II Blague
Kolejne dni trwały tak, jak zawsze. Nauka, treningi, zajęcia pozalekcyjne, minimalna ilość wolnego czasu i znów nauka. Można by było od tego zwariować, jednak oni byli już za bardzo do tego przyzwyczajeni. A i przyjemna pogoda poprawiała im nastroje; w końcu kto nie cieszyłby się z przyjemnych promieni słonecznych, które grzały mury i błonia już od samego ranka?
Cóż, można by było znaleźć jedną osobę, która według własnego mniemania, dostała ich już stanowczo za dużo i dowodem na to były piegi, które ozdobiły nos ów 'biedactwa'.
Tak, mowa o nikim innym jak, o Keith'cie Kogane, największej marudzie Hogwartu, który wlekł się teraz za swoją grupą.
- Panie Kogane, proszę szybciej przebierać nogami. Nie będziemy czekać na pana cały dzień. - Haggar odezwała się swoim chrapliwym głosem i wsparła się na drewnianej lasce, patrząc na chłopaka z wyrzutem. - Keith Kogane, po raz ostatni pana poganiam i albo się pan pospieszy, albo oddam pana w ręce mojego Crowley'a, a ostatnimi czasy zdarza mi się zapomnieć go nakarmić. - Mruknęła ostrzegawczo, wspominając o swojej akromantuli, która stosunkowo niedawno zamieszkała las tuż przy jej chacie.
Chcąc, nie chcąc, musiał podbiec do swojej grupy i uczepił się ramienia Shiro, który spojrzał na niego z niemałym rozbawieniem.
- Zły dzień? - Zapytał, unosząc brew, a chłopak odpowiedział mu jedynie prychnięciem.
- Miesiąc, rok i reszta czasu też. - Odparł z poważna miną, jednak zaraz obaj cicho zaśmiali się, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo Keith znany był z tych jakże jasnych, pozytywnych i pociesznych myśli.
Haggar w końcu stanęła w miejscu, dając im czas na odpoczynek i tak rozpoczęła się ich pierwsza lekcja opieki nad magicznymi stworzeniami. Mieli poznać kilka z nich i zobaczyć je na własne oczy, słuchać w pełnym spokoju, jednak w czasie wykładu pani profesor, stało się coś niezwykłego.
Bycie maleńkim i ledwo zauważalnym stworzeniem często jest niemałym plusem. Przez niski wzrost, ludzie mogą nie zwracać na ciebie uwagi, a ty możesz pogrążyć się w najgłupszych czynnościach, jakie przyjdą ci do głowy, nie bojąc się o oceniające spojrzenia. Jednak nawet to nie pomoże w niczym, jeśli jest się właścicielem śmiechu, który już nie jest tak łatwo ukryć. Ten radosny dźwięk sprawił, że cała grupa przyglądała się Pidge, która trzymała w swych dłoniach Puszka Pigmejskiego. Jasnoróżowe stworzenie przesunęło językiem po jej nosie, wywołując kolejną falę śmiechu dziewczyny i nie wiedzieć jak, powaliło ją na ziemię. Wierzgała, piszczała i śmiała się, wywołując na twarzach reszty grupy nikłe uśmieszki, a u pani Haggar niemałą irytację.
- Dobrze się pani bawi, Gunderson? - Zapytała, wspierając się o swoją laskę i gdy odpowiedziało jej pewne "wręcz doskonale" i wtórująca temu salwa śmiechu, przetarła twarz dłonią i wymamrotała potoki przekleństw, które mógł znać jedynie lud Galry.
Kobiecie ostatecznie udało się uspokoić całą grupę i zaczęła dalej wprowadzać ich w temat, jednocześnie próbując ignorować krukonkę, która słuchała jej, jednak jednocześnie szeptała do Puszka, który teraz nosił już dźwięczne imię Cutie. Przywłaszczyła go sobie na dobre.
Następnym stworzeniem do pokazania był Błotoryj, który wywoływał skrajne reakcje; głównie rozbawienie lub niemożliwe obrzydzenie. Gdy się nie poruszał, przypominał kłodę, jednak każdy ruch młodych czarodziejów prowokował go i drażnił, przez co niespokojnie poruszał się w akwarium, obnażając ostre zęby.
