ROZDZIAŁ 1


ANASTASIA


Zbiegam szybko po stromych schodach i skupiam wzrok na swoich stopach zamiast na otoczeniu. Nie podnoszę głowy, bo nie chciałabym zobaczyć czegokolwiek co mogłoby mnie zatrzymać. Moim celem jest jak najszybsze opuszczenie domu i szczęśliwe dotarcie do szkoły.

Royal State High School.

Podobno najlepsze liceum w stanie. Tak właśnie okłamywała mnie ciocia.

Tutaj nie ma niczego najlepszego. Słyszałam o tym liceum same złe opinie i nie chodzi tu o poziom nauki, który i tak jest na średni.

Problemem jest czwórka uczniów panoszących się po szkolnych murach jak egzekutorzy. Nie wierzę, że jest aż tak strasznie, ale niektóre anonimowe wypowiedzi w internecie, sprawiły, że zaczęłam się poważnie zastanawiać. Jak można trzymać w garści całe liceum? Co takiego mają w sobie diabły, jak ich złowieszczo nazywają?

Wybiegam pospiesznie z domu i oddycham z ulgą, gdy znajduję się na zewnątrz. Moje policzki od razu reagują na przymrozek. Otulam się szczelniej ciepłym szalem, po czym ruszam w kierunku przystanku autobusowego. Według moich ustaleń, autobus powinien zjawić się za trzy minuty, dlatego przyspieszam.

Po dwudziestu minutach, staję przed ceglanym budynkiem szkoły, w której spędzę kolejne półtora roku. Nie mam pojęcia jakim cudem dyrektor przyjął mnie w połowie semestru i to tak szybko. Ciocia zapewniała, że wszystko jest załatwione, ale nie pytałam w jaki sposób jej się to udało. W pewnym momencie przestałam zadawać już pytania. Straciłam ochotę do dyskusji, bo wiedziałam, że to nie ma sensu. Wszystko zostało podjęte za mnie. Ja nie miałam tu nic do gadania.

- Zagradzasz mi drogę, przybłędo.

Odwracam się, gdy do moich uszu dochodzi znudzony damski głos. Przyglądam się blondynce ubranej w krótką sukienkę i...

I nic więcej. Na stopach ma kozaczki na obcasie i tyle. Jest co najmniej dwa stopnie na minusie, a ona nawet nie drży z zimna.

- Na co się gapisz? – pyta brunetka stojąca obok blondynki.

- Na nic – odpowiadam po chwili.

Nie zamierzam się kłócić. Wolę udawać, że ich zachowanie wcale mnie nie wkurzyło. Powinnam pokazać im, że nie jestem szarą myszką do popychania, ale rezygnuję. To mój pierwszy dzień w tym cholernym liceum. Lepiej jak pozostanę niezauważona.

Przesuwam się w lewo, ustępując im drogę. Ich spojrzenie jeszcze przez krótką chwilę nie odrywa się ode mnie, tak jakby chciały bezgłośnie przekazać mi, żebym z nimi nie zadzierała. W końcu znikają w tłumie uczniów zebranych na dziedzińcu.

- Na takie uważaj. Są jak chodząca awantura.

Zerkam w prawo na rozbawionego chłopaka. Poprawia metalowe okulary na nosie i uśmiecha się do mnie lekko, ukazując aparat na zębach. Trochę przydługie włosy wpadają mu do oczu, ale on je szybko odsuwa do tyłu. Jest sporo wyższy ode mnie, a przy tym bardzo chudy. Wygląda jak...

Nie. Nie w tej chwili, Ano.

- Jacob – przedstawia się, podając mi swoją szczupłą i zimną dłoń. – Nowa, prawda? Nie odpowiadaj. To widać.

- Jak? – pytam zaciekawiona.

- Gdybyś nie była nowa, szybko uciekłabyś przed barbie.

- Są aż tak groźne?

- Nie – odpowiada ze śmiechem. – Raczej wkurzające.

- Ana – mówię, gdy przypominam sobie, że nie przedstawiłam się. – I faktycznie jestem nowa.

Chłopak rozszerza swój uśmiech, po czym przepuszcza mnie przy bramie, bym weszła na teren szkoły jako pierwsza. Robię krok do przodu, a on podąża za mną.

- Mam cię oprowadzić?

- Poradzę sobie – zapewniam uprzejmie. Wkładam rękę do materiałowej torby i szukam w niej małej teczki. – Dostałam mapkę i...

- To jednak cię oprowadzę – przerywa mi, powstrzymując na chwilę przed poszukiwaniem. – Pokaż swój plan. Może jakoś pokrywa się z moim.

