To był ciepły, pogodny dzień. Patrząc na słońce wysoko na niebie, przeciętna osoba uśmiechnęłaby się i przystąpiła do pracy z nowym zapałem.

Z tym że przeciętna osoba nie była przywiązana do torów, po których za kwadrans miał przejechać pociąg.

Aziraphale po raz kolejny przeklął w myślach swój idiotyczny plan zwrócenia na siebie uwagi Crowley'ego. Tak, to prawda, ostatni raz widzieli się jakieś dwadzieścia lat temu, a więc dość dawno i miło byłoby go znowu spotkać, ale to nie usprawiedliwiało jego działań. Zwłaszcza że Michaelowi mógłby się doskonale wytłumaczyć, gdyby zrezygnował z poszukiwań.

Ale od początku.

Wszystko zaczęło się od pogłoski, że na dzikim zachodzie widziano prawdziwego demona. Oczywiście, ludzie zawsze mówili takie rzeczy, więc Aziraphale nie zwracał na to większej uwagi, chociaż słowa te boleśnie przypominały mu o tym, jak dawno nie widział Crowley'ego. A później przyszedł do niego Michael, potwierdzając pogłoski i każąc zająć się, jak to określił, problemem z dołu.

– Pospiesz się, nie chcemy, by dłużej tam hasał bez nadzoru – powiedział wtedy archanioł, nie zwracając większej uwagi na ekscytację podwładnego.

Aziraphale spakował się, ubrał swój klasyczny strój podróżnika, wsiadł na statek i osiem tygodni później przybył do Ameryki przekonany, że z łatwością znajdzie Crowley'ego. W Europie nigdy nie było to zbyt trudne – zwykle należało po prostu znaleźć się w centrum wydarzeń, a demon jakby sam się znajdował.

Niestety anioł nie docenił dwóch rzeczy:

1. Rozmiarów zachodniej Ameryki.

2. Tego, że wąż, który nie chce być dostrzeżony, wciśnie się w najmniejszą szczelinę, żeby tylko go nie znaleziono.

Po kolejnych ośmiu tygodniach wypytywania ludności, podróży między miastami i oczywiście degustowaniu miejscowej kuchni (yambalaya była wyśmienita, musi później zdobyć przepis!) Aziraphale był równie blisko znalezienia demona, co na początku swojej podróży, a pytania Michaela o postępy poszukiwań były coraz natarczywsze.

I wtedy postanowił zrobić to, co zawsze robił, kiedy pragnął zwrócić na siebie uwagę Crowley'ego: wpakować się w największe kłopoty, na jakie pozwalały mu obecne czasy i pozwolić się uratować. Nie miał pojęcia jak, ale demon zawsze znajdował go na chwilę przed wydawałoby się nieuniknioną katastrofą. Michaelowi mógłby to wyjaśnić tak, że ci z dołu pojawiają się tam, gdzie kłopoty, więc miałby idealną wymówkę.

To był żałosny plan, ale któż może oceniać zdesperowanego anioła?

Aziraphale często czytał w gazetach opowiadania o ludziach okradanych przez grupy kowbojów albo przywiązywanych do torów kolejowych. To był ten typ niebezpieczeństwa, przed którym zawsze ratował go Crowley. I po prostu musiało się udać.

Dlatego kiedy po kilku wieczorach wykrzykiwania w miejscowych barach "Oh, mam tyle pieniędzy, jak przykro by było, gdyby ktoś mnie okradł! A później zabił, żeby usunąć dowody! To byłoby bardzo niefortunne!" został otoczony w nocy przez grupę ludzi z rewolwerami, początkowo bardzo się ucieszył. A później natychmiastowo zmartwiał, kiedy bandyci po oczyszczeniu mu kieszeni zaczęli się oddalać.

– Stójcie! Nie zamierzacie mnie uciszyć na zawsze? Co jeśli powiem o was konstablom? – zawołał anioł.

Mężczyzna na przedzie zaśmiał się gardłowo.

– Psy siedzą nam w kieszeni. Nic nie zrobią. Zmykaj do swojej wydelikaconej Brytanii i ciesz się, że uszedłeś z życiem.

– Ale… – Aziraphale myślał gorączkowo. – Moje życie nie ma już sensu, po utracie tylu pieniędzy! I zegarka mojego pradziadka! I breloka praprababki od strony ojca! Równie dobrze mogę zginąć! – Udało się.

Albo może jednak nie, pomyślał chwilę później, kiedy bandyta wycelował w niego rewolwer, a Crowley'ego nadal nie było nigdzie widać. Poczekał jeszcze kilka sekund, ryzykując utratę cielesnej powłoki, ale kiedy demon się nie pojawiał, Aziraphale westchnął i wykonał kilka małych cudów, by uśpić złodziejów i odzyskać majątek.

Jego plan nie zadziałał. Crowley zawsze się pojawiał, kiedy anioł go potrzebował. Dlaczego teraz, mimo że z niewiadomego powodu gdzieś tu jest, się nie pokazuje? Dlaczego nie nawiązał kontaktu od dwudziestu lat? Dlaczego nawet ta desperacka próba postawienia się w niebezpieczeństwie nie wywołała żadnej reakcji? Może demon wreszcie odszedł. Znudził się ich paktem, znudził się aniołem, który powinien być jego wrogiem, i poszedł gdzieś studiować gwiazdy, które tak kochał. Może był teraz w ciepłym pokoju karczmy kilkaset kilometrów dalej i spoglądał na niebo, szukając konstelacji, o których opowiadał mu dawno temu w Egipcie.

