60. THE TASTE OF INK
Czując nieznośną gonitwę myśli, mężczyzna westchnął z frustracją i wyciągnął dłoń w stronę nocnej szafki, by chwycić w swoje smukłe palce paczkę papierosów. Miał zamiar rzucić palenie, ale jakoś nie mógł się do tego zmusić, jakby jedynie nikotyna potrafiła chociaż na chwilę ukoić jego ból. Wyjął z niewielkiego pudełka jednego papierosa, po czym odrzucił paczkę na blat i chwycił w dłoń zapalniczkę zippo, która znajdowała się obok. Chwyciwszy papierosa między kciuk a palec wskazujący, wstał w końcu z łóżka. Nie rozglądał się dookoła, bo znał to miejsce już na pamięć, poza tym pokój, był naprawdę niewielki. Poza jego łóżkiem i szafą na ubrania nie było tutaj praktycznie nic innego. Nie potrzebował jednak luksusów. Wiedział, że i tak nie ma zamiaru zostać tutaj dłużej niż to konieczne. Przeszedł przez pokój i zbliżył się do wyjścia na taras.
Nie otworzył jednak drzwi od razu. Przystanął przy oknie, które znajdowało się obok i przez chwilę obserwował krople deszczu, które rozbijały się o szklaną powierzchnię. Niektóre były duże, a niektóre ledwo widoczne, ale nie mógł odwrócić od nich spojrzenia swoich onyksowych tęczówek. Przez dłuższą chwilę patrzył, jak opalizujące krople przesuwają się po szybie, łącząc się i tworząc większe strumienie. Gdy jednak deszcz nasilił się na tyle, że obraz za oknem stał się całkowicie rozmyty, otworzył drzwi i wysunął się na zadaszony taras.
To była zdecydowanie najlepsza część tego domu. Uwielbiał tu przesiadywać. Często siadał na drewnianym krześle, które stało przy niewielkim stoliku i po prostu wpatrywał się przed siebie, błądząc myślami. Niemal za każdym razem, jednak jego myśli odnajdywały się w miejscu oddalonym niemal dziewięć tysięcy kilometrów stąd.
Gdy wysunął się na zewnątrz, uderzył go dosyć silny i chłodny podmuch, przez co niemal odruchowo naciągnął mocniej rękawy czarnej bluzy na dłonie i wsunął na głowę kaptur, by ochronić się przed wiatrem. Niemal cały dzień padało, przez co dotąd wysoka temperatura obniżyła się o kilka stopni, a powietrze wydawało się teraz niezwykle rześkie, przesiąknięte wilgocią.
Wsunął szybko papierosa między lekko spękane wargi i, osłoniwszy zapalniczkę dłonią, podpalił ją, by po chwili wsunąć w ogień końcówkę bibułki, podpalając ją. Zaciągnął się mocno, czując niebywałe ukojenie, gdy w końcu dawka nikotyny rozeszła się po jego płucach. Podpaliwszy papierosa, wsunął zapalniczkę do kieszeni bluzy i, skuliwszy się nieco, oparł się o ścianę, która znajdowała się za jego plecami.
Lubił patrzeć na deszcz. Gdy padało, miasto zaczynało ładnie pachnieć. Zapach mokrego chodnika i drzew zawsze sprawiał, że miał chęć zamknąć oczy i wsłuchiwać się w ten kojący szum. Teraz też mimowolnie opuścił powieki i odetchnął głęboko. Stał tak przez dłuższą chwilę, jedynie wsłuchując się w dźwięk kropli rozbijających się na balustradzie tarasu i pobliskiej szybie okna jego sypialni.
Jeszcze zanim uniósł powieki, ponownie wsunął papierosa między swoje wargi i kolejny raz zaciągnął się mocno. Przytrzymał dym w płucach, a gdy nie mógł dłużej wytrzymać, w końcu rozchylił nieznacznie usta i pozwolił, by szary dym wysunął się z jego płuc, przecisnął przez lekko rozchylone wargi i uniósł nad jego głowę, by w końcu rozwiać się w nicość. Dopiero gdy uniósł ciężkie powieki, odepchnął się od ściany, by zrobić kilka kroków w przód i zbliżyć się do balustrady.
Gdy stał tak blisko, czuł, że rozbijające się o balustradę krople, uderzają w jego skryte za czarną bluzą ciało, ale nie miał zamiaru się cofnąć. Przeniósł wzrok w dół i przyglądał się, jak wzmagający się deszcz pada ciężko, zmieniając kolor i fakturę ulicy, polerując każdą powierzchnię na ciemny połysk, pochłaniając kurz z powietrza i zagłuszając wszystkie inne dźwięki dobiegające z ulic wciąż tętniącego życiem miasta.
Miał nadzieję, że w końcu ten szum zagłuszy jego szalejące myśli, ale najwyraźniej się mylił. Zanim się obejrzał, jego myśli ponownie wróciły do mieszkania na trzecim piętrze niewielkiej kamienicy, do tej ciasnej pracowni wypełnionej zapachem farby i węgla, w której tak bardzo uwielbiał przesiadywać.
I w jednej chwili przed jego oczami pojawił się obraz jego pięknego uśmiechu i ciemnych, sarnich oczu wypełnionych milionem gwiazd...
Tyle wystarczyło, by już nie potrafił myśleć o niczym innym.
Był tylko on — mężczyzna, którego kochał tak mocno, że czasem wydawało mu się, że umrze od siły tego uczucia.
Wsunął papierosa do ust i zaciągnął się mocno, po czym strzepnął popiół do popielniczki, która stała na niewielkim stoliku po prawej stronie tarasu. Wypuściwszy dym z płuc, przeniósł spojrzenie na swoją lewą dłoń, którą niemal od roku zdobił nowy tatuaż. Zawsze gdy mu się wydawało, że już dłużej nie wytrzyma, patrzył właśnie na niego.
To dlatego zdecydował się wytatuować właśnie ten wzór — by przypominał mu, dlaczego i dla kogo robi to wszystko.
A dzisiaj cholernie potrzebował, by ktoś powiedział mu, że to wszystko ma jakiś sens i da radę wytrwać do końca, bo wydawało mu się, że już jest u kresu sił. Zwilżył językiem swoje wargi i zamrugał szybko, by powstrzymać łzy tęsknoty, które mimowolnie zaczynały cisnąć się do jego oczu.
— Weź się w garść — szepnął sam do siebie, wpatrując się w tatuaż zdobiący jego mały palec.
Mimowolnie wyciągnął dłoń i chwycił wytatuowany palec między kciuk a palec wskazujący prawej ręki, by przesunąć opuszkami po czerwonej nitce, która będzie zdobiła jego karmelową skórę już na zawsze.
— Znowu o nim myślisz — odezwał się nagle głos za jego plecami, a on szybko cofnął dłoń, jakby zawstydził się tym, że ktoś był właśnie świadkiem jego słabości.
Zaciągnął się szybko, chcąc ukryć zmieszanie, po czym odwrócił się i spojrzał na mężczyznę, który zjawił się chwilę temu. Nie był pewny, jak długo mu się przyglądał i mimo że gdy ich oczy się spotkały, tamten uśmiechnął się łagodnie, widział zmartwienie w jego oczach.
— Czy powinienem być zaskoczony, że to wcale nie brzmi jak pytanie w twoich ustach, Seojoon? — zapytał, chociaż wcale nie oczekiwał odpowiedzi. — Nie ma nawet minuty, żebym o nim nie myślał... — wyznał, wymuszając uśmiech. — A dzisiaj... To chyba jeden z tych dni...
— Czy... Czy to dzisiaj...?
— Tak — przyznał tatuażysta, czując, że jego gardło zaciska się tak bardzo, że niemal nie może oddychać. — Dzisiaj mija rok, odkąd widziałem go ostatni raz...
Gdy tylko to bolesne wyznanie stoczyło się z jego ust, odwrócił wzrok, by brunet nie dostrzegł, że jego oczy zwilgotniały. Spojrzał na swoje bose stopy, po czym uniósł papierosa do ust i wsunął go między swoje drżące wargi. Zaciągnął się kolejny raz i długo przytrzymał dym w płucach, nie mając odwagi spojrzeć na mężczyznę, który przyglądał mu się uważnie.
— Tae... Nie możesz tak zamykać się w czterech ścianach... — zaczął ostrożnie Seojoon. — Albo pracujesz, albo zajmujesz się Jae. Praktycznie nigdzie nie wychodzisz... Przyjechałeś tu rok temu, a oprócz mnie i Chiary nie znasz nikogo...
— Bo nie potrzebuję nikogo... — zaprotestował, przenosząc na niego swoje spojrzenie. — Nie chcę nikogo innego... — poprawił się, czując dziwne ukłucie w klatce piersiowej.
— Więc może... Może powinieneś spróbować się do niego odezwać? Minęło tyle czasu, może Jiwon już odpuściła.
— Nawet jeśli istnieje jeden procent szansy na to, że Jiwon spełni swoją groźbę... Nie mogę... To za duże ryzyko. Straciłem Jeongguka... Nie mogę stracić też Jae.
— Więc może powinieneś... Otworzyć się nieco bardziej... Na inne osoby... — zasugerował Seojoon, ostrożnie ważąc słowa, jakby bał się tym go urazić.
— Nie. Będę na niego czekał, nawet jeśli będę musiał czekać milion lat — wyznał, niemal bezwiednie sunąc opuszkiem po czerwonej nitce, którą wytatuował sobie na lewym palcu. — W końcu dostanę te dokumenty... I wtedy będę mógł wrócić.
— A co, jeśli to on nie będzie czekał? — zapytał brunet, odszukując spojrzenie jego onyksowych tęczówek. — Tae, on nie wie, co się stało... Nie wie, dlaczego wyjechałeś. Co, jeśli w końcu dostaniesz te dokumenty, wrócisz tam, a okaże się, że on już ułożył sobie życie z kimś innym? Co wtedy? — dopytywał, wyraźnie przejęty.
Taehyung uniósł dłoń i przesunął nią po swoich włosach. Już nie były ognistoczerwone jak wcześniej. Kilka miesięcy po przyjeździe do Włoch przyciemnił je, a teraz odzyskały już swój naturalny ciemnobrązowy kolor. Przez chwilę myślał nad pytaniem przyjaciela. Nie zliczyłby, ile razy myślał o swoim powrocie. Wyobrażał sobie, jak zareaguje Jeongguk, gdy w końcu znowu się zobaczą. Układał w głowie to, co mu powie. Jak wyzna mu prawdę i swoje uczucia, ale nigdy nie przyszło mu do głowy, że być może do tego czasu Jeongguk ułoży sobie życie z kimś innym...
Nie przyjmował takiej ewentualności...
Myślenie o czymś takim, bolało za mocno. Wypierał więc tę myśli, bo w tej chwili nadzieja, była jedynym, co pozwalało mu wstawać rano z łóżka.
— On kocha mnie tak samo mocno, jak ja jego, a ja nie byłbym w stanie o nim zapomnieć. Nigdy — wyjaśnił, jakby starał się go przekonać do racji swoich słów.
— Ale ty wiesz, co się stało. On jedynie wie, że zniknąłeś... Co, jeśli on ułoży sobie życie na nowo... Bez ciebie?
Taehyung milczał, jedynie wpatrując się wprost w niego. Seojoon miał rację. Wiedział to, ale wiedział też, że jeżeli dopuści do siebie takie myśli, nie da rady doprowadzić tego, co zaczął do końca. Zbyt wiele poświęcił, by teraz się poddać. Decyzja o wyjeździe i zostawieniu Jeongguka była najtrudniejszą decyzją w jego życiu. To złamało mu serce, ale nie miał wyboru. Wiedział, że jeśli doszłoby do konfrontacji z Jiwon, byłby na straconej pozycji.
