III O chłopcu, którego poniżano
Rozdział 18+
Hyakinthos wrócił do swojego kochanka i przysiadł ostrożnie obok niego. Patrzył na przymknięte oczy Zefira, zastanawiając się, jak to jest, że mężczyzna który wobec niego jest tak czuły i kochający, wobec innych jest zimny, bezduszny i okrutny.
Czy jeśli mu się znudzi, będzie taki dla niego?
Czy pozbędzie się go, gdy kiedyś na jego twarzy pojawią się zmarszczki a ciało nie będzie już tak szczupłe i piękne?
Ta myśl istotnie go przerażała. Z drugiej jednak strony... Czy chciałby być z nim tak długo? Patrzeć na jego brutalność, słuchać tych wszystkich obrzydliwych słów, które może i brzmiały pięknie, lecz dla niego były jedynie nic nie znaczącymi komplementami z ust kogoś, kogo z każdym dniem, nie chciał widzieć coraz bardziej.
- Lubię gdy na mnie patrzysz - odparł Zefir, uchylając powieki.
Słowa skutecznie wyrwały Hyakinthosa z zamyślenia. Zmusił się do lekkiego, niezwykle sztucznego uśmiechu, nie wiedząc nawet, co odpowiedzieć. - Za chwilę Agapit przyniesie owoce - powiedział po dłuższej chwili.
- Kto? - zmarszczył brwi, układając się na boku i podpierając głowę na łokciu.
- Mężczyzna, który służy tu nim jeszcze do ciebie trafiłem, Panie. - rzekł powoli.
Agapit był jednym ze starszych służących, zajmującym się różnymi czynnościami. Gdy Hyakinthos zamieszkał u Zefira, ten pracował głównie w ogrodzie. Teraz częściej młodzieniec widywał go w okolicy kuchni. Kiedy jasnowłosy był młodszy, bał się Agapita, ze względu na jego poważny wyraz twarzy i silnie umięśnione ciało, przez które gdyby chciał, jednym ruchem mógłby go powalić i zmiażdżyć, nie używając nawet połowy swej siły. Za to teraz, gdy młodzieniec prawie dorównywał mu wzrostem, postura mężczyzny nie budziła w nim aż takiego strachu.
- Hmm... - mruknął w zamyśleniu mężczyzna.
No tak, Zefir nie przywiązywał wagi do służby. Nie miał nawet pojęcia kto mu służy. Gdyby nie strój nie odróżniłby za pewne wolnych ludzi od niewolników. Jednych i drugich traktował tak samo. Tak samo okrutnie.
- Nigdy o nim nie słyszałem - powiedział obojętnie - Łgałbym też mówiąc, że obchodzą mnie ich imiona, za to... - uniósł się i delikatnie ujął brodę ukochanego - Za to bardzo dokładnie pamiętam, dzień w którym ty przybyłeś. To było tak dawno, lata temu... A ty nic a nic się nie zmieniłeś. Wciąż jesteś taki piękny, jak wtedy, gdy cię ujrzałem. Mój ojciec przewodził wtedy polowaniu na helotów. Z kolei twój ojciec był wodzem. Przyprowadzono więc go a także jego syna... Ciebie - wyszeptał, patrząc mu w oczy - To był najpiękniejszy dzień w moim życiu...
Hyakinthos odwrócił wzrok. Tamtego dnia stracił ojca a zyskał Zefira, co ani trochę nie naprawiło straty w jego sercu. Ten zrobił z niego chłopca do towarzystwa, w każdym znaczeniu tego słowa. Ojciec Zefira mimo swojej surowości, był człowiekiem prawym i sprawiedliwym. Tą ostatnią cechą całkowicie różnił się od syna.
Oczy młodzieńca się zaszkliły choć bardzo się starał aby Zefir tego nie zauważył. Zapatrzony w niego mężczyzna, choć nie dostrzegł tego, co ukrywał wewnętrznie, tak bardzo dobrze widział, gdy cokolwiek w jego wyglądzie ulegało zmianie. Błyszczące smutkiem oczy nie uszły więc jego uwadze. Wtedy też jego dłoń, jeszcze chwilę delikatnie dotykajaca jego brody, zacisnęła się mocno na jego żuchwie.