Od razu po ukazaniu im tego żyjątka, Lance przykucnął przy akwarium i zaczął się wpatrywać z uwagą w rybie oczy. W końcu rozciągnął wargi w złośliwym uśmiechu i odwrócił się do reszty grupy, wzrokiem odnajdując interesującą go osobę.
- Keeeith, wygląda zupełnie jak ty! - Zawołał rozbawiony, a grupa nie była w stanie powstrzymać śmiechu, który cisnął im się na usta. Sam ciemnowłosy spojrzał z wyrzutem na Shiro i Pidge, którzy również cicho śmiali się z tego porównania. Poczuł się co najmniej zdradzony.
Zrobił już jeden krok przed siebie, zaciskając pięści z zamiarem przyłożenia gryfonowi, jednak ten wrzasnął zanim dłonie Kogane'a spotkały się z jego twarzą. Za to jego skóra była pokryta teraz błotem i brudną wodą, którą wylał na niego Błotoryj, poruszając się niespokojnie w akwarium. Stworzenie wyglądało, na co najmniej zadowolone z siebie, a na dodatek po raz drugi chlusnęło wodą w stronę bruneta, który tym razem odskoczył jak oparzony i splunął mułem na ziemię.
- Nie masz, co się tak pieklić, Lance. Podobno kochasz wszelkie maseczki i potrafisz wydać na nie fortunę. - Keith ucieszył się ze sposobności dogryzienia mu i oczywistym było to, iż nie mógł się powstrzymać przed wypowiedzeniem swoich słów. - A teraz masz jedną za darmo. Błotoryj cię chyba polubił, huh?
Brunet skrzywił się, jednak zamiast od razu rzucić się na niego z oburzeniem, starł z twarzy brud i uśmiechnął się niezwykle złośliwie, przypominając przy tym chochlika.
- Zapewne polubił, każdy mnie lubi, Mullet. - Mruknął i przybrał dumną pozę, spoglądając na ciemnowłosego z wyższością. - Ale też zdenerwowało go porównanie do ciebie. Każdy obraziłby się za taki cios. W końcu urodą nie grzeszysz, a i twoja fryzura powinna być karalna.
No i stało się, Kogane rzucił się w jego stronę, nie zważając na przeraźliwy pisk gryfona. Zaczęli się szarpać i miotać po mokrej trawie, ignorowali już nawet śmiechy i nawoływania grupy czy też ostrzeżenia ich profesorki. Kobieta raz po raz pokrzykiwała ilość odbieranych im punktów, jednak i tak nie przestawali wzajemnie się okładać. Zaszło to nawet aż tak daleko, że nie wiedzieć kiedy, w swoją bójkę wciągnęli również i Pidge, która do niedawna wciąż bawiła się ze swoim Puszkiem. Gdy jednak silne chłopięce ramiona i nogi dosięgły ją, zadając niechciane ciosy, nie była im dłużna.
--------------
- McClain, Kogane... Gunderson. - Profesor Zarkon schylił się, by spojrzeć w twarz maleńkiej okularnicy i zacmokał z dezaprobatą. - Cała wasza trójka dostała niemożliwą ilość ujemnych punktów. Jeszcze żaden dom nie dostał ich tylu i to zaledwie w przeciągu piętnastu minut!
Mężczyzna zgromił ich spojrzeniem swoich fioletowych ślepi i ciężko opadł na swój ulubiony fotel, który znajdował się za wręcz antycznym już biurkiem.
- Przyznaję szczerze, że grono pedagogiczne nie wie, co z wami zrobić. Profesorowie, jak i inni uczniowie są na was wściekli. - Mruknął swoim głębokim głosem i przesunął dłonią po twarzy pokrytej futrem. - Najchętniej by was rozszarpali, bo nigdy w życiu nie nadgonią straconych punktów. A aż taka ilość skłania do wymierzenia kary.
Cała trójka milczała z kamiennymi wyrazami twarzy i spuszczonymi spojrzeniami. Bali się odezwać w towarzystwie profesora, nawet sam Keith, choć profesor Zarkon był opiekunem właśnie jego domu.
W końcu to jednak on wystąpił przed szereg i przełykając głośno ślinę, wykrzesał z siebie ostatki pewności siebie. Spojrzał on na nauczyciela i choć krzyczał w środku z przerażenia i frustracji, postanowił się odezwać najpewniej jak umiał.
