Rozdział pierwszy
Witam w kolejnym tłumaczeniu!
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że jeśli oczekujecie słodkiego romansu, jak w La Patisserie de la Rose, albo czegoś wzruszającego, jak Auf Wiedersehen, Sweetheart, to trochę się przeliczyliście, bo tu nie będzie tego zbyt wiele. Będzie za to kilka scen erotycznych, trochę brutalności, mafie i ogólnie sporo łamania prawa (:
Główny bohater, Yao, zachowuje się głupio i nieodpowiedzialnie, i proszę Was, nie idźcie w jego ślady.
A Ivan popełnia dużo błędów językowych ¯\_(ツ)_/¯
Anyways, enjoy! 💛
x-x-x-x-x
"Yao, szczerze, nie bądź taki ponury... nie odezwałeś się ani słowem przez całą noc," powiedział Arthur, rzucając czerwoną papierową serpentyną w głowę Yao.
"To się nazywa zmęczenie. Nie miałem wolnego od dwóch tygodni," odpowiedział Yao, odrzucając serpentynę z powrotem. Alfred pochwycił ją w locie i obrócił się, zaplatając ją na szyi Yao i zawiązując w kokardkę. Yao zatrzymał się i popatrzył na niego ze złością.
"Yao, musisz świętować!" powiedział Alfred, uśmiechając się do niego z góry.
"Dlaczego?" zapytał Yao przez zaciśnięte zęby.
"Bo to jest Chiński Nowy Rok! To czas, żeby ludzie się gromadzili, przebierali za gigantyczne smoki, konsumowali ciasteczka z wróżbą i kupowali małe, tandetne figurki Buddy!"
Yao wciąż patrzył na niego ze złością. Nie wiedział, co było bardziej zdumiewające - ignorancja Alfreda, czy to, że po tych wszystkich latach, wciąż potrafił go nią zaskoczyć.
"Alfredzie, jesteś imbelice," powiedział Francis, pacnąwszy Alfreda w tył głowy.
"Co?" zapytał Alfred z oburzeniem, pocierając swoją głowę, kiedy Arthur się śmiał. Czwórka młodych mężczyzn szła dalej zatłoczoną, kolorową ulicą, mijając artystów, tłumy gapiów i rzędy stoisk.
Rozmawiający, krzyczący, rozbawiony tłum wypełnił ulice Chinatown*, a Yao już czuł, że rozboli go głowa. Od dawana nie ryzykował wyjścia w Chiński Nowy Rok i teraz przypomniał sobie, dlaczego. Skrzywił się ze zdenerwowaniem, kiedy przepchnęła się koło nich głośna grupa ludzi, niemalże go przewracając.
"Patrzcie, jak idziecie, dranie!" krzyknął Arthur. Jeden z nich wykonał niekulturalny gest, a Alfred ze zmęczeniem powstrzymał Arthura przed pobiegnięciem za nimi. "Palanci!" Arthur wreszcie poddał się i wyrównał krok z innymi, wyciągając papierosa i zapalając go szybko.
"Chłopaki, serio, dlaczego zmusiliście mnie, żebym tu z wami przyszedł? Mogliśmy po porostu napić się u mnie w mieszkaniu," powiedział Yao z wyczerpaniem.
"Ostatnio nigdy nie chcesz nigdzie wychodzić, stałeś się kompletnym nudziarzem," powiedział Francis. Wziął łyk z butelki, którą ukrywał w papierowej torbie i zaoferował ją Yao. Yao wziął ją i napił się, czując, jak mocne wino pali jego przełyk. Może w ten sposób pozbędzie się swojego bólu głowy.
"To nie prawda," powiedział Yao. "Wyszliśmy przecież w zeszłym tygodniu, pamiętasz... na tę dużą imprezę u Ludwiga."
"To była impreza bożonarodzeniowa," powiedział Arthur, sięgając po butelkę z winem. "Dość wczesna impreza bożonarodzeniowa, jeśli dobrze pamiętam."
Yao wziął jeszcze kilka łyków, zanim ją oddał. "Dobra, więc minęło kilka, um, miesięcy. I? Wiecie, jak zajęty jestem w restauracji."