- Rozumiem, że to ze wzruszenia... W końcu ocaliłem ci życie, inaczej mój ojciec nakazałby zrobić z tobą to samo co z twoim ojcem. Dzięki łasce bogów, spotkałeś mnie... Nie zapominaj o tym - podkreślił dobitnie - Nigdy.
Z oka Hyakinthosa wypłynęła pojedyncza łza.
Miał być wdzięczny...?
Łaska bogów...?
Nie wierzył w usłyszane słowa, nie rozpatrywał pierwszego spotkania Zefira w kategoriach cudu.
- Oczywiście - powiedział powoli, nie zdradzając złości, jaka przerodziła się z panującego jeszcze przed momentem, w jego sercu, smutku.
- Ostatnio jesteś bardzo wrażliwy... - rzekł powoli mężczyzna, przypatrując się chłopakowi uważnie. Może rzeczywiście powinien obejrzeć cię medyk...? - zapytał bardziej siebie niż swojego kochanka. - Być może to zapowiedź jakiejś poważniejszej choroby...
Hyakinthos spojrzał na Zefira z niedowierzaniem. Sam nie wiedział, czy mężczyzna w tym momencie mówi z troską czy z oburzeniem z powodu jego emocji. Emocji, które od dawna ukrywał.
- Nic się nie dzieje... - wyjąkał, mrużąc oczy.
- Dziś masz być radosny - powiedział zmienionym tonem i złapał go za policzki, rozszerzając usta w uśmiechu - Właśnie takiego chcę cię dziś widzieć. Chyba nie chcesz przynieść mi wstydu...?
- Nie, Zefirze - szepnął Hyakinthos, lekko się odsuwając. Nie wyobrażał sobie jakim sposobem miałby tak świetnie udawać, że czuje się dobrze, ale widząc jego minę, wiedział, że słowa były nie prośbą a rozkazem.
- A więc właśnie... - uśmiechnął się i puścił go, patrząc mu w oczy przez chwilę - I nie mów tak... Nazywaj mnie tak, jak kiedyś, na samym początku. Nazywaj mnie tak, jak ja cię nazywam, moje słońce... Moja miłości, mój ukochany...
- Oczywiście, mój najdroższy, jak sobie życzysz - Z trudem wymusił uśmiech.
- Dużo lepiej - ponownie opadł na leżankę a słysząc otwierane drzwi, przez które wszedł wspomniany wcześniej sługa z owocami, dodał - Nakarm mnie.
Młodzieniec podszedł do wysokiej ławy z blatem zrobionym z plecionej wikliny. Misę, którą postawił Agapit, objął jedną dłonią a drugą sięgnął do soczystego winogrona i podał Zefirowi do ust.
Ten uśmiechnął się szeroko, ustami muskając jego palce. - Sam nie wiem co jest słodsze. To czy ty...
Hyakinthos skinął głową w podziękowaniu za słowa choć w rzeczywistości nie chciał już ich słuchać. To nie był jego dobry dzień, zwłaszcza na okazywanie sztucznej miłości wobec Zefira. Jego myśli krążyły wokół małej szopy z siwawym osiołkiem w środku. Może i było tam ciasno i chłodno, ale czuł się dobrze i wiedział, że spojrzenie zwierzęcia jest bardziej troskliwe i ciepłe niż to Zefira, którym ten uraczał go od wielu lat.
Taki już jednak był jego los. Do tego musiał przywyknąć...
