44. WAS IT A DREAM?

Was it a dream?
Was it a dream?
Is this the only evidence that proves it?
A photograph of you and I
A photograph of you and I
A photograph of you and I... In love...

***

Jeongguk zrobił kilka niepewnych kroków w głąb sali. Jego eleganckie buty stukały o marmurową podłogę przy każdym nawet najmniejszym ruchu. Czując się więc nieco niezręcznie, zatrzymał się i rozejrzał uważnie dookoła, sunąc powoli po całym pomieszczeniu nieobecnym wzrokiem. Musiał przyznać, że sala robiła wrażenie. W rzeczywistości wyglądała na dużo większą niż na fotografiach, które pokazywała mu Lisa w jednym z grubych katalogów, które przyniosła do domu kilka miesięcy temu. Wtedy spojrzał na te zdjęcia jedynie przelotnie. Wydawało mu się, że wizja ich ślubu jest tak odległa, że nie musi się tym przejmować. Teraz jednak wszystko stawało się przerażająco namacalne. Tak namacalne, jak jego cholernie drogi garnitur, na którego przymiarkę miał jechać na początku przyszłego tygodnia albo obrączki ślubne, które trzymał w górnej szufladzie szafki nocnej, która znajdowała się tuż obok łóżka, które na nowo dzielił ze swoją narzeczoną.

Od jego rozstania z Tae minęły już niemal trzy tygodnie. A dokładnie osiemnaście dni, pięć godzin i dwadzieścia trzy minuty. Gdyby wytężył wystarczająco swój umysł, byłby pewnie w stanie wyliczyć czas tej bolesnej rozłąki niemal co do sekundy. Każda chwila bez niego zdawała się trwać wieki. Z początku był pogrążony w rozpaczy, a teraz czuł się tak odrętwiały, jak nigdy przedtem. W drugim tygodniu od ich rozstania rzucił się w wir pracy. Siedział w biurze niemal od świtu do nocy, tłumacząc się Lisie ogromnymi zaległościami, wywołanymi przez tygodniową nieobecność. Miał nadzieję, że dzięki pracy przestanie o nim myśleć, ale krótkie chwile skupienia na czymś innym, przerywały długie chwile tęsknoty za jego melodyjnym śmiechem, głębokim głosem lub spojrzeniem jego ciemnych oczu, które zdawały się go prześladować.

Nie sypiał dobrze. A właściwie od ich rozstania praktycznie w ogóle nie sypiał. Zwykle leżał w łóżku obok Lisy, kręcąc się z boku na bok albo wpatrując bezmyślnie w sufit. Czasem wychodził w środku nocy na balkon i godzinami wpatrywał się w zdjęcie uśmiechniętego Tae. Na samo wspomnienie tej fotografii, miał chęć wsunąć dłoń do kieszeni marynarki od Gucciego, która zdobiła jego szerokie ramiona i wyjąć z niej swoją komórkę, tylko po to, by chociaż na chwilę móc znowu na niego spojrzeć. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić.

Mimowolnie przymknął swoje powieki i przywołał w myślach ten obraz. Znał go na pamięć. Znał każdy szczegół tak dobrze, że gdyby ktoś dał mu ołówek lub węgiel do malowania, narysowałby to zdjęcie z pamięci ze stuprocentową zgodnością. Wystarczyło, że na kilka sekund zacisnął powieki, by w jego umyśle pojawił się obraz Tae. Było to zdjęcie, które zrobił mu podczas jednego z ich wspólnych weekendów, który mieli możliwość spędzić jedynie we dwoje. To było wtedy, gdy rysował go w studio, chcąc stworzyć prace, które mógłby wysłać potem na konkurs Akademii. Najpierw malował go nagiego, a potem kochali się długo w sypialni tatuażysty. Zdjęcie to zrobił już później, gdy Taehyung leżał w zmierzwionej pościeli, wciąż pachnącej ich rozgrzanymi ciałami. Jego czerwone włosy były lekko potargane, a usta zdobił najpiękniejszy z uśmiechów. Jeongguk niemal słyszał jego niski, melodyjny śmiech, który wyrywał się z rozchylonych warg, gdy usiadł na jego biodrach i odciągnął od jego pięknej twarzy wytatuowane dłonie, za którymi chłopak chciał się schować, by nie mógł mu zrobić zdjęcia. On był jednak silniejszy i wygrał ten pojedynek, w rezultacie robiąc mu to zdjęcie. Zdjęcie, które obok pachnącej jego perfumami bluzy, było jedną z tych rzeczy, które potwierdzały, że to wszystko wydarzyło się naprawdę.

Coraz częściej łapał się jednak na tym, że wydawało mu się, że to wcale nie była prawda, że być może to jedynie wymysł jego chorej wyobraźni i tak naprawdę Taehyung nigdy nie istniał.

Bo czy ktoś taki mógł istnieć?

Czasem przez pół nocy siedział na tarasie, wpatrując się w jedyną fotografię, jaką mieli zrobioną razem, by upewnić się, że to nie był sen, że to, co ich łączyło, wydarzyło się naprawdę.

Ta fotografia była jedynym dowodem na to, że nie zwariował.

Czując, że jego gardło się zamyka, podobnie jak dłonie, które mimowolnie zacisnął w pięści, uniósł powieki i spojrzał w stronę okna, za którym rozciągał się widok na panoramę Seulu. Nie wiedział nawet, ile czasu stał niemal na środku sali, wpatrując się przed siebie nieobecnym wzrokiem jak skończony idiota. Dopiero nawoływanie Lisy wyrwało go z zamyślenia. Zwrócił twarz w jej stronę, ale nim zdążył się odwrócić, dziewczyna zbliżyła się do niego i chwyciła jego ramię.

― Och, kochanie, czyż tu nie jest pięknie!? ― zawołała z ekscytacją. ― Tylko sobie to wyobraź! Tam postawimy stoły ― zaczęła opowiadać, wskazując dłońmi na prawo i lewo. ― Koniecznie okrągłe ― wtrąciła szybko, w stronę drobnej Koreanki, która była odpowiedzialna za rozplanowanie wesela. ― Tutaj chcę kwiaty. Koniecznie jakieś różowe... Różowy to kolor miłości ― kontynuowała, pokazując kolejną pustą przestrzeń. ― Och! Wiem! A co ty na to, kochanie, żeby tu zrobić taką podłużną scenę? Coś takiego jakby wybieg na pokazie mody. Kiedy po ślubie wejdziemy na salę, przejdziemy się po tym wybiegu, żeby wszyscy goście mogli podziwiać nasze kreacje... ― wyjaśniła, po czym przeniosła na niego swoje wyczekujące spojrzenie.

Jeongguk jednak przystąpił nerwowo z nogi na nogę i spojrzał na nią błagalnie, z nadzieją w oczach. Nienawidził publicznych wystąpień. Sama myśl o tym, że podczas ślubu i wesela wszyscy będą obserwować każdy jego ruch, była dla niego wystarczająco stresująca i przytłaczająca, nie wspominając nawet o przechadzaniu się po scenie jak po wybiegu.

― L-Lisa... Wiesz, że ja nie lubię takich wystąpień... ― zaczął ostrożnie. Nie chciał jej urazić. Wiedział, że w dniu ślubu to panna młoda jest najważniejsza. Lisa marzyła o idealnym ślubie, a on chciał jej go dać, jakby w ten sposób chciał jej wynagrodzić to, że nie kochał jej wystarczająco mocno. Dlatego też do tej pory przystawał na wszystkie jej pomysły. Jednak sama myśl o przechadzaniu się po tym wybiegu, czując na sobie miliony spojrzeń obcych mu ludzi, sprawiała, że żółć podchodziła mu do gardła. ― Wiesz, że ja wolałbym coś... skromniejszego.

― Ależ, Jeonggukie. Moja sukienka jest taka piękna, że wszyscy powinni ją podziwiać.

― I będą ją podziwiać. Nie potrzebujesz do tego wybiegu. I tak wszyscy będą na ciebie patrzeć. Będziesz najpiękniejszą panną młodą, jaką kiedykolwiek widzieli ― odpowiedział, patrząc jej prosto w oczy.

Lisa wygięła usta w szerokim uśmiechu, po czym chwyciła w dłonie jego twarz i, wspinając się na palce, złożyła na jego wargach delikatny pocałunek. Odsunęła się jednak szybko, po czym odwróciła na pięcie i spojrzała ponownie na drobną kobietę, która im towarzyszyła.

