P. IX - MAŁA, LENIWA DZIEWCZYNKA
Kilkanaście sekund, w czasie których Ben musiał czekać na brzegu basenu było najdłuższymi w jego zarówno przed, jak i pośmiertnym życiu. Wyrzucał sobie, że nie może zrobić nic więcej, niż tylko patrzec. Jasne, moglby sprobowac wskoczyc. Przecież nie bał sie wody. Obawiał sie tylko, ze moze nieudolnie wejść w drogę Diego, który w przeciwieśstwie do niego, miał spore szanse na uratowanie ich brata. Moze i udało mu sie trzymać kijek z durną kiełbaską, ale wyciągnięcie tonącego człowieka z wody to zupełnie inna para kaloszy. Dlatego, wytężając swoje wszystkie siły, by nie zacząć chodzić w tę i z powrotem, ukucnął na śliskich kafelkach, usilnie wpatrując się w ciemną wodę, w której leniwie odbijał się Księżyc.
Bena nieco przerażało to, jak bardzo brał Klausa za pewnik i przeraziło go to, jak boleśnie i szybko to sobie uświadomił, gdy Numer Cztery był na granicy śmierci. Z jednej strony nie była to dla niego absolutnie nowa sytuacja. W końcu czy chciał, czy nie, tkwił przy Klausie w jego najgorszych momentach. Widział, ile razy chłopak nieomal przedawkował. Ile razy nieomal wpadł pod auto czy ile razy zataczał się, zupełnie naćpany, akurat chodząc po barierce mostu czy wykazywał jakiekolwiek inne samobójcze tendencje. W tamtych jednak momentach Ben był po prostu załamany jego postawą. I tym, jak bardzo nie potrafi mu pomóc. Jednak cząstka jego za każdym razem była pewna, że Klaus to przeżyje. Że znowu będzie mógł opierdzielić go o bycie skończonym idiotą i że znowu nic się nie zmieni. Że Klaus nie zacznie być znowu trzeźwy, że dalej się przed nikim poza Benem nie otworzy. Stojąc nad basenem tego nie czuł. Zamiast tego irytującego wrażenia w kącie serca, czuł jedynie pustkę. I to właśnie uczucie tak bardzo zmroziło mu krew w żyłach.
Diego nie zawahał się nawet przez sekundę. Nie sprawdził temperatury wody. Nie krzyknął niczego. Po prostu kilka metrów od basenu zamiast iść zaczął biec i wskoczył. Nie potrzebował jakiegoś większego potwierdzenia, że Klaus mógł wpaść. To, co dane mu było zobaczyć, zdecydowanie mu wystarczało. Wzburzona woda i zmniejszająca się ilość docierających do powierzchni bąbelków. Serce waliło mu jak szalone. Nie rozumiał, dlaczego Ben tak nagle absolutnie się przed nim w kwestii Klausa otworzył. Nie rozumiał, jakim cudem mógł przez tak długi czas nie dostrzegać, że wie o stanie brata jeszcze mniej, niż był świadom, że wie. I nie potrafił sobie wyobrazić, co by zrobili, gdyby Klausa najzwyczajniej w świecie zabrakło.
