[POL] Jak się nie zakochać?

By gold_wind

Czekała siedemdziesiąt lat, siedemdziesiąt piekielnie długich lat, by wrócić do Valatros i przekonać się, czy pogłoski są prawdziwe. Dokładnie tyle musiało minąć, by ostatnie strzępy magii uleciały, rozkruszyły się na dobre, zostawiając ją w spokoju. Co prawda czuła, że czar pryska, rozpada
się, uwalniając ją od jego nieszczęsnego brzemienia, ale wolała sama się o tym przekonać, wolała
upewnić się, że król nie żyje.
Wbrew pozorom syreny nie mają prostego życia. Co prawda w oceanie jest cudownie;
lazurowe światło, wielobarwne ryby, rozległe ogrody koralowców i syreni śpiew rozbrzmiewający od
rana do wieczora. Jednak gdy syrena się zakocha, to ma pecha, najzwyczajniej w świecie ma pecha, a
pech jest jeszcze większy, gdy tym kimś okaże się śmiertelnik. I takiego właśnie pecha miała Ariel.
Fakt, nie jest źle, gdy człowiek odwzajemnia uczucia, a zdarza się to często. Jednak gdy uczucie nie
jest odwzajemnione... to nie jest dobrze. Związana magią miłości syrena nie może się znów zakochać,
póki obiekt jej westchnień żyje. Nie może też wrócić do morza, do porzuconego przez nią świata i
dopóki zaklęcie trwa, jest tylko człowiekiem.
Ariel miała jeszcze większego pecha, bo związała się tą pokrętną magią z królem, który
wyjątkowo nie chciał pożegnać się z tym światem. Choć próbowała, naprawdę próbowała się go
pozbyć... wysyłała gnomy, zastawiała pułapki, truła jedzenie i opłacała bandytów, którzy dopadali go
w trakcie polowań, Eryk zawsze się jakoś wywijał i dopiero w późnej starości zdecydował się dać jej
spokój i umrzeć.
Uczłowieczona syrena wciąż była piękna i młoda, choć liczyła już prawie dziewięćdziesiąt lat,
postronny obserwator nie dałby jej więcej niż trzydzieści. Tak, tego jej nie odebrano.
Promienie popołudniowego słońca tańczyły na jej perlistej skórze, czerwone pasma
podrygiwały, splecione w luźny warkocz, a zielone jak światło oceanu oczy z determinacją wpatrywały
się w ścieżkę przed sobą. To nie była ta sama Ariel, co wtedy. Tamta była naiwną, głupią dziewczyną,
która dała się omotać nieszczerym zapewnieniom księcia, ale ta była zdeterminowaną księżniczką i
następczynią morskiego królestwa. I miała jasny cel. Wrócić. Wrócić do ojca, sióstr i braci, którzy
pływali hen daleko od ludzkich siedlisk.
– Gdzie pochowano króla?
Zaczepiony chłopiec spojrzał na nią zaskoczony, a gdy dostrzegł szmaragdowe oczy, bladą
cerę i różowe usta, zaczerwienił się po same uszy.
– P-pani?
– Gdzie pochowano króla, dzieciaku? Mam ci to przeliterować, pokazać na migi, czy
wygrawerować runami na ścianie, byś zrozumiał?
Chłopak momentalnie zamknął usta i skrzywił się, ale wyciągnął dłoń, by wskazać kierunek.
– W kaplicy koło zamku, ale wejść mogą tylko magnaci i szlachta, pani. – Omiótł ją wątpliwym
spojrzenie. – Nie jestem pewien, czy cię wpuszczą.
– O to się nie martw.
Puściła go i ruszyła we wskazanym kierunku. Dobrze znała ulice Valatros. Żyła tu przez
dziesięć lat, póki jej niegasnąca uroda nie stała się tematem plotek. I aby król jej nie szukał, sama
rozpuściła opowieść, o tym, jak z tęsknoty za nim zamienia się w morską pianę, i uciekła z miasta, nie
oglądając się za siebie.
Niewiele się zmieniło; uliczki były wciąż tak samo wąskie, wybrukowane i zadbane w
bogatych dzielnicach, a podziurawione i brudne w biednych. Domy pięły się w górę, przytłaczając, ale
i dając przyjemny cień w upalne dni, takie, jak ten. Gdzieniegdzie z murów otaczających rezydencje
zwieszały się pnącza, sycąc wzrok zielenią i ubarwiając krajobraz miasta. Niewiele się zmieniło. A jednak zapach miasta wydał się obcy. Słony, pełen kurzu, świeżo upieczonego chleba i metalu. Tak
swojski, a tak niezwykły.