― Wiesz co, słyszałam, że w Stanach... ― zaczęła tłumaczyć, ale Jeongguk po kilku słowach się wyłączył, ponownie przenosząc spojrzenie na wieżowce za oknem.

Niemal bezwiednie zbliżył się w stronę okna, które zdobiło całe zachodnie skrzydło od podłogi aż po sufit i stanął jedynie na krok od przeszklonej ściany. Utkwił spojrzenie ciemnych oczu w horyzoncie i wpatrywał się długo w promienie słońca tak pięknie oświetlające Seul. Kiedyś pewnie czułby zachwyt, widząc taki widok, teraz praktycznie nie czuł nic. Jedynie dziwną nostalgię za czymś, co ledwo był w stanie uchwycić.

Czy po ślubie z Lisą coś się zmieni? Czy już do końca swoich dni będzie czuł się tak pusty i odrętwiały jak teraz? Zastanawiał się, czy Taehyung czuje się podobnie. Czy być może stoi teraz gdzieś, wpatrując się w ten sam widok i myśli o nim? A może właśnie zaprasza na randkę kogoś nowego? Kogoś, kto nie będzie bał się go kochać...

Z zamyślenia wyrwał go dopiero ból w prawej dłoni. Szybko przeniósł wzrok w dół i dostrzegł, że jego paznokcie rozcinają delikatną skórę. Zawstydzony otarł krwawe ślady o swoje czarne, eleganckie spodnie, po czym wsunął ręce do kieszeni, by przypadkiem nikt nie zobaczył, że zaczynają drżeć. Rozejrzał się dookoła i dostrzegł, że na sali obok znajduje się baniak z wodą. Ruszył więc w jego stronę. Sięgnął jeden z papierowych kubków i zaczął do niego nalewać wodę, gdy nagle do jego uszu wkradło się głośne prychnięcie. Zanim zdążył się odwrócić, mężczyzna za nim odezwał się, zdradzając swoją tożsamość.

― A jednak to Kima kopnąłeś w dupę! ― rzucił rozbawiony. ― Nie powiem, że jestem zaskoczony, ale myślałem, że trochę dłużej się nim pobawisz...

Jeongguk odstawił powoli kubek z wodą na stolik i odwrócił się na pięcie, by spojrzeć na mężczyznę, który za nim stał. Minho opierał się o próg sali, z której chwilę temu wyszedł. Ubrany był w białą koszulę i czarne spodnie. Jego tors zdobiła kamizelka w bordowym kolorze. Widział już dzisiaj kilka osób w takich samych strojach, co świadczyło o tym, że mężczyzna tu pracuje. Być może na stałe, być może jedynie obsługiwał jakieś przyjęcie, które miało mieć miejsce na tej sali za kilka godzin. Wyglądał niemal tak samo, jak go zapamiętał, jedynie jego włosy były nieco dłuższe. Wargi wyginał ten sam szyderczy uśmiech.

― To nie twój interes z kim sypiam, Minho ― odpowiedział Jeon.

Barman zaśmiał się głośno, odrzucając głowę do tyłu, po czym odepchnął swoje ciało od framugi i zrobił krok do przodu, zmniejszając dzielący ich dystans. Zatrzymał się niemal na centymetry od Jeongguka i zmierzył go swoim wzrokiem od stóp do głów, w końcu zatrzymując spojrzenie na ciemnych oczach młodego CEO.

― Widzę, że od kiedy Kim wyjął kutasa z twojej bogatej dupy, wyhodowałeś jaja ― wycedził. ― Ostatnim razem gdy się widzieliśmy była z ciebie niezła cipa ― dodał z pogardą. Jego oddech uderzał o wargi Jeona, zostawiając na nich nieprzyjemną gorycz gorzkiej kawy, mimo to chłopak nie odsunął się ani o milimetr.

― Nie mam zamiaru tracić na ciebie swojego czasu. Mam gdzieś to, co o mnie myślisz ― odparł Jeongguk, po czym położył dłoń na torsie mężczyzny, by odepchnąć go od siebie, ale Minho złapał jego nadgarstek i zacisnął na nim mocno swoje palce.

― Ciekawi mnie, kto kogo rzucił... Ty Kima, bo wolisz się zabawiać z tą bogatą cizią i zgrywać idealnego narzeczonego, czy Kim ciebie, bo woli dogadzać swoim wielkim kutasem komuś, kto nie jest taką nędzną imitacją mężczyzny jak ty...

Jeongguk wyszarpał swoją dłoń, po czym zmierzył Minho swoim wzrokiem. Czuł obrzydzenie, patrząc na niego, ale nie miał zamiaru dać mu się znowu sprowokować. Ruszył więc przed siebie, nie mówiąc ani słowa. Mijając go, potrącił go specjalnie swoim barkiem.

― Jisung! ― zawołał nagle Minho za jego plecami. Nie rozumiejąc, co barman ma na myśli, młody CEO zatrzymał się wpół kroku i, odwróciwszy się w jego stronę, odszukał jego spojrzenie, ściągając razem swoje brwi. Starszy uśmiechnął się zwycięsko, jakby wiedział, że wygrał tę bitwę, zanim ta dobiegła końca. ― Tak nazywa się chłopak, którego Kim teraz rucha ― wyjaśnił. ― Niezły z niego przystojniak i podobno świetnie obciąga. Pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć ― dodał, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, zostawiając Jeongguka samego.

***

Młody CEO zdjął nogę z gazu, zmniejszając prędkość czarnego mercedesa niemal do minimum, pozwalając, by auto powoli dotoczyło się do przejścia dla pieszych, gdy jego oczom ukazało się czerwone światło. Wystarczyło kilka sekund, a jego długie palce zaczęły nerwowo stukać o kierownicę. Lisa, która siedziała na miejscu pasażera obok niego, spojrzała z grymasem na jego dłonie. Nic nie powiedziała, ale wiedział, że jego zdenerwowanie ją irytowało. Być może myślała, że był znudzony. Od samego rana ciągała go po różnych miejscach, załatwiając rzeczy na ich ślub i wesele, a on nie był zbyt dobrym partnerem. Zacisnął mocno dłonie na czarnym obiciu, by powstrzymać ich ruch. Nie potrafił się ogarnąć. Wciąż wracał myślami do tego, co powiedział mu Minho.

Wiedział, że barman go nienawidził. Od samego początku ich relacja nie zaczęła się najlepiej. Wiedział, że Minho był zazdrosny o jego relację z Tae. Dał mu to wyraźnie odczuć już od pierwszego spotkania, a dodatkowo po szantażu, którego starszy się dopuścił, również oberwało mu się od tatuażysty. Taehyung nigdy nie powiedział mu, jak dokładnie przebiegła ich „rozmowa", ale widział jego zdarte kłykcie i wiedział, że doszło między nimi do rękoczynów. Dzięki śledztwu brata dowiedział się również, że Minho spieniężył jego czek.

Ich ciężka i niezbyt świetlana przeszłość mogła go pchnąć do tego, by skłamać w sprawie Tae. Możliwe, że powiedział to wszystko jedynie po to, by go zranić. Wiedział, że zależało mu na tatuażyście i dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że sama myśl o tym, że być może Taehyung zdążył się pocieszyć, tonąc w ramionach innego mężczyzny, zrani go bardziej niż wyzwiska w związku z jego orientacją czy też tym, jak bardzo zakłamany jest w jego mniemaniu.

I nie pomylił się.

Jeongguk nie mógł przestać myśleć o jego słowach. Nie potrafił wymazać z głowy obrazu Tae, całującego innego mężczyznę, jego dłoni, sunących po obcym ciele. Mimowolnie łapał się na tym, że zastanawiał się, jak wygląda ten cały Jisung. Czy jest podobny do niego? Czy Taehyung widzi jego spojrzenie, patrząc w oczy tego chłopaka? A może jest lepszą wersją jego osoby. Być może jest wyższy o kilka centymetrów, częściej się uśmiecha i ma pewność siebie, której jemu brakuje. Być może jest tak samo piękny jak Tae. Dziki i wolny.

— Kochanie, zielone — odezwała się nagle Lisa, wyrywając go z tej gonitwy myśli.

