Rozdział 1 „Wioska Shangfeng"

(Ai Wen)

    Na nogach byłem już od czwartej rano. I tak dzień w dzień. Gdyby tamtego felernego dnia jiejie nie uparła się i nie poszła o zmroku na spotkanie z dmuchaczem szkła, teraz siedziałaby bezpiecznie w domu. Tak jakby była nam potrzebna nowa zastawa! Od pojawienia się tego pyszałka mam niejasne przeczucie, że od początku chodziło mu o wkupienie się w łaski, a następnie wykurzenie jiejie. Gdyby tylko zechciała mnie posłuchać choć raz... Mimo iż była starsza, to strasznie naiwna! Oddałbym wszystko, byle tylko wróciła. Niech ktoś da jakiś sygnał, że żyje! Niech ten chory porywacz czy kto tam ją wyhaczył, okaże się choć odrobinę ludzki i niech wiem, że jie nie jest trzymana w niewoli. Nieważne, że znowu roztrwaniałaby pieniądze, na które nasi rodzice ciężko pracowali, ale byłaby z nami. Cała, radosna, uśmiechnięta. Mówią, że diabli złego nie biorą. Na co komu taki lekkoduch jak Xiāo Xiāo?

    Nikt nie wie i dalej nie wiedział, co się z nią wydarzyło. Ten cały Wang Wang utrzymywał i nadal utrzymuje, że sprawnie sprzedał jej ekskluzywną zastawę. Transakcja została szybko i precyzyjnie przeprowadzona. Podobno jie wyszła z jego obskurnego sklepiku i tyle ją widziano. Może udało mu się wmówić to mojemu schorowanemu ojcu, ale ja się nie dam oszukać. Nie każdy urodził się w czepku, ale nie mogę znieść, że naśmiewa się z mojego ojca za jego plecami! Niestety nie mogę mu nic udowodnić, a prywatny śledczy nie wchodzi w grę, bo trzeba by go było ściągać z Szanghaju, a do takiej zatęchłej wioski już od dawna nikt normalny nie przyjeżdża, chyba tylko po to, by gdzieś się tu spokojnie zaszyć i prowadzić w białych rękawiczkach swój brudny interesik.

     Nie wiem, kiedy ojciec chodzi spać, ale na pewno rzadziej niż ten wypindrzony bogacz z wyższych sfer. Zawsze już koło drugiej nad ranem słyszałem w kuchni jego krzątanie się i pobrzękiwanie rondli oraz wszelkiego rodzaju i kształtu form przeznaczonych do pieczywa oraz innych mącznych wypieków. Zwyczaj wykonywania tego niewdzięcznego zadania nie zmienił się nawet po śmierci mamy, ale to na barkach mojego ojca ciążył obowiązek utrzymania rodziny. Ojciec nie zwolnił obrotów ze względu na mnie i na Xiāo Xiāo. Byłem pewny, że narzucił sobie szybszy tryb przez swoją córeczkę, która wiecznie wpadała w kłopoty, za co mogłem sobie jedynie pluć w brodę za zmarnowane lata, które mogłem spędzić na wtłoczenie odrobiny wiedzy temu tłukowi. Imprezy, alkohol, coraz to nowsi kochankowie zmieniani częściej niż bielizna...

