Dwóch Stylesów, to nawet dla mnie za dużo
Wiecie, co jest gorsze od głupiej suki? Mądra suka. Bo kiedy wredność łączy się z inteligencją, zagrożenie szkolną tyranią się potraja.
Na nieszczęście, naszą placówkę trzymał pod łapą taki właśnie typ zdziry. Diabeł wcielony, we własnej osobie. Blond grzywa, gardzące wszystkimi spojrzenie i usta tak elastyczne, że potrafią się wykrzywić w każdy rodzaj sztucznego uśmiechu, jeśli ich właścicielka uważa daną osobę za wartą jej, "ogromnego" wysiłku. Dodajmy do tego pękający w szwach portfel oraz wpływowego tatusia i mamy Ninę Magee.
Na sam jej widok miałam odruch wymiotny, a stając, czy przechodząc obok, ledwie powstrzymywałam się przed ciągłym wywracaniem oczami. Przewrotny los, niestety zmuszał mnie do częstych spotkań z tą wydrą, twarzą w twarz.
- Hej, Phily. - Dajcie mi mopa, bo muszę wysprzątać swoje tęczowe rzygi. - Cześć, Taylor - dodała blondyna, z przekąsem.
Oj moja droga, nie wkurzaj mnie, bo ci te wymalowane pazury będą musiały posłużyć do samoobrony.
- Fajne okularki - rzuciła kpiąco. - Chociaż naprawdę, nie musiałaś ich zakładać. Twój styl jest wystarczająco "oryginalny". - Zrobiła zajączki w powietrzu, na co jej dwa przydupasy, czyli Lola i Porshia, idiotycznie zachichotały.
- Och, widzisz Nina. - Zdjęłam z nosa bryle i zaczęłam je polerować rąbkiem koszulki. - Tobie też nie jest potrzebny ten dziwkarski ubiór, bo i tak uchodzisz za pannę spod latarni. - Philip aż opluł się kawą. - Proszę, tutaj masz swoje wypracowanie na historię sztuki. - Rzuciłam w górę plik kartek, które pofrunęły nad naszymi głowami i zadowolona wmaszerowałam do budynku.
Kroczyłam tak dumnie z podniesionym czołem, kiedy wpadłam na ostatnia osobę, z którą miałam ochotę mieć do czynienia.
Harold Edward Milward Styles. Szkolna gwiazda, nocne marzenie dziewczyn z jego otoczenia, kapitan naszej drużyny footballowej*, najlepszy tyłek w całym liceum, z czym niechętnie się zgadzałam, bo w istocie, pośladki miał lepsze niż niejedna fitness girls, w czym przekonywał mnie ich codzienny widok, przez szyby klasy matematycznej, kiedy "chłopcy" mieli rozgrzewkę na bieżni (tylko nie bierzcie mnie za jakąś napaloną, siedziałam w tym czasie na lekcji, przy oknie, dlatego miałam tą wątpliwą przyjemność podziwiania spoconych facetów w nieprzyzwoicie przylegających spodniach), ale przede wszystkim chłopak królowej Niny. Tak widziała go większość.
Dla mnie był to wróg numer dwa, którym stał się po powrocie ze swojej rodzimej Anglii, gdy odsunął mnie dalej niż za margines, puszczając w niepamięć lata dzieciństwa, kiedy to Harry'ego nie było bez Taylor i na odwrót. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że przez niespełna dwadzieścia cztery miesiące tak bardzo się ode mnie oddalił, niemal zapomniał o moim istnieniu. Może w UK zrobili mu pranie mózgu? Niewykluczone. Biorąc pod uwagę, że był wtedy głupkowatym podrywaczem, męską dziwką i zadufaną w sobie, egoistyczną świnią, wizja agitacji nie wydawała się już taka odległa.
- No... Cześć, Taylor? - Zrobił pytającą minę, na siłę udając niewzruszenie, co było kompletnie bezsensowne, bo mimo rozłąki, nadal potrafiłam czytać z niego, jak z otwartej księgi. Był wyraźnie zakłopotany, ale tylko ja to zauważyłam.
- No cześć, Haroldzie? - Zmałpowałam jego wyraz twarzy i nie omieszkałam świdrować go spojrzeniem, wykorzystując fakt, że byłam od niego niższa o zaledwie 3 centymetry.
- Przestań mnie tak nazywać, wiesz, że tego nienawidzę - syknął cicho.
- Cóż, przez trzy lata można wiele zapomnieć, panie Ptaszku - powiedziałam, pociągając za szlufkę jego obcisłych jeansów, tuż nad kroczem, na co wciągnął ze świstem powietrze, a ja tłumiąc wybuch złowieszczego śmiechu, poszłam w stronę sali do języka angielskiego.
- Ej, Swift! - Zatrzymał mnie wrzask. - Uważaj sobie - napomniał mnie Harry, a wtedy nie wytrzymałam i ryknęłam, na co przez jego twarz, także przemknął cień rozbawienia, zostawiając na dłużej zagadkowy uśmieszek.