***
Stał przed lustrem, obserwując swoje odbicie. Jego jasne włosy spływały na ramiona, a falowane końcówki delikatnie muskały wypukłe obojczyki. Na nich spoczywał wieniec zrobiony ze sztucznych kwiatów i gałązek, dodatkowo mocno aromatyzowanych olejkami. Ubrany był bardzo zdobnie, tkanina, jaką miał na sobie była w odcieniu jasnego fioletu (Zefir niezwykle uwielbiał go w tym kolorze i twierdził, że pasuje mu jak żaden inny). Była niemal przeźroczysta z wyszytymi złotą nicią wzorami kwiatów. Jedyne miejsce, które zostało zakryte, chociaż odrobinę, były to częściowo pośladki i męskość, teraz ukryte pod złotą przepaską na biodrach. Prócz tego, miał na sobie mnóstwo biżuterii, która była prezentami jakie otrzymywał często od Zefira. Złote bransolety na przedramionach i kostkach oraz długi naszyjnik, który sięgał mu niemal do połowy klatki piersiowej.
- No! Teraz wyglądasz wspaniale. - Rzekł Zefir, wchodząc do pomieszczenia - Wziąłbym cię tu i teraz, ale obawiam się, że niedługo przybędą moi goście. - powiedział głosem, ociekającym pożądaniem.
- Dziękuję... - Młodzieniec zignorował komentarz i odwrócił się przodem do mężczyzny. - Z pewnością to będzie... ciekawe doświadczenie - pokiwał głową. Poprawił odzienie, po czym głęboko odetchnął, patrząc Zefirowi w oczy, które zdawały się błyszczeć z ekscytacji.
- Zapewne nic nowego. To samo co ostatnio. Jednakże Alexandros jest kreatywny, może wymyślił coś nowego - wzruszył ramionami - Mi to obojętne. Cokolwiek to będzie, wygramy. Nie wyobrażam sobie by było inaczej... - Zefir podszedł do stolika i sięgnął po niewielkie pudełeczko. W środku znajdował się różowy proszek, który nałożył sobie na palce i delikatnie potarł nimi policzki ukochanego. - Idealnie... Trochę różu na policzkach ci się przyda.
Młodzieniec zarumienił się, tym samym wzmacniając zaróżowiony kolor skóry. Zefir przykładał dużą wagę do jego wyglądu, traktował go jak swoją wizytówkę, pragnąc aby ten zawsze prezentował się jak najlepiej. A już zwłaszcza na planowanych spotkaniach, gdzie przybywali ludzie pokroju Zefira, z wymaganiami, lubujący się atrakcyjnie spędzać czas w towarzystwie.
- Nie ma co zwlekać. Uczta zapewne jest już gotowa. Chodźmy - mężczyzna wyciągnął dłoń, splatając palce ze swoim kochankiem.
Hyakinthos wciągnął głośno powietrze do płuc i zacieśnił uścisk dłoni. Gdy wyszli za mahoniowe drzwi i przeszli głównym korytarzem, stając przed marmurowym łukiem, wstrzymał chwilowo oddech.
Sympasion było dużym, przestronnym pomieszczeniem, w którym spożywano uczty. Właściwie, było ich kilka, jednak właśnie to, należało do Zefira. Teraz udekorowane było kwiatami i miękkimi poduchami pomiędzy sofami.
- Jak zwykle spóźnieni - zamarudził Zefir.
Aktualnie w pomieszczeniu nie było nikogo oprócz nich, no może oprócz służby krzątającej się w rogach sali ale wiadome było, że Zefir zapewne nawet by na nich nie spojrzał. Nie byli gośćmi, więc Hyasowi też pomieszczenie wydało się puste mimo ich obecności. Wszystko było naszykowane i przygotowane, gotowe na przyjęcie ludzi, którzy mieli przybyć tu dla, jakże kontrowersyjnego według Hyakinthosa i z pewnością atrakcyjnego dla Zefira, wydarzenia.
Wtedy mężczyzna zaklaskał w dłonie - Idźcie już stąd, sio - machnął ręką i ułożył się wygodnie na pufie. Zaraz też poklepał miejsce obok siebie - Chodź kochany.
Młodzieniec usadowił się obok Zefira. Poprawił opaskę na swoich biodrach i rozejrzał się po pomieszczeniu. - Ilu będzie gości, najdroższy? - spytał, zerkając na mężczyznę.