Tak bardzo chciał mu powiedzieć o tym, co się wydarzyło, ale wiedział, że nie może tak ryzykować. Zostawił więc dla niego bransoletkę, którą chłopak podarował mu kilka dni wcześniej, mając nadzieję, że Jeongguk zrozumie, że wciąż go kocha i że wróci do niego, kiedy tylko będzie mógł. I naprawdę w to wierzył.
Wierzył, że znowu się odnajdą.
Tamtego dnia zabrał niezbędne rzeczy i spakował je pospiesznie, a potem udał się na lotnisko. Kupił bilety na najbliższy lot do Europy, jaki znalazł i w rezultacie wylądował w Paryżu, ale wiedział, że musi stamtąd wyjechać, by przypadkiem, nikt go nie znalazł. Stamtąd więc przemieścił się drogą lądową do Włoch i finalnie znalazł się tutaj, w Mediolanie. To tutaj poznał Seojoona i niemal od razu się zaprzyjaźnili.
Mężczyzna był starszy od niego o kilka lat, ale od samego początku świetnie się dogadywali. Poznali się przez przypadek, kiedy był w sklepie z Jae i przy kasie okazało się, że zabrakło mu pieniędzy. Był wtedy w Mediolanie może około dwóch tygodni i wciąż nie potrafił się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Nie znał ani słowa po włosku, a ekspedientka w sklepie nie mówiła po angielsku. Seojoon zorientował się, że potrzebna mu pomóc, a dodatkowo zaoferował, że zapłaci za jego zakupy. Próbował odmówić, nie chcąc, by obcy mężczyzna mu pomagał, ale on był nieustępliwy. Zapłacił za wszystko i dodatkowo dołożył do tego jakiś drobiazg dla Jae.
Taehyung chciał się mu jakoś odwdzięczyć i dzięki temu zaczęli rozmawiać. Okazało się, że Seojoon urodził się i spędził niemal całe swoje życie w Seulu. Przyjechał do Włoch na wakacje kilka lat wcześniej, ale poznał dziewczynę i zakochał się w niej. To dla niej został w Mediolanie. Teraz byli małżeństwem od niemal sześciu lat i mieli pięcioletnią córeczkę o imieniu Laura. Jego żona, Chiara, prowadziła przedszkole, a on był właścicielem studia tatuażu. Niemal od ręki zatrudnił Tae u siebie. Wkrótce również wynajął mu jeden z pokoi w swoim domu.
Nie mógłby nawet wyrazić słowami, jak bardzo Seojoon i Chiara mu pomogli. Wiedział, że to, co mówi jego przyjaciel, wynika z czystej troski, ale nie mógł sobie wyobrazić tego, że kiedykolwiek mógłby być z kimś innym niż Jeongguk.
Przesunął dłonią po swoich ciemnych włosach i rozchylił wargi, by coś powiedzieć, ale w końcu ponownie je zamknął, nie wiedząc, co właściwie miałby odpowiedzieć na słowa przyjaciela. Nie miał pojęcia, co się dzieje z Jeonggukiem. Jedyne, czego się o nim dowiedział po swoim zniknięciu, to, że chłopak zrezygnował ze swojej posady w TJE.
Jego rezygnacja odbiła się szerokim echem w całej Korei. Widział w internecie wiele nieprzychylnych artykułów na ten temat. Firma Jeonów sporo na tym ucierpiała. Część inwestorów zerwała z nimi kontrakty ze względu na obawy przed rozpadem. Akcje straciły sporo na wartości. Spekulowano, że straty spowodowane przez tak nagłą zmianę CEO sięgną kolosalnych kwot, których on nawet nie był sobie w stanie wyobrazić. Wkrótce jednak Seokjin zajął miejsce CEO i wyglądało na to, że mężczyzna świetnie sobie radzi, gdyż po kilku miesiącach, TJE odzyskało swoją pozycję na rynku, a nawet ją umocniło.
Z tego, co udało mu się dowiedzieć od Yoongiego, wkrótce po odejściu z TJE, Jeongguk przepadł. Podobno wyjechał gdzieś do Europy. Wciąż utrzymywał kontakt z Jiminem, ale ze względu na różnice czasu kontakt był utrudniony. On sam też jedynie odzywał się do przyjaciela od czasu do czasu, by dać mu znać, że u niego wszystko dobrze. Nie chciał jednak zbytnio zawracać mu głowy, tym bardziej że Yoongi i Jimin wciąż byli razem. Nie chciał więc stawiać ich w ciężkiej i niezręcznej sytuacji, gdyby którykolwiek z nich był przez niego zmuszony okłamywać Jeongguka. Nigdy więc nie zdradził przyjacielowi, gdzie finalnie się zatrzymał, unikał podawania zbyt osobistych rzeczy i rzadko kiedy wypytywał o ukochanego, a Min, najwyraźniej rozumiejąc jego intencje, również nie dociekał i nie zadawał zbyt szczegółowych i osobistych pytań.
Krótko po zniknięciu często szperał w internecie w nadziei, że znajdzie jakieś informacje na jego temat, nie będąc zmuszonym wypytywać przyjaciela. Jednak zaraz po aferze z TJE, słuch po nim zaginął. Sprawdzał też informacje o konkursie Akademii, ale tam również nie było o nim żadnej wzmianki. Wyglądało na to, że najprawdopodobniej Jeongguk wycofał się z tego konkursu, przez co jego serce krwawiło jeszcze bardziej.
— Przepraszam — powiedział nagle Seojoon, wyrywając go z zamyślenia. — Wiem, że masz dzisiaj trudny dzień... Nie powinienem był o tym wspominać... — dodał, gdy Taehyung przeniósł na niego swój wzrok.
— Nie musisz przepraszać — odpowiedział szybko Kim. — Masz rację. Nie wiem, gdzie on teraz jest i czy wciąż cokolwiek dla niego znaczę... Ale nie mam pojęcia, co zrobię, jeśli okaże się, że nie mam do czego wracać. Być może ja wyjechałem z Seulu, ale moje serce wciąż tam jest... I to się nigdy nie zmieni.
— To niesamowite, jak mocno go kochasz — przyznał brunet. — Ten Jeongguk to musi być naprawdę wyjątkowy chłopak.
— Bo jest wyjątkowy. Gguk... To ktoś więcej niż tylko mój partner. To chłopak, z którym chciałem wszystko. Chciałem wychowywać z nim Jae. Chciałem się z nim zestarzeć. Jeśli tam wrócę, a okaże się, że on dawno o mnie zapomniał... Nawet nie chcę o tym myśleć. Nie wiem, czy będę w stanie to przeżyć...
— Nie myśl o tym teraz. Nie ma co martwić się na zapas. Wiem, że dzisiaj szczególnie mocno to wszystko przeżywasz, bo mija rok od twojego wyjazdu, więc... Mam dla ciebie coś specjalnego — ogłosił Seojoon, uśmiechając się łagodnie.
— Nie mam nastroju na żadne puby, Seo...
— Dlatego nie idziemy do pubu — odpowiedział mężczyzna, wyciągając w jego stronę swoją dłoń. — Dostałem te bilety od jednego z klientów, który działa w branży artystycznej. Miałem zamiar iść z Chiarą, ale pomyślałem, że to właśnie ciebie powinienem tam zabrać.
Taehyung przeniósł spojrzenie na wyciągniętą w jego stronę dłoń. Seojoon trzymał w niej dwa papierowe bilety. Nie wiedział, co to może być, ale jego spostrzegawczy wzrok od razu uchwycił kolorowe rysunki imitujące tatuaże. W pierwszej chwili pomyślał, że to jakaś konwencja tatuaży, ale wtedy Seo nie wspominałby o Chiarze. Uniósł więc swoją prawą brew i ponownie spojrzał na przyjaciela.
— Czyżbyś właśnie powiedział, że wystawiłeś swoją piękną żonę, żeby pójść na randkę ze mną? — zapytał, wyginając wargi w figlarny uśmiechu. — Och, Seo, ile razy mam ci powtarzać, że to coś między nami... To się nie uda — zażartował, po czym roześmiał się głośno.
— Dupek z ciebie, Kim — rzucił Seojoon i cofnął dłoń z biletami w teatralnym geście, za nim jednak zdążył je zabrać, wytatuowane palce Taehyunga chwyciły za bilety, wyciągając je z jego ręki.
— Co to takiego? — spytał młodszy, przenosząc wzrok na bilety, spoczywające teraz w jego wytatuowanych rękach.
— To bilety na wystawę — wyjaśnił mężczyzna. — To wystawa prac jakiegoś młodego artysty. Chyba jakiegoś Francuza... A-albo Koreańczyka... Nie jestem pewien.
Taehyung roześmiał się głośno na jego słowa, odrzucając głowę do tyłu, po czym spojrzał na przyjaciela.
— Nie obraź się, Seo, ale to chyba nie takie trudne odróżnić Francuza od Koreańczyka. Wyglądamy nieco inaczej.
— Przecież wiem. Po prostu... Ten chłopak jest bardzo tajemniczy... — wyjaśnił brunet. — Nie wiadomo o nim praktycznie nic. Nie wiadomo jak się nazywa. Tworzy pod pseudonimem. W sieci nie ma o nim niemal żadnych informacji, żadnych wywiadów, nic. Znalazłem jedynie informacje, że ostatni rok spędził we Francji, gdzie szkolił swój warsztat, ale mignęła mi jakaś wzmianka o Korei... To chyba tam się urodził.
— Hm — mruknął Kim. — To dosyć... oryginalne.
— Czytałem nawet, że na wszystkich wystawach pojawia się w masce. Podobno nie chce, by jego prace były oceniane przez pryzmat tego kim jest lub jak wygląda — dodał, widząc, że jego przyjaciel najwyraźniej zainteresował się tym artystą.
Po raz pierwszy widział, by coś go zafascynowało, więc nie chciał teraz dać za wygraną, kiedy czuł, że być może w końcu uda mu się wyciągnąć przyjaciela z tej skorupy, w której zdawał się chować i przebić przez mur, który wokół siebie wybudował.
— To jego pierwsza taka duża wystawa. Do tej pory pokazywał swoje prace tylko w jakichś małych, lokalnych galeriach we Francji. Głównie w Paryżu, bo chyba tam właśnie mieszka. Teraz pierwszy raz wystawia swoje obrazy za granicą i wystawa będzie tylko w kilku europejskich miastach, ale podobno jego prace są niesamowite. Czytałem ostatnio jakąś recenzję. Francuscy krytycy są nim zachwyceni — kontynuował. — Podobno ta wystawa poświęcona jest miłości jego życia...
— Och, o niczym innym nie marzę, jak oglądać teraz prace bezimiennego artysty, który chwali się swoim szczęśliwym związkiem — prychnął sarkastycznie tatuażysta, kręcąc głową i niemal odruchowo wyciągnął ponownie bilety w stronę przyjaciela. Seojoon jednak nie wziął ich od niego, wręcz przeciwnie, delikatnie odepchnął jego dłoń, ponownie kierując ją w jego stronę.
— Przeczytaj, co autor napisał o swojej wystawie — polecił.
Taehyung wpatrywał się przez chwilę w jego twarz, widząc jednak determinację w spojrzeniu mężczyzny, ponownie spojrzał na bilety. Znał go już na tyle dobrze, że wiedział, że Seo nie podda się tak łatwo. Ostrożnie rozłączył więc bilet w dłoniach i przeniósł spojrzenie na kartkę, by przeczytać krótki opis wystawy:
"Tylko on jeden potrafił skraść moje serce, barwiąc moją duszę śmiałym pędzlem swojej bezwarunkowej miłości. Tylko on jeden mógł ukraść słowa z mojego języka, bicie serca z mojej piersi, gwiazdy z moich oczu i oddech z moich płuc. Tylko on jeden mógł dotykać ukrytych miejsc, wypełniać puste przestrzenie i tylko on szeptał miłosne wyznania, zapisując je w mojej duszy jak tatuaż na mojej skórze.