- Profesorze Zarkon... Proszę nie karać naszych domów za głupotę jednostek. - Odparł, starając się wytrzymać spojrzenie mężczyzny. - Niech pan ukarze nas, w końcu to my spowodowaliśmy taką utratę punktów.
Nigdy nie był dobry w negocjacjach, był zbyt wybuchowy, a jego relacje międzyludzkie wręcz kulały. Jednak teraz patrzył odważnie w fioletowe ślepia i wysławiał się za swoich przyjaciół, próbując uratować sytuację. Wręcz umierał ze stresu, jednak wiedział, że nikt inny nic już nie zrobi, a i sam przed chwilą skazał się na te tortury.
I gdy tak zaczął już obmyślać, w jaki sposób mógłby w tej chwili uciec, chrapliwy śmiech wyrwał go z zamyślenia. Zarkon wręcz pokładał się ze śmiechu i gdyby mógł, na pewno zapłakałby w tej chwili. Wsparł się o blat biurka, sprawiając, iż te zaskrzypiało niebezpiecznie pod jego ciężarem i spojrzał na całą trójkę z ogromną kpiną i rozbawieniem. Oho, coś jest nie tak.
- Oj dzieciarnia, dzieciarnia. - Prychnął i znów przybrał swoją dumną postawę, która przerażała uczniów i większość grona pedagogicznego. - Ja wiem, że wy macie nas, starszych już czarodziei, za tępych i niespełna rozumu. Jednak mój umysł wciąż chodzi na pełnych obrotach i nie myśli mi się nawet pozwolić, by już pierwszego tygodnia domy tracił tysiące punktów, bo trójce półgłówków zachciało się miotać po błoniach.
Automatycznie całe trio spojrzało na profesora z nadzieją i niemałą ulgą, jednak ta odeszła w niepamięć, gdy roześmiał się po raz wtóry, zwyczajnie wyśmiewając ich naiwność.
- Ale też się wam nie upiecze. Tak jak zaproponował pan Kogane, dostaniecie stosowną karę. - Wyszczerzył kły w chytrym uśmiechu i gdy zaklęciem przywołał zestaw do sprzątania, cisnął nim w trójkę uczniów. - Tak się składa, że trzeba wysprzątać mój gabinet i salę lekcyjną.
Mrugnął do nich złośliwie, po czym wyszedł z sali i wyciągnąwszy gryfona i swojego podopiecznego z gabinetu, zaprowadził ich do klasy. Nigdy nie była ona tak brudna, jak teraz; walały się po niej spalone pióra, owady i różne inne dziwaczne składniki, których bali się tykać. Jednak mieli też świadomość, iż Pidge również nie miała lepszej pracy, w końcu czyszczenie oazy spokoju Zarkona, musiało być równie potworne. Quiznack jeden wie, co tam musiało się kryć pod stosami papierów i pudełek po czekoladowych żabach, które ten skrycie kochał.
Dał im kilka wskazówek i wyszedł, zostawiając ich samych, nawet nie dbał czy teraz przypadkiem się nie pozabijają. Przynajmniej byłby spokój, gdyby jednak do tego doszło.
Lecz ku zdziwieniu dosłownie wszystkich, nawet nie skakali sobie do gardeł, nie odezwali się też ani słowem. Za to Kogane wziął miotłę w dłonie i zaczął zamiatać salę z wszelkich dziwacznych śmieci. Lance zaś przyglądał się przez chwilę całemu pomieszczeniu, nie do końca wiedząc, za co powinien się zabrać. Wreszcie po upływie kilku minut, wziął do rąk szmatę i zaczął wycierać nią blat, półki i szklane naczynka, które się na nich znajdowały.
Czyścił wszystko dość staranie, głównie przez to, iż miał nadzieję na to, że chłopak zajmie się całą resztą. Nie minęło jednak nawet kilkanaście minut, a gryfon już zaczął się nudzić i zamiast sprzątać, zaczął szperać po kątach i regałach. W końcu Zarkon musiał kryć coś ciekawego, prawda?
Gdy nacisnął jedną z książek, niczym w mugolskich filmach, które oglądał z Kogane i Shiro, regał przesunął się, wywołując przy tym pisk Lance'a.
