IV O chłopcu, który pragnął wolności
Reszta wieczora minęła na rozmowach i różnego rodzaju rozrywkach. Całe szczęście, tym razem bez ich udziału. Najpierw grali w kości, później w Patteie. Śmiali się przy tym i żywo dyskutowali w towarzystwie swoich kochanków. I jedynie on, siedział sam na ziemi, oparty o sofę. Nie przeszkadzało mu to, teraz nikt nie zwracał na niego uwagi.
Wyszli późną nocą, zdawałoby się, że nawet zaczęło już świtać gdy Zefir po odprowadzaniu ich do lektyki, wrócił do pomieszczenia.
- Idziemy spać - rzekł zimno, wymijając go.
Gdy leżeli już w łożu, czuł na sobie jego wzrok.
- Jutro odwiedzi cię medyk - powiedział mężczyzna, po czym zapadł w sen.
I z tego wszystkiego Hyakinthos nawet się cieszył. Nie musiał zasypiać w jego objęciach.
Gdy był pewny, że mężczyzna już śpi, odsunął się jeszcze bardziej na skraj łoża. Po tym dniu nie miał ochoty nawet na przypadkowy dotyk. Był zmęczony, wyczerpany psychicznie i przestraszony złością Zefira. Bał się kolejnego dnia, błagał bogów, żeby mimo wszystko nie okazał się on gorszy niż dzisiejszy...
Rano obudził się wcześnie. Zefir wciąż leżał obok. Mężczyzna lubił spać do późna a potem wylegiwać się w łożu. To zawsze wiązało się z tym, że i on miał ten przymus choć osobiście zdecydowanie wolał wstawać wcześniej. Teraz wpatrywał się w okno przed sobą, starając się nawet nie oddychać.
- Wiem, że nie śpisz - odezwał się nagle Zefir, nie czyniąc przy tym żadnego ruchu.
Hyakinthos zastygł w swojej pozycji. Po chwili, gdy już wyrównał oddech, odwrócił lekko samą głowę w stronę swojego kochanka.
- Nie, Panie. Wybacz - szepnął smutnym głosem, jakby wybudzenie się przed mężczyzną było przewinieniem najwyższej rangi.
- Wczoraj mnie rozczarowałeś - powiedział ten po ponownej chwili milczenia - Upokorzyłeś mnie...
- Starałem się, jak mogłem... - schował twarz w dłoniach. - Nigdy nie przegrałeś wcześniej a takich konkursów było wiele, ty jeden wiesz, że w nigdy bym tego nie zrobił celowo... - szepnął, drżącym głosem, patrząc na twarz mężczyzny.
Zefir uniósł się do siadu i zapatrzył na swojego kochanka. Na jego twarzy wciąż znać było, że jest rozgniewany. Nie tak bardzo jednak, jak wczorajszej nocy.
- Oczywiście, wiem iż nie było to celowe, bo gdyby było... - nachylił się nad nim - To byłaby zdrada, a zdrada karana jest tylko w jeden sposób - rzekł ciszej, po czym odetchnął - Tak jak wczoraj powiedziałem, zbada cię medyk. Może on zdoła wyjaśnić mi powód twojego wczorajszego zachowania. Objawów wielu chorób nie widać od razu.
- Tak Zefirze... - jęknął cicho młodzieniec, próbując zahamować cisnące się do oczu łzy.
Jego jasne włosy były spocone i posklejane. Próbował rozczesać je delikatnie palcami, wbijając wzrok w jasny materiał pościeli.
A co jeśli medyk nie stwierdzi nic na jego usprawiedliwienie? Czy wtedy zostanie sądzony jako zdrajca?
- Idź i każ przynieść mi coś do jedzenia. Zjem tutaj, a ty najlepiej nic nie jedz. Najpierw cię zbadają. - machnął dłonią, na znak, że może odejść, po czym założył rękę za głową, myśląc nad czymś intensywnie.
Hyakinthos widział to po jego twarzy. Zmarszczonych lekko brwiach, rozchylonych delikatnie wargach i powolnym oddechu. Na jego szczęście, pozwolono mu się oddalić, a to oznaczało jedno, mógł wreszcie wyjść i zobaczyć co u jego kopytnego przyjaciela.
