Rozdział czwarty
Następnego ranka, Yao gwałtownie obudził dźwięk przypominający piłę mechaniczną, wwiercającą się w jego głowę. Pierwszą rzeczą, z jakiej zdał sobie sprawę z małą falą ulgi było to, że był w swoim własnym łóżku. Następną było to, że miał wielkiego kaca. Trzecią rzeczą, z jakiej Yao zdał sobie sprawę było to, że piła mechaniczna była tak naprawdę jego telefonem, a dzwonił on natarczywie i nieustannie od pięciu minut. Jęcząc z irytacją, wyłonił się spod stosu poduszek, sięgnął po denerwujący telefon i spojrzał na niego zmrużonymi, wciąż lekko załzawionymi oczyma. Słowa jakby wyskakiwały na niego z ekranu: Połączenie przychodzące... IVAN. Yao nagle poczuł się zupełnie. rozbudzony. Jego serce zatrzepotało, żołądek wywinął koziołka, a on pospiesznie odebrał. "Um... halo?"
"Dzień dobry, mały smoku!" Ten akcent i radosny ton były nie do pomylenia. Po zaledwie jednej nocy, Yao był zaskoczony, jak intensywnie wpływał na niego sam dźwięk głosu Ivana. Jego serce przyspieszyło, a oddech się urywał... ale i tak zmarszczył brwi z dezorientacją.
"Um... nie przypominam sobie, żebym zapisywał twój numer na moim telefonie."
"Ja pozwoliłem sobie zrobić to wczoraj w nocy, kiedy byłeś nieprzytomny." Ivan brzmiał, jakby zaraz miał zacząć się śmiać.
"Ty... oh." Yao podciągnął się, opierając o poduszki. Pokój natychmiast zaczął się kręcić. "Cóż, przynajmniej to jedyne, na co sobie pozwoliłeś."
"Proszę?"
Yao zakrył dłonią słuchawkę, przeklął cicho, po czym znów przyłożył telefon do ucha. "Nic!"
"Głupiutki Yao! Ja zabiorę cię gdzieś jutro po południu."
Yao niemalże wypadł z łóżka. "Zabie... że co... zabierzesz?" Poczuł coś wokół swojej szyi i pociągnął to ze zmieszaniem. Otoczył go ciepły, pikantny zapach - zasnął w szaliku Ivana.
"Da, zabiorę."
"Dlaczego? To znaczy... chyba muszę pracować."
"Nie, nie musisz." Przez telefon akcent Ivana zdawał się być jeszcze mocniejszy. Sprawiał, że po kręgosłupie Yao przebiegały mrowiące dreszcze. "Odbiorę cię o trzeciej."
"Ja... um... dobra." Yao wypowiedział te słowa, nie będąc pewnym, czy na pewno miał je na myśli.
"Do zobaczenia, smoku."
Linia ucichła. Yao przez chwilę siedział bez ruchu, trzymając milczący telefon przy uchu, niepewny, na co się właśnie zgodził. Czy on właśnie został zaproszony na... randkę? Nie, żeby 'zaproszony' było na to odpowiednim słowem. Randka została mu praktycznie nakazana. Yao nie był do końca pewien, co o tym sądzi. Przez sekundę uderzał palcami o komórkę, rozłączył się wreszcie, po czym zdał sobie sprawę, że nie podał Ivanowi swojego adresu. Rozważał, czy oddzwonić do Rosjanina, kiedy jego telefon znów zaczął dzwonić. Połączenie przychodzące... ALFRED. Yao jęknął z niezadowoleniem. "Halo?"
"Yao!" krzyknął Alfred do telefonu. "Musisz natychmiast zejść na dół i zrobić mi pancake'i, Arthur próbował, ale jest okropnym kucharzem i je spalił, i..."
"Ty palancie!" wrzasnął w tle Arthur. "Zobaczysz, już nigdy nic ci nie ugotuję!"