- Tylko ich dwójka. Chyba, że liczysz ich niewolników. Wtedy czwórka - przysunął się bliżej chłopaka - Czasem potrafią się dużo spóźniać... Może nie ma sensu czekać i już teraz się sobą zajmiemy - uchylił nieco tkaniny, odsłaniając nogę kochanka aż do samego uda. Przeciągnął po niej dłonią powoli.
Hyakinthos spojrzał na Zefira spod zmrużonych powiek. Stopniowo czuł ciepło jakie ogrzewało skórę na jego ciele. Nieważne jak bardzo starał się nie ulec, był mężczyzną, a poddany stymulacji, odczuwał chęć dotyku bardziej niż zgadzał się na to jego umysł. Pragnął się odsunąć, wymyślić cokolwiek, byle tylko nie musiał znosić dotyku i pieszczot z jego strony. Cóż jednak miał zrobić, gdy nie miał najmniejszego prawa głosu a i ciało było tak zdradzieckie. Odwrócił więc wzrok, starając się uspokoić i nie wzbudzać w Zefirze żadnych podejrzeń. Wtedy też, zdało by się, że bogowie go wysłuchali, gdyż z oddali usłyszał radosne głosy i rozbawione śmiechy. Zaraz też do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn. Szczupłych, ubranych szykownie w jasne chitony i narzucone na nie himationy. Za nimi natomiast kroczyli ich nałożnicy. Jeden o brązowych włosach i szarych oczach. Szczupły i dobrze zbudowany, niemal nagi, gdyż jego ubranie podobnie jak Hyakinthosa, było niezwykle prześwitujące w zielonkawy odcieniu. Drugi młodzieniec zdawał się być w jego wieku. Był ciemnoskóry a jego włosy były czarne i układały się wokół jego głowy niemal jak lwia grzywa. Ciało pokryte miał złotą farbą a twarz starannie umalowaną.
- Moi drodzy, jak zwykle po czasie - rzekł radośnie Zefir zrywając się z miejsca i całując policzki najpierw pierwszego z nich - Hektora a zaraz potem drugiego - Alexandrosa.
- Cóż mam poradzić, że ten, niech bogowie go pokarzą idiota, postanowił się jeszcze zabawić w lektyce ze swoim etiopejczykiem - wywrócił oczami Hektor.
- Są pewne rzeczy, dla których należy się poświęcić - rzekł tymczasem Alexandros, całując i obejmując ciemnoskórego chłopaka w talii.
Zefir zaśmiał się na to jedynie i sam również położył dłoń na pośladku kochanka.
- Miałem ten sam plan, niestety zaskoczyliście nas. - spojrzał ukradkiem na Hyakinthosa
Jasnowłosy przymknął oczy. To „zaskoczenie" było najlepszym wybawieniem. Nie rozumiał idei takich spotkań. Każdy z tych mężczyzn mógł przecież korzystać ze swoich nałożników w zaciszu domu, a jednak wolał przedstawić to wśród przyjaciół a nawet z nimi konkurować. A może tylko on tak na to patrzył? Czy był jedyną osobą, której pomysł takiej atrakcji wzbudzał niechęć i odrazę?
- No, ale widzę, że twój Hyakinthos jakiś taki mizerny. - stwierdził Alexandros, przekrzywiając głowę. - Czyżby obawiał się przegranej...?
- Nie o przegraną się martwi a o to, że mnie rozczaruje - rzekł Zefir z pozoru beznamiętnie. W jego głosie można było usłyszeć jednak wyraźną sugestię, iż lepiej dla niego, by się spisał i nie pozwolił się pokonać pozostałym.
Młodzieniec nerwowo wciągnął powietrze. Nie chciał wygrać lub przegrać, nie czuł potrzeby nawet się starać choć to, że wzbudziłby tym gniew Zefira było więcej niż pewne. Chciał stąd wyjść, wrócić do szopy, zamknąć się w niej i czuć bezpiecznie. A nie leżeć teraz jak wyuzdana kurtyzana, wystawiony na wygłodniały wzrok swojego pana.
- Co właściwie robimy? Wpadliście na coś? Hektorze? Zawsze byłeś kreatywny, jakie masz pomysły na dzisiejszy wieczór?
Mężczyzna zamyślił się.
