Rozdział VIII

Jak się okazało, Astrid dopadło zapalenie płuc. Eryk przestraszył się nie na żarty, bowiem ta choroba była niezwykle śmiertelna. Gothi jednak uspokoiła młodzieńca, pisząc jak zawsze na piasku, że dostępne medykalia są skuteczne, a Astrid jest silna na tyle, by w miarę szybko wrócić do pełni sił. Nie było jednak wiadome, czy dziewczyna wystartuje w turnieju, który miał się odbyć już za niecałe cztery tygodnie. Póki co, najważniejsze było jej zdrowie, toteż Eryk codziennie przebywał w jej domu, opiekując się chorą wręcz perfekcyjnie. Gotował obiady ( ale tylko te najłatwiejsze), starał się sprzątać, myć naczynia. Zmieniał także zimne okłady, którymi Astrid była obłożona. Blondynka czasem mówiła coś przez sen. Zazwyczaj były to niezrozumiałe zdania, które nawet bawiły Eryka. Ale pewnej nocy, kiedy młodzieniec został u niej na noc, dziewczyna zaczęła wołać Czkawkę, z czasem rodziców. Smucił go ton, z jakim wolała ich imiona. Żałosne wołanie o pomoc, ulżenie w bólu i gorączce. Jak wolała " mamo, pomóż mi "... Jednak nikt nie przychodził. Był tylko on, nieporadny, nie wiedząc jak jej ulżyć w cierpieniu. Chciał ją nawet wybudzać, ale kiedy Astrid otwierała zaspane oczy, wypijała wodę i dalej spała. Jej stan bym naprawdę poważny. Leki pomagały, ale bardzo powoli. Gorączka czasem wzrastała, a pod wieczór malała. Eryk miał nawet iść po Czkawkę - bądź co bądź, to on znał Astrid najlepiej i jego obecność na pewno uspokoiła dziewczynę choć na moment.
Dzisiejszego, cudownie pięknego dnia, Eryk gotował rosół. Jego matka tak naprawdę wcześniej przygotowała zupę, każąc synowi tylko podgrzać i przyprawić.
Mężczyzna czekał jednak cierpliwie do południa, kiedy wojowniczka miała się obudzić, by przyjąć kolejną dawkę leków. Wtedy chciał podać jej zupę, choć z drugiej strony nie miał serca jej budzić. Teraz Astrid spała spokojnie, oddychała głęboko i równomiernie. Eryk uśmiechnął się do siebie i wycofał z jej sypialni, by pójść do własnego domu i przebrać się w świeże ubrania.