Aziraphale nagle poczuł się bardzo zmęczony. Nie tyle fizycznie, chociaż to też, ale cała ta wyprawa była męcząca i, jak się okazało, bezowocna. Powinien wrócić do znajomej Anglii, przekazać Michaelowi, że na Zachodzie nie dzieje się nic niepokojącego i dać sobie spokój.

Poddać się.

Anioł skrzywił się na tę myśl. Za każdym razem, kiedy nie zgadzał z którymś ze swoich przełożonych, w ostateczności i tak ulegał i poddawał się. To są ich rozkazy, myślał. Ich odpowiedzialność. Są tymi dobrymi, dołączyli do najwyższego chóru niebios nie bez powodu. Muszą mieć rację. Powtarzał to sobie jak mantrę, choć nie mieli racji, na wszystkie kręgi piekielne, nie mieli ani trochę racji, a i tak za każdym razem się im poddawał. I z każdym kolejnym ustępstwem, czuł się trochę bardziej brudny, jakby jego esencja – jego anielskość, to, kim powinien być – blakła odcień po odcieniu.

Ale nie teraz.

Ostatnia próba nigdy nikomu nie zaszkodziła, prawda? Nie ma nic do stracenia poza czasem. Tym razem poszuka Crowley'ego dla siebie, nie dla nieba.

W ostatnim czasie modne były opowiadania o ludziach przywiązywanych do torów kolejowych. Warto spróbować, stwierdził. Ostatni raz.

I tak oto kilka dni później znalazł się na środku pustki, trzy kilometry od jakiejkolwiek cywilizacji, za to przywiązany idealnie pośrodku szyny. Nawet wybrał punkt blisko przekładni, żeby ułatwić "ratunek". Czekał, odliczając w myślach sekundy.

Pięć minut do przejazdu pociągu. Crowley wciąż się nie zjawił, za to nad horyzontem pojawiło się coś na kształt dymu z lokomotywy.

Trzy minuty. Aziraphale próbował zachować spokój, kiedy poczuł delikatne drgania szyn pod swoimi plecami. Pospiesz się, pomyślał i od razu skarcił. Crowley nie miał żadnego obowiązku go ratować. Sam wpakował się w taką sytuację, nie mógł nikogo obwiniać za swoje decyzje. Czas płynął nieznośnie powoli, a chmura dymu stawała się coraz większa.

Minuta. Gdyby demon miał przyjść, to by to zrobił. Aziraphale już miał wykonać cud, by rozwiązać liny i uciec, zanim przejedzie tędy pociąg, ale się zawahał. Nie, pomyślał. Nie tym razem. Nie poddam się w ostatniej chwili. Choćby mnie miał zabić ten przeklęty pociąg, nie ucieknę.

Crowley mógł się nie pokazać, ale anioł zdał sobie sprawę, że tym razem nie żałuje tego, co zrobił. Pierwsza próba wpakowania się w kłopoty była wynikiem tłumionej tęsknoty i presji pod naciskiem góry. Ale tym razem sam podjął się tego idiotycznego planu, mimo że miał pełne prawo zawrócić. Jeśli straci ciało, to przez własną decyzję i ze świadomością, że ten jeden raz w życiu się nie poddał, nawet jeśli w bezcelowej sprawie.

Lokomotywa zbliżała się do niego w zastraszającym tempie.

Aziraphale zamknął oczy, przygotowując się mentalnie na ból. Koła pociągu warkotały w równym rytmie, czuł drżenie torów na plecach, jeszcze tylko sekunda…

I… nic?

Zdezorientowany anioł otworzył oczy i rozejrzał się. I wtedy go zobaczył.

Crowley stał, w swoich nieśmiertelnych czarnych ubraniach, teraz poszerzonych o ciemny kowbojski kapelusz, z ręką na przekładni. Pociąg turkotał rytmicznie, zaledwie metr od nich, podążając alternatywnym torem. Demon odprowadził go wzrokiem, aż znikł za horyzontem, i odwrócił się, by spiorunować leżącego anioła.

– Co ty wyprawiasz?! Mógłbyś się z łatwością uwolnić! Aż tak nie znosisz tego ciała?

Aziraphale przez chwilę patrzył się na niego w szoku, milcząc.

– Crowley…

– Co niby?

Anioł uśmiechnął się szeroko, wreszcie czując, jak uchodzi z niego napięcie.

– Mój drogi, ja jedynie próbowałem zwrócić na siebie twoją uwagę.

– Oczekiwałeś, że będę maszynistą? – Aziraphale zaczął tylko chichotać, po części z radości, po części z nagromadzonego stresu. Crowley przyglądał mu się przez chwilę z uniesionymi brwiami, ale po chwili i na jego ustach pojawił się niewielki uśmiech.

– No więc? Co sprowadza cię w te strony, aniele? – spytał.

W odpowiedzi otrzymał tylko wzruszenie ramion.

____________________________

Tak wiem za szybkie tempo akcji ale pisałam to o pierwszej w nocy i już mi się nie chce
Ale i tak cringeuję

KOCHAM TĘ OKŁADKĘ AAAAAAA

Stay hydrated

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: