Rozdział VI


Astrid wróciła do domu bardzo późno. Po kłótni z Czkawką wzięła Wichurę i poleciała w siną dal. Nawet nie wiedziała, gdzie leci, dopóki lotu nie przejęła sama smoczyca. Kręciła się wokół maleńkich, niezamieszkanych wysp. Blondynka zaś łkała głośno, nie mogąc uspokoić szalejącego serca i jego bólu. Modliła się do Odyna o pomoc, o siłę, by przetrwać. Jednak nic nie pomagało... Wojowniczka przytuliła się więc do szyi przyjaciółki, ciesząc się, że może przy niej być...

Był środek nocy, gdy Wichura postanowiła zawrócić. Nie chciała patrzeć jak jej pani cierpi, więc wylądowała na starej plaży na Berk, a następnie wyrwała kilka małych drzew, by rzucić je na jeden stos, który zapłonął żywym ogniem. Opiekuńcze skrzydło samicy spoczęło wokół wątłego ciała blondynki. Wojowniczka uśmiechnęła się na ten gest i mocno wtuliła się w ciepły brzuch przyjaciółki. Od razu po czuła się lepiej. Przynajmniej ktoś się o nią troszczy.
- Powinniśmy wrócić do domu - wyznała po kilkunastu minutach Astrid. I choć było jej niezmiernie wygodnie tuż obok przyjemnego ciepła ognia i wparcia Wichury, musiała wrócić do domu, by zmyć z siebie błoto i odświeżyć się. Nie chciała narobić dodatkowych problemów matce, która nienawidziła bałaganu, który robiła Astrid czy też Bjorn.
Wojowniczka powstała z ciężkim sercem. Zachwiała się przez sekundę z powodu niewyobrażalnego zmęczenia, lecz ustała na nogach. Wspięła się wolnymi ruchami na grzbiet śmiertnika. Bolały ją mięśnie, a oczy zamykały się pod wpływem ciężaru snu. Dziewczyna położyła głowę na zimnej szyi przyjaciółki i odleciały w kierunku centrum wioski. Na szczęście lot trwał dosłownie minutę. Wichura wylądowała tuż obok swego niedużego domku. Pomogła następnie zejść Astrid, która chwiejnym krokiem doszła do drzwi swojej chaty. Nacisnęła starą klamkę i pchnęła cicho drewniane drzwi. Na środku pomieszczenia stało nadal palące się palenisko. Blondynka rzuciła szybko okiem na idelany porządek panujący w salonie. Breena zawsze była perfekcjonistką do bólu. Nie przepuściła nawet okruszowi chleba na stole. Wszystko musiało być wyczyszczone w najmniejszym detalu. Astrid zdjęła ledwo buty i na przedziurawionych skarpetkach przeszła przez schody, dostawszy się na końcu do swojej sypialni. Kiedy weszła do niej, skierowała swe kroki do niewielkiej łazienki, która była tylko i wyłącznie dla niej. Nalała do balii zimną wodę i wskoczyła do niej. Nie dbała już nawet, aby ją podgrzać. Szybko się umyła i owinęła ręcznikiem, a kiedy jej skóra powoli wysychała, nałożyła na siebie koszulę nocną, spodnie z owczej wełny i wełniane skarpetki. Było jej niezwykle zimno, więc wskoczyła pod futro i dodatkowy koc. Przez chwilę nie myślała o Czkawce i o tym, co się zdarzyło kilka godzin wcześniej. Nie sądziła nigdy, że taka sytuacja kiedyś będzie miała miejsce. Że coś jednak rozłączy ją i Haddocka. Była przekonana, że uczucie, które ich połączyło, będzie się samoistnie zażyć. A oni będą mogli pogrążyć się w nim bez żadnych obaw. Hoffersonówna wytarła świeże łzy, kuląc się w łóżku jak małe, strachliwe dziecko. Jej mokra głowa przytuliła się do niedużej poduszki. Po raz ostatni dziewczyna spojrzała w przerażająco ciemną noc. Zamknęła w końcu oczy, chcąc, by sen przyszedł natychmiast. I tak się stało. Astrid była tak wykończona, że gdy  tylko zamknęła oczy.  odpłynęła w krainę snów...