"Oh, a kiedyś nasz Yao był duszą towarzystwa," powiedział Alfred, potrząsając głową dramatycznie.
"Niby kiedy? Nie pamiętam, żeby Yao kiedykolwiek był duszą towarzystwa," powiedział Arthur pomiędzy kolejnymi łykami wina.
"Cóż, przynajmniej udawało nam się wyciągnąć go z domu."
"Um, chłopaki, ja nie jestem martwy," powiedział Yao. "Po prostu jestem ostatnio zajęty, aru." Przeklął pod nosem, zdenerwowany, że udało im się wyciągnąć z niego słowo 'aru'. To był jego stary nerwowy zwyczaj, który teraz ujawniał się tylko, kiedy był bardzo zły, zirytowany, albo zestresowany.
"Oh, proszę cię," powiedział Francis. "Wymyślasz wymówki. Pracuję w restauracji praktycznie taką samą ilość godzin, co ty."
"Widzisz? A Francis nie zmienił się w przewidywalnego, nudnego starucha," powiedział Alfred.
Yao skrzywił się do niego. "Nienawidzę, kiedy nazywasz mnie staruchem. I nie jestem taki przewidywalny. Nawet poprzedniej nocy nie spałem do czwartej nad ranem."
"Czwarta rano, uwaga, ale dzikus!" krzyknął Alfred. Uchylił się przed kolejnym ciosem Francisa wymierzonym w jego głowę.
"Naprawdę? Co robiłeś?" zapytał Arthur.
"Ja... układałem moje buty." Reszta po prostu patrzyła pusto na Yao. "Nie mogłem spać, a one zaśmiecały mi szafę i..." Yao urwał z irytacją. No dobra, był ostatnio trochę aspołeczny. To nie był powód, żeby go atakować. "W ogóle, co wam, do cholery, do tego, że chcę zostać w domu i poukładać sobie rzeczy w szafie? Nie jestem zobligowany, żeby wychodzić z wami zawsze, kiedy chcecie, wiecie."
"Oh, zapomnij o tym, chéri **. Jesteśmy tu, żeby się bawić, czyż nie? Proszę, masz statuetkę Buddy. Może przyniesie ci szczęście." Francis zatrzymał się przy straganie i podniósł małą figurkę, rzucając ją do Yao, po czym odwrócił się i zapłacił handlarzowi.
W Yao krew zagotowała się w milczeniu. Wiedział, że do tego czasu powinien być już przyzwyczajony do tego, że Alfred się z nim drażni, ale to wciąż było irytujące... nie dlatego, że Yao wiedział, że trochę ma rację. Jasne, pracował w konkurencyjnym biznesie, celując w sam jego szczyt... ale może to była tylko wymówka. Może naprawdę był taki, jakim wszyscy go widzieli... nudny, marudny i przewidywalny.
"Muszki z czerwonej wstążki, figurki Buddy... w końcu wpasowujesz się w nastrój noworoczny," powiedział Alfred, uśmiechając się szeroko. Yao ledwo powstrzymał się przed kopnięciem go.
"Jest tu w okolicy jakiś monopolowy? Dopiłem twoje wino," powiedział Arthur machając pustą butelką przed Francisem.
"Merde, kto ci to dał?"
"Co masz przez to na myśli?"
"Mam na myśli, ros-bif, że to nigdy nie jest dobry pomysł, żeby wręczać ci pełną butelkę, bo z pewnością zostanie opróżniona, zanim dostanie się ją z powrotem."
"Spadaj, żabo, ten francuski sikacz i tak smakuje jak ocet," powiedział Arthur, wydychając na Francisa chmurę dymu.
"Czym do cholery jest monopolowy**?" zapytał Alfred.
"Oh, przepraszam, zapomniałem, że ty mówisz tylko głupim amerykańskim," powiedział Arthur gasząc peta o ziemię.
"Oczekujesz, żebym nadążał z tymi twoimi chorymi brytyjskimi nazwami na wszystko? Dlaczego nie możesz po prostu mówić normalnie?"