— Och, tak. Z-zamyśliłem się — rzucił szybko, wyraźnie zmieszany i ruszył przed siebie.

Spojrzał na swoją komórkę, by zerknąć, gdzie dalej ma jechać. Lisa zabierała go do cukierni, która miała być odpowiedzialna za zrobienie dla nich tortu weselnego. Mimo że znał tę część miasta, wciąż zerkał na trasę wyznaczoną przez GPS, bo nie był w stanie skupić się na tak prostej rzeczy jak dojazd do wyznaczonego miejsca.

Gdy przejeżdżał obok parku, do którego często przychodzili wraz z Tae i Jae, mimowolnie przeniósł wzrok w jego stronę. Mimo że robił to niemal podświadomie, wiedział, że szuka go wzrokiem. Nie wiedział, co by zrobił, gdyby go zobaczył, ale tak bardzo za nim tęsknił, że nie pragnął nic innego, niż móc, chociaż na chwilę, na niego spojrzeć. Po Tae nie było jednak ani śladu.

Niechętnie odwrócił wzrok od parku, przenosząc go ponownie na drogę przed nim i wykonał skręt w prawo zgodnie z instrukcją z telefonu. Pokręcił się chwilę dookoła, szukając miejsca, by zaparkować, a gdy w końcu je znalazł, podjechał szybko i zaparkował samochód. Zgasił silnik i wypuścił powietrze z płuc, które do tej pory niemal cały czas wstrzymywał.

Lisa niemal od razu wysiadła z auta i stanęła obok, tupiąc nogami zirytowana przez jego ślamazarność. On jednak potrzebował jeszcze kilka oddechów, by zmusić się, by w końcu dźwignąć ciało ze skórzanego fotela, otworzyć drzwi i wysiąść z samochodu. Czuł, jak jego żołądek wykonuje fikołki na samą myśl, że jeszcze kilka tygodni temu, był tutaj wraz z Tae.

Te wspomnienia były wciąż tak żywe w jego pamięci, że gdyby przesunął językiem po swoich wargach, zapewne wyczułby słodki smak lodów truskawkowych, które jedli razem w lodziarni w parku. Chociaż gdy o tym myślał, coraz częściej zdawało mu się, że to wszystko to był jedynie piękny sen i tak naprawdę nigdy go nie poznał.

Spojrzał szybko we wsteczne lusterko i przesunął dłonią po swoich gładko zaczesanych włosach, które ponownie były krótkie. Kilka dni temu obciął je, by wyglądać, jak na przyszłego CEO przystało i wciąż nie potrafił się do tego przyzwyczaić. Po chwili jego dłonie odszukały węzeł krawata, który krepował jego szyję. Upewnił się, że krawat jest idealnie zawiązany, po czym pchnął drzwi i wysiadł z samochodu.

Lisa niemal od razu uwiesiła się na jego ramieniu i zaczęła go prowadzić w stronę budynku, w którym znajdowała się cukiernia, niemal ciągnąc jego ciało za sobą. Przeszli przez krótki chodnik, mijając lodziarnię, w której kilka tygodni temu siedział z Tae, po czym przeszli przez ulicę. Gdy dotarli do cukierni, Jeongguk otworzył drzwi, by przepuścić narzeczoną przodem. Lisa uśmiechnęła się do niego i pochyliła się, by złożyć na jego wargach delikatny pocałunek, jednocześnie gładząc dłonią jego policzek. Brunet jak zwykle pozostał bierny, jedynie pozwalając, by narzeczona musnęła wargami te jego, mimo to uśmiechnął się do niej delikatnie, wyginając usta w wyuczonym uśmiechu.

— Ależ z ciebie gentleman, Jeonggukie! — zawołała nieco głośniej, niż było to konieczne.

Jeongguk już miał za nią wejść do środka lokalu, gdy nagle coś zwróciło jego uwagę. Jego serce zaczęło mimowolnie łomotać w piersi na widok chłopaka o ognistoczerwonych włosach. Nieznajomy stał dosyć daleko od niego i był odwrócony plecami, ale nie mógł oderwać od niego wzroku.

— Jeonggukie, nie idziesz? — zapytała Lisa, patrząc na niego zaskoczona.

Brunet zwilżył nerwowo swoje wargi, po czym ponownie zerknął w stronę, gdzie przed chwilą dostrzegł tego chłopaka. Nie mógł teraz tak po prostu wejść do cukierni.

Musiał wiedzieć, czy to on.

— Z-zapomniałem zabrać swoją komórkę z auta — skłamał, nim zdążył się zorientować, że jego usta zaczęły się poruszać.

— Przecież idziemy próbować torty. Nie potrzebna ci komó... — zaczęła, ale brunet szybko jej przerwał.

— Obiecałem Seokjinowi, że będę pod telefonem, gdyby czegoś potrzebował — wyjaśnił szybko, ponownie zerkając w stronę chłopaka, by upewnić się, że wciąż tam jest. — Wejdź do środka. Ja skoczę po komórkę i za chwilę do ciebie dołączę, hm? — dodał, po czym nie czekając na jej odpowiedź, odwrócił się i ruszył szybko przed siebie.

Gdy przebiegł przez ulicę, spojrzał przez ramię, by upewnić się, że Lisa weszła do środka. Upewniwszy się, że jego narzeczona już go nie widzi, ruszył szybko w głąb parku, mijając swoje auto. Z tej odległości nie był pewny, czy to on, ale napędzany jakąś dziwną siłą, pokonywał kolejny dystans, który ich dzielił. Nie potrafił się zatrzymać. Szedł przed siebie wolnym, nieco niepewnym krokiem, nie odrywając oczu od swojego celu. Z każdym kolejnym krokiem, jego serce biło coraz mocniej, a dłonie drżały ze zdenerwowania.

Zatrzymał się jedynie na kilka metrów od niego. Chłopak wciąż był odwrócony plecami do niego, ale już nie miał najmniejszych wątpliwości, że to właśnie Taehyung. Tatuażysta wyciągnął portfel z tylnej kieszeni spodni, po czym wyjął z niego kilka banknotów i podał je mężczyźnie, który sprzedawał watę cukrową, po czym wziął od niego zakupiony słodycz i ruszył przed siebie, by po chwili ukucnąć przed podekscytowanym synkiem.

Jakby czując jego wzrok na sobie, uniósł swoje spojrzenie i zwrócił twarz w jego stronę. Jeongguk odruchowo zrobił krok w bok, chowając się za jedną z niewielkich budek z fast foodem, ale mimo to wciąż na niego patrzył, nie potrafiąc odwrócić wzroku.

Taehyung był tak piękny, że wyglądał wręcz nierealnie. Jego ognistoczerwone włosy lśniły w słońcu, podkreślając śniadą skórę. Jak zwykle ubrany był na czarno, jego szerokie ramiona zdobiła skórzana kurtka. Gdy mężczyzna zbliżył się do synka, jego wargi wygięły się w uśmiechu, a Jeongguk poczuł, jakby coś przeszywało jego serce.

Wydawało mu się, że jest w stanie bez niego żyć, że powoli wraca do normalności i już wcale tak bardzo za nim nie tęskni, ale to było kłamstwo, które wmawiał sobie każdego ranka, by być w stanie wstać z łóżka po kolejnej nieprzespanej nocy. Zacisnął mocno dłonie na ogrodzeniu, które otaczało budkę, za którą się schował, jakby bał się, że jeśli tego nie zrobi, osunie się w otchłań rozpaczy i wpatrywał się w jego twarz z taką intensywnością, jakby od tego miało zależeć jego życie. Znał każdy centymetr tej twarzy na pamięć. Mógłby go narysować z zamkniętymi oczami, a mimo to chciał się nauczyć go na nowo.

Kim wyciągnął dłoń i chwycił w palce odrobinę fioletowej waty cukrowej, by po chwili wsunąć ją między swoje rozchylone wargi, po czym uśmiechnął się, jednocześnie zlizując resztki cukru ze swoich ust. Gdy Jae zabrał od niego swoją watę cukrową, chcąc ją uchronić przed pożarciem, tatuażysta roześmiał się głośno, odrzucając głowę do tyłu. Gdy to zrobił, Jeongguk przez krótką chwilę mógł podziwiać jego smukłą szyję ozdobioną kwiatem lotosu, po którym uwielbiał sunąć językiem. Po chwili jednak czerwonowłosy ponownie uniósł głowę i spojrzał na synka. Wsunął swoje długie, wytatuowane palce w ciemne włosy chłopca i zmierzwił je wciąż z uśmiechem na ustach.

