V Arraché au sommeil
Ranek wdarł się niepostrzeżenie, cicho, nawet nie wiadomo kiedy. Wpuszczał liche promienie słońca, które i tak kryło się za grubymi chmurami. Równie grubymi, co zasłony dormitorium, które skąpane było w przyjemnym pół mroku. Obaj przez tę senną atmosferę, obaj trwali w swoich słodkich fantazjach, a przynajmniej do czasu. Lance zbudził się pierwszy, w dodatku zdziwiony ciężarem, który spoczywał mu na ramieniu.
Z niepewnością przekręcił głowę, by dojrzeć z kim to mógł dzielić materac - lecz to co zobaczył... W życiu nie spodziewałby się tego widoku, nie tej plerezy, która teraz łaskotała to w szyję.
Co, do jasnej cholery, Keith Kogane robił w jego łóżku?
Podniósł się delikatnie, starając się nie obudzić ciemnowłosego i rozejrzał po dormitorium.
Chwila, moment... On nawet nie był we własnym pokoju! Nie przypominał sobie by z własnej woli zaszywał się w lochach, ani Keith nie wyglądał na osobę, która pragnie jego towarzystwa w swoim bezpiecznym skrawku prywatności. Więc co mogło się stać?
Cichy pomruk i szelest pościeli wyrwał go z rozmyślań, a raczej czystego chaotycznego szoku.
Spojrzał na zaspanego ślizgona i odsunął się na bezpieczną odległość - a raczej na tyle, na ile pozwalała mu ograniczona wielkość łóżka.
- Okej, nie śpisz już... - Keith odezwał się nad wyraz spokojnie, samemu nieznacznie się przesuwając. - Więc... Grzecznie zejdziesz na śniadanie i nie będziesz mi wywijał żadnych scen, okej? Nie było to tragiczne, ale nie. Zwyczajnie nie. Rozumiemy się?
Nie było tragicznie? O czym on mówił? Gryfon zmarszczył brwi i spojrzał niepewnie na Mullet'a. Więc, czego ciekawego się dowie?
- O czym ty mówisz, Mullet? Dlaczego jestem w twojej sypialni? - Zapytał, patrząc jak Keith podnosi się niepewnie i zaczyna obserwować go z co najmniej dziwaczną miną. W dodatku przysunął się wyjątkowo za blisko, trzymając dłonie na policzkach Latynosa, dokładnie oglądając jego twarz i samą osobę Gryfona. Odsunął się w końcu, jakby z westchnięciem ulgi i wyprostował się niczym struna.
No tak, najpewniej o niczym już nie pamięta. Amortencja przestała działać.
- Pochorowałeś się, gdy reszta naszych wiernych przyjaciół wolała odpocząć i zająć się sobą. Wyprawiałeś głupoty i dla świętego spokoju oddali cię do mnie, bym miał na ciebie oko. - Wytłumaczył bez ani grama oporów przed kłamstwem.
Może nawet odrobinę zawstydzała go myśl, iż miałby mówić mu o tych wszystkich sytuacjach. Tamtym subtelnym dotyku w łazience, nieśmiałym flircie czy niemal agresywnym pocałunku. Jak miałby spojrzeć mu w oczy po takich wspomnieniach? Może właśnie to byłoby dobrym usprawiedliwieniem przemilczenia całej sprawy? Uniknięcia tematu ułatwił również brak dociekania ze strony Latynosa. Najwidoczniej wolał rozgryźć to samodzielnie lub bał się dłuższych wyjaśnień, jeszcze dowiedziałby się za dużo i to jeszcze przed śniadaniem.
A właśnie - śniadanie, również i ono wypadło dość dziwacznie. Było pyszne jak zawsze, główna sala miała piękny wystrój i swój niezwykły nastrój, teoretycznie wszystko było niezmienne... Jednak i tak coś nie pasowało gryfonowi. Wydawało mu się, iż słyszy za sobą chichoty, że śledzą go spojrzenia innych. Może zwyczajnie popadał już w paranoję?
Przecież nikt nie miał powodu by go wyśmiewać, jednak... Keith wspominał coś o "wyprawianiu głupot" i to zaczynało go martwić. Jak bardzo się wygłupił i dlaczego tego nie pamięta?