Mała dziewczynka bawiła się wesoło tuż obok domu, w małym ogródku. Rosły tam marchewki, ziemniaki, kilka rodzajów kwiatów, które sześciolatka nie znała. Nie przeszkadzało jej to jednak w zabawę w wojowniczkę. Biegła wokół dojrzałych już roślin, w ręce dzierżąc małą siekierę. Na końcu płotu ustawiła tarczę, która była niczym innym jak drewnianą podstawką z krzywo namalowanym kołem po środku. Astrid przebiegła szybko między słonecznikami i skręciła w prawo, a potem ostro w lewo, by od razu rzucić bronią w cel. Topór wbił się ledwo w bok tarczy.
- Trafiłam! - Ucieszyła się pięciolatka, podskakując kilkakrotnie. Szybciutko wyjęła ukochaną broń i pognała do domu, chcąc pochwalić się osiągnięciem. Otworzyła szeroko drzwi, przebiegając od razu do kuchni. Breena odwróciła się zaskoczona hałasem. Kiedy zobaczyła, że to jej córka jest przyczyną chaosu, wróciła do krojenia warzyw.
- Mamo, trafiłam w końcu w tarczę! - Pochwaliła się mała blondyneczka, szczerząc się w uśmiechu. Brakowało jej przednich zębów, ale to wcale nie odejmowało dziecku uroku.
- Znów biegałaś w ogrodzie? - Spytała za to młoda kobieta bez żadnych emocji. Astrid zaciągnęła rączki za plecy. Brak odpowiedzi ze strony dziewczynki, utwierdził Breenę w przekonaniu, że jej córka rzeczywiście bawiła się w niedużym ogrodzie.
- Na miłość Thora, Astrid! Ile razy ci mówiłam, że nie możesz tam szaleć! Wszystko poniszczysz i nie będzie nic do sprzedania - fuknęła zła kobieta, natychmiast wychodząc z chaty. Jej spódnica zafalowała, gdy pani domu obróciła się, by chwycić za drzwi. Już po kilku sekundach była na miejscu. Spodziewała się bałaganu pozostawionego przez córkę, jednak ogród prasie nie ucierpiał podczas treningu małej Hoffersonówny.
- Masz szczęście - rzuciła Breena do małej córeczki, która stała tuż za nią, nie wiedząc, co takiego złego zrobiła. - Jak koniecznie musisz się bawić, rób to gdzie indziej - dodała i wróciła do domu, chcąc dokończyc obiad.
Zaś Astrid stała w miejscu, patrząc w punkt, gdzie tkwił jej pierwszy celnie rzucony topór. Dlaczego mama się nie ucieszyła? - Pomyślała wówczas pięciolatka. Blondyneczka wzruszyła chudymi ramionami i wyjęła ostrą broń.
Może tata będzie zadowolony? - Pomyślała z uśmiechem i ruszyła na pole, by zawiadomić ojca o swoim małym sukcesie. Dziewczynka dreptała sama pośród dorosłych wikingów. Zazwyczaj dzieci nie powinny krzątać się same ze względu na częste ataki smoków, ale niektórzy rodzice nie myśleli zanadto o bezpieczeństwie swoich pociech. Astrid szła jednak dzielnie, mocno dzierżąc w dłoni topór. Czuła się dumna i taka ważna, dorosła! W końcu trafiła w tarczę!
- Tatusiu! - Krzyknęło dziecko, podbiegając do rodzica. Bjorn właśnie odpoczywał na pieńku, rozmawiając z pozostałymi rolnikami. Podniósł brew, dostrzegając swoją córkę zmierzającą w jej stronę.
- Astrid, tu dzieci nie mogą przebywać - rzekł miękko, sadzając dziecko na swych kolanach.
- Ja tylko na chwilkę, obiecuję! - Rzekła, poprawiając futro rodzica. - Chciałam się pochwalić! Trafiłam w tarczę toporem!
Bjorn uśmiechnął się do córeczki.
- To wspaniale! To znaczy, że będziesz świetną wojowniczką - dodał rolnik, dając pstryczka w nos pięciolatki. Mała zaśmiała się, zakrywając usteczka małą rączką.
- Jak ty?
- Jak ja.
Bjorn chciał porozmawiać z córką jeszcze chwilkę, ale przeszkodził im w tym Pewniak, ogłaszając koniec przerwy.
- Muszę już iść. A ty pędź do domu, okej? Spotkamy się wieczorem - powiedział wojownik, dając szybkiego buziaka w głowę córki. Astrid pokiwała głową i oderwawszy się od ojca, pobiegła wesoło do chaty.  Miała w planach rzucać toporem. Kto wie, może teraz uda się jej trafić w sam środek?