Wyglądał tak beztrosko. Szczęśliwie.

I nagle to go uderzyło.

Taehyung wcale nie potrzebował go i jego popieprzonego życia, by być szczęśliwym. Miał Jae. Był cudownym ojcem. Jeongguk nie miał mu nic do zaoferowania. Mógł jedynie skomplikować jego życie, a mimo to tak cholernie pragnął być jego częścią. Tak bardzo pragnął zrobić te kilka kroków do przodu, by pokonać dzielący ich dystans, chwycić jego twarz w swoje dłonie i całować tak mocno, jak nigdy przedtem. Chciał oddać tym pocałunkiem to, jak wiele dla niego znaczy. Chciał szeptać wprost w jego rozchylone wargi wyznania miłości, na które wcześniej nie miał odwagi i powtarzać jak mantrę, jak cholernie ważny dla niego jest. Chciał zacisnąć palce na jego czarnej koszulce i już nigdy go nie puścić, ale jedynie zacisnął mocniej dłoń na metalowym ogrodzeniu, pozwalając, by to niemal boleśnie wżynało się w jego skórę.

Po raz kolejny niewidzialna dłoń chwyciła go za gardło, zabierając oddech, który mogły zwrócić mu jedynie jego usta.

Po krótkiej chwili Taehyung podniósł się do pozycji stojącej, chwycił synka za rękę i ruszył z nim głąb parku, powoli znikając z pola jego widzenia. Pragnął go zawołać albo wyjść z ukrycia i pobiec za nim, by powstrzymać go przed odejściem, ale nie potrafił się poruszyć. Każdy kolejny oddech zdawał się coraz trudniejszy do wykonania, jakby z każdym krokiem, który wykonywał Tae, jego płuca kurczyły się bardziej i bardziej.

Zrobiło mu się ciemno przed oczami i niemal stracił równowagę. Dopiero w ostatniej chwili zdołał się podeprzeć na tyle, by nie upaść. Zacisnął mocno powieki, starając się opanować oddech. Czuł, że metalowa konstrukcja, wokół której zaciskał palce, niemal rozcina jego skórę, ale nie potrafił rozluźnić uścisku dłoni, jakby jedynie to powstrzymało go przed osunięciem się w otchłań.

Nie wiedział nawet, ile czasu walczył z atakiem, starając się złapać oddech do zaciśniętych boleśnie płuc. Gdy w końcu był w stanie ponownie unieść powieki, po Taehyungu i Jae nie było już śladu.

***

— Kochanie! Kochanie, mówię do ciebie! — zawołała Lisa, marszcząc czoło i ściągając wargi w delikatny dzióbek. Gdy chłopak jednak nie zwrócił na nią uwagi, wymierzyła mu lekkiego kuksańca w bok. Dopiero to zwróciło jego uwagę. Brunet przeniósł na nią swoje spojrzenie, odchrząkując delikatnie i zawstydzony przesunął dłonią po karku. — Co jest z tobą dzisiaj nie tak? — spytała dziewczyna z wyrzutem. — Najpierw mnie zostawiasz samą, na Bóg wie ile czasu, a teraz ciągle gapisz się w okno, jakbyś kogoś wypatrywał i w ogóle nie słuchasz tego, co do ciebie mówię — dodała wyraźnie zirytowana.

— P-przepraszam... Ja... — zaczął, ale zamilkł, nie wiedząc, jak powinien się wytłumaczyć.

Nie mógł przecież jej powiedzieć, że nie potrafi się skupić na niczym, bo ciągle myśli o kimś innym. Że wygląda przez okno w nadziei, że być może znowu go zobaczy.

Że nie jest sobą, bo chwilę temu znowu pozwolił odejść komuś, kogo tak bardzo pragnął zatrzymać...

— Po prostu nie czuję się dzisiaj najlepiej — skłamał. — I... nie znam się zbytnio na tortach... — dodał, spoglądając na próbki różnych tortów, które znajdowały się na stole przed nim.

Niemal odruchowo wyciągnął swoje dłonie i chwycił jeden z talerzyków, by przyciągnąć go do siebie. Wziął w dłoń niewielki widelczyk i nabrał odrobinę ciasta na jego czubek, po czym wsunął go do ust. Nie miał ochoty na jedzenie czegokolwiek. W ostatnich dniach w ogóle niewiele jadł, przez co miał wrażenie, że jego żołądek skurczył się tak bardzo, że kilka kęsów zdawało się być zbyt sycące.

Pierwszy tort, który spróbował, miał smak zbliżony do włoskiego deseru tiramisu, ale był zdecydowanie za słodki. Skrzywił się więc i od razu odsunął talerzyk, po czym wskazał na niego widelcem i spojrzał na Lisę spod kurtyny swoich długich rzęs.

— Cholernie słodki — jęknął, krzywiąc się.

— Jeonggukie, tort ma być słodki — odpowiedziała dziewczyna, śmiejąc się cicho pod nosem, po czym podsunęła w jego stronę kolejny kawałek tortu.

Brunet nałożył odrobinę na widelczyk i tym razem najpierw powąchał ciasto. Miało dosyć intensywny cytrynowy zapach. Wsunął więc widelec do ust. Ten tort był znacznie lepszy. Delikatny biszkopt dobrze komponował się z lekkim kremem o smaku cytryny. Gdy z jego gardła wydobył się cichy pomruk satysfakcji, Lisa posłała mu takie spojrzenie, że od razu odsunął talerzyk na bok, wiedząc, że to z pewnością nie będzie ich tort weselny.

Rozejrzał się po stole i dostrzegł, że jeden z kawałków to z pewnością był tort czekoladowy. Jeśli wzrok go nie mylił, na górze ozdabiały go kawałki truskawek. Od razu wyciągnął dłonie właśnie po ten kawałek. Zanim jeszcze go skosztował, wiedział, że będzie pyszny. Tym razem nabrał pełny widelec i niemal od razu mruknął głośno z satysfakcją, jednoczenie opadając na oparcie krzesła.

— Mmmm — mruknął głośno, po czym szybko wsunął do ust kolejny kawałek, tym razem na tyle duży, że z ledwością zmieścił go na raz, dodatkowo brudząc przy tym swoje wargi. Oblizał je jednak szybko, zbierając językiem resztki czekoladowego kremu, a z jego warg wyrwał się kolejny pomruk satysfakcji. — Och! Ten! — powiedział szybko, wskazując na niemal już pusty talerzyk. — Weźmy ten.

Lisa przeniosła wzrok na talerz, na którym wciąż znajdował się niewielki kawałek czekoladowego ciasta i skrzywiła się z niesmakiem. Wyciągnęła swoją szczupłą, wypielęgnowaną dłoń po serwetki, które stały na środku stołu, po czym chwyciwszy jedną w palce, wysunęła ją z pudełka i wyciągnęła w stronę narzeczonego. Jeongguk, rozumiejąc jej intencje, bez słowa wziął od niej serwetkę i otarł ostrożnie swoje usta, zbierając z warg cały pozostały krem.

— Nie weźmiemy tego tortu, Jeonggukie — odpowiedziała, krzywiąc się. — Tort czekoladowy jest zbyt prostacki. To ma być eleganckie wesele i tort też musi taki być — dodała, po czym rozejrzała się po innych próbkach, jakby szukała czegoś, co wcześniej rzuciło jej się w oczy.

Gdy dziewczyna sięgała po jakiś talerzyk, Jeongguk, korzystając z jej nieuwagi, szybko wsunął do ust ostatni kawałek czekoladowego tortu. Skoro nie mógł go mieć na swoim weselu, mógł, chociaż teraz zjeść go do końca.

— A może beza? Spróbuj tego — to mówiąc, blondynka podała mu naczynie, zanim jednak zdążył je od niej wziąć, odstawiła je na miejsce. — Nie. Beza będzie się wszędzie kruszyć — podsumowała szybko, po czym sięgnęła inny talerzyk. Tym razem z jakimś kremowym tortem, z polewą w kolorze złota. Jeden z boków ozdobiony był czymś, co wyglądało jak niewielka lukrowa różyczka również w złotym kolorze.