Dotarła do bram zamku i odbiła w prawo, w kierunku kaplicy. Na warcie stało czterech
strażników; dwóch wyjątkowo znudzonych, jeden kręcący się, jakby miał myszy w spodniach, a
czwarty spokojny, lustrujący okolice, może bez entuzjazmu, ale za to w skupieniu. Zawahała się, bo
rysy tego na końcu wydały jej się znajome, ale to nie mógł być on... nie on.
Poprawiła fałdy prostej, lnianej sukni, przeczesała włosy palcami i dumnie uniosła głowę.
Podeszła spokojnie kręcąc biodrami, nienachalnie, elegancko, a z jej oczu biła pewność siebie i
pewien brak ustępliwości, charakterystyczny dla osób posiadających władzę.
– Przyszłam pożegnać się z królem.
– Ariel? – Na jej nieszczęście, to właśnie czwarty strażnik zwrócił na nią uwagę.
Dwóch znudzonych spojrzało na nią z zainteresowaniem, ale czwarty zgromił ich wzrokiem,
przez co wrócili do ślimaczego lustrowania ulicy.
– Chodź za mną – powiedział i otworzył drzwi kaplicy.
Zaskoczyło ją, że poszło tak łatwo, ale znała go. Znała aż za dobrze. Nigdy jednak nie sądziła,
że jeszcze się spotkają. A przynajmniej nie tutaj! Przez jakiś czas szła w milczeniu, przemierzając
zaciemnione wnętrze kaplicy i wpatrując się w szerokie plecy mężczyzny.
Dookoła płonęły tysiące świec w ostatnim hołdzie dla władcy, pod sklepieniem tańczyły
wróżki, których srebrne łzy spadały na marmurową posadzkę, a nad ołtarzem wietrzne organy
wygrywały Jaskółczy lament.
– Co tu robisz, Rob? – zapytała cicho i choć starała się ukryć emocje, jej głos zadrżał.
– Czekałem na ciebie – odpowiedział po prostu i obejrzał się na nią z łobuzerskim uśmiechem.
– Czekałeś? Ale skąd wiedziałeś? Przecież nie mogłeś wiedzieć, nie mogłeś wiedzieć, kim
jest... kim jest...
Obrócił się i zatrzymał, spoglądając na nią poważnie. Był wyższy niż go zapamiętała i bardziej
opalony, ale jego oczy wciąż miały ten sam odcień bursztynu, co siedem lat temu.
Poznali się na jednym z karnawałów odbywających się na południu, z okazji pierwszego dnia
wiosny... tańce, śpiewy, jagodowe wino i kolorowe wstążki powiewające na wietrze. To był piękny
dzień i jeszcze piękniejsza noc. Robert dostrzegł ją w tłumie, zresztą jej urody nie dało się pominąć, a
tego dnia wyjątkowo promieniała. Dzieci wciągnęły ją na podwyższenie, by dla nich zaśpiewała, a
wtedy czas się zatrzymał. Dla niego i dla niej. Jej świat zamknął się w krainie dźwięków, tonów,
melodii i opowieści o bardzo smutnej rybce, a jego zamknął się na niej.
Jej głos potoczył się po placu, a wszystko dookoła ucichło, utkwiwszy w niej zauroczone
spojrzenia. To było jak czysta magia przesączająca się z blasku gwiazd wprost do tej niewielkiej wioski
na skraju lasu i tonąca w mroku nocy. Ucichły koniki polne, a tęczowe świetliki obsiadły papierowe
kwiaty wokół sceny, rozświetlając twarz Ariel.
Nie można się było w niej nie zakochać i gdyby Rob nie zakochał się w niej wcześniej, stałoby
się to właśnie tej nocy. Ale on kochał ją od zawsze, odkąd pierwszy raz ujrzał jej portret. Wpatrzony w
dziewczynę opierał się o drewniany filar gospody i słuchał, słuchał, słuchał, przenosząc się do jej
świata.
Jednak Ariel nie była w stanie odwzajemnić uczucia, nie mogła, póki wciąż tkwiła spęta magią
miłości. Pewnego dnia po prostu uciekła, chcąc by Robert o niej zapomniał i znalazł dziewczynę, która
będzie w stanie odwzajemnić jego uczucia. Bo na to zasługiwał.
Mężczyzna przez dłuższy czas milczał, wpatrując się w jej oblicze, odsłaniając się przed nią,
chcąc, by sama dotarła do prawdy.
