II O chłopcu, który był najpiękniejszy
O poranku obudził go delikatny dotyk ust na swoim ciele. Pocałunki składane przez Zefira na jego nagich ramionach były przyjemne. Mężczyzna potrafił ją sprawiać gdy chciał, wychodziło mu to nawet bardzo dobrze. Równie dobrze jednak co zadawanie innym bólu.
- Witaj, Zefirze - szepnął, z trudem wydobywając z siebie radosny ton. - Czy dobrze spałeś? - spytał, przeczesując palcami swoje nieco splątane z rana włosy.
- Z tobą zawsze śpi mi się dobrze - wymamrotał zaspanym tonem i ziewnął głośno - Mam dziś dużo pracy - dodał niechętnie - Wybierzesz się ze mną do miasta.
Chłopak zacisnął zęby. Bardzo chciał się sprzeciwić ale wiedział, że nie posiada takiego prawa. Jego plan wyrwania się z domostwa, spod czujnego oka Zefira właśnie legł w gruzach.
Ten, widząc jego niewyraźną minę, przyjrzał mu się uważnie - Miałeś inne plany? - spytał niby niewinnie. A jednak jego głos, wyostrzył się
- N-nie... - szepnął, prostując się. - Średnio dobrze się czuję, ale oczywiście będę ci towarzyszył, jeśli właśnie tego pragniesz, Panie - powiedział, spoglądając na mężczyznę.
- Coś cię boli? - czuło dotknął jego policzka i przesunął po nim dłonią - Od wczoraj zachowujesz się jak nie ty, Hyakinthosie...
- Miewam bóle w skroniach - odparł cicho i dotknął wspomnianych miejsc. - To pewnie tylko chwilowe a ja niepotrzebnie się przejmuję. Wybacz, nie chcę abyś zważał na mnie podczas układano swoich planów.
- Ciii - Zefir uniósł palec i położył mu go na ustach - Wezwę do ciebie medyka. Nie możesz chorować gdy jesteś mi tak potrzebny - pokręcił głową
- Nie trzeba... Wyjdę na świeże powietrze, ochłonę i na pewno poczuję się lepiej - odparł. - Medyk przybędzie tu na próżno...
- Powiedziałem! - rzekł głosem, nieznoszącym sprzeciwu - Musisz odpocząć, by wieczorem być gotowym. Przybedą moi przyjaciele. Znasz Alexandrosa i Hektora. Zrobimy... Małe zawody - uśmiechnął się lekko - Ostatnio wygraliśmy, nie pozwolę by twoja choroba sprawiła, że będziemy gorsi.
Hyakinthos westchnął głęboko, dalsza dyskusja mogłaby tylko pogorszyć sytuację.
- Jak sobie życzysz, Zefirze - powiedział i przymknął oczy. Głowa faktycznie zaczynała go boleć, na samą myśl o tym co zaplanował mężczyzna, aby zająć mu czas na cały dzień.
Sama wizja drobnego przyjęcia jakie zwykł co jakiś czas organizować Zefir, również nie pomagała. Wiązała się ona bowiem z jednym. Z jak największym poniżeniem go i spowodowaniem, że nie mógł na siebie patrzeć z godnością. Innym, którzy w tym uczestniczyli to w prawdzie nieprzeszkadzało. A wręcz przeciwnie, zdawało się sprawiać im taką samą przyjemność, jak ich panom. Jemu nie i choć nigdy nie dawał tego po sobie poznać, czuł się parszywie za każdym razem, gdy inni widzieli jego nagie ciało i oglądano niczym widowisko, jak sprawia Zefiowi przyjemność na różne sposoby. To było... Bolesne.
- Co będzie dziś główną konkurencją? - spytał cicho. To, że zostanie upokorzony było już pewne, wolał więc wiedzieć wcześniej co go czeka.
- Jeszcze nad tym nie myślałem - zamyślił się Zefir - Lecz cóż to za różnica? - ujął twarz Hyakinthosa w dłonie i ucałował czule jego czoło - Jesteś najlepszy we wszystkim. Tamci nie dorównują ci w niczym. I jesteś najpiękniejszy, potrafisz doprowadzić mnie do obłędu nim zdołam doliczyć do dwudziestu...
Młodzieniec nie wiedział co o tym myśleć. Być może gdyby powiedziała mu to osoba, którą darzyłby prawdziwą i szczerą miłością - ucieszyłby się. Jednak nie był z tego tak dumny, gdy oceniał go właśnie Zefir.
