Rozdział ósmy

Ogłuszający wrzask gwałtownie przerwał ciszę wczesnego poranka. Yao podniósł wzrok znad swojego piątego kubka kawy tego dnia i, desperacko pragnąc czegoś, co odwróci jego uwagę, skierował się na dół, żeby zobaczyć, o co to całe zamieszanie. Poprzedniej nocy spał ledwo minutę, w jego głowie - jak na karuzeli - kręciło się milion niedokończonych myśli i niezrealizowanych pomysłów. Po krótce, był całkowicie i niewyobrażalnie zdezorientowany... i trochę nadpobudliwy przez kofeinę.

Yao gapił się w zachwycie, schodząc na parter klatki schodowej, która okazała się być pełna kwiatów. Doniczki pokrywały podłogę, a bukiety wypełniały pozostałą przestrzeń. Pomieszczenie zostało zmienione w oszałąmiającą eksplozję jaskrawych odcieni żółtego. Yao zamrugał kilka razy, zanim zauważył znieruchomiałego Alfreda stojącego przy wyjściu ze swojego mieszkania, u progu foyer, ubranego w swój uniform do pracy i zupełnie zszokowanego.

"Nie dotykaj ich, Yao, mogą być zatrute!"

"Nie są zatrute," powiedział Yao przewracając oczami.

Kwiaty były wszędzie... po prostu nie dało się odnaleźć wolnego skrawka podłogi. Jednak na samym środku pomieszczenia stał pomarańczowy pluszowy tygrys, niemalże zakamuflowany wśród żółtej dżungli, z wielką kopertą przywiązaną do szyi. Serce Yao podskoczyło, kiedy to zobaczył.

"Co to za hałas, do cholery, jest szósta ra... jasna cholera." Arthur stanął w drzwiach frontowych mieszkania, z rozczochranymi włosami i czerwonymi oczyma.

"Odsuń się, Arthurze, to jest pułapka!" krzyknął Alfred.

"Poważnie?" Yao pospiesznie przeszedł przez las słoneczników, podniósł pluszowego tygrysa i zdjął kopertę z jego szyi. "Kolejny liścik," wymamrotał.

"Kolejny liścik?" powiedział Alfred. Zatrzymał się na chwilę, a jego oczy się rozszerzyły. "To ma coś wspólnego z tym Rosjaninem, prawda?"

"To trochę dużo, szczerze mówiąc," powiedział Arthur

Yao ledwo zdążył wyjąć liścik z koperty, kiedy ten został mu wyrwany z rąk.

"Drogi Smoku," Alfred zaczął czytać na głos. Yao sięgnął po liścik, ale Alfred sprawnie wymanewrował go poza jego zasięg i czytał dalej. "Przepraszam za wczorajszą noc." Alfred rzucił Yao intensywne spojrzenie. "Co on ci, do cholery, zrobił wczoraj w nocy?"

"Nic. Oddawaj!" Yao znów sięgnął po liścik, ale Alfred z łatwością utrzymywał go od siebie na  odległość ramienia.

"Proszę, pozwól mi wynagrodzić ci to dzisiaj." Yao przestał się wiercić i znieruchomiał. "Buziaki, Ivan," dokończył Alfred. Odwrócił liścik, potem jeszcze raz, po czym podniósł wzrok na Yao. "To tyle."

Yao poczuł, jak jego policzki robią się gorące, a w jego wnętrzu wzbiera dziwna radość. "Oh," powiedział cicho. Jasne, poprzedni wieczór skończył się okropnie, a Yao spędził większość nocy na zamartwianiu się tym, ale Ivan chciał mu to wynagrodzić. Ivan chciał się zanim zobaczyć. Czym by się tu martwić?

"Co ma na myśli pisząc to i nie wyjaśniając zupełnie nic?" zapytał Arthur, ziewając i opierając się o framugę.

"Nie jestem pewien," powiedział Yao, biorąc pierwszy z brzegu słonecznik, podnosząc go do nosa i wdychając jego delikatny zapach. Przypominał mu Ivana.