Zdaniem Jeongguka to ten tort wyglądał tandetnie. Całe jego wykonanie dosłownie krzyczało „jestem tak cholernie bogaty, że mogę mieć też i złoty tort". Był niemal przekonany, że jego smak też będzie podobny — zbyt słodki, zbyt przekombinowany. Nie powiedział jednak nic, jedynie przyglądał się, jak jego narzeczona wsuwa kęs do swoich wymalowanych na różowo ust.

— Ten jest pyszny! — zawołała po chwili ku jego niezadowoleniu i szybko przesunęła talerzyk w jego stronę. — Spróbuj! — ponagliła, gdy on ani drgnął.

Jeongguk wziął więc ponownie widelczyk w dłoń i niechętnie nabrał na widelec niewielki kawałek tortu. Gdy zbliżał go do swoich ust, do jego nozdrzy wkradł się słodki zapach wanilii, a cała zawartość jego żołądka podeszła mu do gardła. Czując na sobie wzrok Lisy, wsunął jednak ciasto do ust, by po chwili z trudem je przełknąć. Tort był koszmarnie słodki, o zbyt łagodnym, wręcz bezpłciowym smaku. Miękkie ciasto przeplatały warstwy kremu o wyraźnej nucie wanilii, której nienawidził. Nie wiedział, co było gorsze nadzienie czy ciasto. Razem jednak tworzyły rozmoczoną, słodką papkę. Złoty lukier okazał się w rzeczywistości być jakąś przesłodzoną mieszanką cukru pudru, glukozy i żelatyny.

— Jest idealny, prawda?! — zapytała Lisa z uśmiechem na ustach, patrząc na niego uważnie. Z zadowoleniem nabrała na widelec kolejny kawałek tortu, ale, o zgrozo, zamiast wsunąć go do swoich ust, wyciągnęła dłoń w stronę młodego CEO. — No spróbuj jeszcze trochę — zachęciła. Jeongguk wahał się przez chwilę, w końcu jednak niechętnie rozchylił wargi, pozwalając, by widelec wsunął się między jego wargi. Nie będąc w stanie zmusić się do przełknięcia kolejnego kęsa słodkiej papki, wymusił uśmiech. — Och! Pójdę powiedzieć właścicielce, że już mamy zwycięzcę! — zawołała blondynka, klaszcząc w dłonie, po czym wstała ze swojego miejsca.

Wystarczyło, że Lisa oddaliła się na kilka kroków, a Jeon niemal rzucił się w stronę stojaka z serwetkami. Chwycił kilka z nich w swoje palce i bez wahania wypluł w nie całą zawartość swoich ust, po czym cisnął serwetkę do kosza i szybko upił kilka łyków wody, którą dostali, by móc przepłukać usta po tych słodkościach.

Reszta popołudnia była dla niego jak sen. Lisa zatwierdziła wybór chyba najbardziej paskudnego tortu, jaki mógłby wymyślić, po czym zaciągnęła go do jakiegoś butiku, w którym stał niemal godzinę przy kasie jak idiota, podczas gdy ona wybierała nowe buty. Gdy w końcu obwieściła, że mogą wracać do domu, niemal krzyknął z radości. Nie chcąc jej jednak drażnić, jedynie wymusił kolejny wyćwiczony uśmiech.

W drodze do ich apartamentu Lisa niemal przez całą drogę rozmawiała z Rose przez telefon, nawet na niego nie patrząc, a Jeongguk ponownie zawędrował myślami do parku, w którym widział Tae. Już nie był nawet pewny, czy to wydarzyło się naprawdę. Cały dzisiejszy dzień zdawał się być snem.

Był tak bardzo pogrążony w myślach, że ledwie dotarło do niego, gdy Lisa obwieściła mu, że umówiła się ze swoimi przyjaciółkami. Skłamałby, mówiąc, że nie czuł ulgi z tego powodu. Podrzucił narzeczoną do domu Rose, a sam wrócił do ich apartamentu. Kręcił się długo bez celu, nie będąc w stanie znaleźć sobie zajęcia.

Od powrotu tutaj czuł się jak gość. Nic nie było takie, jakie powinno. Łapał się na tym, że po przebudzeniu wchodził zaspany do kuchni i otwierał szafkę nad zlewem w poszukiwaniu płatków, by zrobić Jae zupę mleczną albo wyjmował jajka i dopiero po wbiciu kilku do miski, przypominał sobie, że nie ma dla kogo zrobić naleśników. W rezultacie wyrzucał to, co zaczął robić i na śniadanie pił jedynie czarną kawę, przeklinając w myślach brak mleka. W ich lodówce nie było nic poza mlekiem sojowym, którego nienawidzi i chudym jogurtem, więc nie miał innego wyboru.

Do tej pory rzucał się w wir pracy, wracając do domu najpóźniej, jak to możliwe. Teraz gdy pierwszy raz odkąd rozstał się z Tae, miał chwilę dla siebie, nie wiedział, co ze sobą zrobić. Zdjął marynarkę, rozwiązał krawat i usiadł na kanapie w salonie. Przez chwilę bawił się krawatem, wpatrując się w swoje dłonie.

Gdy był z Tae, na jego nadgarstkach pozostawały czasem otarcia po ich namiętnym seksie. Pamiętał, jak przyglądał się im na jednym ze spotkań biznesowych, w głowie odtwarzając sceny z poprzedniego wieczoru i nie pragnąc niczego innego, by ponownie móc znaleźć się w jego ramionach. Teraz jego nadgarstki były nienaruszone, skóra gładka i mleczna. Rozłożył powoli dłonie i dostrzegł na skórze krwawe półksiężyce. Gdy był z Lisą, na jego skórze mogły pojawiać się jedynie takie ślady.

Nie mógł znieść myśli, że ktoś inny miałby go dotykać, że miałby dotykać innego ciała lub całować inne usta. Nie potrafił się nawet przemóc do wykonania, chociażby niewielkiej czułości. Nie odwzajemniał jej pocałunków, nie dotykał jej, nie przytulał. Lisa zdawała się nie dostrzegać jego oziębłości. Być może myślała, że wciąż potrzebuje dystansu, o który prosił przed jej wyjazdem.

Wsunął dłoń do kieszeni spodni i wyjął z niej swoją komórkę. Przez chwilę wpatrywał się we własne odbicie, widoczne na wygaszonym wyświetlaczu, by w końcu odblokować telefon i wejść do galerii, gdzie znajdowało się to jedno zdjęcie, które tak bardzo potrzebował zobaczyć.

Jedyne zdjęcie, jakie mieli razem.

To on je zrobił. Znajdował się za Tae, obejmując jego nagą klatkę piersiową. Głowa tatuażysty odchylona była do tyłu, oparta delikatnie na jego nagim ramieniu, dzięki czemu mógł podziwiać tatuaż zdobiący smukłą szyję czerwonowłosego mężczyzny. Prawa dłoń Taehyunga wsunięta była w lekko spocone włosy, odgarniając je do tyłu, a mężczyzna wpatrywał się w obiektyw tak intensywnie, jakby spoglądał w duszę osoby, która znajduje się po drugiej stronie obiektywu, jakby wiedział, że kiedyś tylko w taki sposób, Jeongguk będzie mógł poczuć jego wzrok na sobie.

On też patrzył wprost w obiektyw. W jego spojrzeniu było coś nowego. Wyglądał tak, jakby chciał kogoś sprowokować, jakby mówił „patrz na nas". Jego wargi, dociśnięte do karmelowej skóry tatuażysty, całowały jego smukłą szyję. Mimo że zdjęcie obejmowało ich jedynie od pasa w górę, ewidentne było, że byli całkowicie nadzy. Ich ciała lśniły delikatnie od potu, rozgrzane po seksie, wargi Tae były delikatnie rozchylone, jakby wciąż starał się uspokoić oddech po namiętnej nocy.

To zdjęcie było tak cholernie intymne, bił z niego niewymuszony erotyzm, pożądanie, ale widać było coś jeszcze, coś, czego nigdy nie widział na wspólnych zdjęciach z Lisą — miłość.

Odruchowo wyciągnął dłoń i przesunął opuszkiem palca po delikatnych wargach tatuażysty. Przełknął z trudem, czując, jak jego gardło się zamyka.

Czy Taehyung zaczynał układać sobie życie bez niego?