- Dziękuję... - pokiwał tylko głową. Tak bardzo pragnął wykręcić się z dzisiejszej atrakcji... Niestety nic nie wskazywało na to, że mogłoby się udać.
- Nie cieszysz się? Zawsze to lubiłeś... - stwierdził, odsuwając się i patrząc mu w oczy.
- Cieszę, Panie... - przekonywał, choć te słowa od prawdy były dalekie. Musiał skłamać, przecież to, czego on chciał nie miało najmniejszego znaczenia. Ani wtedy, gdy po raz pierwszy brał udział w owych zawodach, ani i teraz. - Naprawdę, wszystko jest w porządku.
- Dobrze - poklepał go po policzku niczym posłusznego psa - Zjedz coś, musisz być w formie - powiedział jeszcze, po czym wyminął go i ruszył w stronę drzwi. Pchnął ich skrzydło, po czym opuścił komnatę.
Hyakinthos przebrał się w stosowny ubiór i posłusznie skierował się w stronę kuchni, mając nadzieję, że zostanie uraczony resztkami suwlaki czy choćby owocami, podawanymi na wczorajszej wieczerzy. Nie pomylił się, gdy tylko przestąpił próg, zadbano by nie był głodny.
Po spożyciu posiłku wyszedł z domostwa. Potrzebował napełnić płuca świeżym powietrzem a oczom dać przyjemniejszy widok niż jasne tynki czy wzorzystą terakotę.
- Nie daje ci spokoju, co? - zagadnął do niego jeden z chłopców, pracujący w ogrodzie. Był starszy od niego, dużo lepiej zbudowany i przede wszystkim wolny. I choć twarzy nie miał tak pięknej jak on, zazdrościł mu po stokroć.
- Można tak rzec... - powiedział łagodnie, patrząc przed siebie. Miał ochotę wyjść na spacer, chociażby na kilka chwil, aby odwiedzić stęsknione zwierzę i wrócić. Spojrzał na wejście do willi, oceniając swoje szanse, za ile Zefir mógłby sobie o nim przypomnieć.
- Służba często o tobie mówi... Wielu chciałoby się z tobą zamienić. Ich zdaniem, nie musisz nic robić. Nie sprzątasz, nie szorujesz podłóg, nie spędzasz całych dni na pełnym słońcu... Jedynie mu obciągasz, gdy zachce. A ja uważam, że tak naprawdę twoja praca jest najcięższą spośród nas wszystkich... Może nie musisz od rana do nocy pracować fizycznie, ale... - Młodzieniec obejrzał się w obie strony, sprawdzając czy na pewno nikt nie usłyszy jego słów - Ale znoszenie Zefira i jego humorków każdego dnia, musi być strasznie męczące. Być na każde zawołanie, traktowany jak zabawka, jak własność tego... - zacisnął usta - Współczuję ci Hyakinthosie...
- Czyliś jedyny mądry - powiedział poddenerwowany. - Nie ja sobie miejsce wybrałem u boku Zefira, nic nie jest tak proste, jak się wydaje. - pokręcił głową. - Ale stało się - dodał i zrobił kilka kroków w stronę ogrodu.
- Głupota rzecz ludzka - wzruszył ramionami chłopak - A może to ja jestem głupcem, że z tobą rozmawiam... - zwiesił głos - Inni się ciebie obawiają. Jesteś jego cieniem, ponoć mówisz mu o wszystkim... - przygryzł wargi.
- Nie masz się czego obawiać - zapewnił, odwracając się i zerkając na chłopaka. - Nie mam w zwyczaju opowiadać mu o każdej rozmowie przeprowadzonej z kimś innym - odparł łagodniej.
Argyros - gdyż takie imię nosił chłopak, zmierzył go wzrokiem. Nie rzekł już jednak nic więcej, jakby nie będąc pewnym prawdziwości owych słów. Poklepał go jedynie po ramieniu i odszedł. Hyakinthos znów został sam, otoczony towarzystwem, który od zawsze cieszył go jako jedyny. Pięknym, zielonym ogrodem pełnym kwiatów i jego ulubionych Hiacyntów.
Wszedł wgłąb ogrodu, niebawem dostrzegając pamiętny jesion. Nie było za nim jednak osiołka, co zasmuciło młodzieńca. Co prawda, w szopie był bezpieczny i nie głodował, ale... był dalej od niego. Niewidoczny dla oczu.
Naszła go myśl, może by zajrzeć do niego? Tylko na chwilę, na moment...
