R𝕠𝕫𝕕𝕫𝕚𝕒ł 𝟛
- Po co ją tutaj sprowadziłeś? Nie uważasz, że mamy już wystarczająco dużo problemów.
- Weź to stąd, nie musisz chwalić się kolejną panienką.
- Ja piernicze, stulejarstwo się szerzy. Dajcie jej spokój, jak tylko dojdzie do siebie odprowadź ją do domu.
- A może tak skorzystać...
Strzępy rozmów docierały do mnie i boleśnie raniły w uszy. Nie mogłam skupić się na sensie prowadzonej rozmowy. Nie mogłam skupić się na czymkolwiek, bo pulsowanie w głowie wygrywało marsza tureckiego.
Już byłam gotowa wstać, gdy w połowie wykonywania ruchu czyjaś ręka chwyciła mnie za ramię i znów siedziałam na zimnej ziemi. Przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia, gdy zdałam sobie sprawę, że usiadłam w czymś mokrym. Chciałabym wierzyć, że w tamtym momencie to nie było to o czym pomyślałam. Przed oczami miałam ciemność. Nie widziałam gdzie się znajduję, mogłam polegać jedynie na słuchu, a niewiele wnioskowałam z rozmowy. Żałowałam, że w tamtym momencie wszystko czułam. Zapach, a raczej wszechobecny smród drażnił nozdrza. Zastanawiałam się czy ktoś lub coś było tutaj przede mną. Jeśli tak to z pewnością nie wyszło żywe.
Czy będę następna? Jilian! Kobieto, walcz... Poruszyłam nogami, ale i tym zajął się nieznajomy. Liny ściskały nogi i nadgarstki. Świetnie, ewidentnie mężczyzna ma w tym wprawę.
-Panowie co tu się dzieje?
Wszyscy zamilkli. Usłyszałam tylko pojedyncze szepty. Ktoś brutalnie pchnął mnie do tyłu. Upadłam uderzając głową o ziemię. Jęknęłam cicho leżąc bezczynnie.
-Pytam, co tu się dzieje!?
Czułam blisko czyjąś obecność. Nie zdążyłam się odezwać, gdy ktoś boleśnie pociągnął mnie za włosy i zerwał chustę z oczu.
Przede mną stał postawny mężczyzna. Miał ciemną karnację i oczy niczym węgle. Przyglądnął mi się bez większych emocji i ostrożnie zwolnił uścisk. Kogoś mi przypominał...
-Co to ma znaczyć? -jego tubalny głos odbił się echem od małego pomieszczenia, w którym się znajdowałam. - Kto wpadł na pomysł, by sprowadzić tu nową osobę?
Kolejny szmer przeszedł przez grupę osób siedzących wokół pomieszczenia. Wydawało mi się, że siedzieli tam jedynie mężczyźni. Miejsce to przypominało szałas, jedynie drewniane pale podtrzymywały sufit, który przepuszczał pojedyncze krople. W środku tliła się jedna lampa. Dawała jedynie namiastkę światła i co chwilę przygasała, tworząc z sylwetek chłopców koszmarne cienie. Ja natomiast zostałam wciśnięta pomiędzy dwie przypadkowe osoby, które niedbale kreśliły coś w ziemi. Czułam jak kolejne fale gorąca przechodziły po moim ciele. Byłam jak słaba zwierzyna w grocie drapieżnika. Nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa. Gdybym miała chociaż odrobinę więcej odwagi od razu powiedziałabym, że napadł mnie jeden z mężczyzn, który pewnie tutaj siedzi. Właśnie, gdzie jest ten gnojek...
- To ja ją tutaj sprowadziłem.
Jedna z osób ściągnęła kaptur i wyłoniła się z cienia.
"John, ej to John." Słyszałam głosy wokół siebie.
- John! To ty jesteś tym gnojkiem! - wypaliłam i szybko spuściłam wzrok czując na sobie zszokowane spojrzenia innych. Mimo wszystko warto było to powiedzieć.
- Jak mogłeś? Ściągasz na nas poważne problemy. - postawny mężczyzna zbliżył się do mojego oprawcy, zwróciłam uwagę na jego nadnaturalnie wielkie ręce,ciągle schowane w kieszeniach spodni. - Nie ustaliłeś tego z radą, to pierwsze wykroczenie. Pozbawiłeś kogoś życia, drugie wykroczenie...