"Nie jesteś trochę zmartwiony?" zapytał Alfred, machając Yao liścikiem przed twarzą.

"A powinienem?" powiedział Yao. Naprawdę nie skupiał się na bieżącej rozmowie. Zastanawiał się tylko, co dziś zaplanował dla niego Ivan.

"Ten gość zostawia pole słoneczników w naszym foyer - co tak z innej beczki jest mega dziwne - i mówi, że coś ci dziś wynagrodzi, zupełnie nie tłumacząc, o co chodzi, a ty, zamiast wystraszyć się na śmierć, jak byś to zwyczajnie zrobił, nagle wyglądasz, jakbyś był naćpany, czy coś."

"Pewnie po prostu pójdę do pracy i zobaczymy, co będzie dalej," powiedział Yao, mówiąc bardziej do siebie. Alfred i Arthur się na niego gapili. Yao przytulił do siebie pluszowego tygrysa.

"Co ten Rosjanin z tobą zrobił?" zapytał Arthur.

Yao tylko uśmiechnął się i spokojnie odszedł z powrotem w stronę schodów, po drodze podając kwiat Alfredowi. Yao znów zobaczy się z Ivanem. Dzisiaj. Cóż jeszcze miało znaczenie?

Tego popołudnia, w pracy, Yao potrzebował solidnej chwili, żeby zidentyfikować to nowe, dziwne uczucie. Doszło to do niego, kiedy mieszał sos na kuchence. Nie był zestresowany. Nie był zmartwiony. Oczywiście, była w nim jakaś poddenerwowana ekscytacja... i to trochę dziwne uczucie, że powinien być bardziej czujny, ale był dużo szczęśliwszy, niż pamiętał od bardzo dawna. Jego niepokój i dezorientacja z poprzedniej nocy całkowicie zniknęły, kiedy relacjonował wydarzenia wieczora Francisowi - wszystko, co w jego pamięci było szczególnie żywe, to wrażenie kompletnego szczęścia, które odnosił przy Ivanie.

"Nie mogę uwierzyć, że w końcu nie zjedliście zupełnie nic!" powiedział Francis, nachylając się nad Yao i zdejmując trzepaczkę ze ściany.

"Nie mieliśmy czasu," powiedział Yao, odchylając się.

"Ahh, wiedziałem!" powiedział Francis, machając trzepaczką przed twarzą Yao.

"Nie," powiedział Yao, odpędzając go z irytacją, "My tylko... dużo rozmawialiśmy. I nam przeszkodzono."

"Przeszkodzono w czym konkretnie?" zapytał Francis z uniesionymi brwiami.

"W... um..."

Na szczęście w tym momencie do kuchni wpadł zdyszany Feliciano. "O mój boże!" krzyknął, praktycznie skacząc w górę i w dół. "Tam jest taki wielki gość, wyglądający mega strasznie i ma na sobie trencz i szalik, i ma trzech służących, czy kogoś tam, w garniturach a oni mają walizki i odstraszają wszystkich klientów, jakby to był jakiś film Guy'a Ritchiego* czy coś."

Szyja Yao zapłonęła rumieńcem. Natychmiast zepchnął Feliciano z drogi i pospieszył do sali jadalnej, z Feliciano i Francisem idącym tuż za nim. Tak, jak myślał, Ivan stał przy drzwiach z Torisem, Eduardem i Raivisem krążącymi gdzieś z tyłu. Raivis pomachał do niego niezręcznie, Eduard rozmawiał przez telefon komórkowy, a Toris wyglądał na trochę zakłopotanego. Klienci przyglądali im się z niepokojem, a reszty pracowników nigdzie nie było widać. Ivan krzyknął do Yao przez całe pomieszczenie. "Witaj, smoku! Wczoraj wieczorem zapomniałeś swojej koszulki."

Yao znieruchomiał, podczas gdy wszyscy w pomieszczeniu odwrócili się i patrzyli na niego. Poczuł, jak robi się cały czerwony.

"Gratulacje, Yao!" powiedział z dumą Francis, opierając się o framugę drzwi do kuchni.

