowne wyjście z tej sytuacji.

Przecież to nie może się ciągnąć bez końca! Ile tak jeszcze wytrzyma?

- Słuchaj, nie mówię, że Alfor ma rację... Ale coś jest na rzeczy i tylko jeden dobry sposób przychodzi mi do głowy.

Prefekt poprawił okrągłe okulary i spojrzał z powagą na przyjaciela. Sam już miał dość, tak jak i reszta Voltronu. Nie każdy był wtajemniczony w te pokraczne podchody, jednak wszyscy odczuwali je na własnej skórze. Wybuchowa dwójka była jeszcze bardziej nerwowa niż zwykle, ledwo wytrzymywali swoje wzajemne towarzystwo. Lance dziwnie się czuł przy Kogane i dokuczał mu znacznie więcej, niż miał w zwyczaju. A czasem... Zwyczajnie odchodził, gdy tylko dostrzegł sylwetkę ciemnowłosego. Wydawałoby się, że zwyczajnie się nie trawią - a jednak; Keitha zawsze smuciły te nagłe zniknięcia, a Lance musiał uporać się ze samym sobą i chaosem myśli.

Pokój życzeń. Pójdziesz do niego i raz na zawsze wszystko się wyjaśni. Czy naprawdę zakochałeś się w Kogane? Skoro nawet serce nie potrafi ci tego powiedzieć, to Pokój jest idealnym miejscem dla ciebie. To on ukazuje najgłębiej skrywane żądze, marzenia... Nie ma, co odwlekać dowiedzenia się prawdy, Lance.

Jak mu poradził, tak też zrobił. Gdy tylko korytarze zaczęły pustoszeć, a szansa dostania punktów ujemnych zaczęła jedynie rosnąć i rosnąć, zdecydował się wybrać do tego magicznego miejsca. Wspiął się schodami na siódme piętro i odnalazł miejsce na przeciw gobelinu Barnabasza Bzika i trollów.

Westchnął ciężko i wcisnąwszy dłonie w kieszenie, zaczął przemierzać korytarz w tę i z powrotem. Intensywnie myślał o przytulnym pokoju z lustrem, w którym mógłby dojrzeć prawdę.

Nie potrafił się skupić, dlatego też dopiero za piątym lub też szóstym podejściem, w końcu ukazały mu się drzwi prowadzące do Pokoju Życzeń.

Otworzył je i wszedłszy, pozwolił by zniknęły tuż za jego plecami. Zaraz potem aż przetarł oczy ze zdziwienia i rozejrzał się po pomieszczeniu z walącym sercem. Co prawda, nie myślał on o konkretnym miejscu. Tym bardziej o swoim domu, a jednak. Stał właśnie we własnym salonie, mógł nawet dostrzec tlące się płomienie, które przyjemnie trzaskały w kominku. Dostrzegł nawet komodę, która stała przy zachodniej ścianie. Nosiła na sobie ślady farb i kredek, którymi wiecznie brudziły ją dzieci. Zasłaniała również dziecięce ścienne dzieło, którego pani McClain nie miała serca zamalować, jednak nijak nie współgrało z wystrojem wnętrza.

Uśmiechnął się mimowolnie, przesuwając palcami po ramkach, które kryły w sobie tyle wspomnień, choć otulały jedynie ruchome zdjęcia. Widniały na nich siostry Lance'a, jego kuzynostwo, dziadkowie, wujostwo czy też ukochani rodzice.

Tak, miał liczną rodzinę. Przeogromną nawet, ale jakże kochającą! Każdy członek był utalentowanym czarodziejem - w tym jego ciotka Antonella, od lat pracowała w ministerstwie.

Sam nie uczył się najgorzej, był ważnym członkiem drużyny quidditcha... Jednak czuł, że czegoś najwidoczniej mu brakuje. Czegoś, co mogłoby wzbudzić podziw u jego bliskich, a może i przyjaciół.

Właśnie to dostrzegł w lustrze, które pojawiło się tuż za nim. Widział swoją mamę, która trzymała w dłoniach blaszkę jego ulubionych orzechowych ciastek. Opierała ją o biodro i stanęła na palcach, by ucałować policzek Latynosa. Po chwili podszedł do niego ulubiony wujek Manuel, który serdecznie go uściskał i podał dłoń.

- No, burbujita! Gratuluję tak doskonałego wyniku. Rozwaliłeś te SUM-y! - Zawołał, niemal trzęsąc jego ramieniem, przez co Lance aż mimowolnie się zaśmiał. Obraz się rozpłynął, niczym zmącona woda i przed jego oczami pojawiło się coś zupełnie innego. Dostrzegł Pidge, która spoglądała na niego z niemałym podziwem. Trąciła pięścią jego ramię i uśmiechnęła się, poprawiając okulary.

- No, no. Mądrala z ciebie. Może nawet większa niż ze mnie! - Roześmiała się, a Latynos aż zasłonił usta dłonią by nie parsknąć. Mądrzejszy od Pidge? Oj chciałby.