- Chwila panowie, przecież ja żyję... - wtrąciłam poprawiając pozycję na mokrej ziemi, ale jak można było przypuszczać niewiele to dało. - To ten gnojek zabił kogoś jeszcze, jeśli tak to masz typie przewalone, bo...
Ktoś zasłonił mi usta dłonią, nie dając dokończyć myśli. Swoją drogą byłam zdziwiona nagłą pewnością siebie. Postawny nawet nie zareagował ciągle wpatrywał się w Johna.
- Wykroczenie numer trzy, zdrada rady. Złamanie jednej z tych zasad drogo będzie cię kosztowało, a złamanie trzech...
- Pułapka strachu! - krzyknął któryś z zebranych.
Przez pomieszczenie przeszedł szmer aprobaty.
John cofnął się wstrzymując powietrze. Czuć było strach, gniew i coś czego jeszcze nie potrafiłam nazwać (pomijając mieszankę potu i zgniłego mięsa). Co oznaczała pułapka strachu? Miejsce zgonu? Jeśli on będzie umierał tak jak ja, to jeszcze jutro zobaczę go związanego w rogu tego budynku.
- Sam... - oczy Johna otwarły się ukazując strach w najlepszym tego słowa znaczeniu, pochylił się do postawnego mężczyzny i szepnął: - To ona. Ta, która znała wyrocznię. Ona jedyna może nam pomóc.
Na twarzy Sama drgnął mięsień.
- Jesteś pewny?
John kiwnął głową i spojrzał na mnie. Chyba nie oczekiwał, że będę popierać jego wersję.
- Bardzo przepraszam, ale ten domniemany John mnie dusił i nie znam żadnej wyroczni. Mówił tylko o uratowaniu Mary, ale wątpię, że z niej była jakakolwiek wyrocznia, no chyba, że liczą się przepowiednie po alkoholu.
Meżczyźni spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.
- Al - ko - hol. Kojarzycie nie? - zakpiłam, ale najwyraźniej ich to nie rozbawiło.
- Jeśli to prawda, to i tak czeka cię kara. Nie ustaliłeś tego z radą.
Kilka głów kiwnęło leniwie przyznając Samowi rację.
- Wrzućcie go do tej pułapki, gość podobno mnie zabił. - wtrąciłam opierając głowę o najbliższy pal, skoro i tak jestem nie żywa oni i tak nie mogą mi nic zrobić.
Nagle jasnowłosy chłopak wstał i zbliżył się do lampy bacznie obserwując płomień tańczący w środku niej.
- Niech to będą prace w sektorze drugim. - odparł odrywając wzrok od światła, skupił się na reakcji Sama.
- Co proponujesz Will?
Chłopak włożył ręce do kieszeni i szelmowsko się uśmiechnął.
- Działał w dobrej woli, więc prace w rzeźni odpadają - przechadzał się po pomieszczeniu patrząc gdzieś w dal, ten chłopak jako jeden z nielicznych miał bardzo jasne oczy. - Natomast praca w ogrodzie będzie zbyt banalna, jako zadośćuczynienie po czym takim. - przystanął patrząc prosto na mnie, z politowaniem spojrzał na sznury i moje obdarte kostki. - Zajmie się medyką dodatkowe ręce zawsze się przydadzą, a John będzie kontrolował jej postępy.
Sam mruknął coś pod nosem, podrapał się po skroni i machnął ręką.
Pozostali na znak zgody przyklasnęli temu pomysłowi, a ja pospałam mordercze spojrzenie Willowi. Co za groteska.
Blondyn wrócił na swoje miejsce, po czym zaczął rozmowę z towarzyszem po swojej lewej stronie.
- Gdzie mam ją umieścić? - spytał John pomagając mi wstać.
- Do sektoru czwartego.
- Przecież tam już nikt nie żyje.
- Doskonale się składa, bo ona także. - mruknął Sam i wyszedł z budynku, a za nim leniwie podążyła reszta.
♧♧♧♧♧♧
Witajcie Kochani!
Już trzy części za nami i trzeci raz podkreślę, że jestem bardzo ciekawa waszych opinii.
Książka coraz bardziej się rozkręca, a ja cieszę się z każdego nowego czytelnika!
Nie przedłużając, życzę Wam czytania z zapartym tchem.
Do następnego!
Wasza prim_rozze
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top