Jasne, Luther pewnie by się cieszył, ale Diego wiedział, że Numer Jeden nigdy nie potrafił spojrzeć na większy obrazek i zawsze miał na swój sposób ograniczone myślenie. Jasne, Ben by zniknął albo przynajmniej nikt nie dałby rady przywołać go w sposób, w jaki robił to Numer Dwa, więc tkwiłby w szarej strefie pomiędzy życiem i śmiercią, nie potrafiąc odnaleźć sposobu, ale też nie dając rady skomunikować się z nikim z żyjących. Allison pewnie by się popłakała. Próbowałaby wygłosić jakąś przemowę, mimo że nie była w stanie powiedzieć na głos nawet słowa przez olbrzymią ranę, której nabawiła się ostatnimi dniami. Niby nie była z Klausem blisko, ale zawsze doceniała niewielkie rzeczy, które się u niego zmieniały. To w końcu ona jako pierwsza zauważyła bransoletkę z odwyku na jego nadgarstku. Po Numerze Piątym Diego spodziewał się wszystkiego, więc trudno było mu wyobrazić sobie, jak naprawdę mógłby zareagować. On pewnie żyłby dalej, jak zawsze zresztą, czując, że opuściła go kolejna osoba i mając wyrzuty sumienia, że oni wszyscy odeszli, a jemu przyszło dalej żyć. Numer Dwa zdawał sobie sprawę z tego, jak pokopana była jego logika, ale zaszczepione w nim w dzieciństwie ideały wciąż nie chciały puścić. Najgorzej miałaby jednak Vanya. Vanya, która bała się swoich mocy, Vanya, która potrafiła chwilowo zaufać jedynie Klausowi. Diego nie potrafił sobie wyobrazić jak powstrzymaliby apokalipsę gdyby nie Numer Cztery.
Diego sprzedał sobie mentalnego policzka, wypływając na powierzchnię. Nie miał chwilowo czasu na żadne zbędne myśli, a zwłaszcza tak mroczne, jak te, które jeszcze moment wcześniej objęły jego umysł we władanie. Nie mógł myśleć o tym, jak bardzo zawiódł brata. Jak bardzo nie był świadomy rzeczywistości, w której żyła jedna z jego wbrew pozorom najbliższych osób. Jak bardzo żałował, że to nie on uratował wtedy Klausa z rąk Cha Chy i Hazela. Na takie rozterki czas miał przyjść później. Najpierw musiał brata uratować. Wziął głęboki oddech i zanurkował ponownie. W wodzie nie było widać absolutnie nic i przez chwilę Diego miał wrażenie, że otacza go nieprzenikniona czerń. Nie wiedział, jak w czymś takim ma znaleźć brata, który zdawał się nawet nie ruszać.
Bo tak naprawdę Klaus nie widział najmniejszego sensu w próbie wypłynięcia. Nie ruszył nawet nogami czy rękoma, nie próbował wypłynąć. Wypuścił większość powietrza z płuc w momencie zaskoczenia, gdy jego plecy zderzyły się z lodowatą wodą. Niby potknął się przypadkiem, nie zauważając krawężnika, bo uparcie próbował wpatrywać się w Księżyc, leniwie podnosząc rękę i to zasłaniając sobie tarczę to zabierając dłoń by widzieć blask całkowicie. I nie chodziło nawet o to, że pogoda była piękna, że niebo było przejrzyste, że gwiazdy były doskonale widoczne. To wszystko miało swoje zalety, ale Klausa bardziej obchodziło to, że na niebie po prostu nie było zmarłych. Jasne, ktoś mógł czaić się na drzewie, ktoś mógł zacząć się wydurniać, coś zawsze mogło nagle wyskoczyć i się absolutnie zmienić, ale z reguły niebo było spokojniejsze, niż ziemia. I dlatego, że Klaus szedł, wpatrując się w jeden konkretny punkt, nie zauważył, kiedy któraś z dusz przypadkiem bądź celowo na niego wpadła i ruszyła pierwszy klocek w dominie, którego drugim był krawężnik, a ostatnim Numer Cztery wpadający do wody.
Początkowo Klaus nawet pomyślał o wypłynięciu. Nie było to w żaden sposób trudne. Widział, w którą stronę unosiły się bąbelki, więc wiedział, gdzie znajduje się powierzchnia. Pływać też umiał. Bardzo szybko jednak odrzucił ten pomysł, bo cisza, spokój i otaczająca go czerń wydały mu się więcej niż pociągające. Brak wrzeszczących zmarłych, brak tych cholernych widoków, który napawałby go koszmarami, gdyby potrafił normalnie spać. Ciemność i brak jakichkolwiek działających zmysłów po prostu była kuszącą alternatywą dla niezbyt przyjemnej rzeczywistości. Dlatego poddał się niemal natychmiast. Pozwolił swojemu ciału tonąć i pogrążać się w błogiej nieświadomości aż jego płuca nie zaczęły płonąć z bólu, żebrząc o choć namiastkę oddechu.