Wyciągam w końcu teczkę i przekładam stos kartek, szukając tej odpowiedniej. Nie powiem, że jestem super przygotowana, bo to nieprawda. Całą noc siedziałam na podłodze pod zamkniętymi drzwiami w mojej nowej sypialni, bo obawiałam się, że Aaron będzie chciał wejść do środka. Może to głupie, ale miałam jakieś dziwne przeczucie, że to zrobi.

Jednak noc minęła, a zamek w moich drzwiach się nie przekręcił. Po tym, jak powitał mnie w swoim domu, sądziłam, że powie coś więcej, co mogłoby mnie złamać i przypomnieć jak bardzo naiwna kiedyś byłam. Nie rozmawialiśmy od lat.

Dlatego zdziwiłam się, gdy odszedł zaraz po otwarciu drzwi i nie pojawił się już ani razu w ciągu nocy.

„Czekałem".

Na co niby? Na mnie? Prędzej umrę niż w to uwierzę. On na mnie nie czekał. Wręcz przeciwnie. Był wściekły, że musi mnie niańczyć.

Przemknęłam szybko przez salon, w którym faktycznie była jakaś impreza, ale nie zdążyłam rozpoznać jaka. Było cicho, nie słyszałam nawet żadnych rozmów. Spostrzegłam jedynie kilka osób, dwie z nich były w takich samych bandanach jak Aaron.

Odnajduję w końcu plan lekcji i pokazuję go Jacobowi.

- Ej, ty chodzisz do mojej klasy – mówi z ekscytacją w głosie. – To jak przeznaczenie.

W mojej głowie błyskawicznie pokazuje się wspomnienie sprzed pięciu lat.

Siedziałam pod drzewem w ogrodzie państwa White i płakałam, bo nie wierzyłam, że właśnie zostałam sama. Tak bardzo bolał mnie fakt, iż straciłam rodzinę w dosłownie ułamku sekundy i muszę zacząć od nowa wśród obcych ludzi. Mimo iż Marie była przyjaciółką mojej mamy, dla mnie była obca. Nie znałam jej, dopóki nie zjawiła się w szpitalu.

Wpatrywałam się w kolorową kartkę, na której ktoś odręcznie napisał mój nowy plan lekcji. I właśnie wtedy podszedł do mnie Adam, mój jedyny przyjaciel. Bez słowa usiadł obok i nachylił się nad kartką.

- Chodzimy do tej samej szkoły, Ana – powiedział łagodnie. – To musi być przeznaczenie.

Zostawiłeś mnie, Adam. A bez ciebie wszystko jest trudniejsze.

Poruszam szybko głową na boki, chcąc odtrącić te wspomnienia.

- Wszystko okej? – pyta Jacob.

- Tak, tak – mówię szybko i uśmiecham się wymuszenie. – To pokażesz mi tą szkołę?

Dasz radę, Ana. Jesteś silna.

***

- A tutaj – zaczyna rozweselony Jacob, otwierając przede mną podwójne drzwi – słynna stołówka. Najważniejsze miejsce w Royal State High School. Taka świątynia dla elity.

Wchodzę do zatłoczonego pomieszczenia wielkości sali gimnastycznej. W środku znajduje się mnóstwo stołów z ławkami po bokach. Niemal każde miejsca są zajęte. Rozglądam się z niepokojem, chcąc znaleźć cokolwiek. Gdzie niby mam zjeść lunch, skoro nie ma nawet wolnego krzesła?

- Gdzie zjemy? – pytam, idąc w kierunku kolejki ustawionej wzdłuż lady zastawionej przekąskami. – Chyba, że usiądziemy przy...

- O nie, nie – wtrąca ze śmiechem Jacob. – My jemy na zewnątrz. Na ławce.

- Co? Dlaczego?

- Bo to takie głupie zasady – oznajmia, zmieniając ton na poważny. Ukradkiem wskazuje dłonią na stoliki po lewej stronie. – Tutaj siedzą sportowcy i ich fanki. Widzisz barbie? Tam się nie zapuszczaj. – Przesuwa ręką lekko w prawo. – Na środku mają swoje miejsce diabły i...

- Opowiedz mi o nich – wtrącam szybko zanim zdążę się rozmyślić.

Moje policzki różowieją momentalnie, gdy Jacob zerka na mnie zdziwiony. Coś przemyka po jego kościstej szczęce. Tak jakby zastanawiał się skąd się wzięła moja nagła reakcja.

Przesuwamy się o krok w kolejce.

- Widzisz tego najwyższego z wytatuowaną szyją? – pyta cicho, przez co przenoszę spojrzenie w tamtą stronę. – To Nathan Blake, a dziewczyna siedząca na jego kolanach to Elena. Są parą.

- Taką prawdziwą?

Krzywię się, słysząc swoje głupie pytanie. Jaką niby inną parą mieliby być?

