ROZDZIAŁ 11
AARON
Gapię się w pusty sufit, nie przedstawiający kompletnie nic. Moje myśli też są puste.
A przynajmniej chciałbym, aby takie były.
Nie jedź tam. Nie musisz.
Zamykam oczy, ale gdy widzę brata, otwieram je szybko. Już tydzień nie byłem na cmentarzu i czuję się, jakbym go zawodził. Odpuściłem, a chyba nie powinienem. Już za dużo odpuściłem, jeśli chodzi o Adama.
Zostawiłem go. Teraz też mam to zrobić? Jaki ze mnie, kurwa, brat? Jestem chujowym bliźniakiem, skoro walczę sam ze sobą, by nie odwiedzić pieprzonego grobu brata.
Podnoszę się z łóżka, wciągam przez głowę bluzę i zabieram klucze z komody.
Pierdolony list patrzy na mnie kpiąco.
- Nie przeczytam cię, ty kurwo – mówię do koperty.
To chyba ten moment, w którym muszę pomyśleć o terapii. Nikt normalny nie gada do listów.
Wychodzę szybko z sypialni i ruszam do schodów.
- Aaron! – piszczy zaskoczona Elena.
- Tak mam na imię, maluszku – odpowiadam, próbując się uśmiechnąć.
Postanowiłem się poprawić i nie robić z siebie skurwysyna. Mam nadzieję, że wytrzymam w tym postanowieniu. Wystarczająco już popłynąłem przez ostatnie miesiące. Pokazywałem wszystkim swoją najgorszą wersję, ale nie wiem po co. Czas się ogarnąć.
- Tylko ja tak do niej mówię, White – warczy Nathan nagle pojawiający się za plecami swojej laski. – Odezwij się tak jeszcze raz, to...
- Urwiesz mi jaja, połamiesz ręce czy chuj wie co tam jeszcze – kończę za niego. Wymijam ich i ruszam samotnie do holu. – Wychodzę i nie wiem, kiedy...
- Zaprosiłam Anastasię.
Zatrzymuję się kilka kroków od głównych drzwi. Odwracam w stronę Eleny, która musiała za mną biec. Stoi tak blisko, że niemal czuję truskawkową woń ciągnącą się za nią jak zmora.
- Na jutrzejszy obiad – dodaje cicho. – Ale ona chyba...
- Po co? – przerywam jej przez zaciśnięte zęby.
I tak mnie tu nie będzie, ale wkurwia mnie fakt, że oni chcą uszczęśliwić każdego na siłę. Anastasia nie ma zamiaru spędzać z nami czasu, więc po chuj ją do tego zachęcać?
- Bo ona tu jest sama, Aaron – odpowiada ledwie słyszalnie Elena. – Ja też taka byłam. Chodziłam sama po szkole, bojąc się was. Nie uśmiechałam się i nie wychylałam z tłumu. Ona też tak robi. Od czasu tego incydentu z barbie, Anastasia jest jak cień. Chciałam, by wiedziała...
- Nie musisz jej ratować. Ona tego nie chce.
- Nie zmuszam jej. Zaprosiłam tylko.
Wciskam obie dłonie w kieszenie, by nie pokazać, że słabo nad sobą panuję. Niech myśli, że mam wyjebane.
- Róbcie co chcecie.
Obracam się z zamiarem wyjścia w końcu z tego jebanego domu.
- Wiesz coś o jej tradycji oglądania bajek z rodziną? – pyta jeszcze Elena, sprawiając, że zamieram z klamką w dłoni. – Dziwnie się zachowywała, mówiąc to. Co się stało z jej rodziną, Aaron?
Za dużo pytań.
Wychodzę.
***
- Stary, co ty robisz?
- Nie widać? – wzdycham poirytowany, słysząc, jak Maxim włazi do mojego pokoju. – Raczej nie muszę ci wyjaśniać montażu telewizora.
Przyjaciel rzuca się na łóżko, które niedawno zaścieliłem, sprawiając, że moja irytacja wchodzi na wyższy poziom. Skupiam się całkowicie na instrukcji obsługi pieprzonego telewizora i nie daję się sprowokować.
Wyciągnąłem z pudła, postawiłem i włączyłem. Dlaczego, kurwa, nie działa, tylko pokazuje się jakieś ostrzeżenie w innym języku? Popierdoli mnie zaraz. Sądziłem, że to będzie prosta sprawa, a już trzy razy miałem ochotę wyrzucić sprzęt przez okno.
- Musisz ustawienia zmienić.
- Jakie, kurwa, ustawienia? – warczę przez zęby, gapiąc się tępo na ekran.
- No te ogólne. Daj mi pilota.
- Nie mam.
- Jak to nie masz, kretynie? Każdy telewizor ma pilot.
Odwracam się do Maxima, piorunując go spojrzeniem.
- Może ja kupiłem taki bez, co? Ja pierdolę, nie...
- Odsuń się – rozkazuje, wstając szybko z łóżka. Wymija mnie i zbliża się do ogromnego pudła stojącego na środku pokoju, nurkuje w nim, po czym wyjmuje małe pudełko. Macha nim jak debil, chcący udowodnić mi, że to ja mam gówno zamiast mózgu.