Dopiero, gdy był już na granicy stracenia przytomności, dopiero wtedy pojawili się zmarli. Odnaleźli go w basenie z taką samą łatwością, z jaką odnajdywali go na lądzie. Dla nich nie było zbyt mało światła, im nie brakowało powietrza. Twarze zaczęły wyłaniać się dosłownie znikąd, wrzeszcząc w niebogłosy, co Klaus słyszał mimo tego, że wciąż znajdował się w wodzie. Zmarłym bardzo szybko znudziło się jednak po prostu podpływanie do niego i straszenie go. Fakt, że zamknął oczy i przytknął dłonie do uszu by ich nie słyszeć, tylko ich zirytował. Przestali być biernymi świadkami i z całą mocną i nienawiścią, którą nosili w sobie od dnia swoich śmierci, zaatakowali go. Początkowo Klaus nie zrozumiał, co się działo. Nigdy wcześniej zmarli nie mogli go dotknąć. A tym bardziej popchnąć czy zranić. Nigdy wcześniej nie był jednak równie trzeźwy i brał na to sporą poprawkę. Gdy zmarli zaczęli się na niego rzucać, zaczął się szamotać, próbując ich odgonić, otworzył nawet usta by krzyknąć żeby dali mu spokój, zupełnie zapominając, że jest pod wodą i nabierając w i tak bolącego go płuca wody. Nawet sam nie zauważył kiedy odpędzając się od duchów, uderzył tyłem głowy w dno basenu. Nie zamierzał jednak narzekać, w końcu jego upragniona czerń pochłonęła go calkowicie i mógł tylko pokazać zmarłym dwa środkowe palce, bo wybierał się tam, gdzie nie mogli go dorwać.
Klaus próbował się uśmiechnąć, gdy otworzył oczy i zobaczył wokół siebie znajomy, pozbawiony kolorów obszar. I pewną dziewczynkę na rowerze, która patrzyła na niego ze zdecydowaną naganą. Gdy jednak spróbował się odezwać, opadł na kolana, wykaszlując na polną drogę masę wody. Otarł usta przedramieniem i nie wstając z klęczek, ale rozsiadając się w tej pozycji, ponownie spojrzał na swoją towarzyszkę z tym swoim szarmanckim uśmiechem niegrzecznego chłopca.
~ Klaus musisz zacząć bardziej na siebie uważać ~ oznajmiła dziewczynka pozbawionym uczuć głosem, do którego Klaus zdążył już przywyknąć i odchodząc kawałek by oprzeć rower o pobliskie drzewo i stanąć tuż przed Numerem Cztery.
- Tylko Ty jesteś wszechwiedząca na tyle by przewidzieć nieprzewidziane - wytknął jej chłopak, patrząc na nią z dołu, ale nie tracąc poczucia humoru. Wiedział, że czas ich tam nie obowiązywał.
~ Nie mogę się z tym nie zgodzić. Tak jak Ty nie możesz z czystym sumieniem powiedzieć, że naprawdę się starasz - odbiła piłeczkę dziewczynka, a Klaus spojrzał na nią z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy. - Nie mówię tu o Twojej siostrze. Tu robisz wszystko, co możesz. Byłeś nawet gotowy za nią umrzeć, co pewnie by mi zaimponowało gdyby nie to, że stworzyłam to wszystko. Próbujesz zrozumieć własne moce, ale nie odpychasz możliwości śmierci. Za każdym razem, gdy zdarzy Ci się wypadek, przestajesz walczyć. Wybierasz łatwiejszą opcję i po prostu uciekasz. Musisz przestać Klaus. Nie będę zawsze przy Tobie żeby Cię uratować. Tak jak nie zawsze w pobliżu będą Twoi bracia.