Opuścił więc pomieszczenie i udał się do kuchni w poszukiwaniu Agapita lub innego służącego. Ku jego radości, bardzo szybko znalazł mężczyznę, który zajęty był właśnie czyszczeniem zastawy.
- Wybacz, że przeszkadzam - mruknął cicho, podchodząc bliżej. - Pan prosi o wyborne śniadanie. Zje w swojej sypialni - dodał.
Agapit spojrzał na chłopaka przymrużonym oczami, ale po chwili skinął głową. Młodzieniec uśmiechnął się i oddalił. Wychodząc, kiedy starszy był z powrotem odwrócony do niego plecami, z misy pełnej owoców wybrał kilka jabłek i jeden owoc granatu.
Po ostatniej sytuacji, gdy kogoś innego oskarżono o zabranie ich, obawiał się za każdym razem. Nie chciał aby ktoś cierpiał z jego powodu. To była jednak kuchnia. Tutaj Zefir rzadko kiedy się fatygował.
Zszedł po kamiennych stopniach i ruszył w stronę ogrodu.
Minął te same drzewa i krzewy, za którymi zdążył już zatęsknić, skręcił za pamiętnym jesionem i przebiegł krótki odcinek aby szybciej dotrzeć do małej szopy. Kiedy wszedł do środka, podbiegł do zwierzęcia i upadł na kolana. Owoce trzymane pod tuniką wypadły, uciekając w różne strony, ale tym się nie przejmował.
- Jak dobrze, że jesteś... - w oczach Hyakinthosa pojawiły się łzy. - Tak bardzo chciałbym cię już nie zostawiać, nie wracać... Nie tam... - Zaczął płakać, tuląc się do osiołka.
Apollo wpatrywał się w niego, wiedząc, że ten nie może teraz dostrzec jego przymrużonych oczu i zmarszczonych brwi. Widok kogoś tak pięknego we łzach, bolał go w serce przeokropnie. Tyrpnął więc go lekko, chcąc wiedzieć cóż jest powodem jego płaczu. Czy ktoś go zranił? Skrzywdził?
- Mam dość już tego wszystkiego, mój piękny... - szepnął, ocierając mokre policzki, które po chwili znowu zalały się łzami. - Nie potrafię być jak oni...
Młody bóg przekrzywił głowę. Mówić nie mógł, przynajmniej na razie, ale jego oczy starały się pokazać, że chce wyjaśnienia, chce wiedzieć więcej by móc jakkolwiek ulżyć w bólu młodzieńcowi, którego tak pokochał.
- Dawno temu nie miałem wyboru, musiałem z nim zostać... - zapłakał. - Nic się nie liczy, nic co czuję, moje obawy i lęki spełniają się coraz częściej - nerwowo pokręcił głową. - Obiecywał, że będę bezpieczny a ja czuję jakby to on był jedyną osobą, która aktualnie mi zagraża. Wezwie medyka, bo upiera się, że ze mną jest coś nie tak - mówił szybko, chaotycznie. - Ale to nieprawda. Odkąd poznałem ciebie, wiem, że można żyć inaczej, moje uczucie do Zefira nie było, nie jest i nie będzie miłością... Cóż robić...
Czemu więc trwasz przy nim? - zdawały się mówić oczy zwierzęcia, wpatrzone w niego tak, jakby rozumiał absolutnie każde słowo
- Chciałbym zniknąć tak, żeby nie sądził, że uciekłem, bo gdyby mnie znalazł, zabiłby. Chociaż... Może znalazł by kochanka na moje miejsce, szybciej niż mi się wydaje - zamyślił się. - Tak... to możliwe, że absolutnie by się nie przejął...
"Jak można by było nie przejąć się zniknięciem kogoś takiego jak ty...?" - zamyślił się Apollo, układając głowę na udach siedzącego przed sobą młodzieńca. Bardzo polubił tę pozycję.
Hyakinthos położył dłoń na rozgrzanej skórze zwierzęcia. Szarawy odcień umaszczenia bardzo mu się podobał. Niby zwykły i niby niczym się niewyróżniający, a jednak tak piękny.
Oparł głowę o ścianę z drewnianych belek i wziął głęboki oddech. - Chciałbym być tam, gdzie poczułbym się dobrze...
"Zabiorę cię ze sobą, już niedługo..." - obiecał sobie w myślach bóg i tyrpnął go lekko pyskiem. Następnie zaczął lizać jego dłoń. Nawet jego skóra miała kwiecisty posmak.