"O panie, modlę się o to!" zawołał Alfred, po czym dało się słyszeć głośny huk i nieartykułowany krzyk
Yao zatrzymał się na krótką chwilę. Był zupełnie przyzwyczajony do tego, że Alfred żąda od niego jedzenia, ale tego ranka był trochę zaniepokojony o swoich przyjaciół. Poprzedniej nocy nie za bardzo wiedział, co im powiedzieć. Alfred wydawał sie myśleć, że Ivan to jakiś rosyjski szpieg, Francis był zafiksowany na punkcie przyszłych szans Yao, żeby przespać się z tym mężczyzną, a Arthur był zbyt pijany, żeby naprawdę brać udział w rozmowie. Ale oceniając po krzykach z drugiej strony słuchawki, nie zapowiadało się na to, że Yao będzie miał chociaż chwilę spokoju, dopóki nie ugotuje swoim wymagającym przyjaciołom ich cholernego śniadania. Westchnął. "Schodzę na dół. I proszę, przestańcie krzyczeć." Znów się rozłączył, zauważając, że zegarek na ekranie jego telefonu wskazywał już środek dnia. Yao zamrugał na niego kilka razy. naprawdę musiał wypić więcej, niż myślał... nigdy nie sypiał tak długo.
Poprzednia noc wydawała się być rozmazana. Oczywiście niektóre rzeczy były wyraźniejsze, niż inne. Takie rzeczy, jak na przykład Ivan trzymający go za dłoń, dotykający jej językiem, całujący go na balkonie... Yao zrobiło się bardzo ciepło, podczas gdy odkopywał z drogi ubrania, kierując się do swojej małej komody. Jej powierzchnię pokrywały skarpetki i komiksy, i wycinki z gazet o gotowaniu, a do małego lustra przyklejony był obrazek Hello Kitty i horoskop. Yao ostrożnie przyjrzał się swojemu odbiciu. Chyba nie wyglądał aż tak źle, poza worami pod oczami - miał ładną skórę, niespotykane, zmieniające lekko kolor brązowe oczy i zawsze był całkiem dumny ze swoich włosów. Ale wciąż nie do końca widział, co mogło sprawić, że mężczyzna taki, jak Ivan nazwał go pięknym. On z pewnością nie widział w sobie nic nadzwyczajnego. To wszystko sprawiało, że czuł się zdezorientowany, lekko zawstydzony - i w sekrecie, po cichu, trochę podekscytowany.
Yao odetchnął głęboko, starając się ignorować to, jak jego głowa pulsuje i skierował się do łazienki, żeby się przygotować. Jego małe mieszkanko składało się tylko z trzech pomieszczeń. Znajdowało się na pierwszym piętrze dwupiętrowej kamienicy, a Arthur i Alfred zajmowali większe mieszkanie na parterze. Francis mieszkał w mieszkaniu na samej górze i nie był najłatwiejszym do zniesienia sąsiadem, zważając na to, że przyprowadzał ze sobą stały strumień partnerów o nieboskich godzinach nocnych i ciągle zapraszał swoich dwóch bardzo głośnych, bardzo szalonych przyjaciół. Ale był też zabawny, lojalny i załatwił Yao praktyki w restauracji, w której pracował. A poza tym, Francis nie był o wiele gorszy od naprzemiennych krzyków i kłótni oraz odgłosów bardzo głośnego seksu dochodzących z mieszkania na dole.
Yao zapukał do drzwi Arthura i Alfreda i nie otrzymując odpowiedzi otworzył je z wahaniem. Nie był zbyt zaskoczony sceną, jaką zastał. Ściany kuchni były pochlapane ciastem, blaty zastawione brudnymi talerzami. Arthur stał w łukowatym sklepieniu przejścia do salonu, rzucając pancake'ami i obelgami w Alfreda, który chował się za wyspą kuchenną i bronił patelnią. Yao przewrócił oczami. Dzień jak każdy inny w rezydencji Kirkland-Jones.
"Jaki miły poranek, Yao, czyż nie!" uśmiechnął się Alfred zza swojej patelni. Nie wydawał się zbytnio przejmować tyradą Arthura.
"Bardziej popołudnie," powiedział Yao, łapiąc w locie pancake'a i uważnie mu się przyglądając. Miał konsystencję lekko nasiąkniętego kawałka drewna. Jedynie ze względu na to, że chciał być uprzejmy, ostrożnie ugryzł jego brzeg. Smakował mniej więcej tak samo. "Nie wiem, o czym mówisz, wszystko z nimi w porządku," skłamał.