Następne dni były gorsze niż przypuszczała. Nie dała rady skupić się na żadnym zadaniu. Astrid nie chciała budzić Wichury - smoczyca również potrzebowała porządnego odpoczynku, więc blondynka zabrała się za sprzątanie, którego i tak nie było wiele. Wszystko zrobiła Breena, która kręciła się teraz w kuchni w poszukiwaniu składników do zupy. Jej córka siedziała bezczynnie w pokoju, przeglądając stare rzeczy, które nagromadziły się przez jej całe życie. Wśród nich był jej stary, podarty pamiętnik. Okładka była wykonana ze skóry jakiegoś gada. Astrid sądziła, że była to skóra węgorza olbrzymiego, na które lubił polować Finn Hofferson. Dziewczyna nie zajrzała jednak do środka pamiętnika. Odłożyła go na dno koszyka i przykryła wiklinowym wekiem. Blondynka czuła się zagubiona jak nigdy dotąd. Najczęściej w takich sytuacjach rozmawiała z Czkawką. Wiedziała, że chłopak jej pomoże. Zawsze miał w zanadrzu coś, co pozwalało jej się uspokoić. Jednak teraz była zdana tylko na siebie. Obiecała Haddockowi, że przemyśli sprawę. Oboje przeczuwali, że ich związku stoi pod wielkim znakiem zapytania. Kochali się. Ale czy to wystarczyło? Może Astrid dramatyzowała?
- Gdyby uczucia były łatwe... - Westchnęła do siebie, rzucając się plecami na nieduże łóżko, które zaskrzepiło niemiło. Przez długą chwilę wpatrywała się w drewniany sufit, a potem wstała gwałtownie. Nie chciała marnować dnia na użalanie się nad sobą. Zeszła więc szybciutko na dół. Breena zamiatała właśnie kuchnię, a ojciec naprawiał drzwi od szafki.
- Nie powinnaś być na treningu? - Rzucił od razu Brojn, będąc zaskoczony widokiem córki w domu. Dwudziestolatka wzruszyła mimowolnie ramionami.
- Musiałam zrobić sobie przerwę - rzuciła tylko, siadając obok ojca. Zaczęła mu pomagać w naoliwieniu zawiasów małych drzwiczek. Wojownik nie był zadowolony, że Astrid opuściła ćwiczenia, lecz nic nie powiedział. Zauważył kiepską kondycję jeźdźczyni. Była naprawdę bladą i choć wydawało się, że gorzej być nie może, z dnia na dzień blondynka traciła siły. Żadne z rodziców jednak nie reagowało, choć Astrid wcale się nie dziwiła. Zawsze była samowystarczalna i niezależna. Do szczęścia wystarczali jej przyjaciele, troszczący się o wojowniczkę wystarczająco dobrze.
- Masz wszystko przygotowane na turniej? - Zapytała ni stąd ni zowąd Breena. Dziewczyna otrząsnęła się z zamyślań, spoglądając na matkę jakby zobaczyła ducha.
- Tak, muszę tylko naostrzyć topór - wymruczała, podając ojcu oliwę, która następnie znalazła się na zawiasie.
- To idź do Pyskacza. Przy okazji odbierz od niego noże.
Blondynka powstała bardzo niechętnie. Nie chciała wychodzić z domu. Mogło by to się skończyć spotkaniem Czkawki, którego nie chciała widzieć. Wzięła jednak swoją ulubioną broń wiszącą  tuż obok kominka. Chwilę później wyszła z chaty.
Nie przypuszczała, że pogoda może być taka piękna w taką porę roku, która najczęściej była burzowa, chłodna i deszczowa. Do kuźni ruszyła na piechotę, a Wichura wybyła zapewne na małe polowanie. Hofferson przeszła niedaleko domu wodza, ciesząc się, że nie spotkała w pobliżu Czkawki czy Stoicka. W przeciwieństwie do rodziców Astrid, ojciec Czkawki zapewne już wiedział o kłótni narzeczeństwa. Po kilku minutach jeźdźczyni dotarła do kuźni Pyskacza. Kowal wynucał pod nosem jakąś skoczną melodię, podskakując do niej radośnie.
- Hej, Pyskacz - przywitała się miło, chowając smutek za sztucznym uśmiechem. Kowal oderwał się od swojej pracy, spoglądając na swego gościa. Uśmiechnął się na widok swojej ulubionej wojowniczki.
- Witam panienkę! -  zawołał wesoło, przywołując do siebie Astrid ruchem ręki. Dziewczyna weszła śmiało do środka kuźni Pyskacza.
- Co cię sprowadza? - Zapytał uprzejmie.
- Chciałabym naostrzyć ten topór i odebrać noże mamy.
Wyjaśniła. Mężczyzna wziął do zdrowej ręki broń Astrid i odłożył go na moment, by przejść w głąb swojego królestwa. Przyniósł szkatułkę, w której spoczywały sztućce Breeny.
- Topór na zaraz? - Zapytał, oglądając uważnie brzeg ostrza.
- Nie. Widzę, że masz dużo pracy. Przyjdę jutro - oznajmiła, nie chcąc naprzykrzać się przyjacielowi. Kowal odparł coś pod nosem i znikł za zasuwaną skórą niedźwiedzia, by odgrodzić się od ciekawskich oczu ludzi. Astrid odwróciła się więc z zamiarem odejścia do domu. Serce zabiło jednak dwa razy mocniej, kiedy krok przed nią zjawił się Czkawka, którego starała się unikać od kilku dni. Nie ruszyła się przez moment, jakby bała się jego jakiejkolwiek reakcji. Nie odważyła się spojrzeć mu w oczy przez długą chwilę. Zaczął Czkawka, robiąc kolejny, mały krok w jej stronę.
- Chciałem z tobą porozmawiać wiele razy...- Chrząknął. Blondynka skrzywiła się na te słowa. Bolało ją spotkanie z nim. Jeszcze nie chciała poruszać tematu, który wodził po jej głowie dzień w dzień.
- Potrzebuję czasu - przerwała. Podnosiła głowę, spoglądając na niego ze strachem. Przez chwilę Haddock miał wrażenie, że ona się go boi. Wziął głęboki wdech, rozglądając się wokół.
- Chcesz ze mną zerwać? - Spytał wprost, ale już na nią nie patrzył. Nie potrafił. Wojowniczka otworzyła szeroko usta. Nie powiedziała nic. Jednak była zbyt rozdarta, by zaprzeczyć. Jeździec zmarszczył czoło, czując narastającą frustrację. Zaczął mieć pretensje do Astrid. Nie mógł pojąć jej dziwnego zachowania.
- Cóż, może w ogóle nie powinniśmy być razem? - Warknął do dziewczyny, która miała spuszczoną głowę. Czuła się jak małe dziecko, nad którym krzyczy wściekły rodzic. Po chwili blondynka odeszła w swoją stronę. Niosła ciężar złamanego serca i nie wiedziała jak je poskładać.