Wystawa 'The Taste Of Ink' to historia naszej miłości".
Jeszcze długo po przeczytaniu tej notki nie potrafił oderwać od niej swojego spojrzenia. Te słowa odzwierciedlały to, co czuł, myśląc o Jeongguku. Po raz pierwszy odkąd się rozstali, wydawało mu się, że ktoś go rozumie i w jednej chwili poczuł jakąś dziwną, niewytłumaczalną więź z tym nieznajomym mężczyzną.
Gdy w końcu ponownie uniósł wzrok na przyjaciela, Seojoon już na niego patrzył. Taehyung przesunął dłonią po swoich ciemnych włosach i zwilżył wargi.
— Poczekasz na mnie? — spytał. — Muszę wziąć prysznic i przebrać się w coś bardziej odpowiedniego niż czarne dresy. Chyba nie mogę pójść na wystawę w tych ciuchach...
Seojoon uśmiechnął się szeroko, ciesząc się, że w końcu udało mu się przekonać przyjaciela, by wyszedł z domu.
— Jasne.
Taehyung odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia z tarasu. Zanim jednak wszedł do domu, ponownie spojrzał na wysokiego bruneta.
— A Jae?
— Spokojnie, Chiara zajmie się dzieciakami — odpowiedział szybko Seojoon.
Tatuażysta odpowiedział uśmiechem i wszedł do środka, znikając za przeszklonymi drzwiami we wnętrzu pokoju.
***
Seojoon włączył kierunkowskaz i zmienił pas, powoli zbliżając się do świateł, na których miał skręcić w prawo. Czekając, aż będzie mógł wykonać odpowiedni manewr, spojrzał ukradkiem na mężczyznę siedzącego obok. On miał na sobie elegancką koszulę i marynarkę, Taehyung jednak założył na siebie czarną koszulkę z mocno wyciętym dekoltem, który eksponował jego wytatuowaną szyję i obojczyki, a na to zarzucił czarną rozpinaną bluzę. Całość dopełnił skórzaną kurtką. Jego ciemne włosy, były teraz znacznie dłuższe niż gdy się poznali. Tatuażysta zaczesał je do tyłu, przez co mógł podziwiać jego przystojną twarz i ciemne oczy.
Jego ust nie zdobił piękny uśmiech, ale dostrzegł, że chłopak wygląda na spokojniejszego, niż gdy widział go jakiś czas temu na tarasie swojego domu. Wiedział, że ten dzień jest dla niego wyjątkowo ciężki, że jego myśli zapewne ani na chwilę nie potrafią się oderwać od mężczyzny, którego był zmuszony porzucić, mimo wielkiego uczucia, jakim go darzył. Miał jednak nadzieję, że dzięki tej wystawie może chociaż na chwilę na jego twarzy pojawi się uśmiech.
Skręcił w prawo i skierował się w stronę parkingu, szukając jakiegoś miejsca, by zaparkować auto. Wciąż lało, chciał więc zatrzymać się na tyle blisko, by nie zmokli zbytnio w drodze do budynku, w którym odbywała się wystawa. Dopiero gdy zatrzymał samochód i zgasił silnik, ponownie spojrzał na przyjaciela.
— Jesteśmy na miejscu — powiedział, po czym wyciągnął dłoń, by sięgnąć po parasolkę.
Ostrożnie otworzył drzwi i, wysiadając, rozłożył parasolkę, po czym obszedł auto, kierując się w stronę Taehyunga, który właśnie wysiadał z samochodu. Tatuażysta jednak nie czekał na niego. Zamknął drzwi auta i od razu wsunął kaptur swojej czarnej bluzy, chowając pod nim swoje ciemne włosy.
— To tam — powiedział więc, wskazując dłonią budynek po przeciwnej stronie ulicy, po czym razem ruszyli przed siebie.
Taehyung nie czekał, aż przyjaciel nadstawi nad niego parasolkę, po prostu szybko przebiegł przez ulicę, rozglądając się, by przypadkiem nie wpaść pod samochód, a jego przyjaciel szybko udał się w jego ślady. Do środka weszli już razem, kłaniając się kobiecie, która stała przy wejściu. Seojoon złożył parasolkę i wsunął dłoń do kieszeni czarnej marynarki, by odszukać w niej zaproszenia, a Kim zsunął kaptur z głowy i rozejrzał się po holu, uważnie skanując wnętrze galerii.
Czuł się trochę nie na miejscu w swojej czarnej bluzie i zwykłych czarnych jeansach, ale wyjeżdżając, nie zabrał ze sobą żadnych eleganckich ubrań. Tutaj nie miał po co kupować koszul czy garniturów. Nie chodził na randki. Swoje życie dzielił między pracę a Jae. Od czasu do czasu pozwalał na to, by Seo wyciągnął go na jakiś krótki wypad do baru, ale zwykle nie trwało to długo. Seojoon miał rację, oprócz niego i jego żony, nie znał tu nikogo. Nie czuł jednak potrzeby, by poznawać kogoś więcej. Przywykł do tego, że ma jednego, może dwóch przyjaciół. Zawsze wolał mieć wokół siebie mniej osób, a za to takie, na których naprawdę może polegać. A o znalezieniu potencjalnego partnera nie myślał w ogóle.
Wiedział, że kocha go zbyt mocno, by móc obdarzyć uczuciem kogoś innego...
Kiedy Seojoon w końcu wyciągnął zaproszenia i pokazał je kobiecie, ta sprawdziła je szybko, skanując specjalnym urządzeniem, a gdy potwierdziła ich autentyczność, oddala je ponownie mężczyźnie, uśmiechając się delikatnie. Gdy to zrobiła, uniosła na nich swój wzrok i na chwilę jej spojrzenie powędrowało w stronę tatuażysty. Taehyung od razu dostrzegł, że coś w wyrazie jej twarzy się zmieniło i był niemal pewny, że za chwilę kobieta powie coś na temat jego niestosownego ubrania. Ona jednak nie odezwała się ani słowem. Przez chwilę jedynie mu się przyglądała, jakby wydawało jej się, że skądś go zna, ale nie mogła sobie przypomnieć, gdzie go wiedziała. Odwróciła swój wzrok, dopiero gdy zorientowała się, że tatuażysta czuje się niezręcznie przez to, że tak bardzo się w niego wpatruje. Odchrząknęła i uśmiechnęła się do nich przepraszająco.
— Ach, tak. Zapraszam tędy. Po prawej stronie jest szatnia, a w głębi korytarza po lewej, wejście na główną salę — wyjaśniła.
Obydwaj skinęli do niej na podziękowanie, po czym skierowali się we wskazanym kierunku. Seojoon zostawił w szatni swój płaszcz i parasolkę, Taehyung jednak postanowił wejść do środka w swojej skórzanej kurtce. Czuł się pewniej, mając ją na plecach, jakby to była zbroja, która mogła go uchronić przed zranieniem. Gdy dostali specjalny numer od szatniarza, ruszyli w kierunku głównego wejścia.
Starszy z mężczyzn wszedł przodem, zostawiając Taehyunga kilka kroków za nim. Wewnątrz było już sporo osób. Brunet zaczął rozglądać się uważnie dookoła, starając się rozplanować, w którą stronę powinni się udać najpierw, ale wystarczyło, że wszedł nieco głębiej, a jego wzrok zawiesił się na jednym z obrazów, wiszących jakiś metr od niego. Zamrugał kilka razy, myśląc, że być może coś mu się przewidziało. Szybko przeniósł wzrok na kolejny obraz, który znajdował się obok, po czym odwrócił się w stronę przyjaciela i przeniósł na niego swój wzrok.
— T-Tae — zawołał go, zniżając głos, jakby nie chciał, by inne zebrane osoby, usłyszały ich rozmowę.
Dopiero gdy tatuażysta usłyszał swoje imię, odszukał spojrzenie przyjaciela. Rozchylił wargi, by zapytać, co się dzieje, że Seojoon wydaje się być nagle czymś zaniepokojony, ale dostrzegł, na co mężczyzna spogląda. Przeniósł więc wzrok na obraz wiszący na ścianie jakiś metr od nich i w jednej chwili wszystko wokół zaczęło wirować.
Na obrazie przedstawiono mężczyznę, a właściwie jedynie jego nagą klatkę piersiową, ale mimo że rysunek nie zawierał jego twarzy, nie miał żadnych wątpliwości co do tego, na kogo patrzy. Niemal cały rysunek stworzono przy użyciu węgla. Jedynie w jedynym miejscu wprowadzono kolor. Czerwień. Na szyi mężczyzny namalowano coś, co sprawiło, że jego serce zaczęło bić dwa razy mocniej — czerwony kwiat lotosu, wyłaniający się z czarnej mandali.
Mężczyzna z obrazu miał szerokie ramiona. Obie jego ręce pokrywały tatuaże, podobnie jak szyję i obojczyki. Jego sutki były przekłute, a delikatnie stonowane mięśnie brzucha przecinała niewielka blizna, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie na jego skórze znajdował się ślad po wycięciu wyrostka robaczkowego. Wiedział, że jedynie jedna osoba znała tak dobrze jego ciało, by być w stanie narysować go w tak dokładny sposób — Jeongguk.
Nie mogąc się powstrzymać, zrobił kilka kroków w głąb sali i, stając niemal na środku, rozejrzał się, powoli sunąc po obrazach zdobiących ściany wystawy. Kolejny obraz przedstawiał usta mężczyzny, wygięte w pięknym uśmiechu. Jego dolną wargę zdobił labret, dokładnie taki sam, jak ten, który przekłuwał jego wargę, drżącą teraz delikatnie z nadmiaru emocji, które zdawały się go pochłaniać.
Z następnej pracy spoglądały na niego ciemne oczy. Piękne. Błyszczące. Ze spojrzeniem, które przeznaczone było jedynie dla jednej osoby, która kradła oddech z jego płuc za każdym razem, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały.
Teraz też wydawało mu się, że ktoś skradł jego oddech, bo niemal nie był w stanie oddychać. Nagle wszyscy dookoła zniknęli. Nie było ważne, że stoi teraz jak idiota na środku sali wypełnionej eleganckimi ludźmi, powoli sunąc wzrokiem po każdym rysunku, jakby nie był w stanie uwierzyć, że one istnieją naprawdę.
Przesunął spojrzenie na drugą stronę sali i przez długą chwilę wpatrywał się w obraz przedstawiający jedną ze scen, które odtwarzał w swoich wspomnieniach chyba milion razy. Tym razem na rysunku znajdował się inny mężczyzna, chociaż i on pozbawiony był twarzy podobnie, jak ten z pierwszego rysunku, który zobaczył. Jego klatka piersiowa była jednak bardziej wysportowana. Skóra gładka, pozbawiona jakichkolwiek kolczyków lub tatuaży. Jedynie jego szyję zdobiło kilka ciemniejszych śladów i dobrze wiedział, co to jest. Jednak to, co przykuło jego największą uwagę, to fakt, że wokół tej ponętnej, smukłej szyi zaciśnięte były długie, wytatuowane palce. Na lewej ręce mężczyzny, namalowano czerwoną farbą bransoletkę, tę samą, którą zostawił Yoongiemu, wyjeżdżając z Seulu z nadzieję, że trafi do pewnej osoby. Do niego...
Kolejny obraz przedstawiał ponownie szczuplejszego mężczyznę. Tym razem zwrócony był tyłem. Na płótnie uwieczniono jego plecy ozdobione ognistym feniksem, który kończył się tuż nad jego nagimi pośladkami. Jego tatuaż odzwierciedlono niemal w najmniejszym detalu, podobnie jak każdą krzywiznę jego ciała, jakby artysta błądził po nim swoimi dłońmi, ucząc się go na pamięć. Szerokie ramiona, delikatnie zaokrąglone barki, wąskie biodra i krągłe pośladki, którymi Jeongguk tak bardzo się zachwycał. Autor obraz pokusił się nawet o to, by narysować dwa niewielkie dołeczki tuż nad pośladkami.