- Będziemy oglądać pornosy? – Porusza sugestywnie brwiami, siadając na brzegu łóżka. – Jeśli tak, to zaprośmy chociaż jakieś trzy koleżanki.
Nie odpowiadam, bo to bez sensu.
Zostawiam go w pokoju, a sam chwytam za pusty już karton po telewizorze i zanoszę go do ogrodu. Za basenem jest szopa na narzędzia, do której wrzucam pudło. Wracam powoli do sypialni.
Nie byłem na cmentarzu.
Byłem w sklepie, kupując telewizor, którego nie potrzebuję.
Ona go potrzebuje.
Wiem o Aanastasii wszystko co powinienem. Znam historię wypadku i dlaczego akurat Marie zdecydowała się ją przygarnąć. Wiem, że miewa ataki paniki spowodowane wspomnieniami z wypadku. Pomaga jej wtedy zapach lawendy.
Ten sam zapach, którego nienawidzę, bo nie potrafię go wyprzeć z pamięci.
Wiem też, że w nocy budziły ją koszmary i wtedy Marie zapalała jej świece lawendowe. Nie mam pojęcia, czy zorientowała się, że w pokoju, w którym śpi, na każdym możliwym meblu stoją świece. Wykupiłem wszystkie, jakie były w Silverdale. Zapewniłem jej jak najlepsze warunki do życia, bo obiecałem ją chronić.
Ale nie wiedziałem, że jutrzejszy dzień być może będzie dla niej jednym z najgorszych, bo nie ma już z kim go spędzić, tak jak zwykle. Adam odszedł, a moi pseudo rodzice, wyrzekli się jej.
Jest sama, tak jak mówiła Elena.
Wchodzę z powrotem do domu, napotykając na swojej drodze Maylę z dynią w dłoniach. Nie pytam o nic. Ich obiad Dziękczynny mnie nie obchodzi. Nie będę tam siedział i udawał, że jesteśmy jakąś jedną wielką, jebaną rodziną. Diabłów zawsze było czterech. Teraz to się robi cyrk, a ja nie zamierzam w nim uczestniczyć.
Miałem być miły, ale to nie dla mnie. Moja cierpliwość nie zniesie tego.
- Jak o coś zapytam, to odpowiesz mi szczerze? – pyta szeptem.
Unoszę prawą brew zaskoczony jej szczerością.
- Dlaczego szepczesz?
W domu aż roi się od osób, którzy zrobili z niego hotel. Co chwilę słyszę piszczącą Elenę albo krzyczącą Arianę.
- Odpowiesz?
Twarz Mayli nie wyraża żadnej emocji przypominającej strach czy odrazę, tak jak to zwykle bywało w mojej obecności. Nie mam pojęcia, dlaczego aż tak bardzo pragnie mnie unikać. Jako jedyna z dziewczyn, rzadko się do mnie odzywa. Nawet Ariana mówi więcej.
- Nie wiem – przyznaje szczerze.
Patrzę zdezorientowany, jak Mayla zbliża się do mnie, po czym wspina na palcach, by być bliżej mojego ucha. Bierze głęboki wdech i wypowiada słowa tak powoli, jakby chciała mi dać jak najwięcej czasu na przemyślenie odpowiedzi.
- Anastasia znaczy więcej, prawda? To ona była na zdjęciu, które mi pokazałeś.
Spinam się momentalnie.
Faktycznie to zrobiłem, choć pamiętam tą sytuację jak przez mgłę. Kojarzę tylko weekend w górach i zalanie się w powodu wspomnień o Adamie. Elena usilnie próbowała przekonać mnie do rozmowy, która niby miała pomóc. Ja spierdoliłem na piętro, a tam później znalazła mnie Mayla. Rozmawialiśmy, ale nie wiem o czym.
Wiem tylko, że gapiłem się żałośnie na zdjęcie, które od jakiegoś czasu noszę ze sobą, jak skończony kretyn.
- Przykro mi, Aaron – dodaje, odsuwając się ode mnie.
- Dlaczego?
- Zamiast zdjęcia, masz teraz żywą postać, która sprawia, że coś cię boli.
Wykrzywiam twarz w wkurwieniu. Staram się nie przestraszyć jej swoim zachowaniem, ale za bardzo uderzyła w mój czuły punkt.
Anastasia May jest kurewsko czułym punktem.
- Nic nie wiesz i...
- Nie muszę – przerywa mi odważnie. – Jeśli ona jest dla ciebie ważna, to nie zostawiaj jej samej.
Ona nie może być dla mnie ważna. Nie mam do tego prawa, bo poddałem się, gdy przyszedł czas walki. Nawet nie spróbowałem się sprzeciwić. Po prostu odpuściłem, zostawiając ją.
I żałuję tego każdego jebanego dnia.
Wymijam Maylę bez słowa, bo wiem, że dalsza rozmowa nie ma sensu. W końcu stracę nad sobą kontrolę i to się źle skończy. Dlaczego one wszystkie najpierw są wystraszone, a później zgrywają odważne? Pamiętam, jak Mayla uciekała. Elena też.
Mój ostatni stan psychiczny, pozwolił im na więcej swobody. Uważają, że są moimi przyjaciółkami, czy chuj wie co.
Tak się nie stanie.
To, że nie mam ochoty na rozpierdol, nie oznacza, że się zmieniłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top