- O dziwo, tak. Obok nich siedzi brunet z krótkimi loczkami, które chyba zapuścił specjalnie dla swojej dziewczyny, bo zawsze był ścięty prawie na zero. Ma tatuaże na twarzy. Widzisz?

Kiwam głową, przyglądając się im uważnie.

- To Jason Halton, a ta obok niego, to Mayla – kontynuuje ledwie słyszalnie Jacob, zniżając się nieco do mojego ucha. – Też są parą. A ten siedzący naprzeciwko ich, to Maxim Vincents. Uważaj na niego. Jest szalony.

- Jak to szalony? – dopytuję zaciekawiona.

- On jest groźny w inny sposób niż reszta. Będzie znęcał się nad tobą z uśmiechem na ustach. Lubi gnębić dla zabawy i podobno za dużo wciąga na swoich imprezach. Jest niebezpieczny. Bardziej od reszty.

- Narkotyki?

Mój szept jest przerażony. Czuję, jak moje ciało zaczyna drżeć i tym razem nie jest to spowodowane listopadowym chłodem. Wciskam dłonie w kieszenie bluzy i próbuję się uspokoić. Skupiam całą swoją uwagę na informacjach, które mogą przydać mi się w przyszłości, skoro śpię w domu jednego z diabłów.

- Nie ma czwartego z diabłów – oznajmia Jacob, zmieniając nagle temat. – Aarona White'a. Ostatnio jakoś rzadko tu bywa. Prawie wcale.

I dobrze. Może przeżyję ten rok szkolny bez jego widoku.

Zatrzymuję na dłużej wzrok na całej szóstce. Przy Maxmie także siedzi dziewczyna, o której Jacob nie wspomniał. Nie widzę jej twarzy, bo siedzi skierowana tyłem do nas. Ma kruczoczarne i długie włosy, podobnie jak ja, którymi bawi się Maxim, a ona co chwilę odtrąca jego dłoń.

- A jak ma na imię dziewczyna Maxima?

- To nie jest jego dziewczyna – mówi chłopak. – Przynajmniej takie chodzą plotki. To Ariana i jest przyjaciółką Mayli oraz Eleny. Siedzi razem z nimi, co jest w sumie dziwne.

- Dlaczego niby?

Mam wrażenie, że w ogóle nie przesuwamy się w kolejce. Nie wiem, czy zdążę cokolwiek zjeść do rozpoczęcia kolejnych zajęć, jeśli to będzie trwało tak długo.

- Bo z nimi nie można się zadawać. Oni nie dopuszczają do siebie nikogo. Popatrz w ich kierunku, to będą cię prześladować. Są zdolni do wszystkiego, Ana. Pamiętaj o tym. Ten stolik zawsze należał tylko do nich i nigdy nikt nie siedział z nimi. Na początku semestru pojawiła się Elena i cała szkoła aż huczała od plotek, bo Nathan posadził ją sobie na kolanach – rozgaduje się, wypowiadając słowa coraz szybciej. – Naprawdę uważaj. Diabły nie znają granic.

Świetnie. A ja mieszkam w domu jednego z nich.

Wzdycham przeciągle i przenoszę wzrok na kolejkę. Przede mną stoi niski chłopak i to na nim się skupiam. Analizuję kolory na jego bluzie, by odwrócić uwagę od środkowego stolika. Straciłam ochotę na zjedzenie tutaj. Może faktycznie miejscówka na zewnątrz okaże się lepsza.

- No i na prawo od diabłów siedzą...

Nie słucham już Jacoba. Moje myśli odlatują w kierunku, w który nie powinny się w ogóle zapędzać. Dlaczego Aaron znika tak często, jak opowiadał Jacob? Gdzie przebywa zamiast być tutaj?

Sądziłam, że będzie przypominał mi o przeszłości, chcąc znęcać się nad moją już i tak zniszczoną psychiką, gdy tylko przekroczę próg jego willi. Ale on jedynie przywitał się ze mną i tyle. Na szafce w swojej nowej sypialni, znalazłam klucze od drzwi wejściowych i dwa mniejsze, zapewne do pokoju.

- ... a my lepiej jak zabierzemy lunch na dziedziniec.

Wybudzam się z własnych myśli, gdy kolejka zaczyna się coraz szybciej skracać. Zerkam ukradkiem na nowego kolegę i ukazuję wymuszony uśmiech. Nie chcę pokazać mu, że coś zaprząta moją głowę. Wolę, by nie wiedział kim jestem i dlaczego mieszkam w domu Aarona White'a.

I że go znam.

Znam lepiej niż mieszkańcy tego piekielnego miasteczka.

- Jasne.

Czuję, że to miejsce nie jest dla mnie, ale nie mam innego wyjścia.

Spędzę przyszłe miesiące w Silvercity.

W mieście diabłów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top