Astrid obudziła się natychmiast, choć wolno otworzyła powieki. Jej niebieskie oczy zaszkliły się delikatnie. Pamiętała tamto wydarzenie. Do dziś czuła tę dumę, przywołując w pamięci tarczę, w którą trafiła po raz pierwszy. Zawsze jednak smuciło ją, dlaczego Breena nie była z niej zadowolona. Inne matki dzieci z Berk rozmawiały o swoich pociechach non stop. Jakie to one nie są cudowne, jakie predyspozycje wykazują. Niektóre z kobiet z dumą obchodziły się z tym, że ich syn bądź córka na pewno zostaną kimś wielkim. Astrid jedyny komplement jaki w życiu słyszała od matki, to " dobra robota ". Żadnego " jestem z ciebie dumna " ani tym bardziej " kocham cię " .
- Eryk...- Zawołała przyjaciela. Jej głos nadal był słaby, choć chrypka powoli mijała. Po chwili w drzwiach stawił się młodzieniec, wycierając ręce w kuchenny ręcznik.
- Co się dzieje? - Zapytał od razu, a przez jego nieskazitelną twarz przebiegł cień strachu.
- Połóż się obok mnie - poprosiła, kuląc się pod sobą jeszcze bardziej, jakby chciała zamknąć się w kokonie i zabarykadować  od reszty złego świata.
Z początku młodzieniec nie rozumiał. Przyglądał się Astrid przez długą chwilę, nie wiedząc, co jest powodem jej zachowania. Przeważnie ta dziewczyna była niesamowicie silna. Nic nie mogło jej złamać. A może jednak było takie coś?
- Proszę...- Zawołała ponownie, więc Eryk czym prędzej rzucił ręcznik na krzesło i położył się tuż blisko jej chudego ciała.
- Co się dzieje? Źle się czujesz? - Spytał łagodnie, odgarniając jej spocone włosy. Wojowniczka pociągnęła nosem, przy okazji wycierając łzę. Było jej źle. Miała wrażenie, że zaraz zacznie brakować jej tlenu - i bez tego miała trudności z oddychaniem.
- Dlaczego ja? - Rzuciła, odwracając się do niego z trudem. Poprawiła kościstymi palcami futro, zaciągając je aż do swej szyi.
Blondyn zamrugał.
- To tylko choroba. Nie przejmuj się, szybko wrócisz do pełni sił - pogładził jej talię, chcąc dodać otuchy. Jednak jeźdźczyni pokręciła głową. Odgarnęła na bok długi warkocz, a potem zakaszlała okropnie.
- To jest mój najmniejszy problem - mruknęła i zaczęła opowiadać o tym, czego ostatnio się dowiedziała. Do jakich wniosków doszła. Wspominała o rodzicach, o Czkawce, jak nie mogła uwierzyć, że najważniejsze dla niej osoby tak nagle odpuściły sobie. Pokazały, że jednak nie może na nich liczyć. Zwłaszcza na rodziców. Jak śnią się jej wspomnienia z dzieciństwa. Nigdy nie przypuszczała, że może być tą czarną owcą, niechcianym członkiem rodziny. W jej głowie wrzało od emocji. Dokładał się do tego również Czkawka, z którym nie miała kontaktu już od ponad tygodnia. Eryk wspomniał jej, że chciał z nim porozmawiać, więc blondyn podał tylko jej adres zamieszkania i poszedł w swoją stronę. Tak bardzo jej współczuł. Sam miał młodsze rodzeństwo, którym często się opiekował. Widząc Astrid przybitą do łóżka, ledwo dającą sobie radę, by zjeść posiłek, ściskało go w sercu. Chciał ją przytulać i mówić, że jej pomoże, że jej nie zostawi. Ale nie czuł, aby było to w porządku. Nie chciał przyznać, że coś poczuł do tej pięknej, młodej kobiety. Wiedział, że Hoffersonówna wciąż kochała Czkawkę. I raczej szybko to nie minie, bez względu na jej wysiłek, by ograniczyć jego rozpamiętywanie.
- Nie wiem, jak sprawić, żebyś poczuła się lepiej, As - pogładził wolno jej rozpalony policzek. Ona uśmiechnęła się do niego lekko. Jej oczy wciąż były mgliste, ale wyrażały wciąż czystą wdzięczność. Nie znali się długo, ale Astrid dziękowała bogom, że może nazwać Eryka swoim przyjacielem.
- Wystarczy, że jesteś - szepnęła tylko i przybliżyła się do niego troszeczkę. Jej usta minimalnie musnęły jego jasne czoło. - Dziękuję.

