30. 08. 1985


Drogi pamiętniku... już po wszystkim. Leżę w szpitalnym pokoju z moim małym, ślicznym chłopczykiem.
Jego blond grzyweczka i jasne oczka choć budzą we mnie przykre wspomnienia— są najwspanialszym widokiem jakiego nie miałam od dawna.
Moje małe słoneczko.

Trzymają mnie w tym szpitalu już długo, nie wiem po co. Wcześniej, po tym jak urodziłam, zabrali moje dziecko na badania.
A ja usnęłam zmęczona po próbie, zresztą udanej, rodzenia bez żadnego znieczulenia.
Po prostu nie mogłam.
Chcieli mi podać morfinę, ale kategorycznie się nie zgodziłam.
Wiedziałam, że na tym by się nie skończyło. Znowu.

Teraz wreszcie mam je przy sobie, pierwszą godzinę.
Nie wiem co robić.
Nie mogę uwierzyć, że po tylu godzinach męki, mój skarb w końcu jest na świecie.

Tak się bałam.
Miałam go urodzić dziewiętnastego, ale nawet wody mi nie odeszły. Dzień później Mike po kłótni, zawiózł mnie do szpitala.
A jeśli o niego chodzi, siedział przy mnie dość długo. Na tyle by zostać wygonionym przez pielęgniarkę, gdy skończyły się godziny dla odwiedzających.
Zanim wyszedł, zapytał mnie o imię.
To takie proste, prawda?
Nie dla mnie.
Nawet nie mogłam wydusić słowa.
Nadal myślę nad imieniem dla mojego synka.
Synka... hm, taak. Miała być córeczka, jednak ginekolog się pomylił.
Tak byłoby prościej.

Tak strasznie mi o nim przypominasz syneczku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top