Rozejrzał się. Miał już iść, już biec gdy nagle naszła go kolejna myśl. Prócz siana zwierzę musiało jeść przecież coś więcej. Musiał też zmienić mu opatrunek. Ostrożnie wrócił więc do środka, starając się nie natknąć na Zefira. Rozejrzał się po największym z pomieszczeń, w którym zawsze jadano. Zaraz też dostrzegł misę pełną owoców. Fig, winogron, granatów i oliwek. Na samej jej szczucie było natomiast jabłko, po które szybko sięgnął i skrył pod ubraniem. O czystą tkaninę było prościej. Trzymano je w specjalnym pomieszczeniu, gdzie znajdowały się ubrania i materiały. Szybko wziął jeden rulon i pociął na kilka kawałków za pomocą leżącego tam noża.
Upewniając się wcześniej czy na pewno nie jest obserwowany, wyszedł z budynku. Dostrzegł Argyrosa pracującego przy rabacie lecz ten stał tyłem do niego. Przeszedł więc sprawnie do ogrodu a stamtąd puścił się biegiem, tą samą trasą, którą przemierzał wczoraj z osiołkiem, prowadząc go do nowego schronienia. Odetchnął głęboko, dopadając do drzwi szopy. Drewno zaskrzypiało pod jego naciskiem gdy gwałtownie je otworzył.
- Witaj! - krzyknął radośnie a na widok zwierzęcia na jego twarzy zagościł szczery uśmiech.
Apollo radośnie spojrzał na niego i wyszedł mu na przeciw. Widział prawdziwy szczery uśmiech i radość na twarzy tego jakże pięknego młodzieńca, który ponownie przyszedł go odwiedzić.
- Musiałem cię zobaczyć... - mruknął cicho, klękając i rozkładając ramiona aby objąć szyję zwierzęcia. - Jesteś tak ciepły... - uśmiechnął się. - Zobacz, przyniosłem ci coś - pokazał schowane w garści jabłko. - Chciałabym przynieść ci takich cały kosz... ale póki co musimy się zadowolić tym co mamy - szepnął, patrząc na stojące wiadra, z wodą i sianem. - Zaraz cię opatrzę. - sięgnął dłonią do jego nogi i oparł ją sobie na udzie. Co dziwne, zwierzę nie cofnęło się, pozostało w bezruchu, dając mu pełną możliwość przyjrzenia się ranie.
Hyakinthos palcami dotknął otaczające ją miejsca. Zdało mu się, że zwierzak nie czuje bólu, jednak same w sobie skaleczenie nie wyglądało dobrze. Wymagało czegoś więcej niż wody i opatrunku.
Osioł wpatrywało się w niego błyszczącymi, czarnymi oczami. Te zdawały się rozumieć każde jego słowo i jedynie brak ludzkich ust uniemożliwiał odpowiedzi. Apollo jednak dobrze wiedział co na to odrzec, powąchał owoc, podstawiony mu pod pysk, a potem ugryzł jego kawałek. Nigdy nie przepadał za jabłkami. Dużo bardziej wolał figi lub winogrona, jednak... Takiego daru nie mógł nie przyjąć z radością
- Cieszę się, że ci smakuje! - zaśmiał się. - Dzisiaj będę musiał niestety szybciej cię opuścić... Myślę, że niektórzy mogliby się nie ucieszyć zauważywszy moją nieobecność... - spoważniał. - Mam dziś dużo pracy, której nie chciałbym wykonywać... - zamyślił się.
"Do ciego cię zmuszają, mój piękny?" - pytał w duchu Apollo będąc niezwykle ciekaw. Chciał dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Zrozumieć, co go trapi, czym zadręcza swoją głowę. Wszystko...
- Jedz, miły, jedz - podsunął zwierzakowi resztę jabłka. - Musisz mieć siłę by wyzdrowieć, tak jak i ja... - dopowiedział, przypominając sobie słowa Zefira, że dzisiaj musi być w pełni swoich sił. - Trzeba o siebie dbać i być gotowym na wszystko - zakończył, odganiając niechciane myśli. - Następnym razem przyniosę ze sobą żonkile i hiacynty. Ponuro tu... - ocenił, przyglądając się dziurom w betonowej posadzce i odstającym z drewnianych desek drzazgom.
Po związaniu opatrunku, usiadł, opierając się plecami o drewnianą ścianę. Zwierzę od razu położyło się obok niego, podsuwając bliżej głowę. Pragnęło dotyku i przyjemności, jednak nie w taki sposób w jaki oczekiwał tego człowiek. Nie tak, jak żądał tego Zefir. Ten dotyk był czysty, nieskalany i łagodny.