Przesunął wzrok na następną pracę przedstawiającą profil młodego chłopaka. Mężczyzna wyglądał tak, jakby leżał w miękkiej pościeli. Jego oczy były zamknięte, a prawa dłoń, pokryta tatuażami, uniesiona do lekko rozchylonych warg, dzierżyła żarzącego się papierosa, z którego ulatywał dym, zmieniając się w czerwoną wstęgę.
Te prace były tak niesamowicie piękne. To unikalne połączenie węgla z czerwoną farbą... być może dla innych nie miało to znaczenia, ale on dobrze wiedział, dlaczego czerwień to jedyny kolor, którego użył artysta. Każdy rysunek przepełniony był miłością, pożądaniem i tęsknotą, odzwierciedlając tak dokładnie jego własne uczucia, że wydawało mu się, że zaraz po prostu się rozpłacze. Nie był w stanie się poruszyć, słyszał w uszach dudnienie własnego serca, które z każdą mijającą chwilą rwało się coraz mocniej do tej jednej, jedynej osoby, za którą tak cholernie tęsknił.
Nie mogąc wytrzymać nadmiaru emocji, zamknął na chwilę oczy, starając się uspokoić swój niespokojny oddech, ale gdy tylko przymknął powieki, zdawało mu się, że go widzi...
Jego piękne, sarnie oczy wpatrzone wprost w niego...
I w jednej chwili zdawało mu się, że słyszy jego melodyjny śmiech, odbijający się od ścian. To była najcudowniejsza melodia. Tak bardzo za tym tęsknił, że zacisnął jeszcze mocniej powieki, chcąc, by ta senna mara trwała jak najdłużej. Gdy jednak obraz Jeongguka rozpłynął się w nicość, a do jego uszu po raz kolejny wkradł się jego śmiech, zdał sobie sprawę z tego, że to nie wymysł jego stęsknionego umysłu...
On tu był...
Otworzył gwałtownie oczy i, mimo że wiedział, że nie powinien, obejrzał się za siebie, kierując twarz w stronę, z której dobiegł go dźwięk jego śmiechu. Przez chwilę rozglądał się nieco zdezorientowany, wymijając wzrokiem obce twarze, by znaleźć tę jedną, tak dobrze mu znaną.
I w końcu go dostrzegł...
W głębi galerii stała grupka ludzi. Jakaś młoda kobieta, trzymająca pod rękę starszego od niej mężczyznę, wysoki chłopak z nieco dłuższymi włosami i grzywką opadającą na oczy, ubrany w idealnie skrojony na jego sylwetkę jasny garnitur, a obok nich... On.
Mężczyzna był wysoki, jego silne nogi opinały czarne spodnie, a klatkę piersiową biała koszula nonszalancko rozpięta z kilku górnych guzików. Rękawy podwinięte do łokci, eksponowały przedramiona, po których wspinały się czarne tatuaże. Ciemne, niemal kruczoczarne włosy, były zdecydowanie dłuższe, zaczesane do tyłu. Nie był pewny, ale wydawało mu się, że chłopak ma wygolone boki, które tworzyły modnego undercuta. Ciemnowłosy stał bokiem do niego, więc nie mógł zobaczyć jego twarzy, ale był pewny, że to on.
Czuł to.
Rozsądek podpowiadał mu, że powinien stąd wyjść. Oddalić się, zanim ktokolwiek go rozpozna, ale nie potrafił się ruszyć. Wszystko w nim dosłownie rwało się to tego nieznajomego chłopaka, jakby jego ciało rozpoznawało, kim jest, nawet gdy ten zwrócony był bokiem do niego. Serce w jego piersi biło tak mocno, że zdawało mu się, że zaraz z niej wyskoczy, roztrzaskując się o elegancką posadzkę wokół jego stóp. Pchnięty jakąś dziwną siłą, zrobił jeszcze kilka kroków do przodu, jakby miał umrzeć, jeśli oddali się od niego, chociaż o krok.
Nieznajomy, jakby czując jego wzrok na sobie, odwrócił mocniej swoją głowę w jego stronę i dopiero teraz dostrzegł, że jego twarz skryta jest za maską. Była to niemal taka sama maska, jaką kilka lat temu narysował na ścianie swojego studia — białą twarz przecinała jedynie jedna samotna łza, staczająca się z lewego oka. To dlatego nikt nie wiedział, jak naprawdę wygląda autor tych rysunków. Chłopak naprawdę cały czas ukrywał się za maską...
Mimo że nie mógł dostrzec jego twarzy, nie potrafił oderwać od niego swojego spojrzenia. Był pewny, że to on. Czuł niemal, jak palce go świerzbią, by zbliżyć się do niego i zsunąć tę maskę z jego buzi, by chociaż jeszcze raz móc na niego spojrzeć. Wiedział, że wiele ryzykuje, ale nie potrafiąc się powstrzymać, zrobił jeszcze jeden krok do przodu. To było silniejsze od niego, jakby jakaś nadprzyrodzona siła przyciągała go do tego zamaskowanego mężczyzny.
Wydawało mu się, że świat zwolnił, jakby chciał mu dać jeszcze chociaż chwilę, by móc mu się przyglądać. Jeszcze raz uważnie przesunął swoimi ciemnymi oczami po jego sylwetce. Wydawało mu się, że jego ciało jest jeszcze bardziej wytrenowane, ramiona szersze. Nie mógł też oderwać wzroku od jego silnych, przedramion, które teraz pokryte były przez czarne tatuaże. Stał zbyt daleko, by móc dokładnie się przyjrzeć temu, co przedstawiają jego rękawy, ale czuł dziwną radość, widząc, że chłopak w końcu robi to, na co wcześniej brakowało mu odwagi.
Nagle jednak zamaskowany, jakby czując jego intensywne spojrzenie, zwrócił twarz dokładnie w jego stronę i zanim Taehyung zdążył zareagować, napotkał spojrzenie tych pięknych, sarnich oczu w kolorze gorącej czekolady wpatrzonych wprost w niego...
***
Jeongguk roześmiał się głośno na słowa kobiety, która stała teraz na wprost niego, po czym ukłonił się jej i podziękował za tak miłe słowa. Nie wiedział, jak mógłby wyrazić słowami, co czuł, gdy ludzie chwalili jego prace. To były pierwsze rysunki, które zdecydował się pokazać publicznie. Rok temu miał możliwość zorganizować wystawę swoich prac dzięki wygranej w konkursie Akademii, ale wycofał się. Po wygraniu tego konkursu otworzyło się przed nim wiele możliwości, ale długo nie potrafił z nich skorzystać. Nie czuł się gotowy.
Gdy on zniknął, jego kariera odeszła na dalszy plan...
Z każdym dniem bez niego, jego serce krwawiło coraz bardziej, nigdy jednak nie przestał malować. Wręcz przeciwnie, okazało się, że malowanie jest dla niego świetną formą terapii. Malował niemal wszędzie. Przesiadywał godzinami w pracowni, malując farbami, które pozostawił Taehyung. Szkicował ołówkiem w notatniku, który zawsze trzymał przy sobie. Rysował węglem, dopóki jego ręce nie zrobiły się całe czarne. Miał jednak zamiar tworzyć tylko dla siebie. Któregoś dnia jednak odezwał się do niego jeden z jurorów, który oceniał jego prace w konkursie i zaproponował mu współpracę. Chciał być jego mecenasem, pomóc mu rozwinąć skrzydła. Mężczyzna długo go namawiał, przekonując, że nie może zmarnować talentu, który trzyma w swoich dłoniach. Naciskał tak długo, aż w końcu Jeongguk się zgodził. Zrobił to jednak pod jednym warunkiem — że pozostanie anonimowy.
Nie chciał, by ktoś oceniał jego prace przez pryzmat jego nazwiska bądź afery, jaką wywołał odchodząc z TJE. Nie chciał, by ktokolwiek łączył go z rodziną Jeonów. Mimo że wciąż nosił to nazwisko, już od dawna nie czuł się częścią tej rodziny. Od roku utrzymywał kontakt jedynie ze swoim bratem. On i ojciec nie rozmawiali od tego dnia, gdy wyszedł z jego biura ponad rok temu. Seokjin nie raz próbował go namówić, by spotkał się z ojcem, ale on nie miał zamiaru się ugiąć.
Nie tym razem.
Mimo że ojciec nigdy nie zabrał mu dostępu do konta, nie korzystał z pieniędzy, które nie należały do niego. Utrzymywał się jedynie za to, co sam zarobił. Nie używał swojego nazwiska. Mimo że pewnie nikt we Włoszech nie wiedział, kim jest rodzina Jeonów, czuł się znacznie lepiej, mając tę maskę na swojej twarzy. Gdy był jedynie anonimowym artystą, ludzie oceniali jego prace, a nie to, z jakiej rodziny pochodzi, czy jak gruby jest jego portfel.
Nie przejmował się również tym, że przez to, jakie prace tworzył, chyba nikt nie miał wątpliwość co do tego, jaka jest jego orientacja. Nie miał jednak zamiaru więcej tego ukrywać. Czuł, że potrzebuje opowiedzieć swoją historię. Historię ich miłości. To w jakiś dziwny sposób łagodziło jego ból. Być może robił to, bo gdzieś z tyłu głowy miał nadzieję, że kiedyś Taehyung zobaczy jego prace. Że być może wtedy się do niego odezwie...
Wiedział, że być może to głupie i naiwne, ale coś nie pozwalało mu przestać wierzyć w to, że kiedyś go odnajdzie... Mimo że nie miał pojęcia, gdzie mógłby go szukać.
— Och, musisz mi jeszcze zdradzić, gdzie się znajduje takich przystojniaków! — zażartowała nagle kobieta nieco łamanym angielskim. W jej głosie słychać było wyraźny włoski akcent, ale było w tym coś uroczego. — Z chęcią wymienię Ugo na jakiś młodszy model!
Jeongguk roześmiał się na słowa kobiety, po czym niemal odruchowo przeniósł wzrok na jeden z obrazów, który wisiał naprzeciw niego. Rysunek przedstawiał jedynie kawałki ich twarzy, skupiając się na wargach niemal złączonych w czułym pocałunku. Jego język, wysunięty z lekko rozchylonych warg, sunął po wargach Taehyunga, zachęcając go do oddania pieszczoty. Niemal odruchowo przesunął językiem po swojej dolnej wardze, pragnąc znów poczuć, jakie to uczucie całować te miękkie wargi ukochanego. Tak bardzo tęsknił za smakiem jego ust, że odczuwał niemal bolesny ból, ilekroć o nim myślał.
A nie potrafił przestać o nim myśleć...
Tym bardziej dzisiaj...
Nie zliczyłby nawet, ile razy od ich rozstania wydawało mu się, że go widzi. Czasem biegł w jego stronę z mocno bijącym w piersi sercem tylko po to, by zobaczyć, jak jego postać rozmywa się w nicość, pozostawiając coraz większą pustkę.
Już miał powrócić wzrokiem do swoich rozmówców, gdy nagle uchwycił coś kątem oka. Mimo że był niemal pewny, że to zapewne jedynie kolejne złudzenie, nie potrafił oprzeć się pokusie. Odwrócił głowę i odszukał mężczyznę, którego sylwetkę dostrzegł chwilę temu. A gdy ich oczy się spotkały, jego serce zabiło dwa razy mocniej.
Znowu go widział...