- Czy mnie, aby oczy i uszy nie mylą? - Mój przyjaciel jak zwykle pojawił się znikąd. - Panna Styles-to-gnida rozmawiała z własnej woli z "mopowatym"?
- A co, to grzech? - Przytuliłam ramieniem Dannielsa, zrzucając na niego połowę ciężaru swojego ciała.
- Chyba nie, aczkolwiek na usta ciśnie mi się coś innego. - Podjął trud wleczenia nas obojga, aż do ostatnich drzwi tej kondygnacji.
Akuratnie Philip strzepnął mnie ze swoich barków, kiedy zadzwonił dzwonek i razem z paroma innymi, znajomymi ludźmi weszliśmy do środka, żeby zająć miejsca.
Nasza szurnięta anglistka, jak zwykle wpadła pięć minut spóźniona, lecz nie sama. Za jej plecami mignęła mi jakaś postać, ale natychmiast zniknęła w kantorku.
- Witajcie, moje skarbeczki! - Zaczęła z typowym dla siebie entuzjazmem. - Mam dzisiaj dla was małą niespodziankę, a mianowicie... Poznajcie waszego nowego kolegę! - Jak za machnięciem magicznej różdżki, zza drewnianej powłoki wyłoniła się tak hucznie zapowiadana osoba. Nagle wszelkie szmery i szepty ucichły, a wszyscy zebrani zdali się wstrzymać oddech.
Oto przed nami stała wierutna kopia Harry'ego.
Ze zdziwienia przetarłam szkła, nie dowierzając temu co widzę. Chłopak, który stał zakłopotany na środku klasy, to była dosłownie skóra zdarta ze Stylesa. Od oryginału różniła go jedynie odrobinę krótsza fryzura, bledsza cera i lżej rozbudowana figura. Nie potrafiłam określić czy także był wytatuowany, bo jego ramiona zasłaniał czarny sweter.
- Alex, przedstaw się, proszę. - Nauczycielka przerwała tą dziwnie głośną ciszę, uśmiechając się pokrzepiająco w stronę nowo przybyłego.
- Umm... - Zająknął się, strzelając palcami. - Nazywam się Alexander Sty... Swann i przyjechałem z Anglii na wymianę.
Nie no, czy to są jakieś jaja?! Facet wyglądający dokładnie jak mój wróg numer dwa, przyjeżdża z Wielkiej Brytanii na wymianę i to ma być przypadek?! Czy możliwym jest, żeby mop miał bliźniaka? Może rodzice przez lata ukrywali go, bo był niebezpieczny dla otoczenia, albo chory psychicznie?
Zerknęłam ukradkiem na rozdygotanego jegomościa, który wodził bezwiednie wzrokiem po klasie, jakby szukając drogi ucieczki.
Nie. Na pewno nie. Jest zbyt uroczy, żeby można posądzić go o coś takiego. Już prędzej Haroldowi bym zarzuciła podobne rzeczy.
- I pięknie! - Najstarsza w naszym towarzystwie kobieta ochoczo klasnęła w dłonie. - Teraz niech każdy powie o sobie parę słów. Zaczynami od ostatniej ławki przy ścianie. - Odetchnęłam z ulgą, bo siedziałam przy ostatnim stoliku obok okna. Będę mieć czas na ochłonięcie.
- Phils... Uszczypnij mnie - szepnęłam do siedzącego obok.
- Miałem poprosić o to samo, Tay. - Popatrzyliśmy po sobie i pstryknęliśmy się nawzajem w prawe policzki.
- Nie pomogło. Dalej mam zwidy.
- Ja też - odparłam, spoglądając na to, jak Anglik reagował na przedstawiające się osoby.
Czasem kąciki jego ust delikatnie drgały ku górze, ale w większości przypadków marszczył zabawnie brwi, jakby chcąc sobie coś przypomnieć. Dokładnie jak oryginał.
Aż w końcu nadeszła chwila na mnie. Wstałam z krzesła, lekko się ociągając. Czułam się idiotycznie. Jak w jakimś teleturnieju.
- Nazywam się Taylor Swift i jestem redaktorką naczelną licealnego czasopisma. - Zabrzmiałam jakbym właśnie była przesłuchiwana na komisariacie policji, więc postanowiłam pójść za przykładem reszty i wtrącić coś o swoim hobby. - Interesuję się literaturą i mam gadającą papugę. - Wątek, który miał być śmieszny, został skwitowany paroma prychnięciami, lecz nie ze strony głównego zainteresowanego.
Ten stał wpatrując się na mnie tak, jakbym była świętym graalem. Jego szafirowe, błyszczące oczy, chciały mnie przeniknąć, a ja opadłam zmrożona na siedzenie.
- Phil... - złapałam kumpla za kolano.
- Tay... - zdublował mój gest.
- Jednego znosiłam, ale obaj, to ponad moje siły.
*chodzi mi o rugby, oczywiście
~*~
Hej!
Kurczę blade, nie wiecie nawet jaką przyjemność sprawia mi pisanie tego ff!
Wyjeżdżam jutro na tydzień nad morze i nie pojawi się z tego powodu w ciągu 7 dni żaden rozdział.
Całuski,
CC
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top