Do domu wróciła tak szybko, jak tylko potrafiła. Nawet nie zauważyła, że jej dłonie zaciskały się mocno na niewinnej skrzynce, w której brzęczały noże Breeny.
- Astrid? - Usłyszała głos swojej matki. Ruszyła więc z miejsca, przechodząc z małego przedpokoju do kuchni. Położyła na stole skrzynkę i wzięła z blatu kubek, by nalać wody.
- Co się z tobą dzieje? - Zapytała wprost pani domu, zaprzestając sprzątania. Chwyciła ręcznik w dłoń i podparła się o wąskie biodra. Astrid rzuciła okiem na swoją matkę. Jak zawsze niezadowolona - pomyślała Hoffersonówna. Wzruszyła jednak ramionami. Co miała odpowiedzieć komuś, kogo ledwo zna?
- Nic, co by cię interesowało - w końcu rzuciła oschle. Zły humor przez spotkanie Czkawki zaczął się jej udzielać, choć była przekonana, że prędzej rzuci się na poduszkę, wypłakując oczy niż będzie chodzić podenerwowana.
Breenie jie spodobał się ton córki. Zmarszczyła jasne czoło.
- Nie tym tonem. Zapominasz, że rozmawiasz z własną matką - odparła zła gospodyni. Jeźdźczyni Wichury skrzywiła się. Ta kobieta chyba nie wie, co to znaczy być matką.
- Lepiej weź topór i idź potrenować. Świeże powietrze dobrze ci zrobi - powiedziała Breena, kiedy pomiędzy kobietami zapadła cisza.
Hoffersonówna fuknęła cicho i nie chcąc pogrążać się w tej bezsensownej rozmowie dalej, wyszła z kuchni. Nie wzięła jednak swojej broni. Ubrała za to buty, chwyciła swoje grube futro i z hukiem zamknęła za sobą drzwi domu. Była coraz bardziej wściekła i chyba tylko lot z ukochaną przyjaciółką mógł pomóc...