- Nie potrafisz sobie wyobrazić, jakie to uczucie, kiedy zmarli próbują wedrzeć Ci się do głowy. Kiedy widzisz ich wykrzywione w bólu twarze. Kiedy słyszysz ich jęki - wytknął jej Klaus, przymykając oczy, gdy pogłaskała go po głowie niemal matczynym gestem.
~ Nie zapominaj z kim rozmawiasz Klausie Hargreeves - oznajmiła wybitnie sucho i gdy Numer Cztery się widocznie spiął, natychmiast powróciła do typowego, lekkiego tonu. - Wiem lepiej, niż ktokolwiek inny, jakie to uczucie. I poza zmarłymi muszę wysłuchiwać też żywych, którzy czasem są o wiele gorsi od zmarłych. I przypadków takich, jak Twój, gdzie ludzie są już na granicy. Mam o wiele więcej roboty niż Ty, choć będę wdzięczna za każdą pomoc. Bo każda dusza, którą odprawisz to każda dusza, której nie muszę odprawiać ja. I jestem za to niezwykle wdzięczna.
- Jesteś dla mnie miła, bo odwalam Twoją robotę? - spytał Klaus, z uśmieszkiem, który sugerował, że nie pyta na poważnie i tym razem dziewczynka zrozumiała żart.
~ Dokładnie. Tylko czasem muszę zmyć Ci głowę żebyś za bardzo się nie obijał w pracy - odparła, podając mu rekę i pomagając wstać. - Obiecuję Ci, że kiedyś pójdziemy na spacer i polubisz widok drzew i zobaczysz, że tak naprawdę są pełne kolorów, których Twój mózg nie potrafi ogarnąć. Że ten świat wcale nie jest szary, nudny i bezbarwny. Ale do tego czasu musisz wypełnić swoją rolę. Ty i Twoje rodzeństwo. Mam co do Was za duże plany żebyście od tak się poddali.
- A podobno nie możesz mieć ulubieńców - oznajmił Klaus, otrzepując spodnie, mimo że nie osadził się na nich najmniejszy kawałek pyłka.
~ Niech to będzie nasza mała tajemnica - odpowiedziała dziewczynka, sięgając po rower i z lekkim uśmiechem żegnając się Klausem, którego ponownie ogarnęła czerń.
Nagłe szamotanie Klausa zdecydowanie nie pomogło niczego nie spodziewającemu się Diego. Chłopak podpłynął do brata i objął go od tyłu, odpychając najgorsze myśli i próbując siłą wyciągnąć go na powierzchnię, mimo że jakimś cudem Klaus szedł na dno niczym worek ziemniaków. I to gdy był nieprzytomny. Bo gdy nagle się ocknął i uderzył Diego z łokcia w brzuch, zdecydowanie nie pomógł we własnej akcji ratunkowej. Jakimś cudem braciom udało się dotrzeć i Numer Dwa nieomal zakrztusił się powietrzem, ze zdziwieniem zauważając, że po prawie utopieniu oddycha się ciężej, niż po jakichkolwiek narkotykach, które do tej pory zażył.
