R𝕠𝕫𝕕𝕫𝕚𝕒ł 𝟜

John prowadził mnie drogą biegnącą pomiędzy budynkami bardzo przypominającymi ten, z którego dopiero wyszłam. Jakoś nie dziwił mnie ten fakt, już zdążyłam się zorientować, że przebywają tu sami chłopcy, więc postawili na rzeczy praktyczne, niekoniecznie ładne. Za to ich rozmieszczenie, ogródki ze wszystkimi możliwymi warzywami, sady tętniące życiem, zagrody z różnorodną fauną robiły wrażenie. Wyglądało na to, że chłopcy stworzyli sobie tutaj swój świat, ale mimo to nie jestem przekonana, że trafiłam do nieba. Nie przypuszczałam, że po śmierci będę związana sznurami.

- John... - zaczęłam niepewnie widząc gniew malujący się na twarzy chłopaka, nie zareagował. - John...

Spojrzał na mnie i uniósł brew.

- Gdzie ja jestem i co tak naprawdę się ze mną stało?

John nie zwalniał kroku. Ledwo nadążałam stawiając krok za krokiem w ściskających mnie sznurach. Mimo to nie sprawiłabym mu tej szalonej satysfakcji. Zacisnęłam zęby i szłam dalej kątem oka obserwując chłopaka.

- Umarłaś. Na określony czas. - pociągnął za jedną z lin nakierowując mnie w stronę jednego z tych szałasów. - Jeśli odnajdziemy Wyrocznię wrócisz do domu.

-No jasne i zostanę bez pracy i znajomych. Założę się, że już mnie szukają.

- Wątpię. -mruknął i wepchnął mnie prosto w drzwi.

Poczułam odrażający smród dymu i pleśni. W środku nikogo nie było. Nie mogłam liczyć też na lampę,bo jedynym wyposażeniem było łóżko wyścielone słomą i małe lustro w drugim końcu pomieszczenia.

- Kiedyś w tej okolicy mieszkały dziewczyny, podobne do ciebie, ale były słabe. - szybkim ruchem wyciągnął zza paska sztylet i przeciął nim więzy. - Słabe psychicznie, chociaż siłą też nie grzeszyły. - spojrzał na mnie z rozbawieniem. - Nie musisz się martwić, ty będziesz jedynie jako przynęta. Znajdziemy Mary i możesz stąd spieprzać.

 Kolejny raz pchnął mnie w głąb pokoju. Odwróciłam się zbulwersowana, ale John był już w trakcie zamykania drzwi.

- Zaczekaj! Nic z tego nie rozumiem, przecież wiem o Mary niewiele więcej od was.

John zakneblował drzwi i odszedł nie oglądając się za siebie. Uderzyłam w nie z całej siły, ale nic to nie dało. Poczułam jedynie ból przeszywający moją rękę.
Zrezygnowana usiadłam opierając się o jedną z zimnych ścian. Poczułam chłód na plecach a w oczach zaczęły zbierać się łzy. Niedbałym ruchem otarłam wilgotne oczy. Przecież nie będę płakać, o to im wszystkim chodzi.

- Nie podobają mi się te gierki, słyszysz? - krzyczałam do ściany na wprost mnie, miałam cichą nadzieję, że jednak ktoś to słyszy, a już szczególnie John. - To jest chore! CHORE! Zamykacie mnie w jakiejś izolatce i czekacie, aż mnie oświeci i pokażę wam gdzie jest Mary. - przewróciłam oczami, bo sytuacja ta wydawała mi się coraz bardziej niedorzeczna. - A przepraszam bardzo, gdzie jest wyrocznia. Kurde serio? Przecież ta laska puszcza się na lewo i prawo, co wam ma wywróżyć - nowy smak kondoma?

- Może dałabyś spokojnie popracować innym zamiast złościć się na cały świat?