Astrid oddała się w ręce Wichury, która wiedziała, gdzie leci. Smoczyca fruwała nad stawami na południe od Berk. Lądy w tej części Archipelagu były małe i zazwyczaj piaszczyste. Blondynka kojarzyła te miejsca, gdyż kiedyś przylatywała tu z Czkawką by pobyć sam na sam. By móc w spokoju oddać się pieszczotom, namiętnym pocałunkom i nie słyszeć docinków Sączysmarka.
- Wracajmy, mała. Zbiera się na deszcz - westchnęła. Nie było zbyt późno, ale wieczór był szary, gdzieniegdzie pojawiły się gwiazdy. Śmiertnik zaskrzeczał miło, a pysk Wichury ułożył się w uśmiech. Gad zawrócił więc, kierując się na Berk. Astrid, już w dużo lepszym humorze, wylądowała obok swojego domu. Jak zawsze, wyciągnęła ze spiżarni kosz pełen ryb i pozwoliła Wichurze delektować się kolacją w spokoju. Wojowniczka weszła następnie do domu. Uśmiechnęła się nawet, czując zapach ulubionej herbaty z goździkami. Zdejmując wolno buty, usłyszała nagle głos matki. Breena zastukała przypadkowo talerzami, kładąc je na stół.
- Musisz porozmawiać z Astrid - rzuciła nagle kobieta. Bjorn podniósł wzork znad czytanej przez niego książki. Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, co ma na myśli jego żona.
- Coś się stało? - Zapytał zaskoczony. Breena usiadła naprzeciw męża, poprawiając przy okazji wazon z wczesnymi, polnymi kwiatami, które przynosiła tamtego ranka jej znajoma.
- Staje się nieznośna. Sam zauważyłeś, że opuszcza treningi. Jak tak dalej pójdzie, to nie ma co myśleć o turnieju - fuknęła zdenerwowana, gestykulując przy tym zanadto rękami. Bjorn westchnął ciężko, nadal słuchając żaleń żony.
- Jestem na skraju wytrzymałości z tą dziewuchą - mówiła dalej, nawet nie zdając sobie sprawy, że kilka metrów dalej, za ścianą w przedpokoju stała Astrid, słuchając uważnie każde słowo.
- Wiesz, że ona taka jest - Bjorn próbował uspokoić zszargane nerwy Breeny.
- No i co z tego? Powiedz, jaki mamy z niej pożytek? Nie pomaga w domu, nie zarabia na własne utrzymanie. Nawet nie potrafi znaleźć odpowiedniego męża z majątkiem. Jedynie, co ta dziewucha wyprawia to bawienie się z tym obrzydłym gadem i lata niewiadomo gdzie. Ja, mając osiemnaście lat, wyszłam za mąż i byłam w ciąży. A Astrid? Ona najwidoczniej ma to gdzieś i nie rozumie, że za jakiś czas żaden mężczyzna nie będzie jej chciał.
- Nie uważasz, że przesadzasz? - Spytał miękko Bjorn. Poparzył w oczy żony, która prychnęła pod nosem. - Poza tym, jest zaręczona z synem wodza. To dobra partia.
- Mówisz o tym kalece? Błagam cię. Przecież ten chłopak nawet w połowie nie przypomina mężczyzny, a już na pewno nie wygląda jak syn wodza. I ty godzisz się, żeby twoja córka miała za męża takie coś?

Astrid nie mogła uwierzyć w to, co słyszała. Miała przeczucie, że Breena nie znosi jej narzeczonego, ale żeby w takim stopniu? W głosie matki nie słyszała nic poza czystą nienawiścią...

- To jej życie, Breeno - odparł jak zawsze ze stoickim spokojem Bjorn. Jednak jego żona ani śniła go posłuchać.
- Też mi życie. Nie rozumiem, gdzie popełniłam błąd, wychowując ją. Miała zostać wojowniczką, jak każdy z twojej rodziny, mężu, z Hoffersonów! Nie muszę ci chyba przypominać, że twój ród wywodzi się od najlepszych z najlepszych? A Astrid wszystko psuje! Jest niczym innym jak pijawka, która niczego nie potrafi dobrze zrobić! Wstydzę się, że jest moją córką!

Ostatnie słowa Breena niemal wykrzyczała. A Astrid? Stała nieruchomo w korytarzu, przyjmując wszystko, co usłyszała. Jeszcze nigdy wcześniej nie była świadkiem takiej rozmowy. Pękło jej serce, gdy dotarło do niej, że nie jest nikim ważnym dla rodziców. Że nie potrafili, a przede wszystkim Breena, zaakceptować ją taką jaką jest...