Taehyung stał kilka metrów od niego i wpatrywał się wprost w jego oczy. Tym razem jednak wyglądał inaczej, niż zazwyczaj gdy widział go w swojej wyobraźni. Jego włosy nie były ognistoczerwone tak jak dotychczas. Teraz były ciemnobrązowe, sporo dłuższe niż gdy widywał go w swoich wspomnieniach. Chociaż jego szczupła sylwetka wyglądała dokładnie tak, jak to zapamiętał. Mężczyzna miał na sobie również swoje charakterystyczne czarne ubrania i tę samą skórzaną kurtkę, w której widział go, gdy widzieli się ostatni raz.
Wiedział, że to zapewne niezbyt dobry objaw, że znowu go widzi, ale mimo to nie potrafił odwrócić wzroku od tej zjawy. Gdy jednak tęsknota za nim, zdawała się chwytać go za gardło, niemal go dusząc, zamknął na chwilę oczy. Po chwili jednak ponownie je uniósł. Był przekonany, że gdy spojrzy w tamtą stronę, mara, którą widział chwilę temu, zniknie. On jednak wciąż tam stał. Kiedy jednak zamrugał kilka razy, a mężczyzna wciąż się w niego wpatrywał, jego serce mimowolnie zaczęło bić mocniej, obijając się o jego klatkę piersiową jak uwięziony ptak.
Czy to mogła być prawda?
Jeongguk zamrugał ponownie kilka razy, jakby chciał w końcu się ocknąć z tego dziwnego snu i niemal odruchowo wbił paznokcie we wnętrze swojej dłoni, mając nadzieję, że to pomoże mu oprzytomnieć. Kiedy jednak nagła fala bólu przeszyła jego ciało, ale mężczyzna wciąż tam był, mimowolnie zrobił krok do przodu.
— T-Tae? — zapytał, drżącym z niepewności głosem.
Czyżby powoli tracił rozum?
Gdy zrobił kilka kroków w stronę tatuażysty, a on wciąż nie zniknął, przyspieszył kroku i ponownie zawołał jego imię. Niemal odruchowo jego ręce uniosły się do twarzy, szybko ściągając z niej maskę, jakby obawiał się, że przez nią mężczyzna może go nie rozpoznać. Nie miało znaczenia nawet to, że do tej pory ukrywał swoją tożsamość. Dla niego nie chciał być tylko anonimowym artystom.
Chciał, by Taehyung go rozpoznał. By wiedział, kim jest.
— Tae?! — zawołał głośniej, starając się przebić przez dźwięk rozbrzmiewającej, spokojnej muzyki i wrzawę, którą tworzyły rozmowy zebranych gości. — T-to ty? — zapytał, chociaż nie był pewny, czy w tym hałasie tatuażysta jest w stanie usłyszeć jego pytanie.
Nagle jednak dostrzegł, że mężczyzna szybko odwraca się na pięcie i rusza w stronę wyjścia niemal biegnąc, więc odruchowo i on przyspieszył kroku. Odrzucił maskę na ziemię i nie przejmując się tym, że zebrani podążają za nim wzrokiem, przyglądając mu się z zainteresowaniem, ruszył biegiem w ślady za tatuażystą. Zawołał go ponownie, ale on najwyraźniej nie miał zamiaru się zatrzymać. Przyspieszył więc, niemal rozpychając zebranych gości, by jak najszybciej pokonać dzielący ich dystans i dogonić ciemnowłosego mężczyznę.
Ścigany jednak był szybszy niż on. Pokonał korytarz i pchnął drzwi wyjściowe, wybiegając na zewnątrz. Jeongguk bez zastanowienia ruszył w jego ślady. Gdy wybiegł z budynku, wciąż lało. Chyba nawet bardziej, niż gdy tu przyjechał jakiś czas temu. To jednak nie miało najmniejszego znaczenia.
Musiał go dogonić...
Rozejrzał się szybko, skanując sunących po chodniku ludzi, starając się go odszukać. Nigdzie jednak go nie dostrzegł. Nie widział, w którą stronę chłopak pobiegł.
— Kur-wa! — zaklął głośno, pozwalając, by jego głos przebił się przez uliczny hałas.
Mimo że nie miał pojęcia, gdzie mężczyzna mógł pobiec. Czuł, że nie może teraz odpuścić. Instynktownie rzucił się więc w prawą stronę i po pokonaniu kilku metrów, w końcu dostrzegł zarys jego sylwetki. Mężczyzna wciąż biegł przed siebie. Teraz jego ciemne włosy schowane były pod kapturem czarnej bluzy. Przyspieszył więc, starając się z całych sił go dogonić, mimo że był już kilka metrów za nim.
Biegł tak szybko, ile miał sił w nogach. Z każdym kolejnym krokiem czuł, że coraz bardziej palą go mięśnie ud i łydek. Zimny, silny deszcz przemoczył go w mgnieniu oka, przyklejając cienką białą koszulę do ciała, a kruczoczarne włosy do jego przystojnej twarzy. Czuł zimno, które przeszywało go niemal do szpiku kości, mimo to nie miał zamiaru się zatrzymać. Biegł przed siebie, bez wytchnienia pokonując kolejne metry, z trudem wymijając ludzi na chodniku. Co jakiś czas wykrzykiwał jego imię z nadzieją, że chłopak w końcu go usłyszy i się zatrzyma.
Gdy jednak przebiegał przez jedną z wąskich ulic, nie zważając na to, że sygnalizacja nakazuje mu się zatrzymać, niemal wpadł pod samochód. Auto zatrzymało się przed nim z piskiem opon, niemal go potrącając. Przez to stracił równowagę i w ostatniej chwili zdążył powstrzymać ciało przed upadkiem, mimo to był zmuszony się zatrzymać. Gdy poderwał się do pionu, odzyskując równowagę, ruszył ponownie przed siebie, chcąc wyminąć samochód, ale kierowca wyskoczył zza kierownicy, doskoczył do niego i zacisnął swoje dłonie na jego mokrej, białej koszuli, wykrzykując słowa, których nie potrafił zrozumieć.
— Ma sei pazzo! Hai voglia di suicidarti?!
Jeongguk spojrzał ponad ramieniem mężczyzny na znikającą sylwetkę tatuażysty i chwycił szybko za jego nadgarstki, odciągając dłonie kierowcy od siebie, starając się uwolnić z jego żelaznego uścisku. Przez cały wysiłek fizyczny, oddychał z trudem, czuł palący ból w udach i z ledwością łapał oddech. Gdy w końcu udało mu się wyszarpać z rąk wkurzonego Włocha, po Tae nie było już śladu. Mimo to ruszył szybko przed siebie. Biegł dalej, rozglądając się na boki, by odszukać tatuażystę, ale nie był już w stanie go znaleźć.
Nie wiedział nawet, jak długo błąkał się jeszcze po ulicach Mediolanu skąpanego w deszczu, niemal trzęsąc się z zimna, gdy nagle dostrzegł, że jedzie za nim jakieś auto. Dopiero gdy kierowca zatrąbił, by zwrócić jego uwagę, zwolnił i przeniósł swoje spojrzenie na samochód. Auto zrównało się z nim. Zanim kierowca opuścił przyciemnione szyby, dobrze wiedział, kogo zobaczy w środku — Yugyeom.
— Gguk, co ty wyrabiasz? — zapytał mężczyzna.
Jeongguk dostrzegł, że i jego włosy są wilgotne od deszczu, poskręcane delikatnie. Mężczyzna zapewne wybiegł za nim, również nie przejmując się tym, by zabrać parasolkę. Przez chwilę poczuł się nieco winny. Zapewne zmartwił go swoim zachowaniem.
Nie mógł jednak po prostu pozwolić mu tak zniknąć.
— To był Tae — odpowiedział szybko, z trudem łapiąc oddech. — Niemal wpadłem pod samochód i straciłem go z oczu... Ale on nie mógł uciec daleko. Musi gdzieś tu być — to mówiąc, ruszył dalej przed siebie, rozglądając się w poszukiwaniu znajomej sylwetki.
Yugyeom wciąż jechał ulicą, dorównując mu kroku, uważnie mu się przyglądając.
— Gguk, przecież mówiłeś, że on jest w Paryżu... — przypomniał mężczyzna, mierząc uważnie wzrokiem jego sylwetkę.
Jeongguk był cały przemoczony. Biała koszula przyklejała się do jego szybko unoszącej się klatki piersiowej jak druga skóra, pozwalając mu dostrzec wyraźny zarys wyrzeźbionych mięśni brzucha. Na jego słowa młodszy przeniósł na chwilę na niego swoje spojrzenie, dzięki czemu mógł dostrzec, że jego wargi są nieco bardziej sine.
— Bo... Bo był... Ale... Ale on tu jest... — odpowiedział chaotycznie.
Nie potrafił zebrać myśli. Faktycznie do tej pory był przekonany, że Taehyung jest gdzieś we Francji. Po jego zniknięciu starał się go odnaleźć i jedyne, co udało mu się ustalić, to że mężczyzna kupił dwa bilety dla siebie i Jae na najbliższy lot do Paryża. Nie wiedział, czemu mężczyzna wybrał akurat to miejsce. Wiedział, że tatuażysta nigdy wcześniej nie był za granicą. Nigdy nie wspominał o tym, by miał rodzinę lub jakichś przyjaciół poza granicami Korei. Pomyślał, że zapewne Paryż stał się przypadkowym kierunkiem, na który mężczyzna się zdecydował, bo to był najbliższy dostępny lot, nie miał jednak innego pomysłu, by go odszukać, jak to, by udać się w jego ślady.
To dlatego przyjechał do Paryża i mieszkał tam niemal od dziesięciu miesięcy. Miał nadzieję, że w końcu któregoś dnia go znajdzie. Nie zliczyłby nawet, ile razy gonił kogoś wąskimi, paryskimi uliczkami, tylko po to, by okazało się, że to wcale nie był Taehyung. Nie raz wydawało mu się, że słyszał jego śmiech albo czuł zapach jego perfum. Nie potrafił przejść obok placu zabaw, nie skanując twarzy dzieci, szukając wśród nich Jae. Widząc studio tatuażu, zaglądał przez szybę, mając nadzieję, że jednym z tatuażystów będzie on.
— Gguk, jesteś cały przemoczony... Wejdź do auta — poprosił Yugyeom, wyraźnie zmartwionym głosem.
— To nie tak, jak myślisz Gyeomie — zaprotestował Jeongguk, wciąż nie zatrzymując się. Spojrzał jednak ukradkiem na przyjaciela, który spoglądał na niego przez opuszczoną szybę, powoli toczącego się samochodu. — Tym razem to nie moja wyobraźnia... On naprawdę tu był... Muszę go znaleźć.
— Wierzę ci, Gguk — odpowiedział ciemnowłosy. — Ale proszę, wsiądź do auta. Jesteś cały przemoczony. Nabawisz się zapalenia płuc albo jeszcze gorzej. Uwierz mi. Jestem lekarzem. Wiem, co mówię.
— Gyeomie, jesteś psychiatrą, nie pulmonologiem — skarcił go Jeongguk, ale mimo to zatrzymał się w końcu.
— Ale troszczę się o ciebie dużo bardziej, niż którykolwiek pulmonolog — odparł Yugyeom, po czym otworzył drzwi od strony pasażera i cierpliwie czekał, aż Jeongguk wsiądzie do auta. Gdy jednak brunet ani drgnął, westchnął ciężko. — Jeśli tak bardzo ci na tym zależy, to pokręcimy się trochę po okolicy. Może uda nam się go znaleźć... Ale proszę, wsiądź do auta — poprosił.
Artysta wahał się jeszcze przez chwilę, w końcu jednak wsunął się na siedzenie pasażera i zamknął za sobą drzwi auta. Wewnątrz panowało przyjemne ciepło, czuł też znajomą woń perfum Yugyeoma. Ten zapach zawsze go uspokajał. Być może dlatego, że wiedział, że na niego zawsze może liczyć. Przez ostatnie miesiące, mógł liczyć praktycznie tylko na niego.
— P-pomoczę ci tapicerkę — mruknął skruszony, a ciemnowłosy przeniósł na niego swój wzrok.