"Oczywiście, że wszystko z nimi, do cholery, w porządku!" krzyknął Arthur z twarzą wykrzywioną w furii. "Ty niewdzięczny, mały idioto!" Minął ostatnim pancake'iem głowę Alfreda o włos, po czym rzucił pusty talerz na ławę. "Dzień dobry, Yao." Yao tylko pomachał, a Arthur odwrócił się i opadł na kanapę w salonie, odwracając się plecami do kuchni i chowając nos w książce. Yao wyrwał patelnię z rąk Alfreda, postawił ją na kuchence i zabrał się za robienie ciasta ze składników pozostawionych na ławie.
Alfred natychmiast pobiegł do Arthura i przechylił się przez oparcie kanapy. "Arthurze, słoneczko, nie złość się. Wiesz, że kocham cię pomimo tego, że nie potrafisz gotować."
"Spadaj, uczę się." Ale głos Arthura nie był aż tak pełen złości, jak wcześniej.
Alfred zaśmiał się, poczochrał Arthurowi włosy, po czym opadł na stołek przy blacie w kuchni. Oparł podbródek na dłoni i przez chwilę przyglądał się Yao, kiedy ten pracował. "Piekielnie wyglądasz," powiedział wreszcie.
Yao spojrzał na niego ze złością. "Dziękuję. Czuję się też piekielnie. Teraz pamiętam, dlaczego nigdy nie piję."
Alfred głośno prychnął. "Potrzebujesz przypomnienia? Z mdlejącym tobą, robiącym striptiz Francisem i Arthurem próbującym kłócić się i walczyć ze wszystkimi w zasięgu pięciu mil, picie z wami dwoma jest jak sport ekstremalny."
Arthur pacnął go zza oparcia kanapy. Yao jedynie robił dalej ciasto w ciszy. Cisza to najlepsze rozwiązanie. Wspominanie o jego randce Alfredowi na pewno nie było najlepszym pomysłem. Ale już po kilku sekundach Yao nie mógł się powstrzymać. "Ivan zadzwonił do mnie dziś rano."
Alfred popatrzył na niego z niedowierzaniem. "Dałeś temu Rosjaninowi swój numer?"
"Nie..." Yao przerwał mieszanie. "Nie, nie dałem." To było trochę dziwne. Ale pewnie wziął go z telefonu Yao... tylko, że Yao nie miał w nim zapisanego swojego numeru. "Hm." Yao wzruszył ramionami. "Podasz mi mleko?"
"Mówiłem ci! On jest szpiegiem!" Alfred cisnął butelkę mleka nad blatem. Yao ledwo udało się ją złapać. "Musisz natychmiast zerwać z nim wszelki kontakt, albo zanim się obejrzysz, będziesz zdrajcą na rzecz Związku Radzieckiego!"
Yao zacisnął zęby. Tsa - cisza byłaby lepsza. "Ivan nie jest szpiegiem. I nie ma żadnego Związku Radzieckiego. Nie są lata pięćdziesiąte dwudziestego wieku, Alfredzie."
Alfred nie wydawał się być przekonany. "W takim razie po co do ciebie dzwonił?"
Yao spojrzał z powrotem w miskę z ciastem i starał się powstrzymać od głupawego uśmiechu. "Żeby zaprosić mnie na randkę."
Brwi Alfreda się podniosły, a Arthur obrócił się na kanapie. Obaj odezwali się jednocześnie, z takim samym zaskoczeniem w głosach. "Idziesz na randkę?"
Uśmiech Yao natychmiast opadł. Zamiast tego skrzywił się z oburzeniem. "Nie bądźcie tacy zaskoczeni. Odbierze mnie o trzeciej."
"Byłbym bardzo podejrzliwy na twoim miejscu," dobiegł głos Arthura z kanapy. "Jak to powiedział Jean-Paul Sartre, 'Trzecia to zawsze za późno, albo za wcześnie, na to, co się chce robić'."
Yao zignorował go i otworzył szafkę, żeby wyjąć cukier. Dlaczego on w ogóle robił tym ludziom śniadanie?
Alfred prychnął. "Tia, no cóż, myślę, Jean-Paul musiał być całkiem nudnym gościem, bo ja znam pełno rzeczy, które można robić o trzeciej. Żadna z nich nie ma nic wspólnego z pójściem na randkę z rosyjskim szpiegiem."