– Wiedziałeś – powiedziała po chwili zdumiona – wiedziałeś, kim jestem i dlaczego nie jestem
w stanie cię pokochać? Wiedziałeś o wszystkim? Czemu mi nie powiedziałeś?
– Gdybyś się dowiedziała, kim jestem, nie chciałabyś mnie znać.
Jego spojrzenie pociemniało, a ona dopiero teraz dostrzegła podobieństwo. Uniosła brwi
przerażona, zaskoczona i pełna niedowierzania. Spojrzała na trumnę za jego plecami i podeszła do
niej, gwałtownie, by jak najszybciej się upewnić. Ledwo poznała starca leżącego na atłasach, z
zamkniętymi oczami i koroną na głowie, którego kiedyś kochała. Spojrzała na Roberta, na króla i znów
na niego, a jej twarz ściągnęła się gniewem.
– Ty! – warknęła. – Czy twoja rodzina nie może dać mi spokoju? Nie dość cierpiałam? Nie
dość?! Kim ty jesteś... jego synem? Wnukiem?
Zmieszany uciekł spojrzeniem w bok.

– Och, niech przeklęty będzie wasz ród! Niech przeklęte będą wasze ziemie! I wy bądźcie
przeklęci! Już nigdy lazurowe wody oceanu nie wypuszczą żadnego z waszych statków! – krzyknęła i
ruszyła w stronę wyjścia.
– Ariel, poczekaj... nigdy nie chciałem cię zranić... poczekaj!
Ale morska księżniczka już go nie słuchała, wyszarpnęła się z jego uścisku, spiorunowała
wzrokiem i wyszła z kaplicy, trzaskając za sobą drzwiami.
***
By na nowo stać się syreną, czar należało odwrócić. Została uwięziona w ciele człowieka z
powodu miłości, nieodwzajemnionej miłości, dlatego tym razem musiała znaleźć kogoś, kto zakocha
się w niej i zechce porzucić swoje ziemskie życie, zamieniając się w trytona. Dla niej.
Poświęcenie. Tego właśnie wymagało zaklęcie.
To zadanie z pozoru łatwe dla tak pięknej syreny, powodowało kilka komplikacji. Po pierwsze
miłość musiała być szczera, nie wymuszone eliksirem czy magią, nie mogła być też zwykłym
zauroczeniem. A po drugie, musiała być to miłość pierwsza, by zrodzona więź była mocna. Dlatego
najlepszym miejscem do znalezienia potencjalnej ofiary, była szkoła szlachecka. Nie sądziła jednak, że
zajęcia zostały w niej podzielone na te, które są odpowiednie dla panien i te, które są odpowiednie
dla kawalerów.
Dlatego siedziała teraz w pokoju dziennym, w otoczeniu dziesięciu innych dziewcząt, które z
przejęciem wyszywały skomplikowane wzory na chustach. Była śmiertelnie znudzona. Musiała się
jednak odrobinę poświęcić. Ale choć ścieżki klas damskich i męskich przecinały się nieraz, to jednak
nie na tyle często, by mogła choć upatrzyć cel swoich działań.
Skłoniła się w lekkim ukłonie, który znaczył, że udaje się za potrzebą i gdy tylko zamknęła za
sobą drzwi, zakasała suknię i pobiegła korytarzem w stronę dziedzińca. Zdążyła już zorientować się, że
to tam młodzieńcy trenują fechtunek i to tam najlepiej ocenić ich walory. I tak, choć ofiara miała być
tylko ofiarą, nie zamierzała wprowadzać do morskiego królestwa kogoś, kto nie miałby odpowiedniej
prezencji bądź ogłady.
Schyliła się, gdy dotarła do drzwi i wyprysnęła na krużganki, chowając się między
kolumienkami. Widok był przedni.
Opaleni mężczyźni, prężący smukłe muskuły i wykonujący imponujące wywinięcia mieczami.
Pot spływał po ich nagich torsach i choć dzień był wyjątkowo chłodny, Ariel poczuła falę gorąca
napływającą do policzków, jawny znak, że magia miłości na dobre ją opuściła i znów reagowała na
męskie walory.
Upatrzyła trzech, dobrze prezentujących się kawalerów, ale gdy jeden z nich zaczął
obwąchiwać swoje pachy, szybko wypadł z tej listy. Dwaj pozostali prezentowali się nieźle, nawet
więcej niż nieźle i nie mogła się zdecydować, który z nich posiada więcej zalet.