Usłyszałam głos, a ciemna czupryna mignęła zza okna.
John?
Wychyliłam się chcąc obrzucić młodego mężczyznę paroma soczystymi epitetami, ale zamiast niego stanęłam twarzą w twarz ze szczupłym okularnikem. Zdecydowanie ten chłopak był mniej urodziwy od tych, których poznałam będąc tutaj. Pociągła twarz, wysokie czoło i niesamowicie wydatne kości policzkowe. Ciekawe połączenie.

Chłopak uniósł brew i wrócił do zbierania drobnych liści. Robił to z wielką delikatnością uważnie przyglądając się każdemu z osobna.

- Byłbyś tak dobry i wypuścił mnie stąd? Drzwi się zatrzasneły a niedługo umrę tu z głodu i bólu. - zagaiłam z niecierpliwością czekając na jego reakcję.

- Bólu? Co cię boli kochana?

Zmarszczyłam brwi widząc jak odrywa wzrok od liści. Wyuczonym gestem poprawił opadające okulary i podszedł do okna ostrożnie stąpając pośród sadzonek.

- Tak się składa, że jestem medykiem i chętnie pomogę.

Wyciągnął w moją stronę dłoń. Wydała mi się ona wielka i koścista. Tak. Zdecydowanie koścista dałabym na pierwszym miejscu. Czy on się żywi tylko ziółkami?
Wyciągnęłam rękę, żeby się z nim przywitać jak przystało, bo jednak trzeba było pokazać kulturę. Śmieszne, bo moja kultura na początku była mniejsza od zera.
Młody mężczyzna chwycił szybko moją dłoń. Odwrócił ją przyglądając się moim kłykciom.

- Stłuczone. To było do przewidzenia. Mogłaś mocniej uderzyć w te drzwi, a kości układałabyś jak puzzle.

Wyrwałam rękę chowając ją do kieszeni spodni. Skąd w ogóle wiedział, że uderzyłam w drzwi?

- Nie musisz się tym interesować. Poradzę sobie. - o tak, to właśnie moja kultura, za taki wyczyn możesz sobie pogratulować Jilian.

- Ależ muszę jestem medykiem i dbam o ludzi tutaj. - zbliżył się do okna, szybkim ruchem poprawił okulary (po raz kolejny z resztą) i oparł głowę o framugę. - Kochana mam na to sposób, szybko ci przejdzie, więc bez żadnych sztuczek jak otworzę drzwi. - cofnął się i powoli ruszył wzdłuż ściany stawiając graczaste kroki. - Z resztą i tak nie masz gdzie uciec.

Usłyszałam trzask otwierającego się zamka. Chłopak gestem pokazał, żeby wyszła na zewnątrz. Nie miałam nic do stracenia, więc posłusznie podążyłam za nim. Zaprowadził mnie do domku obok. Już przed wejściem czułam silny zapach aloesu. W środku było tylko gorzej. Zapach był tak mocny, że aż mdlił a różnorodne mikstury poustawiane w każdym możliwym kącie zmieszały się ze sobą tworząc zapach, który podcina nogi. Na środku ciągle tworzyły się nowe wywary, mieniły się rozmaitymi kolorami.

- Siadaj siadaj. Ja przygotuję wszystko co trzeba i wygoimy ci te brzydkie rany lada moment. - wskazał na ziemię, gdzie o dziwo było wolne miejsce.

- Ja mam tylko nadzieję, że mnie to nie zabije. Chociaż... Co za różnica i tak podobno nie żyję.

Chłopak wzruszył tylko ramionami i zabrał się do zgniatania liści, które przed chwilą tak skrzętnie zbierał.
Wsypał pozostałości ma glinianą misę i dodał odrobinę mazi z ampułki, którą nosil w kieszeni. Dziwne, nie zauwazylam tego wcześniej. Mężczyźni tutaj chodzili jedynie w zwykłych spranych i przydużych koszulach a ich materiałowe spodnie zazwyczaj były poszarpane i przewiązane w pasie skórzanymi paskami.

- Za dużo o tym myślisz. Pora się przyzwyczaić. W końcu wszyscy tutaj jesteśmy w jakiś sposób martwi.

- Wszyscy? Czy to jest jakiś czyściec?