Tęsknota za nim sprawiała mu niemal fizyczny ból. Tym bardziej teraz gdy widział go pierwszy raz od ich rozstania. Mężczyzna był tak blisko, a jednocześnie tak daleko.

Już nie należał do niego i nigdy nie będzie.

Nie mogąc znieść bólu w klatce piersiowej, wygasił ekran telefonu i odłożył go na stół. Pochylił się do przodu i schował twarz w dłoniach. Wydawało mu się, że zaczyna sobie dobrze radzić, ale potem pojawił się on i znowu wszystko wróciło. Natłok myśli i wspomnień był nie do zniesienia. Wszystko krzyczało „Taehyung, Taehyung, Taehyung".

Zerwał się gwałtownie z kanapy, po czym pospiesznie zaczął rozpinać guziki swojej białej koszuli, jednocześnie kierując się w stronę sypialni. Gdy dotarł na miejsce, był już jedynie w swoich eleganckich spodniach. Rozpiął szybko skórzany pasek i ściągnął spodnie w dół, eksponując swoje umięśnione nogi. W samych bokserkach zbliżył się do garderoby i szybko odszukał szare, dresowe spodnie. Wsunął je na tyłek, by po chwili zarzucić na umięśniony tors białą, bawełnianą koszulkę, a na to jedną ze swoich bluz, w których zazwyczaj biegał.

Dawno nie ćwiczył, ale czuł, że jeśli zaraz czymś się nie zajmie, oszaleje. Nie mógł pracować. Przez ostatnie dni siedział w biurze tak długo, że nadrobił zaległości i tak naprawdę zrobił nawet kilka rzeczy, którymi miał zamiar zająć się dopiero w tym tygodniu, a nie mógł tak po prostu tutaj siedzieć i myśleć o nim. Miał nadzieję, że jeśli wymęczy swoje ciało, wylewając hektolitry potu, jego głowa nie będzie miała siły, by wracać myślami do wytatuowanego mężczyzny, mieszkającego na drugim końcu miasta.

Wyszedł z sypialni i od razu skierował się do szafki, gdzie trzymał swoje sportowe buty. Wsunąwszy je pospiesznie na stopy, otworzył drzwi i wyszedł z mieszkania. Po kilku minutach był już na dole. Włożył do uszu słuchawki, włączył muzykę, by pomogła mu oczyścić umysł i naciągnął kaptur czarnej bluzy na głowę, chowając pod nią kruczoczarne włosy.

Zaczął swój trening od wolnego biegu, ale z każdym kolejnym krokiem, jego tempo wzrastało, jakby chciał sfatygować swoje ciało na tyle, by nie był w stanie już zrobić nic więcej, jak położyć się na łóżku i zasnąć, pokonany przez zmęczenie. Biegł przed siebie bez wyraźnego planu lub trasy, pozwalając, by to nogi niosły go przed siebie. Jego oddech robił się coraz bardziej nieregularny, czuł, że pot zaczyna mu ściekać po wytatuowanych plecach, a płuca niemal bolały go przy każdym wdechu. Mięśnie ud i łydek pracowały tak bardzo, że zdawało mu się, że niemal płoną od środka, ale nie potrafił się zatrzymać.

Mimo takiego mocnego wysiłku, jego myśli jednak wciąż mimowolnie podążały do Tae. Przez głośne dźwięki muzyki przebijały się słowa, które powiedział mu Minho. Za każdym razem gdy, chociażby na kilka sekund zmrużył swoje powieki, zdawało mu się, że widzi Tae z jakimś innym mężczyzną. Wiedział, że to on pozwolił mu odejść. Chciał, by Taehyung był szczęśliwy, ale wiedział też, że on nie jest w stanie dać mu tego, na co zasługiwał.

Nie mógł go kochać tak, jak powinien być kochany.

Gdy myśli w jego głowie zdawały się być tak głośne, że były już niemal nie do zniesienia, zatrzymał się gwałtownie i wyszarpał słuchawki z uszu, jakby to mogło sprawić, że wraz z muzyką, zamilkną również głosy w jego głowie. Oparł dłonie na spoconych udach i oddychał ciężko, starając się wyrównać oddech. Dopiero po kilku głębokich wdechach był w stanie się wyprostować. Rozejrzał się dookoła i dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje.

Stał niemal na parkingu swojej siłowni. Nie wiedział nawet, dlaczego podświadomie skierował się właśnie tutaj. Być może dlatego, że to było jedno z tych miejsc, które kojarzyło mu się z nim. Lisa nigdy tu nie była. Jego narzeczona widziała, że kupił starą siłownię, ale nigdy się tym nie interesowała. Tae był jedyną osobą, oprócz jego brata i dwójki najbliższych przyjaciół, która wiedziała o tym miejscu. Stworzyli tu razem wiele niezapomnianych wspomnień.

Wytarł spocone dłonie o materiał dresowych spodni, po czym wsunął rękę do kieszeni bluzy, by odnaleźć swoje klucze. Szybko przejrzał pęk kluczy do mieszkania w poszukiwaniu tego, który otwierał drzwi siłowni. Gdy go dostrzegł, zacisnął swoje palce wokół niewielkiego breloczka i wciągnął do płuc duży haust powietrza.

Ruszył przed siebie nieco niepewnie, czując, jak z każdym krokiem mięśnie jego ud palą z przepracowania. Zbliżył się ostrożnie do drzwi i zajrzał do środka przez przeszkloną część, by się upewnić, że przypadkiem nikogo tu nie ma. Wiedział, że w ostatnich tygodniach Jimin i Hoseok często tu przychodzili. Któregoś dnia nawet proponowali, by wybrał się z nimi na trening, ale wymigał się jakimś ważnym raportem. W rzeczywistości zrobił go dwa dni wcześniej i tego wieczora po prostu siedział sam w swoim biurze, chowając się przed światem.

Upewniwszy się, że siłownia jest pusta, wsunął klucz do zamka i otworzył drzwi. Jeszcze przez krótką chwilę stał pod nimi, zbierając w sobie odwagę, by wejść do środka. Ostatni raz był tutaj tamtego dnia, gdy Jin niemal nakrył jego i Tae, gdy kochali się pod jednym z pryszniców. Nie był pewny, czy jest gotowy, by tam wejść. Po dzisiejszym ataku paniki w parku wciąż nie czuł się zbyt dobrze. Nie mógł też wymazać z pamięci widoku Tae uśmiechającego się do synka.

W końcu odważył się i pchnął drzwi, by ostrożnie wejść do środka. Od tego dnia, gdy był tu ostatnio, niewiele się zmieniło. Jimin i Hoseok zwykle korzystali z ciężarów lub bieżni, więc ring wyglądał niemal dokładnie tak samo. Dostrzegł nawet, że rękawice, które zawiesił na kółku jednej z szafek, wciąż wiszą dokładnie w tym samym miejscu. Zbliżył się w ich stronę i, jakby pchnięty jakaś dziwną siłą, przesunął opuszkami palców po czerwonej skórze.

Wystarczyło, że poczuł pod palcami jej fakturę, a przed oczami pojawił mu się obraz Tae z tego dnia, kiedy spotkali się tu pierwszy raz. Był na niego wściekły. Był tak cholernie zazdrosny o Minho. Pamiętał dobrze ich kłótnię, tę szamotaninę na ringu i to, jak jego złość w jednej chwili przerodziła się w coś zupełnie innego. Wtedy po raz pierwszy tak dosadnie zdał sobie sprawę z tego, że go pragnie. Pragnął go tak bardzo, że zdawało mu się, że płonie żywym ogniem i czuł się przy nim tak za każdym razem. Jedynie Taehyung potrafił w nim wzbudzić takie uczucia.

Jego pożądanie jednak przerodziło się w coś znacznie głębszego. Nie spodziewał się, że może kogoś pokochać.

A teraz nie wiedział, jak sobie poradzić z tą stratą...

Gdy wcześniej myślał o swoim ślubie z Lisą, to wydawało się być rozsądnym wyborem. Jego rodzina ją uwielbiała, byli razem już długo i to wydawało się naturalną rzeczą, że wkrótce się pobiorą i stworzą razem rodzinę. Wmawiał sobie, że on również tego chce i że w końcu któregoś dnia będzie szczęśliwy. I naprawdę chciał w to wierzyć.

Dopiero gdy poznał smak prawdziwego szczęścia, zrozumiał, że Lisa nie jest w stanie mu tego dać...

