Prolog
- Jeśli macie podjąć decyzję, sugeruję abyście zrobili to szybciej.- warknął wkurzony już Saru patrząc na trzech ledwo żyjących chłopaków.- No proszę was, chcecie cierpieć w tak mało ważnej sprawie? Czy wasze życie jest aż tyle warte?- mówiąc to ukucnął przed niebieskowłosym i podniósł jego głowę do góry i spojrzał w herbaciane oko.- Oj Sakuma, Sakuma. Na prawdę chcesz stawiać opór? Powiedz, jaki w tym sens? Przecież już przegraliście.
- To nie... to nie prawda...- jęknął z bólu Jirou zamykając oczy.- My jeszcze...
-Zadziwiająca jest ich wola walki, prawda?- tym razem odezwał się Fei omiatając wzrokiem pole bitwy.- Przecież nie mieli żadnych szans to dlaczego tak uparcie stawiali opór? I tak ich wcielimy do siebie.
- Myślą, że są bogami piłki nożnej.- zaśmiał się Saru podnosząc się z ziemi. Zaraz dał znać trójce sługusów by zabrali ich do furgonetki.- To koniec Akademii Królewskiej. Szef na pewno się ucieszy.
On i Fei jeszcze chwilę pozostali na rozniesionym w perzynę stadionie, po czym skierowali się do wyjścia. Ich triumf był nieunikniony. Moc jaką czerpali od smoka była na tyle potężna, że nikt nie mógł się z nimi równać. Zatrzymała ich jednak pewna postać tuż przed drzwiami wyjściowymi. Miał na sobie strój akademiii a na plechach powiewała mu czerwona peleryna. Fei i Saru wymienili się spojrzeniami. Wiedzieli dobrze kim jest ten człowiek. A raczej kim był póki nie zdradził swoich przyjaciół i nie przeniósł się do innej szkoły.
- No no, kogo my tu mamy.- zaśmiał się Saru krzyżując ręce na piersi.- Wielki Kidou Yuuto, strateg i genialny piłkarz. Co cię tu sprowadza? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że chcesz się z nami zmierzyć.- brązowowłosy pokręcił przecząco głową.
- No popatrz, jedyny co nie stawia bezsensu oporu.- podsumował go Fei uśmiechając się złowrogo.
- Jestem tu z zupełnie innego powodu.- wyznał i ruszył w kierunku dwójki.
- Mianowicie?- dociekał Saru.
- Walka w tym wypadku jest bezsensowna. Dysponujecie taką mocą, że czego bym nie zrobił poniosę klęskę. Dlatego też chcę do was dołączyć. Jeśli moi dawni znajomi tego nie zrozumieją, że i tak są na straconej pozycji... ja im to boleśnie wytłumaczę....
******
- Wypuść mnie ty potworze!- wielka, niebieska bestia szarpała się ile mogła starając się wydostać z grubych łańcuchów oplatających jej kryształowe ciało.- Nie rozumiesz do czego jest zdolny smok. Póki ja mam jeszcze kontrolę nad mózgiem jesteś bezpieczny ale kiedy to się skończy....
- Zamknij się.- Ichiro jak zwykle nie słuchał tylko sprawdzał parametry swojej machiny.- Jeszcze trochę a będę mógł kontrolować jego siłę. Nie bój się, smok cie nie zabije a wchłonie i nikt powtarzam nikt mnie nie powstrzyma.- mówiąc to podszedł do bestii i wyrwał jej jeden z kryształów z boku. Zwierze zaryczało a z rany zaczęła się sączyć biała jak śnieg krew, która w kontakcie z podłogą zaczęła ją topić. Widząc to mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.- A to dopiero ciekawe...
*****
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top