~2~
Zgrzyt otwieranej przyczepy przeciął powietrze, a uszy skarogniadego konia momentalnie się uniosły. Ciemne oczy dokładnie przyglądały się każdemu detalowi otoczenia oraz nowych ludzi, którzy z wielkim zapałem garnęli się do wyprowadzenia ogiera z koniowozu. Gwałtowne i przeraźliwie głośne rżenie rozcięło otoczenie, a kopyta zastukały o metalową rampę.
- No niezły.. Ile dałeś? - Zapytał Dylan, mężczyzna trenujący niemalże każdego konia w tej stajni.
- Hah.. Powiem tylko tyle, że był wart swojej ceny. Pewnie napiszą o nim w gazetach.
- Przyznaj się, Twoja żona Cię zamorduje.
- Wyłożyłem dziewięćset pięćdziesiąt tysięcy dolarów - powiedział niepewnie Luke, który zaczął bawić się końcówką smyczy od kluczy.
Dylan spojrzał na mężczyznę jakby był obłąkany i zrobił krok w stronę niecierpliwiącego się bezimiennego konia. Położył swoją dłoń na gładkiej sierści, którą pokryta była dumnie wygięta szyja wierzchowca. Skóra gniadosza lekko zadygotała, a chrapy ogiera zwróciły się w stronę trenera. Skarogniady folblut gwałtownie nabrał powietrza i spiął się, by po chwili wykonać efektowny skok w przód, co zdecydowanie było oznaką tego, że jest zmęczony i chciałby mieć chociaż chwilę odpoczynku.
Krótki rozdział, ale tylko i wyłącznie dlatego, że nie mam żadnego pomysłu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top