Od jakiegoś roku zmobilizowałem się do tego, aby trochę przyuczyć się zawodu, jednak to ojciec był mistrzem. Moje krzywe wyroby nadawały się jedynie na ekskluzywny pokarm dla świń, które codziennie wpierniczały tonę papki z ziaren i młodych lub starych ugotowanych ziemniaków. Początkowo nie mogłem się przyzwyczaić do zapachu podczas przygotowywania uczty trzodzie chlewnej, którą tylko mój ojciec wciąż posiadał. Po czasie nie skręcało mnie już w żołądku. A przynajmniej nie wzbudzało to we mnie obrzydzenia tak jak na początku. Ku mojemu rozczarowaniu, nie mogłem ojcu bardziej pomóc, szczególnie przy najtrudniejszych zadaniach, ale zajmowanie się gospodarstwem nie szło mi najgorzej, toteż w tym właśnie kierunku poszedłem i zdjąłem mu z pleców choć jeden ciężar, którym był obarczony. Nie cierpiałem tego, ponieważ stare wieprze i młode prosięta lgnęły do mnie jak pszczoły do miodu, wobec czego zawsze stawałem się ich ofiarą. Nie miałem zbyt wiele ubrań, ale nawet te najgorsze brudziły się, gdy tłusta wieprzowa rodzina zapędzała mnie na błotną kąpiel. W każdym razie ojciec mógł liczyć bardziej na mnie, niż na moją starszą, lecz za to nie za mądrą siostrę. Leniwa jie, która zamiast pójść do pracy łaziła po knajpach i spotykała się z podejrzanymi kolesiami, nie wyciągnęła żadnej lekcji z męczarni, jakie musiał przechodzić przez nią ojciec. Wielokrotnie zaciskam zęby na myśl, ile razy lądowała na komisariacie za wykroczenia, jakich się dopuściła. Nie zliczę, ile razy ojciec wyciągał ją z opresji, a ona nigdy należycie nie podziękowała mu, że pieniądze za czynsz, zostały przeznaczone na jej uratowanie. Tak, zdaję sobie sprawę, że mnie samego momentami dopadał „syndrom świni", lecz nie byłem na tak straconej pozycji jak Xiāo Xiāo. W przeciwieństwie do niej nie szlajałem się nie wiadomo, gdzie i z kim, oraz o której godzinie. Nie piłem na umór. A co najważniejsze nie kradłem; nie byłem ideałem, ale nie stoczyłem się tak nisko, aby pozbawiać kogoś jego ostatnich środków do życia.

Pomimo tych nieszczególnie chlubnych czynów, jakie miała na swoim koncie siostrzyczka, nasz dom tętnił życiem i od kiedy pamiętam, to zawsze było w nim głośno. Kuchnia była niewielkich rozmiarów pomieszczeniem, lecz wystarczającym, aby pomieścić spokojnie naraz od trzech do czterech domowników. Co ciekawsze nawet ten łakomczuch Tong Tong miał tutaj swój mały kącik, niekoniecznie do zabaw. W naszej rozpadającej się chatce nie brakowało miejsca, aby użyczyć niespodziewanemu gościowi noclegu. Problem był taki, że domek, który liczył sobie ponad 400 lat ewidentnie wymagał odnowienia, na które ojciec nie mógł sobie niestety pozwolić. Uzyskane fundusze z codziennej sprzedaży pieczywa, mimo iż byliśmy jedynym punktem dostępu na całą wioskę, to i tak nie były wystarczające, aby pokryć koszty renowacji. Nie pamiętam, czym zajmowała się mama, ale jie miała taką możliwość, w końcu była starsza. W każdym razie po pieniądzach uskładanych przez mamę nie ma śladu; podczas gdy niektórzy nie mają żadnych rozrywek, inni wpadają w kłopoty jak śliwka w kompot i nic sobie z tego nie robiąc, pomimo bycia pełnoletnim, to od dawna żyją na utrzymaniu schorowanego rodzica. Takim przypadkiem magnesu na problemy stała się moja jie. Jakby jej wyczynów było mało, ojciec miał na głowie komorników, którzy powoli pozbawiali nas rzeczy, ponieważ nie mogliśmy w terminie zapłacić. Ściąganie podatków na takim zadupiu, jakim jest Shangfeng powinno być zakazane! Jestem pewien, że poradzilibyśmy sobie sami, prędzej czy później; wszystko zaczęło się półtora roku temu, kiedy to ten picuś glancuś Wang Wang przybył do Shanfeng. Zobowiązał się do tego, że weźmie nasz dług na siebie, a ojciec go posłuchał! To również wtedy po raz pierwszy dostałem od niego w twarz, gdy otwarcie się temu sprzeciwiem. Nie tylko jego życie się sypało, ale myślał tylko o tym, by na początku spełniać zachcianki jie, a ja się w ogóle nie liczyłem! Też miałem problemy, jednak to sprawy Xiāo Xiāo były priorytetem.