Feliciano pochylił się i szepnął Yao do ucha, "Znasz go?"

"Ta, w pewnym sensie."

"Jest trochę przerażający."

"Ta, w pewnym sensie."

"Yao... czy to on jest twoim chłopakiem?"

"Ta." Yao uśmiechnął się. "W pewnym sensie."

Oczy wszystkich obecnych powędrowały za Ivanem, kiedy ten przeszedł na tył restauracji, zatrzymując się przed Yao i Feliciano. Uśmiechnął się do nich z góry.

"Hej," powiedział Yao, czując motylki w brzuchu. Ivan zapierał mu dech w piersi, jak zwykle.

Ivan znów się uśmiechnął. "Hej."

"Um. To jest Feliciano." Feliciano pisnął i próbował schować się za ramieniem Yao. Ivan spojrzał na niego dziwnie.

"Feliciano... Vargas, czy tak?"

Obaj Yao i Feliciano spojrzeli na siebie, a potem z powrotem na Ivana.

"Um, tak... przepraszam, znamy się?" zapytał Feliciano bardzo cieniutkim głosikiem.

"Jesteś jak kopia węglowa swojego dziadka."

"Ty... ty... znasz Dziadka Romę?" Feliciano brzmiał na zdezorientowanego.

"Oh, tak. Jesteśmy starymi partnerami biznesowymi."

Yao patrzył, jak twarz Feliciano robi się biała. Otworzył i zamknął usta kilka razy, zakaszlał, po czym spojrzał na Yao rozszerzonymi oczyma. "On ma na imię... Ivan... prawda...?" zapyta cicho.

"Tak," powiedział Yao powoli, bardzo zmieszany. "Ma na imię Ivan."

"Czy nazywa się... Ivan Bragiński?" zapytał Feliciano tak cicho, że Yao ledwo go usłyszał.

"Da," powiedział Ivan, po prostu uśmiechając się wesoło. "Ja bardzo podziwiam twojego dziadka. Jest mi bardzo miło spotkać jego wnuka."

Feliciano powoli odwrócił się i spojrzał na Ivana, blady, wyglądając na przerażonego. Ivan uśmiechnął się do niego z góry. Feliciano zamrugał gwałtownie, przez chwilę wyglądał, jakby miał zemdleć, po czym popędził do kuchni.

Yao patrzył, jak Feliciano wybiega, a zaraz za nim Francis, po czym odwrócił się do Ivana. I znów, to jest trochę dziwne... Jak to możliwe, że za każdym razem, kiedy Yao zaczyna czuć się dobrze ze swoim związkiem z Ivanem, dzieje się coś, co znów go kompletnie przeraża?

"Hm. Jednak nie za bardzo jak jego dziadek," powiedział Ivan radosnym tonem.

"Nie mam porównania... um... dlaczego się tak zachował, kiedy usłyszał, że znasz jego dziadka?"

"Jest dziwnym chłopcem, czyż nie?"

"Cóż, tak, ale..."

"Zapomnij o tym. Idziesz ze mną." Ivan chwycił Yao za rękę i pociągnął go do wyjścia, przez drzwi i do znajomej, czarnej limuzyny. Raivis zajął swoje zwyczajowe miejsce za kierownicą, a Toris i Eduard wsiedli do innego czarnego samochodu, stojącego za nimi. Yao ledwo miał czas pomyśleć, zanim siedział na tylnym siedzeniu. Poświęcił chwilę na złapanie oddechu i odwrócił się do Ivana, siedzącego koło niego i wbił w niego wzrok. Ivan tylko się uśmiechnął. Oczywiście.

"Pracowałem."

"Wiem."

"Nie możesz po prostu..."

"Ssz." I Ivan pochylił się i go pocałował. Słowa zamarły Yao na ustach, zamknął oczy. Pocałunek był mocny, ciepły, mokry... Yao czuł, jakby się rozpuszczał. Nie miał pojęcia, ile czasu minęło. To mogła być zaledwie minuta. Ale kiedy Ivan odsunął się, a Yao otworzył oczy, zdał sobie sprawę, że samochód już jechał. Próbował przypomnieć sobie, że czuł się oburzony.