Lance niepewnie udał się do stołu Domu Lwa, gdzie na swoje nieszczęście - nie napotkał nikogo ze swoich dobrych znajomych.
Matt od rana trenował z Shiro, a przynajmniej obaj tak mówili by ukryć przed innymi fakt, iż całą trójką (wliczając w to Pidge) przeglądają komiksy na błoniach. A choć w Hogwarcie mało kto wiedział o tym Mugolskim wytworze, jednak i tak uczniowie zdawali sobie sprawę z faktu, iż jest to co najmniej obciachowe.
Allura nie miała zamiaru wypuścić Hunka z ich pokoju wspólnego, zatrzymując chłopaka na plotkach i jednocześnie czerpała słodką satysfakcję z przyglądania się temu, jak chłopak wodzi wzrokiem za roześmianą Shay. Nawet Keith'a nie mógł dojrzeć, jednak nie był pewien czy w ogóle chciałby go teraz oglądać.
Westchnął ciężko i nałożył owsianki do półmiska, siadając przy stole, rozglądając się po innych uczniach. Dziwne, nawet nie miał z kim pogadać, choć zawsze o tej porze to właśnie on trajkotał najgłośniej.
Był już niemal pewien, że będzie zdany na samotność, gdy czyjaś smukła dłoń spoczęła na jego spiętym od nerwów ramieniu. Obrócił się i zobaczył zaczepnie uśmiechniętą Nymę, która chętnie przysiała się do niego z parującą cytrynową herbatą, kóra ogrzewała jej dłonie.
- Nigdy bym się tego nie spodziewał, że zechcesz mnie podrywać, wiesz? Skoro jednak sama się dosiadasz... - Niemal zachichotał, przybierając firmowy uśmiech, którego nie starło nawet prychnięcie dziewczyny. Był aż nazbyt przyzwyczajony.
- Jasne, podrywać. Jakby jedno twoje wyśmianie mnie by mi nie wystarczyło. Ty to jednak masz tupet, McClain. - Skomentowała, nabierając odrobinę miodu ze słoiczka, by móc rozpuścić go w gorącym napoju. Mieszała herbatę, jednocześnie spoglądając na bruneta z uniesioną brwią. - Oh? Teraz się taki milczek z ciebie zrobił, tak? Lancey już nie ma ochoty na zaczepki. Pewnie o twojej scenie z Kogane też mi nie opowiesz nic, a nic. Chociaż... I tak nie musisz. Cały Hogwart mówi tylko o tym.
- Kogane... Scena... O czym dokładnie wszyscy mówią? Podobno strułem się czymś, nie mam pojęcia o co chodzi i jednak wolałbym wiedzieć, jaka plotka mnie właśnie omija. - Westchnął ciężko, patrząc na ślizgonkę, która aż zasłoniła usta dłonią, by nie wypluć łyku, który właśnie upiła. Przełknęła herbatę z widocznym trudem i roześmiała się głośno, wprawiając Latynosa w coraz to większe zakłopotanie.
- Plotka? Oj, kochaniutki. Ty mu pchałeś język do gardła przy wszystkich. - Parsknęła gromko i aż przetarła twarz, która zaróżowiła jej się z rozbawienia i nikłego zażenowania ów wspomnieniem.
Usłyszał też, jak ktoś w pobliżu chichocze, spoglądając na niego bez większego skrępowania. Sam jednak czuł ogromny wstyd i skołowanie.
Dlaczego miałby całować Keitha? To dlatego zachowywał się dziwniej niż zwykle?
Musiał odnaleźć odpowiedź na swoje pytania, zwłaszcza, iż w jego głowie rodziły się kolejne i kolejne. Wyszedł z jadalni bez słowa wyjaśnień, a z każdym kolejnym krokiem jego policzki coraz bardziej go paliły. Co musieli sobie myśleć wszyscy jego koledzy? Przecież byli rywalami, a podobno każdy był świadkiem jego wybryku! Co myślał o nim sam Mullet?
Od zawsze sobie dokuczali, niemal dziecinnie prześcigali we wszystkim, ale... Nie chciał by myślał o nim źle, by się go brzydził. A jeśli zrobił coś naprawdę nie tak? Może przesadził i teraz ślizgon nie chce mu powiedzieć? Nie był pewien czy ktokolwiek zechce z nim o tym porozmawiać, jednak wiedział, że musi dowiedzieć się czegokolwiek zanim zwariuje od samych swoich domysłów.