Hyakinthos klepnął się więc po udzie, zapraszając osiołka aby jeszcze się przysunął. Pogładził go kojąco, z troską, tak, jakby miał za cel uchronić go przed złem całego świata. - Będzie dobrze, mój mały - uśmiechnął się ze wzruszeniem. Pragnął tu zostać, ukryć się przed wszystkim co go boli, niepokoi i martwi.
Apollo z wielką checia przysunął się bliżej niego. Czuł teraz nie tylko kwiecisty zapach, którym młodzieniec pachniał tak intensywnie, ale także jego bicie serca. Spokojne, unormowane... I choć jego własne biło szaleńczo szybko, tak ta równowaga sprawiła, że i on, sam bóg słońca, piękna i sztuki, poczuł niewyobrażalny spokój. Taki, jakiego nie czuł od bardzo dawna.
Oparł głowę na jego udzie i przymknął oczy, szybko jednak je uchylił, słysząc bardzo wyraźne, poruszenie jakie odbywa się gdzieś na zewnątrz. Okrzyki, nawoływania, nieprzyjemne odgłosy. Ciało Hyakinthosa również drgnęło co wskazywało na to, że i on to usłyszał.
Młodzieniec poklepał zwierzę po grzbiecie, prosząc tym samym aby uniósł łeb, umożliwiając mu zmianę pozycji. Podniósł się na nogi i podszedł do spróchniałych drzwi, próbując zobaczyć coś przez duże szpary. Nie ujrzał jednak wiele.
- Przykro mi, mój piękny, ale wygląda na to, że jestem zmuszony iść... - szepnął, starając się żeby jego głos nie zdradził przerażenia. Nie wiedział jaki był powód wszczynania takiego zamieszania i wrzasków, ale miał głęboką nadzieję, że to nic związanego z jego osobą.
Odwrócił się, spoglądając na osiołka smutnym wzrokiem.
- Odpoczywaj. Wrócę gdy tylko będę mógł - obiecał i po chwili zniknął za drzwiami.
Apollo zrobił krok w jego stronę. Nie chciał by chłopak odchodził. Nie teraz, gdy dał mu tyle uwagi, tyle pięknego zapachu i tak długo pozwolił mu na siebie patrzeć. Nie miał jednak wyboru. Cóż miał zrobić. Oczywiście, mógł przybrać swoją boską postać i zatrzymać go jednak... Nie chciał. Nie teraz. To nie był jeszcze ten moment. Posłusznie więc poszedł na miejsce, wracając do jedzenia jabłka. Usłyszał tylko dźwięk zamykanych za sobą drzwi i odetchnął cicho.
- Będę czekał, kochany... - rzekł bardzo cicho, aby ten na pewno go nie usłyszał.
Hyakinthos zaś, wrócił przez ogrody do willi. Ten był jednak pusty. Zamieszanie dobiegało z zewnątrz, z drugiej strony domu, od głównej drogi. Tam też więc się udał. Bardzo ostrożnie, a jednak jak najszybciej się da. Słyszał zdenerwowany głos Zefira. Jego nie sposób było pomylić z żadnym innym.
Wyszedł przez taras i zobaczył zbiegowisko przy samej fontannie. Od razu też rozszerzył oczy, dostrzegając co się dzieje.
Prócz pięknych roślin, kremowych filarów i pnących się po murkach roślin, na podwórzu znajdowało się coś jeszcze, niewielki, lecz wysoki i gruby pal, służący do przywiązywania nieposłusznej służby by nabrała pokory, lub, tak jak w obecnym przypadku, do karania jej. Sam nigdy, dzięki bogom a i łasce Zefira nie odczuł bata na swoich plecach. Tego samego nie mógł powiedzieć jednak o jednej z niewolnic, odpowiedzialnej za sprzątanie i podawanie do stołu. Eirene - gdyż takie imię nosiła, była niemal naga. Jej ubranie zostało okrutnie zerwane, ukazując jej zgrabne i szczupłe ciało. Szczupłe ramiona, wąską talię i krągłe jasne pośladki. Ciało, które teraz zdobiły podbiegłe krwią podłużne, cienkie ślady. Nad nią zaś stał mężczyzna - Xenon. Był on zarządcą całego domu. Odpowiadał za służbę, pracę, dostawy oraz o to, by niczego w willi nie brakowało. Teraz przyszło mu natomiast wykonywać jego zdaniem jeden z najgorszych obowiązków, lecz... Czy Xenon uważał tak samo? Tego być pewny nie mógł.