"On nie jest szpiegiem!" Yao głośno trzasnął drzwiczkami szafki. Chciał tylko niewielkiego wsparcia - czy prosił o zbyt wiele? Yao miał powody, żeby się denerwować baz jego przyjaciół, którzy jeszcze to pogarszali. Na szczęście Arthur dyskretnie odwrócił się do swojej książki. Alfred jednak nie pojął aluzji.
"Proszę, powiedz mi, że się nie zgodziłeś." Alfred z niepokojem zacisnął pięści, jego oczy były szeroko otwarte.
Yao wzruszył ramionami, dodając do ciasta trochę cukru i mieszając je z trochę większą siłą niż potrzeba.
Alfred zamknął oczy, westchnął z frustracją i opadł twarzą na blat. "Zgodziłeś się," zajęczał.
Yao wykorzystał okazję, żeby trochę ubrudzić włosy Alfreda ciastem. "Tak, Alfredzie, zgodziłem się. Spójrz, lubię tego gościa. Jest.... fajny. Poza tym, kiedy ostatnio ktokolwiek zaprosił mnie na randkę?" Yao zatrzymał się. "Czekaj, nie odpowiadaj."
Alfred podniósł się i oparł podbródek na dłoni. "Yao, bądź ostrożny. Szpieg czy nie, ten gość musi być jakiś szachrajski. To znaczy, Jest wielkim Rosjaninem, który nosi trencze!"
Yao starał sie wyglądać na urażonego. Była pewna malutka część jego, która zgadzała się z tym, że Ivan rzeczywiście wyglądał niebezpiecznie. Ale poczucie dumy Yao naprawdę nieźle radziło sobie z ignorowaniem tamtej części. "Więc twoim jedynym problemem tutaj jest pochodzenie Ivana, jego wielkość i jego poczuci stylu? Oceniasz książkę po okładce, Alfredzie. Przesadzasz. Ivan jest tylko biznesmenem."
Alfred wyglądał na przerażonego. "Biznesmen w średnim wieku, Yao? Anni się obejrzysz, a będzie kazał ci się przebierać w japoński dziewczęcy mundurek szkolny!"
Yao przez chwilę patrzył na niego pustym wzrokiem. "Alfredzie, ja... nie wiem nawet, czy to w ogóle jest jeszcze rasizm."
Alfred go zignorował. "Powiedział w jakim biznesie konkretnie?"
"Nie pytałem," skłamał Yao. "Ale przypuszczam, że mogę dowiedzieć się jutro, czyż nie?" Yao wylał ciasto na gorącą patelnię. Poddał się w kwestii zadawania sobie pytań, dlaczego robi Alfredowi śniadanie.
"Dobra," westchnął z rezygnacją Alfred. "Ale jeśli zrobi się dziwnie, natychmiast do mnie dzwonisz, okej?"
Yao zatrzymał się na chwilę. Przypuszczał, że Alfred, przez całą tę swoją ignorancką obraźliwość, po prostu się o niego troszczył. To było trochę ubliżające, a jednocześnie słodkie... w dość chory sposób.
"I naprawdę mogę załatwić ci ten gaz pieprzowy, wiesz."
Yao zacisnął dłoń na uchwycie patelni. Ale i tak - ubliżające. "Ta, jasne, a jak to ie zadziała, to zawsze mogę mu jeszcze przyłożyć moją torebką," odpowiedział sarkastycznie.
"Mężczyźni mogą nosić ze sobą gaz pieprzowy!" krzyknął z urazą Alfred. "To jest totalnie męskie! Arthur nosił go ze sobą cały czas, dopóki nie dostał zakazu po tym, jak spryskał swojego wykładowcę literatury!"
Arthur prychnął, przewracając stronę w książce. "To mu da nauczkę za nazywanie przemowy o haftowaniu z czasów Jane Austen 'nudną i pozbawioną weny'."
Alfred przyłożył dłoń do czoła. "Nie do końca udowadniasz tym moją rację, słoneczko."