Klaus usiadł na brzegu basenu, wciąż mocząc nogi w wodzie i wykaszlując więcej wody, niż dobrowolnie wypił przez cały poprzedni rok. Chłopak przetarł dłońmi twarz i odgarnął z niej włosy. Ze zdwojoną siłą poczuł zimno, które ich otaczało, gdy delikatny wiatr przedarł się przez jego mokre ubrania. Ben natychmiast kucnął przy trzęsącym się z zimna bratem i próbował jakoś zwrócić na siebie jego uwagę, zapytać co się stało, jak się czuje czy po prostu porozmawiać, gdy Diego sprintem pobiegł po koce, które zostawili przy ognisku. Gdy Numer Dwa wrócił, Ben sprzedał mu jedno z tych jednoznacznych spojrzeń, których Klaus nigdy nie miał być świadomy. Wzrok pełen realizacji, że nie mogą Klausa zostawić samego nawet na kilka sekund. I ostatnim, czego się spodziewali, gdy Diego stanął za bratem i zarzucił mu koc na plecy było zauważenie, że Numer Cztery zaczął płakać i nie potrafił przestać. Nie wydał żadnego dźwięku, nie powiedział nawet słowa. Łzy zaczęły ciurkiem spływać po jego policzkach, a on próbował udawać, że to tylko spływająca z jego włosów woda.
- Chodźmy do domu, musisz się przebrać i ogrzeć - oznajmił w końcu Ben najcieplejszym tonem na jaki stać było zmarłego. kładąc dłoń na ramieniu brata i licząc, że nawet jeśli tego fizycznie nie poczuje to zrozumie chęć mentalnego wsparcia.
- Nah, wyschnę przy ognisku. Nie jestem z cukru żeby coś takiego miało mnie zabić - odparł Klaus, kolejny raz wycierając twarz rąbkiem koca i klepiąc się kilkukrotnie otwartymi dłońmi po policzkach, jakby próbował się ogarnąć.
- Przeziębisz się idioto - wytknął mu Diego, zdecydowanie mniej przyjaznym tonem, niż Ben, ale również takim, w którym pobrzmiewała troska.
- W najgorszym przypadku zjem rosół - Klaus machnął ręką, jakby własne zdrowie nie obchodziło go bardziej niż zeszłoroczny śnieg i przez krótką chwilę brzmiał w tym jak stary on, tak bardzo różny i pozbawiony zmartwień innych, niż ceny narkotyków.
Chłopak wstał i skierował swoje kroki w stronę ogniska, uważając temat za absolutnie zamknięty. Co krok musiał sobie przypominać, że Vanya jest ważniejsza od niego i że musi się zachowywać, jakby wszystko było w porządku. Ben wiedział, że było inaczej i patrzył na niego z mieszaniną rezygnacji i zmartwienia, ale niczego nie komentował. Wiedział, że nie musiał i że jego słowa nie odniosłyby żadnego efektu. Może poza takim, że Klaus poczułby się zdradzony, że Ben wygadał coś Diego i zamknął się też przed nim ostatecznie. A na to Ben nie mógł sobie pozwolić. Duchowi wystarczyło jedno spojrzenie na ogród i dom by zrozumieć motywację brata. W domu było o wiele więcej zmarłych, którzy dla niego nie wyglądali tragicznie, ale Klausowi przysparzali pewnie trochę koszmarów.
Dlatego poparł jego debilny pomysł pod warunkiem, że przebiorą się w suche ciuchy i wezmą świeże kołdry i poduszki. W którymś momencie nawet narzekający Diego uznał, że demokratycznie został przegłosowany i się przymknął, choć uwadze Nożownika nie umknęło to, że Klaus wybył z domu najszybciej, jak tylko mógł, nie patrząc nawet dookoła siebie tylko wbijając wzrok w jeden, konkretny punkt. Wystarczyło jedno spojrzenie między Benem a Diego, by obaj chłopcy zrozumieli, że właśnie wpisali się na nocną wartę. To oni dwaj będą pilnować Klausa w nocy, a Vanya i Matty, mniej czy bardziej świadomie, zajmą się tym samym zadaniem, tyle że za dnia.
- Co się stało? - spytał w końcu Diego, gdy siedzieli opatuleni kołdrami niczym w kokonach przy onisku, mimo że Ben próbował zabić brata wzrokiem.
- Potknąłem się, bo w końcu jest jakby na to nie patrzeć ciemno. Nie zauważyłem krawężnika i wpadłem do wody - wyjaśnił Klaus, mając nadzieję, że to zakończy temat i skupiając się na wsadzeniu sobie całego hot doga do buzi na raz.