– Bu!
Krzyk Ariel urwał się, zduszony ręką na ustach. Mężczyźni na dziedzińcu zaczęli się oglądać,
szukając źródła hałasu, ale po chwili znów wrócili do przerwanych ćwiczeń.
– Ci... – ciepły oddech owiał jej szyję. – To tylko ja.
Jej przyspieszony oddech zwolnił odrobinę, a łokieć mocno wbił się w brzuch mężczyzny, ale
ten tylko się zaśmiał, ostrożnie ją uwalniając.
– Pewnie byłaś rozczarowana, gdy mnie tam nie zobaczyłaś.
Prychnęła rozwścieczona.
– Nie szukałam cię, nie myśl sobie.
Choć jego usta wciąż się śmiały, w oczach pojawił się cień smutku.
– Co robisz? – Przytknął głowę koło niej, wpatrując się w ten sam widok co Ariel.
Odsunęła się, zaskoczona jego bliskością i ciepłem, które od niego biło. Nigdy wcześniej jego
obecność czy dotyk jej nie peszyły, ale teraz było inaczej.
– Zostaw mnie w spokoju. Nie mieszaj się do tego – parsknęła, odsuwając się.
– Nie mogę.
– Niby czemu?
– Bo się w tobie zakochałem.

Te słowa powiedziane tak szybko, jak rzecz oczywista i najnormalniejsza na świecie, również
wcześniej nie wywoływał w niej emocji. Słyszała to nie raz, nie dwa, nawet nie sto, przez te
siedemdziesiąt lat posłuchała wiele wyznań miłości, ale żadne nie wzbudziło w niej żadnego żaru czy
uczucia. Dlaczego więc teraz jej serce przyspieszyło, dlaczego zrobiło jej się gorąco i dlaczego nie
potrafiła na niego spojrzeć, nagle speszona?
Prychnęła, by zdusić w sobie te dziwne uczucia, ale Rob obserwował ją zbyt wnikliwie, by coś
mu umknęło.
– Co robisz? – zapytał raz jeszcze.
– Poluję – burknęła.
Mężczyzna spojrzał na walczących na dziedzińcu i znów na nią. Zbyt wiele czytał o magii
miłości, którą została zniewolona, by nie wiedzieć, co się dzieje. Szybko zrozumiał, na kogo poluje i
choć poczuł burzącą się pod skórą zazdrość, opanował się i zaśmiał cicho, niefrasobliwie.
– Załóżmy się.
– Nie będę się o nic zakładać.
– Załóżmy się – upierał się – załóżmy się, że gdy pokonam ich wszystkich, to twoim celem
zostanę ja.
Spojrzała na niego zaskoczona i zmieszana, zdając sobie sprawę, że właśnie zgodził się
poświęcić swoje ludzkie życie dla niej. Gdyby była żądna zemsty na królewskim rodzie, gdyby
nienawidziła go z całego serca, przystałaby na to z ochotą, wiedząc, że nie tak łatwo człowiekowi
zostać trytonem i pożegnać się z tym światem. Ale, choć nie chciała tego sama przed sobą przyznać,
lubiła go, a może nawet coś więcej...?
– Nie, Rob...
– Załóżmy się, Ariel, załóżmy. – W jego oczach pojawiła się tak wielka determinacja, że
zdołała tylko skinąć głową i z przerażeniem przyglądać się, jak wstaje i zmierza w stronę dziedzińca.
Młodzieńcy dostrzegli go i przestali walczyć.
– Chcę walczyć z każdym z was, kto jest gotów?
Popatrzyli po sobie zdziwieni. Wiedzieli, kto stał przed nimi i choć w kolejce do tronu był
dopiero piąty, to jednak nie śmieli unieść na księcia miecza. Czekał, ale stan rzeczy się nie zmieniał,
dlatego westchnął przeciągle.
– Dobrze, niech będzie, ten kto mnie pokona, dostanie połowę moich ziem... a może nawet
całe, jak dama tu obecna, zgodzi się wyjść za mnie.
Ariel wstała gwałtownie i choć niektórych zdziwiła obecność kobiety na dziedzińcu, przejęci
byli nowym wyzwaniem. Ziemie... książęce ziemie, które ciągnęły się hen daleko, gdzie wzrok nie
sięgał, to nagroda warta wiele, zbyt wiele, by kogoś nie skusić. Wystąpiło pięciu, wszyscy smagli,
wysocy, umięśnieni we właściwych miejscach. Z pewnością zdolni do walki... i to jakiej! Jednak, gdy
otoczyli go całą piątką, Rob nie wycofał się, tylko uśmiechnął zawadiacko i spojrzał kątem oka w
stronę Ariel.