- Masz - szepnął, podając osiołkowi jedno z przyniesionych jabłek. Owy owoc leżał najbliżej nich, zaraz obok granatu, który młodzieniec wziął dla siebie.
"Myśli o mnie, dba o mnie" - myślał ze wzruszeniem Apollo, zajadając się owocem.
Jasno włosy ucałował osiołka w mały, uroczy łebek, który zdawał mu się mieścić więcej pomyślunku niż u niejednego człowieka. Po chwili otworzył swój owoc i począł wyjadać ziarenka, jednocześnie wyciskając cierpki sok.
Siedzieli w ciszy, w spokoju i nawet nieprzyjemne myśli aż tak nie zaprzątały mu teraz głowy gdy siedział obok zwierzęcia, gładząc jego sierść. Miał wrażenie, że mógłby teraz zasnąć i wypocząłby dużo bardziej niż na miękkim, dużym łóżku tuż obok Zefira.
W końcu mimowolnie przymknął oczy a sen złożył go bardzo szybko.
***
Zbudził go delikatny dotyk języka na ręce. Najpierw go zignorował, ale słysząc gdzieś w oddali wołanie swojego imienia, poderwał się na nogi.
Jak długo spał?
Dobiegł do skrzypiących drewnianych drzwi, uchylając je tak, aby mógł dojrzeć zarys willi Zefira. Zobaczył mężczyznę stojącego w bramie do ogrodu.
- Muszę iść... - powiedział zerkając na osiołka. - Wrócę, jak tylko będę mógł... - obiecał i opuścił szopę.
Pobiegł w stronę ogrodu, wydłużając nieco drogę aby biec bardziej za krzewami niż na pustej przestrzeni łąk. Gdy był bliżej, przykucnął przy kolorowych kwiatach i zerwał kilkanaście, rwąc je obiema rękami. Odrzucił resztki trawy i niepotrzebne chwasty, po czym starannie ułożył z nich bukiet. Wyszedł zza drzew i na drżących nogach, podążył w stronę Zefira.
- Hyakinthosie! - ten wołał już coraz to bardziej zirytowanym tonem, obchodząc domowe pomieszczenia.
- Jestem... - Chłopak stanął na kamiennych schodkach. - Wybacz, wyszedłem na spacer aby przewietrzyć głowę oraz przynieść dla ciebie kwiaty - szepnął, wyciągnąć zza pleców bukiet składający się z żonkili, maków i białopłatkowych rumianków.
Rozgniewana mina mężczyzna pozostała pełna rezerwy jednak trochę się już rozchmurzyła gdy sięgnął po bukiet. Znajdowały się w nim jego ulubione rośliny. Hyakinthos z resztą dobrze je znał.
Skinął głową.
- Medyk już czeka - wskazał na drzwi do jednej z komnat.
Młodzieniec odetchnął głęboko, po czym posłusznie poszedł na spotkanie z uzdrowicielem. Kiedy otworzył drzwi, ujrzał starszego mężczyznę, o kruczoczarnych włosach, nieco posrebrzanych siwizną w okolicy skroni. Kiedy ten spojrzał mu w oczy, Hyakinthos w geście powitania ukłonił się grzecznie.
- Niewolnik na którego trzeba czekać, niesłychane... - powiedział zrzędliwie mężczyzna - Chodź tutaj, nie mam całego dnia, już samo to, że leczę kogoś takiego - dodał pod nosem, kręcąc głową w niedowierzaniu.
Chłopak próbował się powstrzymać przed skomentowaniem słów mężczyzny. Zacisnął więc mocno wargi i wyprostował się. Podszedł bliżej medyka. Ten zadał mu kilka podstawowych pytań, i kazał odwrócić się tyłem.
- Złamania żadnego nie masz, mówisz, że nic nie boli, nic nie dolega. Stoisz dobrze, nie przewracasz się. A śpisz trochę chociaż? Z głową dobrze? - zapytał, mrużąc oczy.
Hyakinthos przytaknął.