Obrócił twarz, gdy mężczyzna ponownie smagnął dziewczynę w plecy, wyrywając z jej ust język pełen żałości i bólu. Rana podbiegła krwią, świadcząc o tym, że skóra została przerwana.
Zaraz też dostrzegł stojącego nieopodal Zefira. Dłonie miał skrzyżowane przed sobą a na twarzy malowała się irytacja. Tylko od niego mógł dowiedzieć się co się stało.
Zbliżył się więc do niego, starając się nie słuchać tych strasznych, pełnych cierpienia wrzasków i błagań. Nigdy nie potrafił tego słuchać spokojnie, nigdy też nie pojmował, jak można skazać kogokolwiek na taką mękę... Zawsze starał się odwodzić Zefira od takich czynów za pomocą swojego wdzięku i miłości jaką ten go darzył. Może i więc teraz...
- Zefirze... - rzekł struchlały. Był pewny, że jego twarz musiała przypominać odcieniem pergamin. - Czy mógłbyś... - głos uwiązł mu w gardle. Krzyki kobiety powodowały, że jego ciałem raz po raz wstrząsał dreszcz.
- Nie teraz Hyakinthosie - uniósł dłoń, nakazując tym samym by przestał mówić - Wiem, co chcesz rzec i daruj sobie. W moim domu, kradzież nie będzie tolerowana - pokręcił głową.
- Jaka kradzież...? - rozszerzył oczy. Nie znał Eirene zbyt dobrze, ale nie sądził by dopuściła się takiego czynu. Ona ani nikt ze służby. Tutaj nikt nie głodował a jeśli chciałby ukraść coś bardziej cennego, nie mieliby nawet jak tego sprzedać niezauważenie bez opuszczania domostwa. Każdy wiedział czym grożą takie występki, nie wierzył, że dziewczyna mogłaby uczynić coś takiego... - Zefirze, mój ukochany...?
- Ta kobieta - wskazał dłonią na płaczącą dziewczynę - Wzięła coś, co należy do mnie. Moje jabłko - podkreślił tak, jakby czyn należał do niewybaczalnych. - Jedzenia w kuchni jest aż nadto. Trzeba być wyjątkowo bezwstydnym i bezczelnym by ośmielić się zabrać je z pokoju, zupełnie jakby była kimś z mojej rodziny a nie nic nie wartą służebnicą. Coś obrzydliwego, nie sądzisz, mój piękny...?
Fakty młodzieniec połączył bardzo szybko a w jego gardle powstała aż gula na myśl, że to on był powodem tego wszystkiego.
- Jabłko...? - powtórzył z niedowierzaniem a jego oczy rozszerzyły się. - Zefirze... - pokręcił głową, czując jak łzy wzbierają mu się pod powiekami - To nie ona je zabrała...
Nagle z mocą to do niego dotarło. Przez jego czyn, a zwłaszcza przez to, że nie było go na miejscu aby od razu się przyznać, ta biedna dziewczyna musiała znieść baty. To była jego wina.
Dłoń Zefira pochwyciła go delikatnie za brodę i zmusiła by jego wzrok znów spoczął na nim - Nie? Skąd masz tę pewność?
- Bo to ja je zabrałem...! - spojrzał na mężczyznę załzawionymi oczami. - Wyszedłem na krótki spacer, przechodziłem przez pokój i poczułem głód, nie chciałem znikać na długo, więc nie wróciłem się do kuchni... - przymknął powieki, spod których wydobyły się dwa wąskie potoki słonej cieczy.
Zefir, wpatrywał się w niego bez ruchu. Jego wzrok złagodniał. - Ah ty, mój kochany... - uniósł jedną z jego dłoni i ucałował czule jej wierzch - Ty masz prawo do wszystkiego co jest w tym domu. Moje słońce, nie musisz się martwić. Nie zrobiłeś nic złego - kciukiem otarł czule jego łzy. Nie rzekł nic poza tym. Nie przerwał tej strasznej sceny. Obserwował ją dalej, niewzruszenie.
- Jak to...? - jęknął. - Przeze mnie ta kobieta cierpi, błagam, zatrzymaj to...! - upadł na kolana przed Zefirem, patrząc na niego błagalnie. Nie mógł dłużej znieść krzyków ani słuchać odgłosów świszczącego bata.