Po chwili Allura podeszła do niego z Nymą i obie poczochrały mu włosy, gratulując... Już chyba wszystkiego. Nawet nie słuchał, za bardzo skupiał się na pochlebstwach i słodkich spojrzeniach. Jednak nie dawały mu tego czegoś, nie uskrzydlały. Były jedynie przyjemne.

Dopiero, gdy dostrzegł kolejną postać - aż skamieniał. Spoważniał i z uwagą spoglądał na taflę lustra, w którym pojawił się ciemnowłosy chłopak. Stał na uboczu, jak to on. Dopiero po chwili zbliżył się do Latynosa, spoglądając na niego z nieśmiałym uśmiechem i błyskiem we fiołkowych oczach. Nieśmiało ujął ramię McClaina, opierając o nie policzek. Milczał przez moment, by zaraz odezwać się najcieplejszym tonem, jaki kiedykolwiek mógł usłyszeć.

- Jesteś cudowny, wiesz? Jesteś tak dobrym człowiekiem, miłym i mądrym chłopakiem. - Niemal miękko szeptał, uśmiechając się pod nosem. Lance przyglądał mu się z niedowierzaniem, choć przecież wiedział, że to wszystko jest jedynie fikcją. Złudnym obrazem.

- Myślisz, że jestem mądry? - Zapytał, zagryzając wargę z przejęcia, które wywołały jego słowa. Kogane jedynie pokiwał głową i w końcu objął go, mówiąc tyle słów, które przyprawiały biednego McClaina o palpitację serca. Podziwiał go, adorował. Czy właśnie tego chciał? Jego uwagi i uznania?

Lance przysunął się do zwierciadła, spoglądając na blade lico, które teraz pokryte było wieloma karmelowymi piegami i nikłym rumieńcem. Dostrzegł nawet ich splecione dłonie i te spojrzenie, które zalało ciało Latynosa przyjemnym ciepłem.

Nie mógł tego ukryć - myślał o nim, naprawdę ciepło i intensywnie. Chłopak gościł w lustrze zdecydowanie dłużej, niż ktokolwiek z jego rodziny. A przecież kochał matkę nad życie, była mu najbliższą kobietą i czasem miał wrażenie, że zajmuje całe jego serce. Uwielbiał swoje wujostwo, rodzeństwo czy całą rodzinę i znajomych. Nie spodziewał się jednak, że ten kapryśny Azjata będzie miał dla niego takie znaczenie.

A jeśli to jedynie wina aktualnej sytuacji? W końcu myślał o nim intensywnie, jednak pod względem chaotycznych rozmyślań. Jego znajomi atakowali go wieloma pytaniami, a i Matt wiele mu wcześniej mówił. Więc... Czy mogło to być realne? Mógł brać to na poważnie?

Westchnął cicho i cofnął się, a Keith rozmył się i zniknął razem z całym lustrem. Również i jego oaza zaczęła niknąć, blednąć. Nie chciał już jej widzieć i podszedł do drzwi, które pojawiły się tuż przy nim. Zatrzasnął je, jeszcze przez moment spoglądając w pusty już marmur.

Kogane, cholerny Kogane. Jakbyś nie był tak irytujący, gdybyś tylko nie wplątał się ze mną w bójkę. Nie trafilibyśmy wtedy do Zarkona, nie byłbyś dupkiem, który wlał mi eliksir do napoju. Nic by się nie stało. Nic.

Cofnął się, spuszczając wzrok i chciał już zejść po schodach, gdy wpadł na coś. Wzniósł oczy ku widokowi, który wyrwał z jego ust żałosny dźwięk. Czuł się teraz tak, jakby jego codzienność powoli zmieniała się w nieśmieszny kabaret.

W końcu wpadł na nikogo innego, jak na cholernego ślizgońskiego Keitha Kogane. Pięknie.

- Uważaj jak leziesz, McClain. Mam już zszarganą opinię przez ciebie, brakuje mi byś jeszcze coś mi złamał. - Warknął nieprzyjemnie, mierząc Latynosa pewnym siebie spojrzeniem. Sam chłopak z trudem w nie spoglądał i musiał dopuścić do siebie pytanie, które pozostawało bez odpowiedzi.

Czy na pewno nic by się wtedy nie stało? 

------

Hej! Nie byłam pewna czy skończę ten rozdział jeszcze w tym roku. Przyznaję z ręką na sercu - kocham te au, ale równie trudno mi się je pisze. Na całe szczęście, rozpisałam już wszystkie rozdziały w notatkach i będzie już z górki. 

Za tooo, chciałabym poświęcić moment na życzenia. Średnio czuję fakt, że dzisiaj jest sylwester, ale i tak chciałabym życzyć Wam wszystkiego dobrego. Samych przyjemności, szczęścia, dużo radości i doceniania siebie oraz innych. Udanego sylwestra, docenienia ubiegającego już roku (zawsze znajdą się jakieś pozytywy czy ulubione wspomnienia) i cieszenia się tym, który właśnie nadchodzi. Trzymajcie się ciepło i miło spędźcie ten czas (czy to przy planszówkach, komputerze czy imprezie) 

Sama uciekam do moich kotów i lampki wina. Ściskam mocno i do zobaczenia w nowym roku!~~ 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top