- Co robisz, idioto? - Chłopak zwabiony okrzykiem, wyszedł spod ławek, przerywając mycie podłogi na klęczkach i sam podszedł do regału, który dopiero, co się przesunął. Zaraz jednak przeniósł niezadowolony wzrok z Lance'a i zaczął przyglądać się wielu fiolkom, które połyskiwały różnymi płynami.
- Co to jest? - Keith zapytał, marszcząc brwi i zaczął czytać nazwy, które nic mu nie mówiły. Mógł być wybitnym czarodziejem, jednak eliksiry to nie była jego bajka, nie znosił ich i nigdy nie uważał na lekcji, za co był ganiany przez profesora.
- Kopalnia skarbów, mój drogi przyjacielu. - Odparł i nie czekając już dłużej, wyciągnął dłoń po jedną z fiolek, która nosiła na sobie etykietkę "płynne szczęście". Była maleńka, przez co chłopak był wstanie schować ją w kieszeni i niezauważalnie przemycić. I zadowolony właśnie to zrobił, dociskając palec wskazujący do swoich ust, tym samym prosząc chłopaka o dyskrecję.
Ten jedynie wzruszył ramionami i nie chcą być gorszym, sam porwał pierwszą lepszą fiolkę i ukrył ją, po czym wrócił do sprzątania.
Ogarnianie klasy z wszystkich zabrudzeń i doprowadzenie jej do błysku zajęło im dużo czasu. Tak dużo, iż gdy w końcu zostali wypuszczeni i głodni pognali na kolację, w sali znajdowało się już tylko kilka osób; w tym ich przyjaciele.
Pidge zmęczona opierała się o ramię swojego brata, który mimo zaangażowania rozmową z Shiro, doglądał krukonki, co jakiś czas. Widząc jak dziewczyna ziewa, uśmiechał się mimowolnie i wracał do wymiany zdań, nie chcąc jej kłopotać swoją opiekuńczością. Jednak obaj chłopcy rozmawiali dużo ciszej i spokojniej niż zwykle, nie chcąc przeszkadzać jej w powolnym przysypianiu przy swoim członku rodziny i ich wspólnym przyjacielu.
Jednak tę senną atmosferę przerwali dwaj odwieczni rywale i zarazem przyjaciele, którzy przysiedli się do nich, z niezadowoleniem opowiadając o swojej karze.
Nawet nie musieli tłumaczyć, co im się przytrafiło, i to nie z tego powodu, iż Pidge została ukarana w ten sam sposób i prawdopodobnie mogła wcześniej już opowiedzieć wszystko ze szczegółami.
Gdy Keith i Lance tylko dosiedli się do stołu, pozostałą trójkę uderzył zapach chemikaliów i charakterystycznego zapaszku sali od eliksirów, którego nie dało się w żaden sposób sprecyzować, jednak nie należał on do najprzyjemniejszych.
Przez to nawet senna dziewczyna podniosła się nieznacznie i wykrzesała z siebie ostatki energii, by móc zaśmiać się z nich obu, ciesząc się, że są w gorszym stanie niż ona.
Jednak nie chcąc być do końca nieuprzejmą, przysiadła się bliżej Keitha, chcąc w końcu uwolnić go od bliskiego towarzystwa Latynosa. Ten spojrzał na nią z niemałą wdzięcznością i oparł się o blat, porywając chrupiący tost z brzoskwiniowym dżemem, który jeszcze chwilę temu znajdował się na talerzu McClain'a. Ten jęknął z oburzeniem i posłał nienawistne spojrzenie Koreańczykowi, który zmęczony jedynie wystawił mu język i zaczął jeść w spokoju.
Gdy skończył, przypomniał sobie o fiolce, która spoczywała na dnie jego kieszeni. Wziął ją w dłoń i pokazał pod stołem swojej przyjaciółce, patrząc na nią z uśmieszkiem.
- Co to? - Zdziwiła się i zmarszczyła brwi, słysząc cichy i melodyjny śmiech ślizgona, który nie był najczęstszym zjawiskiem.
- Pidge, jesteś najmądrzejszą czarownicą z całego rocznika i nie wiesz, co mam w dłoni? - Zapytał, choć sam nie miał bladego pojęcia, co właściwie porwał z półki. - To eliksir.