— Pierdolę tapicerkę, Gguk — odpowiedział szybko. — Ty jesteś ważny. I cholernie mnie wystraszyłeś. Nie miałem pojęcia, co się dzieje, kiedy tak nagle wybiegłeś — wyjaśnił po chwili, po czym zgodnie z obietnicą, ponownie uruchomił silnik i ostrożnie włączył się do ruchu.
W samochodzie było ciepło, ale przez tak nagłą zmianę temperatur i przez to, że mokra koszula przyklejała się do niego jak druga skóra, ciało Jeongguka zaczęło mimowolnie dygotać z zimna. Otoczył się więc własnymi ramionami, starając się w ten sposób rozgrzać chociaż trochę. Widząc to Yugyeom, pochylił się nieco do przodu i podkręcił ogrzewanie, po czym spojrzał na bruneta i zmierzył go uważnie swoim wzrokiem. Ciemne włosy artysty niemal całe zaczesane były do tyłu, eksponując jego piękną twarz. Jedynie jeden niesforny kosmyk przykleił się do jego lewego policzka. Miał ochotę wyciągnąć dłoń, by odgarnąć ten kosmyk, powstrzymał się jednak. Zamiast tego nieco nieporadnie zdjął z siebie swoją piaskową marynarkę i przerzucił ją na ramiona chłopaka, a młodszy niemal odruchowo naciągnął ją mocniej na swoje silne plecy.
Poznali się z Jeonggukiem dziesięć miesięcy temu. Niemal zaraz po jego przyjeździe do Paryża. Jeden ze znajomych bruneta, Jean Pierre, polecił mu go na swojego terapeutę. Chłopak nie znał francuskiego, a on też był Koreańczykiem, więc dzięki temu mogli swobodnie rozmawiać. Z początku ich relacja była czysto formalna, chociaż musiał przyznać, że od razu zauważył, że Jeongguk jest niesamowicie atrakcyjnym mężczyzną. Im dłużej go poznawał i im więcej o nim wiedział, tym bardziej go fascynował, ale nigdy nie pozwolił, by ich relacja przekroczyła relację lekarz — pacjent. Dobrze wiedział, jak zagubiony i wrażliwy był, gdy się poznali.
Nie mógłby wykorzystać go w momencie, gdy był tak bezbronny.
Nigdy więc nie odważył się okazać mu swojego zainteresowania. Zawsze uważał na to, by jego słowa i czyny były profesjonalne i czysto zawodowe. Gdy w końcu zaplanowana przez niego terapia dobiegła końca i stwierdził, że chłopak w końcu stanął na nogi, zaprosił go na kawę i ku jego zadowoleniu młodszy się zgodził. Wiedział, że zrobił to zapewne dlatego, że oprócz niego i Jean Pierra nie znał w Paryżu nikogo innego, ale mimo to cieszył się, że będzie mógł go lepiej poznać, tym razem jako przyjaciel, a nie lekarz. Niemal od razu między nimi zaskoczyło. Prywatnie Jeongguk był nawet bardziej fascynujący, niż mu się wydawał podczas ich spotkań w jego gabinecie.
Od tego wyjścia zaczęli się spotykać dosyć regularnie, a wkrótce zaczęli się przyjaźnić. Gdy Jeongguk powiedział mu, że będzie miał szansę pokazać swoje prace również w innych krajach niż tylko we Francji, był z niego bardzo dumny. Wiedział, jak daleką drogę przeszedł, by znaleźć się w tym miejscu. Bez wahania zgodził się więc wybrać z nim w tę podróż. Nie pamiętał już nawet, kiedy ostatni raz wziął, chociażby dzień wolnego, a prowadząc prywatną praktykę, mógł sobie na to pozwolić z łatwością.
Jechał dosyć wolno, tak, by młodszy mógł obserwować ludzi przemykających między strugami deszczu. Lało teraz tak mocno, że szyba auta niemal zmieniała się w rozmazaną taflę wody, ale mimo to chłopak rozglądał się uważnie, skanując każdą mijaną osobę. Coś w jego wzroku sprawiło, że gdy na niego patrzył, czuł dziwny ucisk w piersi. Przez chwilę zastanawiał się, co to było, spoglądając ukradkiem na odbicie bruneta we wstecznym lusterku.
I nagle to go uderzyło...
W jego spojrzeniu dostrzegł obraz niewyobrażalnej, bolesnej tęsknoty, z której mogła uleczyć go jedynie jedna osoba — Kim Taehyung.
Nie zliczyłby nawet, ile razy Jeongguk opowiadał o nim podczas ich sesji. W jego wspomnieniach ten mężczyzna wydawał się wręcz idealny. Nie był jednak pewny, jak wiele z tego, co opisywał młodszy, jest zgodnie z prawdą. Dobrze wiedział, że ludzie często mają tendencje do idealizowania byłych partnerów. Z czasem pamięta się tylko te dobre rzeczy. Wiedział, że Jeongguk darzył tego chłopaka naprawdę szczerym i silnym uczuciem. Wciąż go kochał, mimo że nie widzieli się od roku, ale nie był pewny, czy ten mężczyzna kiedykolwiek darzył jego równie silnym uczuciem...
— Skręć tutaj — odezwał się nagle młodszy, wskazując w jedną z nieco węższych, bocznych alejek. — Tutaj kręci się dużo osób... Może jest gdzieś tutaj — dodał, wpatrując się w sylwetki mijanych przechodniów.
Yugyeom skręcił we wskazaną uliczkę, jednak wjechał na chodnik i zatrzymał auto, gasząc silnik. Dopiero wtedy brunet odwrócił się w jego stronę i zmierzył go od stóp do głów swoim zaskoczonym spojrzeniem.
— Czemu się zatrzymałeś? — spytał z wyraźnym zdenerwowaniem, jakby miał poczucie, że właśnie cenne sekundy prześlizgują mu się przez palce. — Jedźmy dalej — polecił. — On może tu być...
— Gguk... — zaczął ostrożnie starszy.
— To był on, Gyeomie. Jestem tego pewny — przekonywał brunet.
— Tak samo pewny, jak ostatnim razem, kiedy mówiłeś, że go widziałeś? — zapytał Yugyeom, patrząc mu prosto w oczy.
Słysząc jego słowa, Jeongguk poruszył się nerwowo na swoim miejscu, po czym uniósł dłoń i przeczesał palcami swoje mokre kosmyki, odgarniając je ponownie do tyłu, ukazując wygolone boki.
Artysta nie musiał odpowiadać, by wiedział, jaka będzie odpowiedź. Pamiętał, jak może jakiś miesiąc lub dwa miesiące temu, wybiegł z jednej z paryskich restauracji, w której jedli razem obiad, bo był przekonany, że zobaczył go po przeciwnej stronie ulicy.
— Tym razem jest inaczej... — zaprotestował więc niemal łamiącym się głosem. — Wiem, że czasem wydaje mi się, że go gdzieś widzę, ale... Tym razem to naprawdę był on.
Yugyeom wciągnął haust powietrza do płuc i odpiął swój pas bezpieczeństwa, by odwrócić się w stronę Jeongguka. Niemal odruchowo wyciągnął dłoń i położył ją na jego kolanie. Spodnie artysty był również całe przemoczone, przyklejały się do jego wysportowanych nóg niemal jak druga skóra. Czuł nieprzyjemny chłód pod palcami, ale mimo to nie cofnął dłoni, chcąc w ten sposób okazać mu swoje wsparcie.
— Gguk, wiem, że tęsknota za nim... Że to sprawiam, że czasem wydaje ci się, że znowu go widzisz. To bardzo częste zjawisko, gdy ktoś straci w tak gwałtowny sposób osobę, którą kocha. Czasem jakiś zapach lub na przykład jakiś dźwięk sprawia, że wspomnienia ożywają. Czasem nawet nasz umysł może tworzyć różne obrazy...
— Przestań mnie analizować, Yugyeom! — skarcił go brunet. — Potrzebuję teraz przyjaciela, który mnie wesprze, a nie psychiatry, który będzie mnie oceniać!
— Nie oceniam cię, Gguk — odpowiedział łagodnie starszy. — Dobrze wiesz, że jestem daleki od tego, by oceniać twoje zachowanie. Po prostu chcę ci jakoś pomóc... bo kiedy ty cierpisz, ja też cierpię.
Jeongguk milczał przez długi czas, jedynie wpatrując się w swoje ręce. Niemal odruchowo przesunął palcem po długiej bliźnie, szpecącej wnętrze jego dłoni. Czasem wydawało mu się, że traci rozum. Tęsknota za nim była tak silna, że bolało go całe ciało. Zwykle znajdował ukojenie w tworzeniu. Rysował go nieustannie, jakby jedynie to, że znów spojrzy w jego piękne, onyksowe tęczówki, mogło go uratować. Innym razem miał poczucie, że być może to wszystko wydarzyło się jedynie w jego wyobraźni.
Być może tak naprawdę on nigdy nie istniał? Może jest jedynie jakimś schizofrenikiem, który go sobie wymyślił, bo chciał, by w końcu ktoś go pokochał?
Dopiero gdy patrzył na te blizny, wiedział, że to nie jego chora wyobraźnia. Wiedział, że to wszystko wydarzyło się naprawdę.
— Możesz myśleć, że jestem wariatem... Ale ja wiem, że to naprawdę był on... — wyznał w końcu, niemal szepcząc te słowa jak modlitwę. — Czułem, że to on, a ono... — to mówiąc, wskazał na swoją klatkę piersiową, dokładnie na wysokości swojego serca. — Ono wie, kto jest jego właścicielem...
— Jeśli naprawdę jesteś taki pewny, że to on... — zaczął nagle Yugyeom. — To, czemu uciekł? — zapytał, po raz pierwszy zbierając w sobie odwagę, by na głos podważyć uczucia Taehyunga. — Czemu do ciebie nie podszedł? Czemu nie został, kiedy go zawołałeś? Czemu się nie zatrzymał się, kiedy goniłeś go w strugach deszczu? Albo wtedy, gdy niemal nie wpadłeś pod samochód?
— N-nie wiem — wydusił z trudem artysta, starając się jakoś odeprzeć ten niespodziewany atak ze strony przyjaciela.
— Mówisz, że musisz go odszukać... Ale... Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że być może to on nie chce, żebyś go odnalazł?
Gdy tylko te słowa stoczyły się z jego ust, żałował, że zdobył się na wypowiedzenie ich na głos. Dostrzegł, że coś w spojrzeniu Jeongguka się zmieniło i wiedział, że jego słowa naprawdę go zraniły. Rozchylił wargi, by przeprosić, ale z jakiegoś powodu przeprosiny uwięzły w jego gardle.
— Wracajmy do hotelu — polecił w końcu młodszy, przerywając tę ciężką ciszę, która zdawała się niemal dusić ich obydwu, po czym odwrócił twarz w stronę szyby, przez którą już niemal nic nie było widać z powodu wzmagającej się ulewy.
***
Tatuażysta nawet nie wiedział, jak długo siedział w jednym miejscu niemal całkowicie nieruchomo. Znajdował się pod domem Seojoona, ale nie potrafił się zdobyć na to, by wejść do środka. Gdy tu dotarł, po prostu usiadł na schodach, nie zważając na to, że wciąż pada. Ulewa nieco się uspokoiła, ale deszcz wciąż był dosyć intensywny. Nie przejmował się tym jednak. Zanim tu dotarł i tak był już całkowicie przemoczony. Czuł ciężar mokrych ubrań na swoich ramionach i bolesne zimno, które przeszywało go niemal do szpiku kości. Nie potrafił jednak się ruszyć. Mięśnie jego nóg paliły z wysiłku, ale to, co bolało go najbardziej, to jego serce, które po raz kolejny roztrzaskało się o popękany bruk.