- Cóż, poszedłbym w klasykę. Ten, który pierwszy dojdzie, jak nam będą obciągać, ten wygrywa. Proste? Proste...
- A nie za proste? - zamyślił Alexandros.
- Prostota bywa najlepsza - uznał Hektor - Później chętnie popatrzę, jak nasi chłopcy się zabawiają ze sobą.
Hyakinthos przełknął nerwowo ślinę. Nie cierpiał tego. Do stosunku z Zefirem przywykł, lecz do robienia tego z innymi wyłącznie dla przyjemności oka swojego pana i jego przyjaciół przyzwyczaić się nie mógł. Wciąż sama myśl o tym wzmagała w nim niezwykłą odrazę i przyprawiała o mdłości.
- Nie, - Zefir ku jego radości zaprzeczył od razu - Nie lubię gdy mojego ukochanego kwiatu dotyka ktokolwiek poza mną. Bywam zazdrosny - uśmiechnął się lekko.
- Zefir, zazdrosny o niewolników - powiedział z rozbawieniem drugi z mężczyzn.
- Jak tu nie być zazdrosnym o taką piękność - ucałował delikatnie usta swojego kochanka.
Mądra decyzja, sprawiająca, że młodzieniec mógł odetchnąć z ulgą.
- Dziękuję, Panie - szepnął.
W towarzystwie nie śmiał inaczej nazywać Zefira. Nie wiedział też czy na pewno warto odpowiadać gdy ten prawi mu komplementy. Jego słowa zdawały się jednak pasować idealnie, gdyż mężczyzna odpowiedział mu na to jedynie uśmiechem.
Uważał, że to właśnie on - jego Hyakinthos jest spośród nich wszystkich najpiękniejszy. Ma najładniejsze ciało, najgładszą twarz i najmilsze w dotyku włosy. Pozostali zdawali się nie dorastać mu nawet do pięt. A sam Hyas ani trochę nie postrzegał się w ten sposób. Jedyne o czym teraz myślał, to aby to wszystko się skończyło.
Wzrok młodzieńców, którzy przyszli w towarzystwie Alexandrosa i Hektora czuł na całym ciele. Nie chciał wzbudzać w nich zazdrości ani budować z nimi relacji wrogości, ale zachwalanie jego wyglądu przez Zefira skutecznie mu to utrudniało.
- Dość już czekania - stwierdził w końcu Alexandros i rozsiadł się wygodnie na sofie. - Melas, nalej mi wina. - rzekł, na co ciemnoskóry młodzieniec od razu nalał mu niemal pełny kielich, nachylając się nad nim, patrząc przy tym uwodzicielskim wzrokiem.
Chwilę później, cała trójka leżała już rozłożona na miękkich posłaniach. Hektor całował zupełnie już nagiego ciemnowłosego chłopaka imieniem Nyx. Ten oddawał pocałunki chętnie, widocznie czerpiąc przyjemność z ich zbliżenia. Alexandros, trzymając teraz ciemnowłosego młodzieńca na kolanach, obejmował go w talii i przeplatał w palcach jego ciemne afro loczki.
Hyakinthos z kolei klęczał za plecami Zefira, masując jego barki. Była to najmilsza rzecz, jaką mógł rozkazać mu teraz mężczyzna.
Wszystko to odbywało się w rytmie cicho grającej muzyki dobiegającej z ogrodów i żywych rozmów mężczyzn. Sytuacja ta była naturalna, niemal taka jak rozmowy w trakcie posiłku. Tak samo było z oddawaniem się przyjemnościom cielesnym wśród innych. Hyakinthos obserwował obecnych gości. Czy dla Nyxa i Melasa ich kochankowie byli tak dobrzy, że ci naprawdę odczuwali przyjemność ze zbliżeń z nimi? Czy może siłą i karami zostali kiedyś do tego zmuszeni i teraz tak idealnie udają? Nie wiedział.
Mocniej ucisnął spięty mięsień Zefira, pod nosem modląc się do bogów żeby masaż mógł trwać jak najdłużej.