     Nie wydawało mi się, choć może rzeczywiście mnie wtedy poniosło. Może Tong Tong uznał, że skoro jestem niebezpieczny i nieobliczalny, to nie zrobi mi różnicy, gdy zniknie. Zawsze gdy miał mnie dość, wracał po kilku dniach lub tygodniu. Teraz nawet nie wiem, czy żyje...

     Możliwe, że kondycja naszego domu również jemu zbrzydła, bo od dawna wołała o pomstę do nieba... Może w środku nie było tak całkiem źle, bo fundamenty trwale utrzymywały przy ziemi budowlę, jednak mój rodzinny dom lata swojej świetności miał za sobą. Dawał schronienie przed powodziami czy silnymi wiatrami nadchodzącymi z mroźnych gór. Potajemnie zbierałem pieniądze na remont, lecz ojciec twierdził, że tradycje trzeba szanować i to źle o mnie świadczy, skoro chcę rozgniewać bóstwa górskie, które od wieków czuwają nad naszymi przodkami, a teraz także nami .

Wyglądało na to, że wszystko sprzysięgło się przeciwko mojej osobie! Od ukończenia przeze mnie 15. roku życia minęło 9 lat, a z każdym kolejnym rokiem marzyłem tylko o odrestaurowaniu nienowego już budynku. Niestety nie jest to takie proste, jakby się komuś mogło wydawać.

W naszej wiosce moja rodzina cieszyła się dobrą opinią oraz uznaniem. Sam gospodarz Dong Yi Pei wielokrotnie zachwalał produkty mojego ojca. Te czasy jednak są tak odległe, iż można by o nich całkowicie zapomnieć. Jak się dowiedziałem, syn piekarza nie ma łatwego życia. Od 8 lat, czy inaczej mówiąc, od odejścia mamy nie było za ciekawie, lecz jakoś wiązaliśmy koniec z końcem. Tata dbał o mnie i o Xiāo Xiāo najlepiej jak umiał. Kiedyś był z nami Tong Tong, ale zniknęła jiejie i niespodziewanie zaginął również Tong Tong. Czy to naprawdę moja wina? Czy naprawdę jestem aż takim nieudacznikiem?

     Spędziłem w lesie nieco więcej czasu, głównie przez zbytnie zamyślenie się, choć zwykle się pilnuję. Dziś jednak coś mnie dopadło i zebrało mi się na wspominki, a przez zbędne rozmyślanie opóźniam pracę ojca! Codzienne wstawanie przed trzecią, pójście do lasu po opał, udanie się do sąsiedniej wioski po węgiel jednak mogło męczyć, dlatego nie mogłem się doczekać wieczornego spotkania ze swoim dobrym kumplem. Z Fu Chao od dawna mieliśmy wybrać się w odwiedziny do jego dziadka, więc był to doskonały pretekst, aby oderwać się od bezkresnej rutyny. Chatka należąca do jego dziadka od 10 lat stała pusta, lecz Fu Chao miał pełny dostęp. W końcu bycie najstarszym i zarazem jedynym synem gospodarza wioski miało ogromne plusy.

  💖 💖 💖

jie/jiejie- z chińskiego oznacza "siostra"

Mam nadzieję, iż fani Baekhyuna nie zjedzą mnie za rozdział, bo on nieco biedny i zagubiony tutaj.

Przemyślenia Ai Wena (Baekhyuna) ze szczególną dedykacją dla _miyunoriko_

Myślę, że to na tyle. Enjoy ~ <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top