"Ale..."

"Przestań się martwić," szepnął Ivan przy włosach Yao.

Więc Yao przestał. To, jednakże, nie potrwało długo, ponieważ od razu, kiedy samochód zatrzymał się u celu, a Yao wysiadł, nagle poczuł się, jakby miał zemdleć. Ivan poprowadził go na skraj trawiastego pola, za nimi szedł Raivis. Z tyłu pojawił się Toris, a Eduard opierał się o samochód, wciąż rozmawiając przez telefon. Ale Yao nie mógł odwrócić wzroku od tego, co widział przed sobą... po środku pola stał ogromny balon na gorące powietrze. Yao gapił się na niego z niedowierzaniem. Ivan na pewno nie jest aż takim wariatem...

"O nie... nie, nie, nie, nie, nie." Yao nagle poczuł, jak zalewa go przytłaczająca fala gorącej paniki. Ivan wydawał się nie zauważać tego i pociągnął Yao za rękę, śmiejąc się.

"Chodź polatać ze mną!"

Yao zaśmiał się niezdrowo. "Nie..." potrząsnął głową, stał się śmiertelnie poważny i powtórzył stanowczo, "Nie."

"Boisz się latać?"

"Nie, bardziej boję się spaść na ziemię, jak wielka kula ognia." Yao odsunął się od Ivana, wciąż ani na chwilę nie odrywając wzroku od balonu.

"Głupiutki Yao! Będziesz bezpieczny, obiecuję." Ivan pociągnął Yao ponaglająco, a Yao nie mógł się odsunąć.

"Nie wiesz, co oznacza słowo 'nie'?" Za nimi Toris parsknął cicho. "Spójrz, to jest naprawdę bardzo miłe i w ogóle, ale..."

Ivan zatrzymał się, westchnął i spojrzał na Yao z góry w taki sposób, że przez kręgosłup Yao przeszedł dreszcz. "Ja myślałem, że chcesz być bardziej nieprzewidywalny, czyż nie?"

Yao zatrzymał się i z rosnącą paniką spojrzał Ivanowi w twarz. Cóż...

Yao nigdy nie dowiedział się, jak to możliwe, że dał się na to namówić. Lecąc - miał wrażenie, że całe mile - nad ziemią, był bardziej przerażony, niż kiedykolwiek dotąd. Ognień nad nimi ryczał mu w uszach, a wiatr wdzierał się do kosza, strasząc go jeszcze bardziej. Jedną ręką desperacko trzymał się Ivana, a drugą ściskał figurkę Buddy, jakby od tego zależało jego życie. Jeśli kiedykolwiek potrzebował szczęścia, to właśnie teraz.

"Otwórz oczy, Yao!" powiedział radośnie Ivan. Jak on, do cholery, może być radosny w takiej chwili? My zaraz umrzemy!

Yao z determinacją potrząsnął głową, lgnąc do Ivana. "Nie chcę!" Poczuł, jak telefon zaczyna dzwonić w jego kieszeni i niechętnie puścił Buddę, by odebrać połączenie. "Halo? O boże..."

"Nie do końca, z tej strony Francis. Co ty, do cholery, zrobiłeś Feliciano? Nie słyszałem, co mówiliście w restauracji, ale wybiegł stąd w histerii i teraz utknąłem tu sam, i... gdzie ty, do cholery, jesteś?"

"Francisie, chcę tylko, żebyś wiedział, że zawsze wiele dla mnie znaczyłeś... i chcę, żebyś wziął moje diamentowe spinki do mankietów, które tak zawsze lubiłeś..."

"Ooh, fantastycznie! Czekaj... dlaczego? Co?"

"I powiedz Arthurowi i Alfredowi, że kocham ich obu, i nie pozwól Kiku przemawiać na moim pogrzebie, i..." Ivan wyjął telefon z dłoni Yao.

"Halo, Yao jest teraz zajęty!" Ivan zamilkł na chwilę. "To nic takiego, ja zapewniam cię." Znowu cisza. "Cóż, ja nie mam teraz ze sobą linijki, ale ja mogę później zmierzyć i dać ci znać, da?"