Że tak naprawdę nie jest kochanym dzieckiem, które ponoć zawsze zasługuje na nieograniczoną miłość rodziców. Nie zyska od nich nawet krzty szacunku, dopóki czegoś wartościowego nie osiąganie...

Bjorn mówił coś do żony, ale Astrid już nie słuchała. Nie wiedziała, czy po prostu wyjść z domu, czy wejść do kuchni i odpowiedzieć równie kilka szczerych, bolesnych słów. Wytarła drżącą ręką łzy i wzięła głęboki wdech, próbując objawić swoją obecność. Czuła pulsujący ból w piersi, jakby niemal wyrywało jej słabe serce. Wystarczyły jej już kłótnie z Czkawką...
Nie minęło dziesięć sekund, gdy Astrid wyszła ze swojej kryjówki. Stanęła kilka metrów przed ludźmi, którzy uchodzili za jej rodzinę. Popatrzyła na nich z bólem i nagle nie potrafiła powiedzieć tego, co chciała. Jej myśli uciekły, gdy patrzyła na pełne zaskoczenia twarze Breeny i Bjorna.
- Powinniście mieć odwagę i powiedzieć mi to w twarz, a nie obgadywać za plecami - Wyszeptała, czując jak jej serce kruszy się po raz kolejny tego złego dnia.
- Słyszałaś wszystko...? - Przeraził się Bjorn, rzucając krótkie spojrzenie żonie. Breena jednak milczała.
Astrid skinęła głową. Wytarła płynącą po policzku łzę.
- Mogliście mnie oddać innej rodzinie. Byle gdzie. Nikt nie kazał wam trzymać dziecka na siłę, skoro mnie nie chcieliście - oznajmiła z bólem. Nie hamowała już łez. Słona ciecz wolno toczyła się po twarzy wojowniczki, wydrażając przy tym dziurę w sercu.
- Astrid... - Jej ojciec wstał delikatnie z krzesła, chcąc podejść do córki.
- Nie tłumacz się - zatrzymała go ruchem dłoni. Westchnęła ciężko, zaczynając płakać jak małe, przerażone dziecko.
- Nie będę wam już przeszkadzać - ruszyła na górę w celu spakowania swoich rzeczy. Zatrzymała się na moment. - I nie musicie bać się o swoje nazwisko. Nie będę je już więcej hańbić.

Astrid wytarła jako tako mokre policzki, idąc żwawo w stronę domu Haddocków. Serce pękło ponownie, gdy pomyślała znów o słowach Breeny. Dziewczyna zapłakała żałośnie. I choć starała się powstrzymać od jęków rozpaczy, nie zdołała stłumić w sobie maleńkiego krzyku. Zatkała więc usta dłonią i przyspieszając, niemal biegnąc, obrała kierunek do chaty wodza. Miała nadzieję, że zastanie Czkawkę. Pomimo tego co ostatnio przeszli, czuła, że chłopak jej nie odtrąci. Nie w takiej chwili, gdy potrzebowała go bardziej niż kiedykolwiek. Jeszcze nigdy w jej całym, krótkim życiu, nie czuła się tak zniszczona, tak złamana od środka na milon kawałków, które raniły ilekroć wojowniczka pomyślała o rodzicach. Nawet nie zauważyła, gdy dotarła do domu Haddocków. Niemal przegapiła ich dom, więc cofnęła się o kilka kroków. Zanim zapukała, szybkim, niemal brutalnym ruchem pozbyła się nieco widocznych łez. Założyła również kaptur, aby Czkawka nie rozpoznał jej smutnej miny i bólu w oczach. Wzięła głębokie wdechy i stanąła nieśmiało na zniszczonych schodkach prowadzacych do domu wodza Berk. W końcu zebrała się na odwagę i zapukała cicho. Ucieszyła się, gdy usłyszała charakterystyczny stukot metalowej części o drewnianą posadzkę. Nie chciała pokazywać się Stoickowi, gdyż od razu zacząłby wypytywać, co się stało. Uwielbiała wodza, szanowała, ale nie była z nim na tyle blisko, by mówić o tak prywatnych sprawach. Mimo że mieli kiedyś zostać rodziną.

Chyba.