- A w wodzie? - kontynuował swoje małe przesłuchanie Diego.
- Co w wodzie? - odpowiedział pytaniem na pytanie Klaus, nie do końca rozumiejąc, do czego pije jego brat, a nawet jeśli rozumiał to sam temu zaprzeczał.
- Co się stało w wodzie? - cierpliwie drążył temat Diego, mimo że znaki, które zaczął dawać mu Ben dawno przestały być subtelne i Klaus widział je lepiej, niż kątem oka.
- Absolutnie nic połączone z chęcią autodestrukcji? - odpowiedział pytaniem na pytanie Klaus, siląc się na przesadnie lekki ton i wywołując lekki uśmieszek na twarzy Bena, a Diego westchnął ciężko.
- Klaus, nowy dom, nowe zasady - zarządził Ben, pierwszy raz od początku tej dyskusji wtrącając się do rozmowy i jakimś cudem robiąc to tak, że Numer Dwa był tego wtrącenia absolutnie nieświadomy. - Musisz się otworzyć przed kimś jeszcze. Ja Ci nie za bardzo będę w stanie pomóc, bo koniec końców, może udało Ci się mnie przywołać tak, żeby wszyscy mnie widzieli, ale z ruszaniem rzeczy mam jeszcze spory problem. Kiedyś się przyjaźniliśmy w trójkę. Otwórz się przed Diego. Pozwól sobie pomóc. Nie pomożesz Vanyi jeśli będziesz w rozsypce - trafnie zauważył szeptem zmarły.
- Ale mogę próbować dopóki starczy mi na to sił - zauważył Klaus z szelmowskim uśmiechem, za którym tak naprawdę kryła się niepewność i ogromna ilość bólu.
- Doskonale wiesz, że to nie jest metoda. I że to zawiedzie. A kiedy zawiedzie to zrobi to z siłą atomówki, bo emocje przejmą kontrolę nad Vanyą i znowu kogoś lub coś zaatakuje. I tym razem nie będzie tam Ciebie do przyjęcia na siebie uderzenia tylko siostra zafunduje nam koniec świata - dodał Ben, próbując nie zirytować się lekkomyślnością brata, ale w głębi duszy nie potrafiąc go nawet za nią winić. W końcu nie pisał się na branie odpowiedzialności za cały świat, a z takim bagażem właśnie skończył.
- Stosowałem tę metodę przez całe moje życie. Wiem, że dam radę - oznajmił cicho Numer Cztery, bardziej skupiając się na obracaniu kiełbaski w ogniu, niż na rozmówcy.
- Znam Cię całe życie i wiem, że w głębi duszy wiesz, że nie dasz. Zwłaszcza nie ze zmarłymi. Też ich widzę. Nie słyszę ich, choć widzę, że otwierają usta. Widzę ich twarze powykrzywiane w monstrualny sposób. Ale nie widzę ich ran. Nie wiem, dlaczego umarli. Nie wiem, czego mogą od Ciebie chcieć. To Twój dar i czy chcesz czy nie to musisz się z niego nauczyć korzystać żeby potrafić go wyłączyć, kiedy nie chcesz ich widzieć i słyszeć - wytknął mu brat.
- Wszystko przez tę małą leniwą dziewczynkę - prychnął cicho Klaus. - Jakby nie chciała zrzucić na mnie części swojej roboty to bym się nie musiał bujać ze zmarłymi - dodał niemal obrażonym tonem i nie racząc braci dodatkowymi wyjaśnieniami, zaczął wcinać kiełbaskę prosto z ogniska, parząc sobie przy tym i ręce i usta i przełyk i kląć na to niczym szewc.
I Klaus mógłby przysiąc, że gdzieś z oddali, gdzieś z gwiazd, usłyszał śmiech bogini.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top