"Agh!" Yao otworzył oczy i zobaczył, że Ivan intensywnie przygląda sie swojej prawej dłoni. Yao rozhisteryzowany sięgnął po telefon, jedynie wytrącając go Ivanowi z dłoni. Z przerażeniem patrzył, jak spadał poza krawędź kosza balonu i leciał w stronę ziemi. "Myślę, że zrobiłeś mi w ten sposób przysługę." Przez kilka chwil stali w ciszy, zanim Yao zdał sobie sprawę, że patrzył w dół. Krzyknął, zamknął oczy i znów przylgnął do Ivana.

"Dlaczego twój przyjaciel chciał wiedzieć, jakiej długości jest mój palec serdeczny?" powiedział Ivan głosem pełnym rozbawienia.

"Nie mam pojęcia, jest trochę dziwny. O boże, jak wysoko teraz jesteśmy?" Panika ograniczająca Yao jasne myślenie i mdlące przerażenie w jego żołądku nie chciały zniknąć. Czekał tylko, aż balon wróci na ziemię.

"Otwórz oczy i zobacz!" Za to Ivan zdawał się bawić wyśmienicie.

Yao wziął głęboki oddech i powiedział sobie, żeby być odważnym. W końcu był tu, w górze, tak czy siak. "Okej... w porządku..." Spróbował otworzyć oczy, ale zorientował się, że nie może. Znów potrząsnął głową. "Nie mogę!" Chociaż możliwe, że po prostu podobało mu się uczucie przywierania do klatki piersiowej Ivana i otaczającego go jego ramienia - ciężkiego i uspokajającego.

"Powiedz mi, smoku. Czego tak bardzo się boisz?"

Cóż, to zmusiło go do otwarcia oczu. Ivan uśmiechnął się, a Yao poczuł, że jest oczarowany tym intensywnym fioletowym spojrzeniem. "Nie jestem pewien," odpowiedział szczerze.

"Więc popatrz. Ja trzymam cię za dłoń... mam cię."

Yao ustabilizował się, chwytając dłoń Ivana jeszcze mocniej i zmusił się, żeby spojrzeć w dół. Było piękne, czyste popołudnie, a słońce oświetlało widok pod nimi. Miasto wydawało się być takie małe, pola i drzewa, i wioski dookoła takie zielone i delikatne. Maleńkie samochody manewrowały po wijących się drogach, a Yao nagle poczuł się taki oddalony od tego wszystkiego, od chaosu codziennego życia. Jakby on i Ivan byli jedynymi ludźmi na świecie. "Wow."

"Ślicznie, czyż nie?"

Yao uśmiechnął się. "Tak." Naprawdę tak było. Przerażająco... ale ślicznie. I wcale nie tak źle, kiedy już otworzył oczy i spojrzał w dół. "Nie będziemy cały czas tylko lecieć w górę, prawda?"

"Może będziemy," powiedział Ivan. Yao spojrzał na niego z przerażeniem. Ivan podniósł dłoń Yao do ust i ucałował ją delikatnie. "Może możemy polecieć aż do samych gwiazd."

Serce Yao galopowało, sprawiając wrażenie, że już więcej tego nie zniesie. "To brzmi całkiem miło."

"Tu, w górze, wyglądasz niemalże idealnie. Jeszcze tylko jedno." Ivan wyciągnął dłoń, pogłaskał szyję Yao i zdjął gumkę z jego włosów. Yao uśmiechnął się, kiedy poczuł, jak jego włosy unoszą się na wietrze, a place Ivana je przeczesują. "Już. Idealnie."

Yao westchnął z radością i oparł się o Ivana. Panika zaczęła znikać i poczuł się niemalże spokojnie, tu, w górze, gdzie otaczały go ramiona Ivana... jakoś tak bezpiecznie, pomimo tego, że unosili się bardzo wysoko nad ziemią.

"Tak bardzo mi przykro, Yao," powiedział Ivan głosem już całkowicie pozbawionym radości.