Wyszedł na błonia i skierował się do płaczącej wierzby, która za splątanymi gałęziami kryła trójkę roześmianych uczniów. Siedzieli po turecku, nachyleni nad niewielką stertą komiksów, które Matt przemycił z jednego z Mugolskich kiosków. Przeglądali akurat przygody młodych tytanów, gdy McClain postanowił im przeszkodzić, stając nad całą trójką.
- Okej, kto z was powie mi, co się właściwie stało? Mam cholerną pustkę w głowie, budzę się w łóżku Keitha i na dokładkę dowiaduję się, że całowałem cholernego Kogane!
- Oooj, nasze gołąbeczki w końcu się zeszły? Coś długo wam to zajęło. - Krukonka nie oszczędziła mu głośnego prychnięcia i odebrała egzemplarz komiksu, który wcześniej jej wyrwał z rąk. Jej zachowanie wywołało chwilowy chichot Shirogane, jednak zreflektował się prędko i spojrzał karcąco na dziewczynę. Ta westchnęła jedynie ciężko i spuściła głowę ze wstydem, co jedynie mogło wróżyć najgorsze.
- Zgaduję, że będziesz zły. W sumie, każdy byłby zły za to co ci zrobiliśmy. - Mruknęła i gdy napotkała zdziwiony wzrok Takashi'ego, aż wydała z siebie oburzony pomruk. - Nie patrz tak, wiedziałeś o wszystkim, a to już można podczepić pod współudział! Jednak do rzeczy... Raczej pamiętasz, jak wszyscy dostaliśmy karę od Zarkona. Byłam na was wściekła, chciałam się odegrać, a jeszcze ta amortencja...
Lance w tej chwili tracił pewność czy chce słuchać dalej tej opowieści, jednak skinął głową z zażenowaniem, czekając aż Pidge na nowo zacznie kontynuować swój monolog. Jej również nie było łatwo, ani reszcie przyjaciół, którzy chyba dopiero teraz zaczęli pojmować jak wiele namieszali.
- Podałam ci ją. Znaczy, bardziej Keith, ale on jest tak paskudnie słaby z eliksirów, że nawet nie mogę zrzucić na niego winy. - Westchnęła ciężko i spojrzała niepewnie na twarz Latynosa, by zaraz uciec wzrokiem na kępki trawy, którymi właśnie zaczęła się bawić. - No i tak jakby zacząłeś się za nim uganiać. Niezbyt subtelnie, bo raczej wiesz jak działa to cholerstwo.
- Jednak nie działa tak intensywnie przez długi okres czasu. To nas odrobinę zdziwiło. Jeszcze mówisz o tej utracie pamięci... - Matt odezwał się niepewnie i potarł skroń w głębokim zamyśleniu, by zaraz wstać z ciężkim westchnięciem. - Nie można tego tak zostawić. Chcąc jedynie sobie pożartować, mogliśmy wywołać coś poważnego. A czyimś zdrowiem nie powinno się bawić, zwłaszcza dla żartów.
Krukon złapał Latynosa za nadgarstek i pociągnął stanowczo, nie bacząc na zaskoczone spojrzenie bruneta.
- Dokąd właściwie mnie prowadzisz, co?
Matt przewrócił jedynie oczami, jakby to było aż nazbyt oczywiste i spojrzał ostatni raz za siebie, w kierunku przyjaciół. Tak jakby chciał powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, w końcu teraz, gdy żarty odeszły na bok, naprawdę zaczęli się obawiać.
- Do Alfora. Pewnie powie wszystko temu jaszczurowi, a on z chęcią pourywa nam łby za grzebanie w jego fiolkach, ale wolę już to niż zignorować problem i mieć cię na sumieniu. - Burknął, stanowczo prowadząc chłopaka do biblioteki, w której dyrektor zwykł bywać. Krukon nie mylił się nawet, od razu mogli dostrzec białą czuprynę tęgiego mężczyzny, który w zamyśleniu studiował jakaś grubą księgę. Podeszli do niego cicho, niemal nieśmiało. W końcu też obaj nie wiedzieli jak właściwie się odezwać, od czego zacząć.