Mężczyzna zamyślił się i włożył mi rękę w przygotowaną przez siebie maź.

- Nie nazwałbym tego tak. Jest to raczej pułapka, z której musimy wyjść.

- Nie rozumiem. Jak to pułapka? Kto was tutaj zamkną?

- Kochana zadajesz za dużo pytań. - przesunął okulary na nosie i usiadł na wprost mnie,nagle uderzył się w czoło. - Cholerka nie przedstawiłem się. Wybacz kochana. Lary jestem. A jak ci na imię?

- Jilian. - odparłam grzebiąc ręką w mazi, czułam jak ręka zaczyna mi drętwieć, ten doktorek chyba nie był najlepszym pomysłem.

W momencie, w którym Lary otworzył usta zza okna słychać było przeciągły ryk. Nie przypominało to odgłosu zwierząt hodowaych w tym miejscu. Odgłos stopniowo się nasilał. Przypominał oszalałe zwierze. Lary odskoczył ode mnie jak oparzony. Zaczął gorączkowo zamykać okna. Dodatkowo zabezpieczył je drewnianą wstawką i zasunął zasuwki.

- Szybko Jilian zrób to samo! - krzyknął dobiegając do kolejnego okna. - I zaknebluj drzwi.

Nie bardzo rozumiejąc co się dzieje zaczęłam wykonywać jego polecenie. Słyszałam ryk coraz wyraźniej. To coś właśnie się tutaj zbliżało. 
Już miałam przyłożyć wstawkę do okna, gdy zobaczyłam Johna biegnącego do domku, a raczej szałasu, w którym mnie zostawił.

- John! Jestem tutaj! - machnęłam ręką chcąc zwrócić jego uwagę, nawet nie zorientowałam się, w którym momencie kłykcie przestały mnie boleć.

Chłopak odwrócił się w stronę dobiegającego głosu, a gdy nasze spojrzenia się spotkały w mgnieniu oka  znalazł się pod drzwiami Larego.
Wszedł do środka i zamknął je za sobą na wszystkie zasuwy.

- Miałaś siedzieć tam. - wskazał na mój szałas, a jego kości policzkowe bardzo się uwydatniły.

- Lary pomógł mi z bólem ręki. Wolałam jego towarzystwo od czekania na ziemi i oglądania stropu.

Usiadłam opierając się o ścianę. Lary właśnie zamknął ostatnie okno, a dla upewnienia się czy wszystko jest szczelnie domknięte przeszedł jeszcze raz po swoim mieszkaniu.

- Sam zaoferowałem pomoc. Nie będzie się dziewczyna męczyć. - podszedł do Johna i podparł się pod boki. - Chyba ty też uważasz, że to nienajlepszy pomysł na rozwiązywanie takich spraw w tym momencie.

Zwinęłam nogi podpierając nimi brodę jak bezbronne dziecko. Ogarniał mnie strach. Wszędzie panowała cisza jedynie przerażający ryk rozdzierał nienaturalny spokój.
John przykucnął obok mnie splatając ręce.

- A teraz siedź cicho i nie próbuj się ruszać.

Jego polecenie wzięłam sobie do serca. Lary widząc moje przerażenie usiadł obok mnie i położył rękę na moim ramieniu. Milczał. Wpatrywał się jedynie we mnie chcąc dodać mi otuchy. Widziałam to. Widziałam to w jego oczach. Ten strach. On też się bał. Nie miałam odwagi spojrzeć w oczy Johnowi, ale czułam, że również ogarnia go niepokój.
Siedzieliśmy tak we trójkę, a kiedy ryk ustawał i nabierałam odwagi coś z nadnaturalną siłą przebiło okno wyłamując wstawkę.
I wtedy zobaczyłam to.
Strach w oczach Johna.
Byliśmy zgubieni.

                         ♧♧♧♧♧♧

Witajcie Kochani!
Dzisiaj się nie rozpisuję, mogę jedynie dodać, że rozdziały prawdopodobnie będą pojawiały się nieregularnie. Mam nadzieję, że mi wybaczycie.
Do następnego! ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top