Zefir wpatrywał się w niego jeszcze przez moment a potem uniósł dłoń - Dość! - zawołał - Wystarczy. Doszło do nieporozumienia - spojrzał na ledwie trzymającą się na nogach dziewczynę, która w zasadzie wisiała jedynie na spętanych sznurem dłoniach - Okazałaś się niewinna, więc pozwolę ci zachować pracę, traktujcie to jako ostrzeżenie! To spotka każdego kto tknie coś, co nie należy do niego. - następnie obrócił głowę, patrząc na swojego kochanka - Prawie... Każdego. - następnie wyprostował się - Koniec zbiegowiska. Zabierzcie ją stąd. Hyakinthosie, idziemy. Zmęczyłem się. Potrzebuję masażu - ruszył przed siebie w stronę domu.
Chłopak, ledwie hamując wybuch szlochu, posłusznie kroczył za swoim Panem. Było mu przykro, że przez jego zachowanie tak surowa kara spotkała całkowicie niewinną dziewczynę.
Czuł niemal na sobie te wszystkie nienawistne spojrzenia. Oceniające, nieprzyjemne, bolesne...
Odwrócił głowę, patrząc wprost przed siebie by nie słyszeć za sobą szeptów i obelg.
Wrócili do pokojów Zefira. Ten sięgnął po dwie oliwki, jedną biorąc do ust a drugą wsadzając między wargi Hyakinthosowi.
- Czemu masz taką minę? Przejmujesz się tą głupią dziewczyną? Nie żałuj jej, nawet jeśli dziś nic nie zrobiła, kiedyś na pewno coś ukradła. Uznaję więc, że to kara zaległa lub stanowiąca przykład dla innych. O co tyle krzyku? Po co te łzy? - uniósł drżącą brodę kochanka i zacisnął na niej dłoń - Nie chcę byś płakał, nie z tak bzdurnego powodu a najlepiej w ogóle. Twoja twarz mi się nie podoba gdy to robisz, więc przestań.
Jasnowłosy wciągnął głośno powietrze, stopniowo wyrównując oddech. Nie przestał żałować, próbował tylko przestać płakać. - Dobrze, Panie - szepnął.
Patrzył na Zefira. Na człowieka, który teraz był tak łagodny a zaledwie chwilę temu wydał nakaz wychłostania młodej dziewczyny nie mając pewności czy to właśnie ona zawiniła. Zrobił to dla własnej uciechy. Dla własnej satysfakcji... To było obrzydliwe.
Mimo to, sam nie chciałby się znaleźć pod biczem zleconym przez niego. Nawet jeśli nie pałał miłością do Zefira, teraz był wdzięczny, że to nie on stał przywiązany do pala i obrywał bolesne razy... było to kojące, chociaż wiedział, że również niesprawiedliwe.
Nie mógł jednak myśleć nad tym zbyt długo, gdyż ruszyli do łaźni, gdzie Zefir usiadł na kamiennej leżance, wyłożonej miękkimi tkaninami i odchylił głowę w tył.
- Wezwij kogoś, niech przyniosą nam owoce. I jabłka, dużo jabłek. - uśmiechnął się pod nosem - Kazałem sprowadzić ich ostatnio kilka setek. Lubię je.
Na te słowa Hyakinthos zacisnął usta.
Zamówił ich kilkaset, a mimo to zdecydował ukarać kogoś za wzięcie jednego. Czy naprawdę to było powodem? A może jedynie wymówką?
Spodziewał się jednak po swoim panu, że mogło być to za równo jedno jak i drugie. Wykaz okrucieństwa przewyższający inny.
Nie mogąc patrzeć na jego twarz wyszedł za drzwi i zawrócił w stronę kuchni. Nie musiał nawet do niej docierać, po drodze spotkał Agapita, którego poprosił o spełnienie życzenia Zefira. Ciemnowłosy mężczyzna posłał mu nieprzyjemne spojrzenie, ale skinął głową na znak, że wykona rozkaz. Gdy odchodził, młodzieniec był pewny, że usłyszał jak ten prychnął z wyższością.
"Nienawidzą mnie" - pomyślał ze smutkiem. "Nic dziwnego, sam bym nienawidził tego, kto w oczach innych kocha kogoś takiego jak Zefir"
______________________
Witajcie w nowym roku!
2025 brzmi tak nierealnie...
Jakieś postanowienia? Plany?
Ostatnio tworzy się dla was dużo nowości, zamierzam też pokończyć to, co już rozpoczęte, ale nie wiem kiedy dokładnie się za to zabiorę.
Ps. Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. 🧡
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top