Yao wzruszył ramionami. Od razu wiedział, o czym mówił Ivan. "Jest w porządku..."

"Nie. Nie jest. Ja nigdy nie chciałem, żeby nasz wieczór skończył się... w ten sposób."

Stali w ciszy, ale po chwili Yao zapytał, "Kim był ten mężczyzna?" Natychmiast zwątpił, czy zadawanie tego pytania było dobrym pomysłem.

"Niefortunną koniecznością."

"Nie polubiłem go."

Ivan się zaśmiał. "Ja też go nie lubię."

"Robisz interesy z takimi ludźmi?"

"Yao..."

"Tak?"

Wydawało się, że po twarzy Ivana przemknął cień. Tak, jakby słońce już go nie dotykało, a tego wiecznego uśmiechu nigdzie nie było. Wyglądał na zdezorientowanego, smutnego... i zagubionego. A wtedy to po prostu zniknęło, a Ivan znów się uśmiechnął, jak słońce przebijające się przez chmury. "Ja nie chcę nigdy cię skrzywdzić."

"Nie skrzywdzisz", powiedział Yao, nie mając pojęcia, czy to stwierdzenie może być prawdziwe.

"Czego pragniesz, Yao?" Ivan wpatrywał się w niego uważnie.

"Oh. Cóż... swojej własnej restauracji. Odnosić sukcesy. Być szczęśliwym." Ciebie...

"Będziesz odnosić sukcesy. Ja wiem."

"A, cóż... czego ty pragniesz?"

"Ciebie."

Yao poczuł, jak traci dech. Z powrotem spojrzał na krajobraz roztaczający się pod nimi. "Będę potrafił wpasować się do twojego życia?"

"Wpasować?"

"Będę potrafił... być w twoim życiu?" zapytał Yao, niepewny, jak jaśniej zapytać o to, czego chciał się dowiedzieć. "Czy to jest możliwe?"

"Musi być."

"Dlaczego tamtej nocy spytałeś, czy możesz kupić mi drinka?" zapytał Yao, wpatrując się w Ivana. 

"W Chiński Nowy Rok?"

"Tak. Dlaczego mnie do siebie zaprosiłeś, pocałowałeś i...?"

"Ponieważ nie mogłem nie... inaczej niż... ja przepraszam, mój angielski w takich chwilach..." Ivan spuścił wzrok, a Yao uprzejmie przestał się na niego gapić. Kiedy obaj spojrzeli z powrotem na siebie nawzajem, ich oczy spotkały się jednocześnie. "Nie mogłem nie."

Yao uśmiechnął się, czując, jak osiada na nim uczucie ciepła. "Wydaje mi się, że to rozumiem."

"I ponieważ byłeś piękny. A potem odezwałeś się i byłeś... słodki. I zabawny. I silny. I..." Ivan się zatrzymał. "I sobą. Moim smokiem... ukrywającym taką niesamowitą osobowość pod takim... strachem. Ja chcę pokazać ci świat bez strachu."

Yao ledwo oddychał. Strach... czy był jakikolwiek powód, by się bać, kiedy taka osoba, jak Ivan Bragiński czuła do niego coś takiego..? Czym on kiedykolwiek czymkolwiek się martwił?

"Wciąż się boisz?" Obaj spojrzeli w dół, poza kosz.

"Nie tak bardzo." Yao trzymał dłoń Ivana i wtulił się w jego ramiona, oglądając razem z nim, jak świat znika w dole. Yao, po raz kolejny, poczuł się szczęśliwy... bezpieczny... zadowolony. Gdyby tylko mogło tak być już zawsze... Wciąż były pytania bez odpowiedzi. Nie było idealnie. Ale w końcu nic nie jest idealne.

Yao westchnął z radością. "Mam nadzieję, że mój telefon nie wylądował na niczyjej głowie."

Ivan tylko się zaśmiał.

x-x-x-x-x

Guy Ritchie - brytyjski reżyser. Feliciano może chodzić o jego film "Porachunki", który jest komedią kryminalną o angielskich gangsterach (z tego co wiem, bo nie znam się na kinematografii)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top