- To nie wiem na cóż zostałem tu sprowadzony, żeś całkiem zdrów. - Ubrany jesteś w drogie tkaniny - rzekł jeszcze od niechcenia przesuwając palcami po jego stroju - Więc pewnie i jesz dobrze. A krew? - zapytał sam siebie i naciął delikatnie jego skórę, dłonią ścierając jedną kroplę i przyglądając jej się - Kolor ma ładny. Czarnej żółci zdajesz się nie mieć. - wzruszył ramionami i spojrzał na Zefira, który obserwował wszystko bacznie, oparty o ścianę - Zdrów jest bardziej niż możnaby przypuszczać, patrząc na tak chude ciało.
- Jesteś aby pewien? Może czegoś nie dostrzegasz? - mężczyzna zmierzył kochanka wzrokiem.
- Uwierz mi panie, od lat przeszło trzydziestu leczę i operuję. Rozpoznałbym wszystko, ten tu chłopak jest okazem zdrowia. - wskazał na niego dłonią.
- Czemu więc ostatnio zachowuje się tak... Inaczej? Jakby trawiła go choroba? - zapytał, odchodząc z medykiem nieco na bok.
Ten uśmiechnął się jedynie kwaśno - Z niewolnikami tak to już jest, jak im za dobrze, to zaczynają wymyślać.
- On jest helotą...
- To tym bardziej. Jest własnością Sparty. Własnością państwa. Może i mu coś się już w głowie przewróciło? Na to jest tylko jedno lekarstwo. Bat. - podkreślił wymownie - Ja tu niczego nie zdziałam.
Zefir odetchnął głęboko, zaciskając usta i skinął mu głową. Następnie wręczył mu sakiewkę pieniędzy.
- Dziękuję zatem za twe przybycie. - powiedział cierpko a gdy mężczyzna opuścił pomieszczenie, spojrzał powoli na swojego kochanka.
Hyakinthos przełknął głośno ślinę. Po minie Zefira nie wiedział, czy w tej sytuacji nie lepiej byłoby być chorym. Jak widać, informacja o jego dobrym stanie zdrowia zdawała się mężczyznę rozczarować.
- Panie...? Jesteś zły...? - spytał, cofając się o krok.
Ten zbliżył się do niego niebezpiecznie blisko. Jego oczy zdawały się ściemnieć jeszcze bardziej. Przypominał teraz wicher, który byłby w stanie zniszczyć wszystko co spotka na swojej drodze. A w tej właśnie chwili to on był na jego drodze.
Nim zdołał odezwać się ponownie, Zefir uniósł dłoń i wymierzył mu policzek. Ni silny ni lekki, lecz wciąż odczuwalny i bolesny. Zaraz potem uderzył go po raz drugi tym razem w sąsiedni i następny, z powrotem w to samo miejsce co wcześniej.
- Robisz ze mnie idiotę! - wycedził - Każesz mi wzywać medyków gdy tak naprawdę nic ci nie dolega! - krzyknął.
- Panie... - chłopak złapał się za piekące miejsce dłonią. - Mówiłem, że nie ma potrzeby... Dlaczego uważasz, że jestem chory? - zapytał, patrząc na niego z lękiem.
- Dlaczego?! Bo zmieniłeś się Hyakinthosie! Nie mówię już o dniu wczorajszym - machnął dłonią - Choć mnie upokorzyłeś i poniżyłeś przed moimi znajomymi. Zawsze byłeś idealny! Zawsze, odkąd tu jesteś a teraz...? Każesz mi na siebie czekać, szukać cię po całym mym domu! Zamiast czekać, jak pies pod moimi drzwiami, ty urządzasz sobie spacery i jawnie sprzeciwiasz się mojej woli. Mogłem usprawiedliwić to chorobą, lecz jeśli nie to, jak chcesz się wytłumaczyć? Jak?!
- Ja... Wiem, że zawiodłem. Zawiodłem wszystkim, a zwłaszcza tym czym nie powinienem. Od jakiegoś czasu czuję się taki... niepotrzebny - powiedział smutno. - Nie zadowalam cię tak, jakbyś chciał, jestem nic niewartościowym niewolnikiem, któremu przed laty dałeś schronienie mimo grzesznej postawy mego ojca - spojrzał na mężczyznę a po chwili przymknął oczy, czując pod powiekami łzy. - Nie zasłużyłem na całą twą łaskę, na dobro jakie mi okazujesz... Nie potrafię żyć z taką myślą. Sądziłem, że przebywając w twojej obecności będę cię złościł znacznie bardziej, dlatego wychodziłem, abyś miał czas dla siebie... lub dla kogoś innego jeśli taka twoja wola - zapłakał.