- Wiem, że to eliksir, przygłupie. - Warknęła na chłopaka i przyjrzała się buteleczce w kształcie macicy, której zawartość perliście błyszczała. - Skąd to masz?
- Od Zarkona. Podwędziliśmy mu po jednej fiolce i trafiło mi się to. - Odparł, ponownie chowając przedmiot w kieszeni. - Myślisz, że mógłbym tym otruć lub chociaż jakoś wywinąć żart temu idiocie?
Skinął głową na Latynosa, który zajęty był pochłanianiem kolejnej porcji jedzenia i jednoczesnymi rozmowami z przyjaciółmi, którzy cierpliwie słuchali jego paplaniny. Mimo męczenia, wręcz świergotał radośnie i gdy Gunderson jedynie pomyślała o skutkach podania mu ów eliksiru, aż mimowolnie parsknęła i skinęła głową.
Przyglądała się jak Kogane uśmiecha się zadowolony i układa w głowie plan, który miał zamiar zrealizować w barze, do którego mieli wybrać się następnego dnia.
Jako dobra przyjaciółka chciała go ostrzec przed jego własnymi zamiarami, jednak przypomniała sobie, iż to właśnie przez tych dwóch przygłupów została wplątana w bójkę, była obolała i w dodatku musiała męczyć się ze sprzątaniem gabinetu. Tak wiec odpuściła sobie życzliwości i o mało nie udusiła się ze śmiechu, widząc jak Keith naprawdę wlewa najmocniejszy na świecie eliksir, mieszając go z kremowym piwem, które zamówił sobie Lance. Obserwowała każdy najmniejszy ich ruch; nerwowe mieszanie cieczy, uśmieszki, które wpełzały na twarz Keitha i w końcu pochwycenie przez Lance'a kufla i opróżnienie go kilkoma łykami.
Gdy naczynie było już puste i z cichym klekotem opadło na drewniany blat, zarówno Pidge jak i ślizgon roześmiali się niemal histerycznie i choć była to jednoczesna reakcja, była wywołana z dwóch różnych powodów.
Chłopak pokładał się salwami śmiechu przez myśl, iż teraz coś stanie się jego rywalowi i z pewnością będzie miał z niego niezły ubaw. Może wyrosną mu zwierzęce uszy? Zamieni się w osła? Zmieni postać na coś niezwykle zabawnego? A może będzie pluł ślimakami? To była naprawdę piękna wizja i nie mógł się doczekać aż zacznie się dziać coś ciekawego.
Zaś jego przyjaciółka aż zdjęła swoje okulary i otarła łzy, śmiejąc się z tego jak ogromny błąd popełnił jej towarzysz. Biedaczek jeszcze nie wiedział jak nieznajomość eliksirów zaboli go w tym czasie, który właśnie miał nadejść.
I choć ich reakcje były spowodowane różnymi powodami, oboje czekali na ten sam skutek; aż zacznie się dziać coś ciekawego.
I czekali tak dość długo, gdyż Lance początkowo nie wykazywał żadnych zmian, jednak Pidge dostrzegła je z czasem i to tylko wzmacniało jej rozbawienie.
Zaś Keith? On był jedynie niezadowolony, w końcu nie stało się nic ciekawego, przypadkiem w jego mniemaniu.
- Musiało być przeterminowane lub źle zrobione. Cóż, próbowałem. - Westchnął i wzruszył ramionami, nie wiedząc, na co się skazał.
W końcu amorteńcja, której cały flakon wlał do kufla chłopaka nie była ani źle przyrządzona, ani "przeterminowana". Był jedynie ślepy na jej działanie, jednak do czasu. Niedługo dowie się o wszystkim na własnej skórze. I to aż nazbyt dosłownie.
------------------
Hejka, perełki! Nie spodziewaliście się rozdziału o tak normalnej godzinie, hmm? Yup, ja też nie
Ale jest i jestem z niego nawet całkiem zadowolona i mam cichą nadzieję, że i wam się spodobał c:
Chciałabym wam podziękować za cieplutkie komentarze, które zostawiliście pod ostatnią częścią, straasznie mnie ucieszyły i dały kopa do pisania. Jesteście świetni~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top