W końcu uniósł dłonie i zsunął z głowy mokry kaptur, po czym zwrócił twarz w stronę nieba, pozwalając, by krople deszczu rozbijały się o jego wargi tak suche z niepocałowania. Zamknął oczy, skupiając się na szumie deszczu. Po chwili jednak nagle zdał sobie sprawę z tego, że mimo iż słyszy dźwięk deszczu rozbijającego się o chodnik, nie czuje go na swojej twarzy. Uniósł więc powieki i dostrzegł rondo parasolki, którą ktoś nadstawił nad jego głowę. Nie musiał przenosić wzroku na przybysza, by domyślić się, kto to, mimo to wyprostował głowę i przeniósł wzrok na przyjaciela.
— Wiedziałem, że cię tu znajdę — przyznał mężczyzna, po czym przyglądał mu się intensywnie przez kilka chwil. — Jak się czujesz? — spytał w końcu.
— Nie wiem — odpowiedział tatuażysta i pozwolił, by z jego warg wyrwał się cichy śmiech. Nie było w nim lekkości. Był to raczej dźwięk przepełniony smutkiem i tęsknotą. — Odkąd wyjechałem z Seulu, nie ma chwili, żebym o nim nie myślał, ale dzisiaj wyjątkowo nie mogłem przestać się zastanawiać, czy on też o mnie myśli... Czy też za mną tęskni... Bałem się, że może masz rację, że może już o mnie zapomniał i żyje tak, jakby to się nigdy nie wydarzyło... Jakby nigdy nie było... Nas. A potem zobaczyłem to wszystko... Jego prace... To, co napisał o tej wystawie... O mnie.
— Miałeś rację, wierząc w niego. On wciąż cię kocha, Tae. Czeka na ciebie, tak samo jak ty czekasz na niego...
— Jestem szczęśliwy, widząc, że on w końcu robi to, o czym marzył. Rozwinął skrzydła. Jest dokładnie tam, gdzie pragnąłem, żeby był. Tylko... Nigdy nie myślałem, że to nie ja będę stał u jego boku... Że być może to już nigdy nie będę ja...
— Tae, nie możesz teraz tracić nadziei — zaprotestował Seojoon. — Tak daleko zabrnąłeś. Tyle wycierpiałeś, żeby znowu móc z nim być. Odzyskasz go. Jak nikt inny zasługujesz na to, by być szczęśliwym. Jeongguk też. A wiem, że tylko w swoich ramionach możecie odnaleźć to szczęście.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo pragnąłem do niego podejść. Dotknąć go... Pocałować... Opleść swoimi ramionami i już nigdy nie pozwolić mu odejść...
— I niedługo będziesz mógł to zrobić — potwierdził starszy, chcąc podnieść go na duchu. — Tae, jesteś już tak blisko...
— Dwa lata, Seojoon... Cholerne dwa lata... — wydusił tatuażysta, po czym szybko uniósł dłoń i starł z policzka, staczającą się po nim łzę.
— Chiara ma przyjaciółkę, która spotyka się z jakimś prawnikiem... On raczej zajmuje się sprawami karnymi, ale może zna kogoś, kto mógłby jeszcze raz przejrzeć te dokumenty. Zrobić coś, co przyśpieszy cały proces... — zaczął tłumaczyć.
— Seo... — jęknął tatuażysta. — Ja już to konsultowałem z trzema różnymi prawnikami. Gdyby Jiwon poszła z tym do sądu, nie miałbym żadnych szans. Dawali mi maksymalnie dziesięć procent szansy na wygraną. Dziesięć procent... To znaczy, że odebraliby mi Jae, a tego na pewno bym nie przeżył...
— Pieprzona Jiwon! — zaklął Seojoon, sunąc z frustracją dłonią po swoich krótkich, ciemnych włosach. — Przysięgam... Nawet jej nie znam, a cholernie jej nienawidzę...
Przez chwilę znowu milczeli. Taehyung wpatrywał się wprost przed siebie, obserwując, jak krople deszczu rozbijają się o chodnik, zmieniając go w lustro. Miał wrażenie, że znowu tonie, podobnie jak wtedy, gdy Jiwon pokazała mu te papiery. Nienawidził jej za to. Ilekroć o tym myślał, miał chęć krzyczeć...
— Mam coś dla ciebie — odezwał się nagle Seojoon, przerywając w końcu ciszę.
Gdy tatuażysta przeniósł na niego swoje spojrzenie, podał mu parasolkę, którą dotąd trzymał nad ich głowami, a sam sięgnął coś z auta, które zaparkował przed domem. Taehyung dostrzegł, że jego przyjaciel trzyma w dłoniach coś dosyć sporych rozmiarów, co kształtem przypominało coś, przez co jego serce mimowolnie zabiło mocniej. Mężczyzna uniósł na niego wzrok i, wyginając wargi w delikatnym uśmiechu, zdjął pokrowiec, który zabezpieczał to, co znajdowało się wewnątrz — jeden z obrazów Jeongguka.
Widząc go, Taehyung niemal odruchowo zakrył dłonią swoje usta, starając się powstrzymać emocje, które w jednej chwili zalały go podobnie, jak deszcz nocny Mediolan.
— Było cholernie ciężko go zdobyć, ale pomyślałem, że powinieneś go mieć, żeby przypominał ci, o co walczysz... — wyznał Seojoon.
Młodszy ponownie przeniósł wzrok na rysunek. Nie widział go wcześniej, kiedy byli w galerii, ale wiedział, dlaczego Seojoon wybrał właśnie ten. Obraz przedstawiał jedynie dłonie dwójki mężczyzn. Od razu rozpoznał swoje tatuaże. Jego palce, splecione były z tymi, które rozpoznałby wszędzie. Były to jedyne dłonie, które pasowały do tych jego wręcz idealnie. Jakby ktoś stworzył jedno ciało i rozdzielił je na dwa. Podobnie jak poprzednie rysunki, które widział w galerii, ten również wykonany był węglem i pojawiał się na nim jedynie jeden akcent kolorystyczny — czerwona nić, która związywała ich dłonie ze sobą już na zawsze.
— Chcesz wiedzieć, jak zatytułował ten obraz? — zapytał Seo, mimo że znał odpowiedź, zanim w ogóle rozchylił wargi, by zadać to pytanie. Taehyung jedynie skinął głową, nie będąc w stanie wymówić ani słowa. — "Fated to love you".
***
— Grazie — powiedział brunet i uśmiechnął się delikatnie, biorąc od ekspedientki dwie zamówione chwilę wcześniej kawy, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, starając się zbytnio nie rozglądać na boki, by przypadkiem nikt go nie rozpoznał.
Gdy zbliżał się do większej grupki ludzi, która siedziała pod jednym z gate'ów, niemal odruchowo naciągnął mocniej czarną czapkę, starając się jak najmocniej osłonić daszkiem swoją twarz. Nie wiedział, czy ktoś z tych obcych ludzi go rozpozna, ale nie czuł się gotowy na to, by znowu być na językach. Odkąd otworzył oczy, unikał zaglądania do internetu w obawie, że po wczorajszym wieczorze w sieci rozpętała się prawdziwa burza. Wiedział, że sam był sobie winnym. Nikt go nie zmusił do zdjęcia maski, która dotąd skrywała jego tożsamość i chroniła go przed ciekawskimi spojrzeniami, ale kiedy go zobaczył... Nic innego już się nie liczyło.
Chciał, żeby Taehyung wiedział, kim jest.
Teraz już nie był taki pewny tego, że była to słuszna decyzja. Wiedział, że jeśli ktoś go rozpozna jako Jeona, informacja o nim szybko dobiegnie również i do jego ojca. Ciekawy był, co o tym wszystkim pomyśli pan Jeon. Nie rozmawiali ze sobą od roku, ale mimo to często o nim myślał. I skłamałby, mówiąc, że nie miał nadziei, że któregoś dnia mężczyzna się do niego odezwie, albo po prostu zjawi się na jednej z jego wystaw. Liczył na to, szczególnie od kiedy Seokjin powiedział mu, że zwolnił Lisę z TJE kilka miesięcy temu, a potem dowiedział się od Jimina, że jego była narzeczona wyjechała do Japonii i podobno związała się z Haruto Matsuyamą, pod którego skrzydłami pracowała podczas swojego pobytu w Kraju Kwitnącej Wiśni, gdy jeszcze byli narzeczeństwem. Z tego co Rose zdradziła swojemu kuzynowi, najprawdopodobniej już wtedy Lisa miała z nim romans. Nie był wcale zaskoczony tą informacją, ani tym, że gdy on zrezygnował z pozycji CEO i odciął się od majątku ojca, nagle stracił na atrakcyjności w jej oczach. Miał cichą nadzieję, że być może to w jakimś stopniu otworzy jego ojcu oczy na to, jaka naprawdę jest Lisa.
Minęło jednak kilka miesięcy, a jego ojciec wciąż milczał. Być może to jego duma nie pozwalała mu przyznać się do błędu, a może czuł ulgę, że Jeongguk w końcu zniknął. Wolał się zbytnio nad tym nie zastanawiać, bo wszystkie wnioski, do których dochodził, raniły jak nóż, pozostawiając na jego ciele kolejne rany. Unikał więc myślenia o ojcu, ale w takich chwilach jak ta, nie potrafił się powstrzymać.
Przyśpieszył kroku, niemal ze spuszczoną głową wymijając ludzi, by w końcu unieść wzrok, żeby odszukać mężczyznę, dzięki którego obecności, czuł się znacznie lepiej. Ciężko było wyrazić słowami, ile tak naprawdę mu zawdzięczał. Yugyeom był świetnym psychiatrą, a teraz cudownym przyjacielem.
Gdy w końcu uchwycił wzrokiem znajomą sylwetkę, na jego wargi wkradł się mimowolny uśmiech. Przez krótką chwilę przyglądał mu się bezkarnie, powoli zmniejszając dzielący ich dystans. Musiał przyznać, że Yugyeom był naprawdę atrakcyjnym mężczyzną. Był wyższy od niego o kilka centymetrów, jego ciało nie było zbytnio umięśnione, ale mimo to miał ładną sylwetkę. Był szczupły i miał szerokie ramiona. Niemal za każdym razem gdy go widział, starszy ubrany był dosyć elegancko, ale podobało mu się to, jak łączył elegancję ze sportowym luzem. Teraz też miał na sobie czarne, obcisłe spodnie i jeansową koszulę rozpiętą z kilku górnych guzików, a na ramionach modny trencz w kolorze nude. Na stopach buty z czarnego zamszu. Siedział na jednej z ławek pod ich gate'em i wpatrywał się w ekran swojej komórki. Miał pochyloną głowę, przez co jego ciemne nieco dłuższe włosy, opadały miękko na oczy, więc nawet nie zauważył, że Jeongguk zbliża się w jego stronę z dwiema kawami w rękach.
Były CEO podszedł do niego i, gdy był już na tyle blisko, że niemal znajdował się na wyciągnięcie ręki, mimowolnie spojrzał na dłonie mężczyzny, dzierżące komórkę, na której starszy przeglądał jakieś wiadomości. Jedno spojrzenie wystarczyło jednak, by na wyświetlaczu dostrzegł swoje zdjęcie z wczorajszej wystawy. Od razu domyślił się, o jakim wydarzeniu Yugyeom właśnie czyta z takim skupieniem. Odchrząknął więc, chcąc dać mu w ten sposób znać, że już nie jest sam, a ciemnowłosy niemal odruchowo wygasił ekran i schował telefon, jakby chciał przed nim ukryć, co właśnie robił. Gdy uniósł wzrok i ich spojrzenia się skrzyżowały, Jeongguk uśmiechnął się do niego delikatnie, udając, że wcale nie zauważył, co chwilę temu dostrzegł na telefonie mężczyzny i wyciągnął dłoń z kawą w jego stronę.
— Czarna i bez cukru — powiedział. — Taka, jaką lubisz.