Te słowa przechodziły mu przez gardło z trudem. Niemal każde było kłamstwem. Jakie jednak miał wyjście niż wybrać właśnie taką formę obrony? Jedyną, która być może udobrucha Zefira.
Ten stał i patrzył mu w oczy, jakby szukając w nich kłamstwa i fałszu. Zdawało się jednak, że go nie dostrzegł, bo jego twarz nieco złagodniała.
- Tego się obawiasz? Że mnie nie zadowolisz...? - zapytał powoli, podchodząc bliżej i unosząc jego oczy na siebie.
- Próbowałem... - przełknął nerwowo ślinę. - Jednak po wczorajszym dniu straciłem nadzieję, że będę w stanie cię uszczęśliwić Panie... Zbyt ciężko mi z myślą, że... darzysz mnie innymi uczuciami niż niewolnika. A ja nie jestem w stanie się odwdzięczyć... zamiast tego przysparzam ci kłopotów... Jestem wstrętny... - przymknął oczy z których natychmiast wylały się potoki słonych łez.
Sytuacja rozwijała się lepiej niż mógłby przypuszczać. Takie słowa były jedynymi, które jego zdaniem mogłyby wzbudzić w Zefirze odrobinę zrozumienia i być może... nawet łaski.
- Mój piękny, mój ukochany - mężczyzna objął dłońmi czule jego twarz i ucałował jego czoło - Jak mogłeś tak pomyśleć, jesteś przecież mój. Wybrany przeze mnie, kochasz mnie tak, jak i ja ciebie miłuję - rzekł spokojnie - Jesteś tak ładny, tak delikatny. Mój kwiatuszku...
„Kochasz mnie tak jak i ja ciebie." - powtórzył w głowie chłopak.
Te słowa... Bolały bardziej niż mógłby założyć. Nie kochał, nie teraz a może i nigdy. Bał się, pragnął odejść. Tylko jak mógł zdradzić i uciec...? Przecież bywały chwile kiedy czuł się przy nim dobrze.. A może było to tylko złudzenie?
- Panie... - wyjąkał, ocierając mokre policzki, jeszcze szczypiące od niedawno otrzymanych razów.
- Ci... już nic nie mów - pokręcił głową i poprowadził go w stronę łoża na którym usiadł. Kochanka wziął na kolana i objął w talii. - Już nic nie mów, mój piękny, usłyszałem aż nadto.
Młodzieniec próbował się uspokoić i wyrównać oddech. Nie przepadał za kłamstwami, jednak aby uniknąć gniewu Zefira, był gotowy do takich poświęceń.
- Zdenerwowałem się, bo przeszło mi przez myśl, że... Może nie kochasz mnie już tak, jak wcześniej lub, że może... Znalazłeś kogoś innego kto równie mocno jak ja chce cię całować i okazywać swą czułość. Zabiłbym każdego kto choćby spojrzał na ciebie wzrokiem, który zarezerwowany jest tylko dla mnie. Nie zniósłbym twojej zdrady - pokręcił głową - Skrzywdziłbyś mnie tak bardzo... A ja musiałbym za to skrzywdzić cię jeszcze mocniej - szepnął ze smutkiem - O to się martwiłem, jednak teraz wiem, że nigdy byś tego nie zrobił. Nigdy byś mnie nie zdradził, prawda? - objął go mocno.
Hyakinthos zacisnął mocno powieki.
- Nie, Panie, nigdy... - Zapewnił, choć każda cząstka jego duszy pragnęła powiedzieć coś innego.
Wiedział jednak, że jeśli Zefir odkryłby jego niewierność, zabiłby go. Bez mrugnięcia okiem, bez pomocy osób trzecich, zabiłby nie patrząc na wiele lat przez, które mu służył. Musiał więc go zapewnić, musiał okłamać... Musiał...
- Dobrze... To dobrze - pocałował go w policzek i zastygł tak na kilka chwil - Dobrze mój piękny Hyakinthosie... - rzekł i uśmiechnął się.
Teraz czuł się uspokojony w odróżnieniu do niego.
_________________________
Witajcie!
Sesja na studiach mnie przeżarła i wypluła. Teraz mam chwilę wolnego i postanowiłam coś wam wstawić. Mam nadzieję, że rozdział się wam podoba.
Co sądzicie o postawie Hyakinthosa?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top