- Panie Altea? - Lance zaczął niepewnie, a gdy jasne oczy dyrektora dosięgły jego osoby, poczuł jak serce staje mu gdzieś w gardle. Cholera, to będzie ciężka rozmowa.
- No witam, chłopcy. Zachciało wam się rozmawiać z takim prykiem? - Zaśmiał się serdecznie i wstał, unosząc jedną brew.
Był dużo wyższy, przez co obaj byli zmuszeni do zadzierania głów, by zrównać z nim poziom wzroku.
- Bo my przyszliśmy z taką delikatną i niezbyt wygodną sprawą. - Po tych słowach zaczął się istny koszmar tłumaczeń i czujnych spojrzeń dyrektora. Musieli również pokazać mu skradzioną fiolkę i co najgorsze - opisać jak wyglądało działanie eliksiru, którym Lance został poczęstowany.
Po tym spodziewali się wszystkiego. Punktów ujemnych, zawiedzenia, krzyku. Nie oczekiwali jednak śmiechu, który mimowolnie wydarł się z ust starszego mężczyzny, który spojrzał na nich z politowaniem.
- Oj, chłopcy, chłopcy. Krzywdy wam żadnej nie zrobię, w końcu sam wiem, jakie głupoty miało się w głowach, gdy było się w waszym wieku. - Poklepał Matta po ramieniu, jakby chcąc dać mu do zrozumienia, iż wcale nie zawiódł, jedynie odrobinę nie dopilnował swoich podopiecznych. A uchybienia zdarzają się każdemu. - Co do objawów. Niedługo wszystko powinno wrócić do normy, twój organizm zwyczajnie próbuje odpocząć po eliksirze. Jednak...
- Jednak?
- To nie była amortencja. Nie mam pojęcia dlaczego Zarkon trzyma to w swojej pracowni i w dodatku niezabezpieczone, jednak... To silny eliksir, myląco podobny do amortencji. Ma jednak całkowicie inne działanie. Nie wywołuje on zauroczenia, a wkrada się w umysł i serce osoby, która go sporzyje. A wtedy... Uwalnia wszystkie uśpione dotąd uczucia. Nawet te, najgłębiej skrywane w podświadomości. Dla ciebie, panie McClain, plus jest taki, iż dolegliwości niedługo miną i jakby na to nie patrzeć; dowiedziałeś się trochę o sobie.
Alfor jakby na zwieńczenie swoich wyjaśnień, mrugnął znacząco do Latynosa i zostawił ich samych, odchodząc do swojego gabinetu z cichym chichotem.
A Matt i Lance? Oni za to patrzyli na siebie ze szczerym szokiem i niedowierzaniem.
Skrywane uczucia? Więc nie było to działanie amortencji ani żadna choroba?
Gryfon nawet nie chciał w to wierzyć, nie chciał o tym myśleć i wręcz od razu zaczął pokrzykiwać na swojego przyjaciela, mając nadzieję, iż te wstydliwe informacje zostaną jedynie między nimi. W ramach kary i niemałego szantażu, kazał wyjaśnić, a raczej rozpowiedzieć nieprawdziwą informację o upiciu eliksirem miłosnym, co miałoby wytłumaczyć jego dziwaczne zachowanie.
Ludzie powoli zaczynali rozumieć całą sytuację, Matt był zmuszony trzymać język za zębami, a Lance powoli się rozluźniał, wracając do swojego typowego trybu życia, choć słowa Alfora naprawdę go zmieszały.
Zapewne, gdyby tylko o tym wiedział, dodatkowym utrapieniem byłby dla niego kolejny fakt - informacja o teoretycznych uczuciach Gryfona nie została jedynie między nimi.
Tej rozmowie przysłuchiwał się ktoś jeszcze - inna białowłosa królowa plotek, która z pewnością chciałaby jakoś wykorzystać zasłyszany kąsek.
------------------
Szczerze? Nie sądziłam, że powrócę do tego AU, miałam pomysł i nie wiedziałam jak to pociągnąć - to trochę kłopotliwy ficzek. Jednak wrócił w końcu z wojny i ta daaa, mam nadzieję, że nie jest najgorszy w mojej Klance karierze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top