- Astrid? - Głos pełen zdziwienia kazał dziewczynie podnieść wzrok. Poprawiła szybko swoją grzywkę, zakrywając nią duże, niebieskie oczy. Chrząknęła delikatnie. - Co ty tu robisz?
Wojowniczka zbierała się na odwagę, by prosić go o pomoc. Przecież Czkawka nie zawodził nigdy. Nie kiedy chodziły o delikatne sprawy.
- Chciałam porozmawiać...- Wyszeptała ledwie słyszalnie. Haddock podniósł brew, czując, że coś się święci i zapewne nie spodoba mu się to. Poznał już po głosie Hoffersonówny, że coś wisiało w powietrzu. Zamknął za sobą cicho drzwi, wpychając do środka Szczerbatka, który zaciekawiony chciał wyjść za przyjacielem.
- Nie wiem, czy ja chcę z tobą rozmawiać - rzekł rzeczowo, zakładając ręce na klatkę piersiową. Zmierzył Astrid od stóp do głów, dziwiąc się nieco, że jej cała głowa i twarz są zakryte.
- To nie chodzi o nas - wydukała cichutko, czując jak znów traci nad sobą panowanie. Tak strasznie bolało ją serce. Nie potrafiła nagle wydobyć z siebie cienkiego głosiku wołającego o pomoc.
- Więc o co? - Fuknął. Był zniecierpliwiony i nie miał ochoty rozmawiać z niemal byłą narzeczoną. Podsumowując ostatnie wydarzenia, kłótnie i rozmowy nie wiedział na czym on i dziewczyna stoją. Czy w ogóle są jeszcze razem?
- Mam pewien problem...
- Jak każdy - przerwał jej. Nie czuł się winny, że odnosi się do niej takim tonem. I choć zawsze traktował ją w łagodny, cudowny sposób teraz nie pokazywał nawet grama litości czy współczucia. Astrid podniosła wzrok i poparzyła na niego. A więc jednak nie chciał jej wysłuchać. Może to była jej wina? Też nie traktowała ostatnio Czkawki ulgowo. Łudziła się, że przychodząc do niego, otrzyma wsparcie, którym zawsze ją darzył, nawet jeśli świat walił im się na głowę.
- Przepraszam, że... Że przyszłam. Zapomnij o tym - wzruszyła ramionami i objęła się nagle, czując chłód. Nie była pewna czy to przez złamane serce czy przez nadchodzący wiatr.
Astrid zeszła wolno ze schodów, czując się obserwowaną przez Czkawkę. Chłopak zmarszczył czoło, chcąc przez sekundę podbiec do niej i ją przytulić. Ale powstrzymał się. Przypomniał sobie o tym, jak widział ją w objęciach Eryka i zewsząd ogarnęła go ponowna złość na Hoffersonównę, która zatrzymała się jednak, przypominając sobie o czymś. Trzymała coś w sakiewce przyczepionej do paska od skórzanej spódnicy. Położyła tam rękę i odpięła guziczek, by następnie wziąć do ręki naszyjnik. Dostała go od Czkawki rok temu. Na zaręczyny. Teraz chyba nie miał już żadnej wartości. Westchnęła ponownie i czując łzy w oczach wolno odwróciła się w stronę jeźdźca nocnej furii. Nadal stał przed drzwiami swego domu i obserwował ją. Zacisnęła mocno zęby i oczy. Nogi jakby same zawróciły do Haddocka. Astrid wspięła się na kilka schodków i stanęła niemal twarzą w twarz z Czkawką. Wyciągnąła jego dłoń, ku zdziwieniu młodego mężczyzny, wściskając  coś do jego szorstkiej dłoni. Posłała mu w końcu słaby uśmiech i odeszła w nieznaną stronę. Kiedy zniknęła jeźdźcowi z oczu, zerknął na to, co trzymał w dłoni. Serce roztrzaskało mu się na tysiąc kawałków, widząc nieduży wisiorek, który miał symbolizować jego los złączony z losem Astrid. Lecz teraz nie było już niczego. To był ich koniec, a żadne ze stron nie potrafiło walczyć o siebie nawzajem. A może nie chcieli? W każdym razie, wybór, który wybrali rozdzielił ich życia. Dawne, piękne dla uszu i serca słowa oraz obietnice młodych, odbijały się echem w ich głowach. Lecz pomimo to, nic nie potrafiło wskrzesić tego, co oboje zniszczyli.

I jak wyszło? 😏 Mam nadzieję, że wystarczająco dramatycznie 😂

Do następnego ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top