- Wystarczy - rzekł nagle Hektor, odsuwając pochłoniętego składaniem pocałunków na jego ciele kochanka. Sam był już częściowo rozebrany. Jego klatka piersiowa była gładko ogolona jednak wciąż widać było małe ślady włosków.
- Znudziło ci się? - zapytał z rozbawieniem Alexandros, czekając aż Melas po raz ostatni napoi go winem.
- To prawda, szybko się nudzę, dlatego codziennie śpię z innym niewolnikiem. - wzruszył ramionami - Nyx w pewnych sprawach jest niezastąpiony, co nie zmienia faktu, że lubię odskocznię. A teraz chcę wreszcie ujrzeć wasze miny, gdy wygram. - rzekł a następnie wyprostował się - Na ziemię - polecił rozsuwając uda. Jego chiton, zsunął się nieco, teraz zwijając się wokół bioder.
Ciemnoskóry młodzieniec, spłynął na podłogę z gracją, niemal bezgłośnie. Uklęknął i uniósł na niego oczy w oczekiwaniu. Alexandros się położył. Znacznie wygodniej było mu w tej pozycji, gdy nie wiele potrzeba było ruchów by docisnąć głowę Melasa, jak najbliżej swojego krocza. Zefir natomiast podobnie jak Hektor, rozsiadł się na sofie, opierając o niewielki stół. Odłożył na niego kielich i wzrokiem, nakazał Hyakinthosowi zająć właściwą pozycję.
Młodzieniec opadł na kolana, i uniósł wzrok akurat gdy jego pan rozsunął uda. Marzył aby w tym momencie bogowie zesłali choćby mały piorun, który przeszkodziłby w hucznej zabawie mężczyzn i konkursie, który właśnie się rozpoczynał.
„Nie Hyakinthosie, nie wolno ci nawet tak myśleć" - skarcił siebie w myślach.
Przysunął się bliżej w stronę Zefira i złożył kilka pocałunków po wewnętrznej stronie lewego uda mężczyzny.
- Jakie ustalamy reguły? - zapytał tymczasem Zefir, na co Hektor zamyślił się.
- Brak wszelkich naszych interakcji. Oni sami mają nas doprowadzić, który zrobi to pierwszy, wygrywa. Włosów też to dotyczy - dodał wymownie, patrząc na Alexandrosa.
Ten wywrócił oczami, ale posłusznie położył dłonie za głową. Zefir z kolei nachylił się nad uchem kochanka.
- Postaraj się, chyba nie pozwolisz by pokonał cię któryś z nich, hm? - następnie poklepał go po głowie w podobny sposób, jak czyni się z grzecznymi psami.
Jasnowłosy przytaknął skinięciem głowy. Jemu w prawdzie wynik konkursu był obojętny, ale Zefir z pewnością uważał inaczej. On zapraszał, on chciał wygrać. Zawsze.
- Odliczajmy od 3 - powiedział, patrząc na twarze swoich przyjaciół a teraz - rywali. - Trzy... Dwa... Jeden! - wykrzyknął Hektor.
Zaraz po sali rozeszły się jęki i sapnięcia przyjemności, wydobywające się z niemal każdych ust.
Hyakinthos z głową pomiędzy udami swojego Pana, wykorzystywał swoje umiejętności mimo odrazy i wstydu jakie wypełniały jego serce. Starał się, oceniając co jakiś czas stan Zefira.
Jego mina wyrażała odczuwanie olbrzymiej przyjemności. Jęczał, ani trochę nie zamierzając się hamować. Z resztą, jak każdy z tutaj zebranych. Jego policzki były czerwone a dłonie zaciskały się na odzieniu. Nie mógł w końcu dotykać głowy swojego kochanka, choć teraz nie pragnął niczego bardziej niż mocnego chwycenia go za potylicę i pchnięcia w przód tak mocno, aż wypełni go całego. Dyszał, przymykając oczy i otworzył je dopiero wtedy gdy z ust Hektora wydobył się znacznie głośniejszy okrzyk a zaraz potem mężczyzna odsunął od siebie niewolnika.