Yao odsunął się o kilka kroków i spojrzał w dół, na małą figurkę Buddy w swojej dłoni. Lata praktyki umożliwiły mu wyciszenie odgłosów jego przyjaciół kłócących się w tle i słyszał jedynie szum tłumu. Obrócił małą statuetkę w dłoni, powoli podejmując decyzję. Miał dość bycia postrzeganym jako nudny, przewidywalny staruch Yao Wang. To było rozwścieczające. To było obraźliwe. I to nie taki naprawdę był. Cóż, zaczynając od dokładnie tej chwili, nie miał być już tym Yao Wangiem. Wkładając figurkę do kieszeni, Yao podskoczył, słysząc jakiś głos zaraz za sobą.
"Cześć."
Yao obrócił się gwałtownie. Pierwszą rzeczą, jaka go poraziła, była wielkość mężczyzny. Yao musiał niemalże skręcić sobie kark, żeby spojrzeć w uśmiechniętą twarz, a jego klatka piersiowa i ramiona były ogromne. Następną rzeczą, która rzuciła mu się pod uwagę, były oczy mężczyzny; zimne, przeszywające, poważne i niemal fioletowe. Trzecią rzeczą było to, że gapił się głupio na obcego człowieka po środku ulicy, wytrzeszczając się jak idiota. Szybko odchrząknął. "Um, hej."
"Jesteś bardzo piękny. Czy ja mogę kupić ci drinka?
Yao znieruchomiał, czując się trochę zbity z tropu. Otworzył usta, ale nie wiedział, co powiedzieć. Mężczyzna po prostu uśmiechał się do niego z góry, te fioletowe oczy patrzyły wgłąb niego, a Yao poczuł, że jakaś lekkomyślna część jego chwyta się czegoś, co wydawało się być idealną okazją. "Dobrze." Odwrócił się do swoich przyjaciół i zobaczył, że wparują się w obcego z niepokojem. "Niedługo wrócę, ten dziwny Rosjanin kupi mi drinka."
Arthur, Alfred i Francis gapili się na Yao z otwartymi ustami i uniesionymi brwiami. "Nie mówisz poważnie, do cholery," powiedział Arthur.
Yao nonszalancko wzruszył ramionami, czerpiąc przyjemność z tego zszokowania jego przyjaciół. I kto tu teraz był nudny? "Hej, jest wcześnie. Niedługo wrócę." Uśmiechnął się szeroko. "Zachowuję się w tym momencie nieprzewidywalnie."
Alfred złapał Yao za ramię i odciągnął go o kilka metrów od obcego. "Oszalałeś?" syknął. "Przyjmowanie drinków od Rosjan w trenczach nie jest nieprzewidywalne - cóż, no dobra, jest, ale jest też szalone!"
Yao zmrużył oczy, mamrocząc cicho, żeby Rosjanin go nie usłyszał. "Nie bądź niedorzeczny, Alfredzie, to tylko drink."
"Tsa," prychnął Arthur. "Francis robi takie rzeczy przez cały czas."
"A jeśli Yao nie pójdzie, ja to zrobię," powiedział Francis, spoglądając na Rosjanina z uznaniem. "Jest gorący."
"Ale ja idę," powiedział Yao, uwalniając swoje ramię i odchodząc. "Pa, chłopaki!"
"Czekaj!"
Yao zatrzymał się, słysząc histeryczny ton głosu Alfreda "Co?"
Alfred wyglądał na niemal spanikowanego. "Masz gaz pieprzowy?"
Yao uniósł brwi, przewrócił oczami i odwrócił się z powrotem do wciąż uśmiechniętego obcego. Rosjanin jedynie czekał z cierpliwością podczas całej tej szeptanej rozmowy. Yao odniósł na niego wzrok z sercem bijącym szybko w klatce piersiowej i odwzajemnił uśmiech. "Więc. Gdzie mnie zabierasz?"
x-x-x-x-x
* Chinatown - dzielnica dużego miasta poza Chinami, w którym ludność jest głównie pochodzenia chińskiego.
** jeśli się nie mylę, to chéri to rodzaj żeński, męski to cher, ale Francis przez całą książkę będzie mówił tak do Yao, więc musimy się z tym pogodzić
*** w oryginalnej wersji językowej Arthur nazwał sklep monopolowy off licence; określenie to nie funkcjonuje w Stanach Zjednoczonych
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top