— Dziękuję — odpowiedział starszy, biorąc od niego niski kubek z pięknym uśmiechem na ustach.
Jeongguk usiadł na miejscu naprzeciwko niego i chwycił własny kubek w obie dłonie. Przez chwilę wpatrywał się w niego, rozkoszując się przyjemnym ciepłem, które czuł na opuszkach palców. W końcu uniósł kawę do ust i upił kilka łyków. Gdy tylko poczuł smak kofeiny, mruknął mimowolnie. Tego właśnie potrzebował.
Po tym co się wczoraj wydarzyło, niemal nie zmrużył oka. Kręcił się z boku na bok w swoim łóżku, a gdy nie mógł dłużej znieść tej bezsilności, wstał i kręcił się bez celu po pustym pokoju hotelowym. Kilka razy zastanawiał się nawet, czy nie zadzwonić do pokoju Yugyeoma, ale nie chciał go budzić. W rezultacie sporą część nocy spędził na balkonie, siedząc skulonym na krześle i wpatrując się w skąpane w deszczu ulice Mediolanu.
Dopiero po dłuższej chwili odważył się ponownie unieść wzrok i gdy w końcu to zrobił, dostrzegł, że Yugyeom już na niego patrzy. Jego spojrzenie było badawcze, jakby starał się coś wyczytać z jego twarzy. Być może on też myślał o tym, co się wczoraj wydarzyło. Chociaż on zapewne pomyślał, że Jeongguk przeżywa załamanie nerwowe albo powoli traci rozum. Patrząc na to z boku, tak to zapewne wyglądało. Wybiegł za nieznajomym mężczyzną z własnej wystawy, a potem gonił go w strugach deszczu tak, jakby od tego zależało jego życia, a nawet nie był pewny, czy to nie kolejny wymysł jego wyobraźni.
Kolejny duch stworzony z nieopisanej tęsknoty, która zdawała się wypełniać każdą komórkę jego ciała...
— J-jak źle jest? — zapytał, zbierając w sobie odwagę, by w końcu zadać to pytanie.
Yugyeom przyglądał mu się jeszcze przez chwilę w całkowitej ciszy, jakby nie do końca wiedział, o co tak naprawdę pyta. Najwyraźniej był przekonany, że Jeongguk nie widział, co znajdowało się na ekranie jego komórki, gdy się do niego zbliżył.
— Widziałem swoje zdjęcie — wyjaśnił, wskazując na komórkę, którą mężczyzna trzymał w swoich smukłych palcach.
Starszy westchnął głośno, po czym wsunął komórkę do kieszeni swojego płaszcza i, trzymając kubek z kawą w jednej ręce, przesunął drugą dłonią po swoich ciemnobrązowych włosach. Niesforna grzywka jednak ponownie opadła na jego czoło, przysłaniając delikatnie lewe oko. Jego włosy były teraz dłuższe, niż gdy się poznali, ale Jeongguk uważał, że lepiej mu w takiej fryzurze. W dłuższych włosach był jeszcze bardziej atrakcyjny.
— Chcesz najpierw złą czy dobrą wiadomość? — spytał psychiatra.
Za to właśnie Jeongguk go uwielbiał. Yugyeom zawsze był z nim szczery. Nawet jeśli to, co miał zamiar powiedzieć, miało go zranić. A po tym, co przeżył. Prawdę cenił sobie jak nic innego.
— Złą — odpowiedział, mimowolnie zaciskając mocniej palce na plastikowym kubku z caffè latte o smaku karmelu, które kupił chwilę temu.
— Wszyscy o tobie piszą — wyznał starszy. — Sprawdziłem włoskie portale, francuskie i... koreańskie. I nie piszą tylko o tym, że w końcu zdjąłeś maskę... Oni dokładnie wiedzą, kim jesteś... — to mówiąc, mężczyzna zamilkł na chwilę, jakby chciał pozwolić, by Jeongguk mógł przyswoić tę informację. Wiedział, jak ważne dla niego było, by zachować anonimowość. Chłopak nie chciał być oceniany przez pryzmat swojego nazwiska. — Więc... Jeśli liczyłeś na to, że wciąż w jakiś sposób uda ci się zachować anonimowość... Nie ma na to żadnych szans.
Jeongguk prychnął, po czym odruchowo uniósł dłoń i przesunął nią po swojej twarzy. Nie wiedział, jak ma się z tym czuć.
— W sumie spodziewałem się tego... — przyznał. — Czego innego miałbym się spodziewać, skoro zdjąłem maskę na środku sali pełnej ludzi...
— A... Jak się czujesz, z tym że najprawdopodobniej ta informacja dotrze też do twojej rodziny? — zapytał ciemnowłosy, nie mogąc wyjść z roli terapeuty. — Do twojego ojca... — doprecyzował, przyglądając się uważnie młodszemu mężczyźnie. Na chwilę jego wzrok powędrował do miękkiej wargi bruneta, teraz przygryzionej ze zdenerwowania.
— Nie wiem — odpowiedział Jeon. — Nie wydaje mi się, żeby to cokolwiek zmieniło w naszej relacji...
— A chciałbyś, żeby to coś zmieniło?
— Życie już dawno udowodniło mi, że to, czego chcemy, a to, co nas spotyka, to dwie różne rzeczy... — odpowiedział wymijająco.
Prawda była taka, że cholernie chciał, żeby się coś zmieniło, ale już stracił nadzieję na to, że jego ojciec postanowi się do niego odezwać. Nie zrobił tego nawet w jego urodziny, więc czemu miałby to zrobić teraz?
— A dobra? — zapytał w końcu, chcąc odciągnąć myśli od tego nieprzyjemnego tematu.
— Są zachwyceni — odpowiedział Yugyeom, wyginając wargi w szerokim uśmiechu. — Twoimi pracami. Są cholernie zachwyceni, Gguk.
— N-naprawdę?
— Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że odniesiesz sukces, bo jesteś niesamowicie utalentowany, ale dawno nie widziałem tak dobrych recenzji. W Korei też. Może... Może będziesz mógł wystawić swoje prace również tam?
— To byłoby spełnienie marzeń. Móc wystawić moje obrazy w galeriach, do których zabierała mnie moja matka... — przyznał brunet. — A... Piszą coś o tym, co się wydarzyło wczoraj? — zapytał niepewnie po dłuższej chwili.
— Wygląda na to, że większość osób pomyślała, że to była zainscenizowana sytuacja tylko po to, by w kreatywny sposób wyjawić, kim jesteś. Wszystko działo się tak szybko, że chyba nawet nie ma żadnych zdjęć... tego chłopaka... — wyjaśnił.
Na te słowa Jeongguk poczuł ulgę, że nikt za bardzo nie przywiązywał wagi do tego, co się wczoraj wydarzyło i nie analizuje jego dziwnego zachowania, ale również poczuł rozczarowanie. Miał nadzieję, że jeśli ktoś uchwyciłby na fotografii, chociaż skrawek twarzy tego mężczyzny, mógłby jeszcze raz mu się przyjrzeć. Mógłby upewnić się, że to nie jego umysł płatał mu figle, a on naprawdę tam był.
— I dodatkowo chyba twój nowy image zrobił furorę... Właśnie trendujesz na Twitterze jako #hotJeon.
— Nie żartuj sobie ze mnie — skarcił go Jeongguk, po czym prychnął, kręcąc głową i uniósł kubek do ust, wypijając kilka sporych łyków kawy.
— Nie żartuję i wcale im się nie dziwię — przyznał, po raz pierwszy mówiąc Jeonggukowi coś takiego.
Zawsze uważał go za przystojnego mężczyznę, ale nigdy wcześniej nie miał odwagi, by przyznać to na głos. Czując się jednak nieco niezręcznie, uniósł szybko kubek do ust i wypił trochę swojej kawy. Odwrócił wzrok, ale mimo to czuł na sobie spojrzenie artysty, który najwyraźniej był równie zaskoczony jego wyznaniem, jak on sam. Wiedział, że chłopak był zakochany w kimś innym i, mimo że z chęcią zaprosiłby go na prawdziwą randkę, wiedział, że młodszy wciąż nie jest gotowy, by z niego zrezygnować. A wczorajsze wydarzenia jedynie potwierdziły jego przypuszczenia.
— Gyeomie... Ja... — zaczął niepewnie Jeongguk, nie wiedząc, co powiedzieć.
Do tej pory nawet nie przyszło mu do głowy, że Yugyeom może uważać go za atrakcyjnego mężczyznę. Wiedział, że psychiatra jest homoseksualistą, ale zawsze wydawało mu się, że nie patrzy na niego jak na potencjalnego partnera.
— Nie musisz nic mówić — przerwał mu starszy. — Wiem, że wciąż go kochasz. Nie chciałem, żeby to zabrzmiało... — urwał, zastanawiając się, jak to wyjaśnić i wybrnąć z tej sytuacji tak, żeby nie zrobiło się między nimi niezręcznie. Być może najlepszym wyjściem było zaprzeczyć swoim wcześniejszym słowom, ale wiedział, że Jeongguk cenił sobie szczerość. — Podobasz mi się — przyznał więc, patrząc mu prosto w oczy. — I... Z chęcią zaprosiłbym cię na randkę, ale wiem, że twoje serce należy do kogoś innego. Nie chcę, żebyś czuł się niezręcznie... więc nie musisz nic mówić, po prostu myślę, że powinieneś to wiedzieć. I... Przepraszam za to, co powiedziałem wczoraj. W aucie. Nie chciałem cię zranić.
— Yugyeom, nie musisz przepraszać — odpowiedział szybko, starając się nie myśleć o tym, co przed chwilą wyznał mu mężczyzna. — Wiem, że się o mnie martwisz i wiem, że wczoraj zachowywałem się jak wariat... — przyznał. — Nie potrafię tego wytłumaczyć. Naprawdę byłem pewny, że to on. Chociaż teraz... Sam nie wiem. Może miałeś rację... — zamilkł na chwilę i spojrzał na swoje dłonie, ponownie ściskające kubek z niemal już wypitą kawą. — Może naprawdę ścigałem kogoś, kto wcale nie chce zostać odnaleziony... — szepnął.
Yugyeom rozchylił wargi, by coś powiedzieć, gdy nagle do ich uszu wkradł się komunikat o otwarciu boardingu na ich lot. Obydwaj wstali więc i skierowali się w stronę odpowiedniej bramki. Podczas całej procedury nie zamienili niemal ani słowa. Jeongguk wydawał się być dziwnie zamyślony, a on nie chciał naciskać i drążyć tematu. Nawet gdy w końcu zajęli swoje miejsca w samolocie, młody artysta był nieobecny. Pozwolił, by młodszy zajął miejsce od okna, a sam zajął siedzenie obok niego.
Jeongguk zapiął pasy i zwrócił twarz w stronę płyty lotniska, po której powoli zaczął się toczyć ich samolot. Czuł dziwną nostalgię, której nie potrafił wytłumaczyć. Nigdy wcześniej nie był w Mediolanie. Nawet nigdy wcześniej nie był we Włoszech.
Spędził tu jedynie dwa dni, więc czemu patrząc, jak samolot powoli wznosi się nad miasto, czuł, jakby zostawiał za sobą coś naprawdę ważnego?
***
Ayashee:
Minął rok odkąd Taehyung ostatni raz widział Jeongguka...
Macie teraz nieco większy wgląd w to, co się wydarzyło. Jak myślicie, o jakich papierach mówił Tae? Co miało się wydarzyć za dwa lata?
Czy będzie miał szansę wrócić do Jeongguka i wszystko mu wyjaśnić?
A może obawy Seojoona się ziszczą i Taehyung nie będzie miał do kogo wracać?
Czy nasz młody artysta w końcu o nim zapomni i zdecyduje się ułożyć sobie życie na nowo u boku kogoś innego?
Jestem ciekawa, co myślicie...
xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top