Dzień, który zmienił moje życie
Odkąd Alex mnie zauważył, ani na chwilę nie mogłam zrobić swobodnego ruchu, bez ciągłego poczucia, że jestem obserwowana. Cały czas czułam na sobie jego palący wzrok i momentami miałam szczerą ochotę rzucić w niego podręcznikiem, albo czymś znacznie cięższym.
- Phil, obiecaj, że mnie powstrzymasz, jak będę chciała go walnąć w twarz - powiedziałam z powagą.
- Nie wiem czy mi się uda - odrzekł blondyn, śmiejąc się cicho, za co dostał w tył głowy.
Na szczęście, w samą porę zadzwonił dzwonek.
Czym prędzej zaczęłam wrzucać swoje rzeczy do plecaka, lecz i tak mój pośpiech spełzł na niczym, bo zostałam zatrzymana przez panią Stare.
- Taylor, kochanie, oprowadzisz Alexandra po szkole? - To są chyba jakieś jaja.
- Trochę mi się śpieszy... - Próbowałam jakoś się wykręcić, patrząc błagalnie na Philipa, który udawał głupiego. - Mam spotkanie w sprawie nowego numeru gazetki - skłamałam.
Tonący brzytwy się chwyta.
- Ale to w niczym nie przeszkadza! Przecież siedziba redakcji mieści się w drugim budynku szkoły, więc po drodze zdążysz mu sporo pokazać. - Och, no co też pani nie powie!
- No dobrze... - skinęłam, niechętnie głową, spoglądając zdegustowana na nowego członka naszej społeczności uczniowskiej.
Ten, akurat w tamtym momencie okazał się być szalenie zajęty oglądaniem swoich jaskrawożółtych butów do biegania z emblematem firmy Nike.
Chryste Panie, jak on mnie wkurza.
- Alex? - Chłopak podniósł niewinny wzrok na rozanieloną nauczycielkę, która była wprost wniebowzięta , że w połowie drugiego semestru trafiła jej się taka zabłąkana duszyczka. Ona wręcz uwielbiała litować się nad tego typu sierotami. - Tay oprowadzi cię tu i ówdzie, dobrze? - Szatyn kiwnął głową, spoglądając na mnie ukradkiem. - A ciebie, Philip, prosiłabym o poświęcenie mi chwili. Chciałabym omówić z tobą kwestie dotyczące kostiumów do naszej nowej sztuki.
Wspominałam już wcześniej, że Phil był domorosłym krawcem? A o tym, że pełnił także funkcję garderobiany przy każdym spektaklu naszego kółka teatralnego coś napomknęłam? Nie? No to teraz wiecie. Danniels od dziecka interesował się szyciem, a jego rodzice to akceptowali, a nawet dawali mu pieniądze na materiały. Do póki nie skończył 15 lat. Wtedy zaczęli tępić jego "niepokojące hobby", uważając je za gejowskie. To prawda, może zabawa w projektanta mody to nie jest coś iście męskiego, lecz chłopak zdecydowanie miał do tego talent, więc na przekór swoim rodzicielom, nadal rozwijał swoje umiejętności, dzięki czemu stał się w tym piekielnie dobry. Wystarczyło przynieść mu większy kawał płótna, a ten potrafił wyczarować z niego cokolwiek można było sobie zamarzyć. Większość jego ciuchów była własnoręczne robiona, z wyjątkiem jeansów, które uważał za rzecz świętą i potrafił na nie przepuścić wszystkie pieniądze zarobione na drobnych usługach krawieckich, które wykonywał dla lokalnych. Sama dość często wykorzystywałam zdolności swojego przyjaciela, który szył dla mnie wszystkie sukienki na szkolne bale, imprezy rodzinne czy inne okazje. I nigdy nic za to nie oczekiwał w zamian.
Nie dając nawet znać Alexandrowi, wyszłam sfrustrowana przez otwarte na oścież drzwi. Gnałam tak do przodu, utkwiwszy wzrok w wiecznie pokrytej pyłem posadzce, mając nadzieję, że zdążę zniknąć mu z oczu. Nadzieja matką głupich.
- Niezłe masz przyspieszenie. Aż dziw, że z wuefu ledwie wyciągasz na cztery. - Stanęłam jak wryta, słysząc za sobą męski głos, wyraźnie po mutacji.
- A ty dość kiepskie, patrząc na te twoje patykowate nogi - odgryzłam się, nie zmieniając położenia swojego ciała ani o milimetr.
- Czyli to jednak ty! - W życiu nie pomyślałabym, że z barytonu, tak szybko można przejść do pisku trzynastolatki, co uczynił stojący za mną chłopak, który zgniótł mnie w swoich, odzianych swetrem ramionach.
Przez minutę wstrzymywałam oddech, nie potrafiąc przyjąć do wiadomości, zaistniałej sytuacji. Ani mu się nie wyrwałam, ani nie odwzajemniłam jego gestu. Jedynie stałam nieruchomo, próbując otrząsnąć się z szoku, jaki u mnie wywołał, tym niespodziewanym wylewem czułości.
- Jeżeli chciałeś autograf, wystarczyło po prosić. - Odepchnęłam lekko Swanna, strzepując z ramienia granatową nitkę.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że nie zobaczyłem. - Uśmiechnął się zniewalająco, a w jego policzkach pojawiły się identyczne wgłębienia, dokładnie jak u Harry'ego. Ich podobieństwo było tak rażące, że zaczynałam mimowolnie czuć do stojącego przede mną chłopaka, wszystkie negatywne uczucia, które lokowałam do tej pory jedynie w Stylesie, co nie było w porządku, bo póki co, "nowy" nie zasłużył sobie na macosze traktowanie.