- Wygrałem! - rzekł z dumą i połączył usta z czarnoskórym chłopakiem w głębokim pocałunku.
To zdecydowanie go zirytowało, przeszkadzając w osiągnięciu spełnienia. Hyakinthos czuł to samo, gdyż prócz łez w oczach, jakie wywoływał odruch wymiotny, pot wstąpił mu na plecy a on sam wiedział, że Zefir jest zły.
Alexandros odezwał się jako drugi, dusząc ciężko. W jego oczach znać było satysfakcję. Wtedy mocno rozgniewany już Zefir, złapał jasnowłosego za włosy i przyciągnął bliżej siebie, sprawiając że ten ledwie opanował atak kaszlu.
- Szybciej - wycedził.
Młodzieniec łapiąc głęboki oddech, po chwili znów zacisnął usta wokół męskości Zefira i gwałtownie zwiększył tempo. Czuł się okropnie, nie mogąc złapać powietrza. Mięśnie szczęki bolały niemiłosiernie kiedy ze wszystkich sił próbował się zdobyć na kolejny ruch.
Zaciskał dłonie o miękki materiał na sofie tak mocno, że pobielały mu palce. Czuł ból, zmęczenie i niechęć. Łzy już swobodnie płynęły mu z oczu w skutek podrażnienia gardła.
"Jeszcze trochę, jeszcze tylko trochę..." - pocieszał się w myślach, postanawiając dać z siebie jak najwięcej, byle to się skończyło. Teraz czuł na sobie skupiony wzrok wszystkich. Czuł poddenerwowanie Zefira i kpiące spojrzenia pozostałych mężczyzn. Miał wrażenie, że i sami nałożnicy szydzą z jego niekompetencji i choć miał to za nic, było mu przykro. Był oceniany, poniżany i obserwowany. Wpatrzeni byli w niego tak, jakby byli na przedstawieniu, na których często bywał z Zefirem. To jednak według niego ani trochę go nie przypominało. Na samą myśl, jaką rozgrywkę czerpią z tego wszyscy zebrani, miał ochotę zacisnąć zęby tak mocno, jak tylko by zdołał. Wbić je w delikatne ciało Zefira i dać upust smutkowi i cierpieniu jakie odczuwał. Wiedział jednak co stanie się później. Albo ten wymierzy mu karę okrutniejszą niż zdołałby sobie wyobrazić, albo od razu pozbawi życia. A wizja trafienia do mrocznego i ciemnego Hadesu przerażała Hyakinthosa ogromnie. Choć... Czy nie byłaby lepsza niż znoszenie tych poniżeń? Byc może... Był jednak zbyt tchórzliwy by się przekonać.
W rytm tych myśli, usłyszał zbawienne jęknięcie Zefira, następnie czując w ustach lepką ciecz, którą z trudem przełknął. Odsunął się, dysząc ze zmęczenia. Powoli uniósł swoje szare oczy na twarz mężczyzny przed sobą i wiedział, dobrze wiedział, że ten nie jest zadowolony.
- Co? Chyba mało mu poświęcasz czasu skoro tak słabo mu poszło. - wzruszył ramionami Alexandros, który siedział już na wpół odziany, i jadł owoce przygotowane w misie.
Zefir na te słowa zacisnął usta tak, że szczęki aż mu zadrgały pod skórą. Zaraz też odetchnął, starając się zdystansować, po czym uśmiechnął się jak gdyby nigdy nic.
- Macie rację, tacy jak on potrzebują by pieprzyć ich kilka razy dziennie, bo wychodzą z wprawy. Muszę zacząć poświęcać mu więcej czasu - spojrzał na kochanka mało życzliwym wzrokiem. - Napijmy się - wstał, po czym samemu nalał wina do kielicha swojego oraz swych kompanów.
Ani razu nie spojrzał już tego wieczora na swojego ukochanego. Nie zaszczycił go ani jednym nawet pełnym gniewu spojrzeniem.
"Rozczarowałem go..." - myślał Hyakinthos ze smutkiem, nie nad tym, co myśli Zefir a jedynie nad własnym losem i konsekwencjami swojej nieporadności.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top