Czkawka wszedł do domu cały roztrzęsiony. Usta zacisnął w wąską linię i nie silił się nawet, aby przywitać się z ojcem, który czytał raport. Stoick rzucił tylko okiem na syna i obserwował go czujnie, gdy ten wlewał sobie do kubka słodki miód, który wypił żwawo. Zazwyczaj młodzieniec nie pił alkoholu.
- Wiesz, że możesz ze mną porozmawiać na każdy temat? - Zagaił niby ni z gruszki ni z pietruszki Stoick, zwijając żółtą kartkę w rulon. Szatyn uśmiechnął się krzywo.
- Wiem. Jednak jestem teraz za bardzo wkurzony - mruknął jeździec, ostatecznie odwracając się do ojca. Stukał palcami o drewniany kubek, gorączkowo nad czymś myśląc.
- Chodzi o Astrid, tak? - Stoick oparł się o krzesło, które zaskrzypiało pod wpływem jego ciężaru. Syn podniósł zdziwiony wzrok, otwierając na moment usta, które jednak zamknął szybko. Bolała go głowa od ciągłego rozmyślania o byłej narzeczonej. Te myśli były jak szpilkulce wbijające się ostro w głowę.
- Nie rozumiem jej, naprawdę. Co ja takiego zrobiłem, że ze mną zrywa? - Rzucił rozgoryczony szatyn. Po sekundzie jego chude nogi skierowały się do stołu, przy którym siedział wódz. Chłopak usiadł wolno naprzeciw ojca i westchnął głośno.
Wojownik popatrzył wymownie na syna, lecz nic nie powiedział. Chciał, aby Czkawka wyrzucił z siebie wszyskie żale.
- I na dodatek zadaje się z tym Erykiem... Szybko znalazła sobie pocieszenie - dodał, a potem zamilkł nie chcąc powiedzieć kilku niecenzuralnych słów.
- Spokojnie, synu - zaczął wolno Stoick tonem troskliwego rodzica. - Astrid przeszła ostatnio wiele trosk i zmartwień. Nic dziwnego, że odizolowała się od innych. Poza tym, Czkawka, wyleciałeś z Berk, nikomu nie mówiąc. Nawet narzeczonej. Nie dziw się jej, że jest na ciebie zła.
- Myślałem, że jesteś po mojej stronie - przerwał mu niechętnie szatyn, dolewając miodu. Stoick uśmiechnął się lekko.
- Tu nie o to chodzi - rzekł mądrze. Odebrał synowi kubek z alkoholem i odłożył na bok. Jeździec miał raczej słabą głowę i dość szybko potrafił dojść do stanu nietrzeźwego. - Pomyśl, jak to wygląda, kiedy osoba, z którą chcesz spędzić resztę życia, wyjeżdża bez słów? Skąd Astrid ma mieć pewność, że nie zawiedziesz jej po raz kolejny?
Słowa Stoicka były dla Czkawki dość bolesne i dwudziestolatek niechętnie ich słuchał, choć wiedział doskonale, że jego ojciec ma rację. Źle to wyglądało. I każdy też powinien to wiedzieć. Narzeczony, który ucieka z domu. Można by pomyśleć, że tak naprawdę nie chciał układać sobie życia z kochającą go kobietą. 
- Jesteś mężczyzną, Czkawka. I twoim zadaniem jest ochrona swojej rodziny, a przede wszystkim dbanie o nią. Inaczej to się rozsypuje. Zresztą, sam już wiesz, jak to wygląda w praktyce - dokończył rudowłosy wojownik, wstając od stołu, by zanieść kubek do zlewu. Szatyn oparł głowę o ramiona i pozwolił, aby żałosne westchnienie wydobyło się z jego gardła. Czuł się złamany. Tęsknił za Astrid, za jej spojrzeniem, uśmiechem. Chciał rozmawiać z nią, kiedy ona wtulała się w jego tors. Całować jej głowę, kiedy słodko układała się obok niego. Uwielbiał zasypiać, mając ją w ramionach. A teraz czuł tak wielką pustkę, że to aż bolało fizycznie. Czuł w sercu zgrzytanie, niemal jakby ktoś wbijał mu igły.
- Wszystko da się jeszcze naprawić. Tylko tym razem musisz się naprawdę postarać - Stoick poklepał syna po ramieniu, a potem życzył dobrej nocki, znikając w swoim pokoju. Sztatyn również podążył w ślady ojca. Zawołał Szczerbatka i z łzami w oczach znalazł się we własnych czterech ścianach. Nic teraz nie mogło pomóc jak długi sen...

Miałam dodać jutro po maturze, ale nie mogę czekać 😂

Ps. Za jakiekolwiek błędy przepraszam, ale od rana ciągle pracuję przy remoncie i już nie mam ochoty nawet na sprawdzenie :')

Gwiazdkować, komentować = to bardzo pomaga  ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top