Yao z frustracją potrząsnął głową. "Spójrz, Alfredzie, to ty mi powiedziałeś, że powinienem być mniej przewidywalny i nudny. Teraz wariujesz i irytujesz się, kiedy się do tego stosuję. Ivan zachowywał się jak idealny gentleman, nikt inny." Cóż, w sumie to była prawda... "I pozwolę sobie także przypomnieć ci, że jestem w stanie w pełni o siebie zadbać."
Alfred wyglądał na frustrująco powątpiewającego. "Ale..."
"Alfredzie!" krzyknął Arthur. "Wystarczy tego. Pozwól Yao cieszyć się jego randką, zanim ją spierdoli."
Yao jedynie westchnął. W końcu nie spodziewał się po swoich przyjaciołach żadnej innej reakcji.
.
Tego popołudnia, jak zwykle, Yao udało dowlec się do pracy pomimo kaca. Jasne, kochał gotować, ale Yao czasami czuł się, jakby spędzał całe swoje życie w restauracji, w której pracował. Fuzja była kilka ulic od jego mieszkania, w najbardziej ruchliwej części miasta; była mała, ale bardzo popularna i były w niej niesamowite tłumy. Yao wiedział, że to dlatego, że serwowała najlepszą kuchnię nowoczesną w okolicy i miała najlepszych kucharzy z całego świata w mieście. Yao pospieszył przez cichą część jadalną, mijając głęboko czerwone ściany i czarne stoliki, po drodze machając bez entuzjazmu do kelnerów i kelnerek. Większość z nich ledwo go rozpoznawała, ale Yao był już do tego przyzwyczajony.
"Yao!" krzyknął radośnie Francis, Kiedy Yao wszedł do małej, stalowo lśniącej kuchni. Żaden z pozostałych kucharzy nie pracował o tej porze i wydawało się, że Francis przygotowywał jednocześnie jakieś sześć dań. Włożył blachę do piekarnika, odgarnął włosy z czoła i katastrofalnie wykrzywił twarz. "Mon Dieu, piekielnie wyglądasz."
"Wszyscy mi to mówią," wymamrotał Yao, rzucając swoją torbę w kąt i zakładając fartuch. "To się nazywa kac. Przeżyję."
"Tak w ogóle, to co ty tu robisz? Myślałem, że masz wolne."
Wolne... co to znaczy? "Zastępuję Feliciano przez kilka godzin. Spóźni się."
Francis prychnął i trzasnął drzwiczkami piekarnika. "Musisz przestać kryć ten leniwy włoski tyłek. Następnym razem powiedz mu, żeby spadał."
Yao wzruszył ramionami i włączył kran, żeby umyć ręce. "Nie przeszkadza mi to." To nie była do końca prawda. Mimo tego, że ich praktykant na pierwszym roku spędzał większość czasu na ociąganiu się, spóźnianiu i proszeniu Yao, żeby go krył. Ale skoro był najlepszym przyjacielem młodszego brata Yao i sam był dla niego niemal jak brat. Nikt nie potrafił długo złościć się na Feliego.
Francis potrząsnął głową. "Gdyby ten mały próżniak nie miał szczęścia robić najlepszy makaron w całym mieście, zostałby zwolniony już kilka miesięcy temu." Yao prychnął. Francis szalał za Feliciano najbardziej ze wszystkich. A poza tym, od kiedy tylko Yao znał Feliciano, chociaż nie mówiło się o tym głośno, dało się wywnioskować i ogólnie wiadomo było, że jego włoska rodzina jest zamieszana w interesy będące... trochę mniej, niż legalne. Gwarantowało to restauracji świetną ochronę oraz było wyjaśnieniem, dlaczego Feliciano wszystko uchodziło na sucho.
"Właściwie, Francisie, kiedy mówimy już o zastępowaniu...." Yao obrócił się, oparł o ławę i rzucił Francisowi swoje najlepsze błagalne spojrzenie. Jeśli ktokolwiek będzie się cieszyć, to właśnie ten zboczony Francuz.
"Hmm?" Francis ledwo to zauważył, sięgając po ciężką miskę do mieszania z szafki.
Yao z determinacją mówił dalej. Zaszedł tak daleko i miał iść na randkę z Ivanem, bez względu na nic. "Potrzebuję, żebyś zastąpił mnie jutro na mojej zmianie."