- Wow! Jesteś jednym z niewielu - prychnęłam, zakładając ręce na piersi. Mierzyliśmy się nawzajem spojrzeniami. Ja go badawczym, on mnie niedowierzającym. - Długo masz zamiar się tak gapić? W tym tempie nawet na lekcje nie zdążysz, nie mówiąc o zobaczeniu czegokolwiek - podsumowałam, ruszając z powrotem do przodu.
- Racja, już idę! - Podreptał za mną, jak piesek, a ja ledwie powstrzymywałam się od wybuchnięcia śmiechem. Jego głupiutka postawa była nawet urocza.
Jeśli naprawdę jest bliźniakiem Mopa, to chyba spędziłam pół życia z nie tym bratem, co trzeba.
***
Nastała przerwa obiadowa, więc z udręczonym wyrazem twarzy skierowałam się na stołówkę.
Myślicie, że narzekałam na niedobre jedzenie? Skądże! Dania serwowane przez nasze panie kucharki były po prostu niebem w gębie, co powodowało ogromne zainteresowanie wszystkich uczniów (czyt. bezmózgich małpiszonów i tępych jak trzonek od miotły kretynek). A ja, cóż, wolałam trzymać się z daleka, od tego mało inteligentnego towarzystwa, lecz raz dziennie byłam zmuszona spędzić z nimi dwadzieścia minut w dusznym pomieszczeniu, z zaparowanymi oknami, bez alternatywnej ucieczki. Jednym słowem: KOSZMAR.
Do tego wszystkiego dołożył się jeszcze Alex, który wszędzie za mną chodził. Miałam go serdecznie dość i chciałam jakimś podstępnym sposobem się go pozbyć, czego surowo zabraniał mi Philip, nadając mu 'Immunitet Paczkowego Błazna', ze względu na opowiadane przez szatyna (zupełnie nie śmieszne) dowcipy 'puk, puk'.
- Puk, puk - powiedział po raz setny tego dnia Alexander, a ja jęknęłam głośno.
- Kto tam? - wycharczał Phil, już nie mogąc się doczekać odpowiedzi.
- Bananowy! - pisnął Mop nr.2.
- Bananowy kto?
- Bananowy ktoktajl. - Obaj chłopacy wybuchnęli śmiechem, a ja załamałam się nad ich głupotą, pchając drzwi do jadalni. Jak zwykle było tam parno i głośno. Jednak nie długo.
Nie minęło pięć sekund, a cały gwar ustąpił cichym szeptom, co jeszcze bardziej nakreśliło rechot mojego przyjaciela i nowo przybyłego. Dopiero po chwili zdołali zauważyć zainteresowanie, jakie się pojawiło, kiedy tylko we troję przestąpiliśmy próg.
Wszystkie ciekawskie pary oczu skupione były na nas, a raczej na będącym między nami angliku. Zszokowane twarze, rozdziawione usta i wytrzeszczone gały. Tak mniej, więcej to wyglądało, dopóki przez ciche pomruki nie przedarł się jeden, donośny głos.
- Ej, Styles! Masz sobowtóra! - Jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, wszystkie głowy odwróciły się od jednego, niczym niezmąconego stolika, przy którym siedział Harry, opowiadający coś z durnowatą miną, swoim głupim koleżkom.
Z lekceważącą, jak zwykle miną, zwrócił się do "plebsu", omiatając wszystkich wzrokiem, pozostawiając go jedynie na dłuższą chwilę przy Alexandrze, który zdawał się wstrzymywać powietrze. Patrzyli się na siebie w nieodgadniony dla reszty świata sposób, a mi akurat wtedy przypomniał się odcinek 'Pingwinów z Madagaskaru', w którym to Marlenka skonfrontowała się ze swoim złym 'ja'. Czekałam tylko aż Kowalski wyskoczy skądś i strzeli w nich ze swojej dziwnej maszyny.
- Nie macie co ze sobą zrobić? Zaraz zacznę sprzedawać bilety! - Wkroczyłam do akcji, ciągnąc za ramię Alexa do wyjścia.
Zadarłam go do samego składzika na miotły, a ten o dziwo nie stawiał oporów. Kopniakiem zamknęłam drzwi i odwróciłam się twarzą do Lokowatego, który stał dokładnie tam gdzie go zostawiłam.
- Masz zamiar mnie zgwałcić? - rzucił rozbawiony, na co ja wywróciłam oczami.
- Co najwyżej intelektualnie. - Pchnęłam go zdecydowanym ruchem w róg pomieszczenia. - Gadaj, kim tak naprawdę jesteś, skąd mnie znasz i dlaczego jesteś tak łudząco podobny do Harry'ego. - Wymierzyłam w niego oskarżycielsko palec, dysząc ze zdenerwowania jak maratończyk po ukończeniu biegu.
- Nie wiem, czy powinienem ci to już powiedzieć. - Zaczął się jąkać, na co jeszcze bardziej się wkurzyłam.
- Przestań chrzanić, tylko mów!
- OK - wymamrotał - Tak naprawdę nie mam nazwisko Swann, tylko Styles.
- Jesteś jego bratem? - zapytałam słabym głosem.
- Bratem? - sarknął - Harry Styles to mój ojciec, a ty... - Spojrzał na mnie, jakby bał się reakcji, chociaż w mojej głowie i tak już się kotłowało z nadmiaru nowych wiadomości. - Fajnie cię widzieć, mamo.
~*~
Kto się spodziewał, jest mistrzem!
Ogólnie to niezbyt mi się podoba ten rozdział. :(
CC
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top