Gdy wspomnienia onyksowych tęczówek i prostokątnego uśmiechu zaczęły znowu chwytać go za gardło, cofnął szybko dłoń, jakby czerwona skóra rękawicy oparzyła go. Rozejrzał się dookoła i mimo że był tutaj sam, wszędzie czuł jego obecność. Zdawało mu się, że słyszy jego niski, melodyjny śmiech, który wyrywa się z jego gardła, gdy on skacze na ringu, balansując ciężar ciała z jednej nogi na drugą, wyglądając niemal jak rasowy bokser. Mógłby przysiąc, że wyczuwa w powietrzu delikatną woń jego perfum, zmieszaną z zapachem jego rozgrzanego ciała. Był w stanie wyobrazić sobie spojrzenie jego onyksowych tęczówek, przeszywające go na wskroś, kiedy mierzy go od stóp do głów, patrząc na niego z miłością i pożądaniem. Wciąż czuł dotyk silnej, wytatuowanej dłoni, chwytającej jego wąską talię i smak przekłutego języka, tak zwinnie poruszającego się wewnątrz jego ust.

Zamknął oczy, chcąc uchwycić się tego wspomnienia najdłużej, jak było to możliwe.

Tak bardzo nie chciał go stracić...

Jednak po chwili oblicze mężczyzny, którego kochał, rozmyło się w nicość, a w lustrze, które zdobiło całą ścianę, dostrzegł jedynie obraz własnej samotności nie do uratowania...

I nagle znowu powróciło to uczucie, które nie opuszczało go od ich rozstania.

To cholerne poczucie niepełności, niekompletności, pustki.

Spojrzał w oczy mężczyzny, który patrzył na niego z lustrzanego odbicia i zdał sobie sprawę z tego, że to był ktoś obcy. Nie znał go. Patrzyły na niego ciemne oczy pozbawione blasku, jakby za nimi nic więcej się nie kryło. Jego usta rozchylone delikatnie, starając się złapać niezbędną dawkę tlenu, mimo że zaciśnięte płuca ponownie zaczynały się buntować.

Po młodym mężczyźnie z kruczoczarnymi włosami opadającymi w naturalnych falach i oczami błyszczącymi ze szczęścia, po początkującym artyście zakochanym w wytatuowanym chłopaku, nie było już śladu. Wbrew pozorom z lustrzanego odbicia nie patrzył na niego również młody CEO wielkiej korporacji z piękną narzeczoną u boku, z którą miał się pobrać za niespełna sześć tygodni.

Patrzył na niego ktoś obcy.

Ktoś, kto nienawidził swojego życia. Ktoś, kto pozwolił odejść osobie, która stała się całym jego światem.

I nienawidził go.

Nienawidził tego tchórza, który teraz patrzył na niego zamglonymi od łez oczyma.

Nim zdążył się zorientować, jego dłonie zacisnęły się w pięści, a ciało wystrzeliło do przodu, napierając na postać stojącą przed nim. Zaczął niemal na oślep okładać pięściami tego obcego mężczyznę, którego wargi zdawały się wyginać w szyderczym uśmiechu. Wymierzał mu ciosy, rozcinając przy tym własne dłonie ostrymi krawędziami lustra, które w jednej chwili roztrzaskało się, pokrywając odłamkami całą podłogę wokół jego stóp.

— Nienawidzę cię! — krzyknął, łykając własne łzy.

Nie wiedział nawet, ile czasu trwała jego histeria. Nie potrafił się powstrzymać. Już nawet nie starał się powstrzymać płaczu. Łkał jak małe dziecko, które straciło najcenniejszą rzecz, jaką posiadało. Z trudem łapał powietrze. Czuł, że krew ścieka po jego przedramionach, wsiąkając w podwinięte rękawy bluzy, ale wciąż rozbijał lustro, nie mogąc znieść spojrzenia własnych oczu, które się w nim odbijały.

— Jezu, Gguk! — zawołał nagle ktoś za jego plecami, a słysząc ten zaniepokojony, czuły ton, spojrzał ponad swoim ramieniem w stronę drzwi.

Jimin i Hoseok przyszli zapewne potrenować, gdyż obydwaj trzymali w dłoniach torby sportowe. Widząc go, stanęli w progu jak wryci. Park szybko odrzucił torbę na ziemię i spojrzał z wyraźnym przerażeniem na starszego przyjaciela.

— Hobi, widziałem, że po przeciwnej stronie była apteka. Pójdź tam szybko i kup coś, żeby opatrzyć jego rany — polecił szybko, a ciemnowłosy mężczyzna jedynie skinął i, zostawiwszy swoją sportową torbę niemal w progu, wybiegł szybko na zewnątrz. — G-guk... — wydusił Jimin, patrząc na niego z wyraźnym przerażeniem.

Dopiero teraz Jeongguk przestał rozbijać lustro. Opuścił swoje dłonie, pozwalając im opaść bezwładnie wzdłuż własnego ciała, które zaczęło mimowolnie drżeć. Z jego warg wyrwał się głośny szloch, przypominający wołanie zranionego zwierzęcia. Jimin bez zastanowienia rzucił się w jego stronę. Gdy otoczył go swoimi ramionami, Jeongguk osunął się na ziemię, opadając na kolana. Jego ręce były całe pokaleczone, z rozcięć sączyła się krew, ale mimo to Park pozwolił, by chłopak zacisnął zakrwawione palce na jego jasnej koszulce, brudząc ją szkarłatem.

— Mh-myślałem, że dam radę... Mh-myślałem, że mogę bez niego żyć... — wydusił z trudem, wtulając się w klatkę piersiową przyjaciela. — A-ale nie wiem j-jak...

Jimin nie wiedział, co powiedzieć. Wiedział, że Jeongguk mocno przeżywa rozstanie z Tae, mimo że chłopak miał tendencje do tego, by zamykać się w sobie i tłumić emocje. Nie myślał jednak, że chłopak aż tak bardzo cierpi. Docisnął mocno jego drżące ciało do siebie i wtulił twarz w jego włosy, sunąc po nich dłonią. Uniósł delikatnie wzrok na ścianę, którą dotąd zdobiło lustro, teraz całe roztrzaskane, po czym rozejrzał się dookoła. Cała podłoga wokoło usypana była w odłamkach potłuczonego lustra, w jednym z nich dostrzegł odbicie swojego zmartwionego spojrzenia. Nie wiedział, co zrobić. Tak źle jak teraz jeszcze chyba nigdy nie było.

— Powiedz, że to była prawda... Powiedz, że nie oszalałem... Że... Że on naprawdę istniał... Muszę wiedzieć, że nie oszalałem... Że to wszystko była prawda... Że... — Brunat zamilkł, po raz kolejny łykając własne łzy, po czym uniósł wzrok i spojrzał mu prosto w oczy. — Ja... Ja już nie wiem, kim jestem, Jimin...

Jimin chwycił twarz przyjaciela w swoje dłonie i spojrzał wprost w jego zapłakane oczy.

— Jesteś Jeonggukiem — powiedział. — Nawet jeśli teraz się pogubiłeś i masz ciężki okres, wciąż jesteś sobą. Jesteś Jeonggukiem.

***

Taehyung zbliżył się powoli w stronę placu zabaw, prowadząc synka za rączkę. Chwilę temu odebrał go z przedszkola, a potem przyjechali do parku, by mały mógł się chwilę pobawić. Jae zdążył już zjeść watę cukrową, a teraz chciał pobawić się na jednej ze swoich ulubionych karuzel, a on nie potrafił mu odmówić. Dawno tu nie przychodził. W sumie od rozstania z Jeonggukiem był tu jedynie raz. Pewnie na głos wytłumaczyłby to brakiem czasu czy jakimś innym kłamstwem, ale prawda była taka, że unikał tego miejsca, bo niosło za sobą zbyt wiele wspomnień.

Nawet, teraz gdy szedł drogą i prowadził synka za rączkę, nie mógł się powstrzymać, by co jakiś czas nie rozglądać się na boki w poszukiwaniu wysportowanej, męskiej sylwetki. Być może była to straszna głupota, ale miał nadzieję, że może Jeongguk jednak zmieni zdanie i któregoś dnia znowu zawita w jego życiu. Tak bardzo tego pragnął.