To przyciągnęło uwagę Francisa. Obrócił się szybko i wlepił wzrok w Yao. "Zastąpić cię? Dlaczego?" Yao nie winił Francisa za jego podejrzliwość. Yao nigdy nie prosił, żeby ktoś go zastąpił.
"Dobra, nie rób z tego nic wielkiego, ale..." Yao wziął głęboki oddech, szykując się na reakcję Francisa. "Wychodzę gdzieś z Ivanem."
"Tym Rosjaninem?" Francis niemalże wrzasnął z podekscytowaniem, natychmiast upuszczając sobie miskę na stopę. "Ah la vache!" krzyknął, podskakując z bólem. "To znaczy, Yao! To fantastycznie! Dobrze dla ciebie! Merde, to bolało..."
Yao zmrużył oczy. Dlaczego wszyscy są tak zaskoczeni zwykłym pójściem na randkę... Jednak to wciąż była lepsza reakcja, niż Alfreda. "Mówiłem, żebyś nie robił z tego niczego wielkiego..." Schylił się, by podnieść miskę.
"To jest coś wielkiego!" Francisowi niemalże zabrakło tchu - Yao nie wiedział, czy to z podekscytowania, czy z bólu. Wciąż jednak była to lepsza reakcja, niż Alfreda. Mówił dalej, rozmasowując swoją stopę. "Ten Budda, którego ci kupiłem musi działać... to pierwszy raz w historii, kiedy idziesz na drugą randkę!"
Yao nagle upuścił miskę po raz kolejny. Tym razem Francis uskoczył jej z drogi.
"Oh, chéri, nie chciałem, żeby tak wyszło..."
"Więc możesz pracować na mojej zmianie?" Yao czuł się dziwnie, prosząc o dzień wolny z tak błahego powodu, jak randka. Może ten mały Budda naprawdę działał... z pewnością był bardziej nieprzewidywalny, niż kiedykolwiek dotąd.
Francis wydawał się być uradowany. "Mówisz poważnie? To jest największe święto tego roku! Zaciągnę tu Feliciano za ten jego niedorzeczny loczek i zmuszę, żeby pracował na twojej zmianie. Oh, Yao! Rosjanin! Jesteś szczęściarzem, non?" Francis puścił mu oczko. Yao tylko uśmiechnął się uprzejmie i odwrócił. Francis czasami naprawdę go niepokoił.
Popołudnie minęło całkiem szybko, zanim Yao się obejrzał, Feliciano wbiegł w podskokach do kuchni, uśmiechając się jak wariat i trzymając ogromny bukiet żółtych słoneczników. "Buona sera!" krzyknął. "Yao, jesteś taaaaaki świetny! Stokrotne dzięki za bycie najlepszym starszym bratem na całym świecie! Tylko nie mów Lovino, że to powiedziałem, bo on naprawdę zawsze jest zgryźliwy i wstrętny dla Ludwiga, i nie pomaga mi przetrwać w pracy tak jak ty to robisz, i cześć, Francisie! Twoje włosy wyglądają dziś cudownie! Wypróbowałeś ten nowy szampon, który ci poleciłem? To nie tak, że twoje włosy go potrzebują, bo zawsze wyglądasz cudownie i oh, Yao, to dla ciebie." Feliciano wcisnął Yao kwiaty, niemal go nimi przewracając.
"Nie myśl, że możesz pozbyć się kłopotów dzięki pochlebstwom, Feli," wymamrotał Francis, pomimo tego, że i tak zarozumiale zarzucił włosami.
"Oh, um, dzięki, Feliciano." Yao wziął kwiaty ze zdezoirentowaniem. "To prezent w ramach podziękowania?" zapytał Yao. Przywitana Feliciano zawsze pozostawiały go lekko oszołomionym.
"Nie, ktoś zostawiał je tu dla ciebie na zewnątrz, więc powiedziałem, że je wezmę..." Feliciano podbiegł w podskokach do szafki po swój fartuch.
"Ktoś je zostawiał?" Yao serce podeszło do gardła. Czy to Ivan mógł je dostarczyć? Mógł jeszcze tam być? "Jak wyglądał?"