Miał nadzieję, że to właśnie zobaczy. Przerażenie. A to, że się o niego martwiła, było dla niego
wystarczającym dowodem, że wcale nie jest jej obojętny... tak jak kiedyś. Teraz miał szansę zawalczyć
o jej miłość i nie zamierzał jej zmarnować.
– On kompletnie zwariował... – szepnęła cicho, ale nikt na dziedzińcu jej nie usłyszał.
Dwóch młodzieńców natarło, wyprowadzając zgrabne, wyćwiczone cięcia, szybkie i celne.
Książę uskoczył przed jednym, drugi odbił, wyprowadził zręczny zwód i uskoczył. Zaśmiał się krótko,
wywijając młynek mieczem i cofając do tyłu. Choć postawę miał swobodną, lekką i niefrasobliwą, to
wciąż był doskonale świadom pozycji przeciwników i obserwował ich, czuwał, przewidując kolejne
ciosy.
Natarło dwóch kolejnych, jeden z przodu, drugi z tyłu, ale Rob uskoczył w ostatniej chwili tak,
że wpadli na siebie, łamiąc sztywno wyćwiczone uderzenia i gubiąc się w ruchach. Uderzył w tym
samym momencie, wyprowadzając proste, szybkie uderzenie i godząc przeciwnika w tors.
Młodzieniec przełknął ślinę i spojrzał sparaliżowany na miecz, który zatrzymał się minimetr od jego
ciała. Wiedział, że tym samym potyczka dla niego się skończyła, ale przynajmniej... żył, tak właśnie
żył! Wycofał się, ale reszta nie marnowała czasu, piąty z młodzieńców, blondyn, którego Ariel

wcześniej upatrzyła sobie jako potencjalną ofiarę, obszedł księcia, stając za jego plecami i skinął na
kolegów. Zaatakowali w tym samym czasie, ale nie zdołali go zaskoczyć. Książę schylił się,
przekoziołkował i wstał, wymierzając w jednego z nich i zostawiając płytką, czerwoną pręgę na szyi.
Choć serce w piersi Ariel tłukło się jak oszalałe, a jej ciało paraliżował niepokój, to książę nie
miał sobie równych. Młodzieńcy, którzy dopiero uczyli się fechtunku, znali kroki, uniki, ciosy, ale znać
je to raz, a walczyć, naprawdę walczyć na śmierć i życie... tego jeszcze nie dane im było poznać.
Dlatego Robert wywijał mieczem, kołował, odbijał ciosy i śmiał się przy tym cicho, jakby życie było
jedną wielką zabawą. Gdy celnie wymierzył w ostatniego z przeciwników, zatrzymując miecz
minimetr od jego ciała, skłonił się lekko, a następnie odwrócił i złożył głęboki ukłon w stronę Ariel.
Ta dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę, że przygląda się wszystkiemu z głębokim
przejęciem, dłonie kurczowo zacisnęła na balustradzie, a usta otwarła w niewyartykułowanym
okrzyku przerażenia. Gdy zdała sobie z tego wszystkiego sprawę, zamknęła usta, poprawiła fałdy
sukni, zadarła wysoko głowę i ruszyła w stronę drzwi, starając się ukryć wzburzenie.
– Ariel, Ariel, poczekaj... – Rob ujął ją za łokieć i obrócił w swoją stronę. – Wiem, że zataiłem
swoje pochodzenie, wiem, że nie powinienem tego robić, ale moje uczucia zawsze były szczere...
kocham cię od zawsze, odkąd ujrzałem twój portret w galerii dziadka i kocham w tobie wszystko,
absolutnie wszystko. Twój głos, twoje włosy i oczy, twoją dumę, upartość i dobroduszność, kocham
twoje poczucie humoru i to, jak wzruszasz się, gdy widzisz morze. Kocham każdą twoją cząstkę i tym
razem nie pozwolę ci uciec. Już nigdy więcej ci na to nie pozwolę.
Wiedziała, co oznacza przyspieszone bicie serca, wiedziała, co oznacza dziwne uczucie w dole
brzucha i wiedziała, co oznaczała nagła niemożność złapania oddechu. I choć ze wszystkich sił nie
chciała do tego dopuścić, to jednak stało się. Po raz drugi zakochała się w śmiertelniku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top