Wiele razy łapał się na tym, że jego serce zaczynało bić dwa razy mocniej, bo ktoś w sklepie używał podobnych perfum i, przechodząc obok, zostawił po sobie niewidzialną chmurkę, a on, jak skończony idiota, szukał go wzrokiem. Czasem w oddali widział elegancko ubranego mężczyznę, który poruszał się w podobny sposób i, z dziko bijącym sercem w piersi, biegł w jego stronę, by zdać sobie sprawę z tego, że goni obcego mężczyznę. Czasem do jego uszu wkradł się śmiech niemal do złudzenia przypominający jego śmiech i desperacko szukał jego właściciela tylko po to, by z rozczarowaniem odszukać obcą twarz.

Nie potrafił przestać o nim myśleć, chociaż z każdym kolejnym dniem nadzieja na jego powrót malała. Kilka dni temu widział przelotnie Jimina, który pojawił się w ich studio, gdy przyjechał po Yoongiego. Mimo że wiedział, że nie powinien, zapytał o niego. Nie potrafił się powstrzymać. Chciał wiedzieć, czy Jeongguk też o nim myśli. Miał nadzieję, że Jimin powie mu, że brunet też o niego pyta, że za nim tęskni. Dowiedział się jednak, że Park nie widział się z nim niemal od tygodnia. Dodatkowo blondyn niechętnie przyznał, że młody CEO wrócił do swojego apartamentu.

Do niej.

I mimo że dobrze wiedział, że przecież taki właśnie był plan. Jeongguk miał się z nią pobrać za niecałe sześć tygodni. Ale mimo to, to cholernie zabolało. Nie pytał więc o nic więcej, z trudem przełykając gulę, która uformowała się w jego gardle.

— Tato, a Jae może iść na karuzelę? — zapytał nagle maluch, wyrywając go z zamyślenia.

Taehyung uśmiechnął się łagodnie i ukucnął przed synkiem, by zniżyć się do jego wzrostu i spojrzeć na jego rozpromienioną buzię.

— Jasne, że możesz, Tygrysku — zgodził się. — Daj tylko nóżkę. Zawiążemy jeszcze raz twojego bucika, co? Zobacz, prawie się rozwiązał. Jeszcze się przewrócisz — To mówiąc, uklęknął na jedno kolano i wyciągnął dłonie, by po chwili złapać za sznurowadła.

Gdy związywał rozwiązane sznurowadło na kokardkę, do jego uszu wkradł się dźwięk czyichś kroków na żwirze. Przez chwilę zdawało mu się, że ktoś zbliża się w ich stronę, by w końcu zatrzymać się za jego plecami. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale jego serce zaczęło bić dwa razy szybciej, obijając się niemal boleśnie o żebra. Już miał się obejrzeć za siebie, gdy nagle za jego plecami odezwał się dziwnie znajomy głos.

— T-Taehyung? — zapytał mężczyzna, jakby nie był pewny, czy to on.

Tatuażysta szybko obejrzał się za siebie, ale gdy jego oczom ukazał się wysoki, elegancki mężczyzna, niemal odruchowo zgarnął swojego syna w swoje ramiona i wstał z ziemi z dzieckiem na rękach, jakby obawiał się, że przybysz może chcieć go skrzywdzić. Szybko spojrzał na twarz synka, jakby chciał sprawdzić, czy jego reakcja nie przestraszyła malca, po czym niemal odruchowo odgarnął grzywkę z jego dużych, ciemnych oczu.

— Taehyung — powtórzył mężczyzna, jakby dopiero teraz upewnił się, że to właśnie on. — To twój synek? — spytał, pochylając swoje ciało w kierunku chłopca. Onieśmielony Jae, schował jednak twarz w ramię ojca, a mężczyzna ponownie przeniósł wzrok na tatuażystę.

— Tak. To mój syn. Czego pan ode mnie chce? — zapytał Kim, wyraźnie zdenerwowany obecnością biznesmena.

— Chciałem cię znaleźć, ale nie wiedziałem jak. Moja żona powiedziała, że przychodzisz tu do parku ze swoim synkiem, więc od ponad tygodnia przychodzę tu codziennie w nadziei, że w końcu się pojawisz... — wyjaśnił starszy. — Musimy porozmawiać... — dodał, patrząc mu prosto w oczy.

Słysząc jego słowa, Taehyung prychnął mimowolnie, po czym zmierzył go uważnie od stóp do głów. Mężczyzna wyglądał inaczej, niż gdy widział go ostatnim razem. W eleganckim garniturze od jakiegoś światowego projektanta wyglądał nawet bardziej onieśmielająco niż w zwykłym wydaniu, które mu zaprezentował ostatnio.

Był wysoki, wyższy od niego o kilka centymetrów albo przynajmniej wyglądał na wyższego dzięki swojej imponującej posturze. Był szczupły, ale nie tak smukły jak jego brat. Miał potężne, szerokie ramiona. Jego spojrzenie było surowe, oczy węższe niż te Jeongguka, usta pełniejsze, nos mniej zaokrąglony, linia szczęki delikatniejsza. Był przystojny, nawet bardzo, chociaż nie w jego typie. Gdyby nie wiedział, pewnie nie domyśliłby się, że to brat Jeongguka. Nie byli do siebie podobni. Młodszy z braci Jeon odziedziczył piękno po ich matce, starszy wdał się w ojca.

— Nie mam z panem, o czym rozmawiać — odpowiedział niewzruszony, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, wciąż trzymając Jae w swoich ramionach.

Jezu, on jest tak samo uparty jak Gguk — pomyślał Jin, patrząc, jak czerwonowłosy mężczyzna oddala się powoli. Nie mógł mu jednak pozwolić odejść. Teraz gdy udało mu się go odnaleźć, musiał z nim porozmawiać.

— Proszę, chciałem ci zadać tylko jedno pytanie... — zachęcił, robiąc kilka sprężystych kroków w jego stronę, by ponownie zmniejszyć dzielący ich dystans.

Czerwonowłosy mężczyzna zatrzymał się i ponownie na niego spojrzał, mierząc go twardym spojrzeniem onyksowych tęczówek. Jego wargi zaciśnięte były w wąską linię. Wyglądał, jakby i on był na niego zły. Być może Jeongguk powiedział mu o ich kłótni i o tym, co zrobił. To by tłumaczyło jego wrogie nastawienie. Gdy zdecydował, że chce go odszukać, nie przyszło mu do głowy, że on również może nie chcieć z nim rozmawiać. Nie był przygotowany na taką niechęć z jego strony.

— Może zatem oszczędzę nam obydwu czasu i nerwów — zaproponował nagle tatuażysta, a Seokjin ściągnął razem swoje brwi, nie do końca rozumiejąc, o czym młodszy mówi. — Nie. Nie ukradłem tego pendrive'a — to powiedziawszy, ponownie odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.

— Kurwa — zaklął Jin pod nosem.

Przez to, co się wydarzyło między nim a Jeonggukiem niemal zapomniał o tym, że sprawa pendrive'a wciąż się nie wyjaśniła. Być może i ten chłopak stał za tą kradzieżą. Nie wiedział, co było prawdą, ale ten cholerny pendrive, był teraz najmniej istotny.

Spojrzał ponownie przed siebie i dostrzegł, że chłopak oddalił się już na sporą odległość. Nie wiedział, jak ma do niego dotrzeć. Co powiedzieć, by nieznajomy go wysłuchał? Miał w głowie totalny chaos. Wiedział, że musi coś zrobić, by skłonić go do rozmowy. Ponownie spojrzał na czerwonowłosego i zrobił jedną rzecz, która przyszła mu do głowy.

— Kochasz go?! — zawołał za nim, a gdy dostrzegł, że chłopak się zatrzymał, jeszcze raz zadał mu to pytanie. — Kochasz mojego brata?

***

Ayashee:

Przygotowania do ślubu ruszyły pełną parą, a Jeongguk nie potrafi sobie z tym poradzić. Dodatkowo widok ukochanego całkowicie go rozbił.

Ale czy słusznie za nim tęskni? A może Tae już zaczął układać sobie życie bez niego?

Myślicie, że Minho mówił prawdę?

Czy Tae zdecyduje się na szczerą rozmowę z Jinem? I czy te rozmowa może w ogóle coś zmienić?

Dodatkowo mam dla was dzisiaj mały prezent — klip do rozdziału. Mam nadzieję, że się spodoba! ❤️

xoxo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top