"Jakiś dzieciaczek." Feliciano zmarszczył nos i zachichotał. "Wyglądał na o wiele za młodego dla ciebie, Yao," powiedział Feliciano.
Ah. Yao poczuł się trochę rozczarowany - to Raivis musiał je zostawić. Starał się wyglądać nonszalancko. "Nie bądź absurdalny." Yao przeszukał kwiaty w poszukiwaniu notki, znajdując wreszcie jedną zapodzianą wśród wielkiego bukietu. Wyciągnął ją i otworzył drżącymi palcami. Obaj Francis i Feliciano zaglądali mu przez ramiona z dwóch stron.
Drogi Mały Smoku,
Ja mam nadzieję, że nie czujesz się zbyt niedobrze dzisiaj. Rosyjskie wino jest bardzo mocne! Bardzo podobała mi się wczorajsza rozmowa z tobą i ja nie mogę doczekać się aż znowu zobaczę cię jutro po południu.
Twój Ivan :)
Yao zaśmiał się z małej uśmiechniętej buźki. Jak akuratnie. Czytał słowa znowu i znowu... ja nie mogę doczekać się aż znowu zobaczę cię jutro po południu... Yao nie mógł powstrzymać się od szerokiego uśmiechu. To zdanie było wystarczające, by Yao zalała fala wspomnień z poprzedniej nocy - nieodgadniony uśmiech Ivana; jego absorbująca aura. Serce Yao bolało z tęsknoty za tym dziwnym Rosjaninem, za tą jego żywą intensywnością.
"Oooh, Yao, co tu się dzieje? Idziesz na randkę?" zapytał Feliciano śpiewnym tonem. "Jest uroczy?"
Francis przyłożył dłoń do klatki piersiowej i westchnął dramatycznie. "Bardzo uroczy, Feli. Właściwie, to jest trochę w twoim typie - duży, wysoki blondyn..."
Feliciano klasnął w dłonie i pisnął. Klatka piersiowa Yao zrobiła się lekka. To była taka reakcja, jakiej pragnął. Ale nagle jego szeroki uśmiech zniknął. Spojrzał na kwiaty, w stronę drzwi frontowych i podniósł na Francisa wzrok spod zmarszczonych brwi. "Ale... jak Ivan dowiedział się, gdzie pracuję?"
Francis uniósł brew, ale nie wydawał się zbyt zmartwiony. "Nie powiedziałeś mu?"
Yao próbował sobie przypomnieć. Końcówka jego rozmowy z Ivanem była rozmazana..."Nie wydaje mi się..." Okej, trochę dziwne. Yao starał się strząsnąć uczucie niepokoju. Prawdopodobnie wspomniał o tym przy jakiejś okazji. "Spójrz, zrób mi przysługę. Proszę, nie wspominaj o kwiatach Alfredowi."
Francis skrzywił się ze współczuciem. "Bawi się w bohatera, nie?"
Yao przewrócił oczami. "Żebyś wiedział."
Francis przyłożył palec do ust. "Ani słówka." Capnął liścik i przeczytał go jeszcze raz. "Mały smoku, hmm?"
Yao poczuł, jak jego policzki płoną. "Um... tak. Wydaje się, że lubi mnie tak nazywać."
Francis wydawał się być pod wrażeniem. "Ten Rosjanin chyba podchodzi do ciebie całkiem poważnie, mon cher."
Feliciano twierdząco pokiwał głową. "To prawda wiesz, bo daje się kwiaty tylko osobom, które się lubi, więc on musi cię lubić i napisał ci też liścik, i jej, Yao!" Feliciano zarzucił rękę na ramię Yao i ścisnął zdecydowanie za mocno. "Nie mogę uwierzyć, że naprawdę idziesz na randkę!"
Yao miał motylki w brzuchu. Zignorował ten niewielki niepokój, który miał gdzieś z tyłu głowy. Wszyscy zdawali się być zdumieni, że szedł na randkę. No i dobra, może było to trochę niezwykłe - ale jeszcze bardziej niezwykłe było to, ze Yao był nią naprawdę bardzo, bardzo podekscytowany. Yao jedynie uśmiechnął się protekcjonalnie do Feliciano i włożył słoneczniki do wazonu przy zlewie. "Uwierz, Feli," powiedział po prostu. "Idę na randkę."
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top