8. "Światła miasta "

Pov. OLIWIA KAMIŃSKA, dwa tygodnie później, piątek, sierpień 2021

Minęło czternaście dni odkąd widziałam go poraz ostatni. Pierwszy raz w życiu żałowałam, że Wasiluk mnie posłuchał. Z początku sądziłam, że jego zniknięcie wyjdzie na dobre zarówno mi jak i jemu. Tymczasem ja, z dnia na dzień coraz bardziej tęskniłam i głupio łudziłam się, że ujrzę go w drodze do sklepu czy na spacerze. Ale go nie było, a ja musiałam na nowo przyzwyczaić się do jego braku.

Aktualnie szłam chodnikiem i obserwowałam to, co mnie otaczało. Było kilkanaście minut po drugiej, więc na Gumieńcach toczyło się właśnie piątkowe, nocne życie.

Nie mogłam dziś zasnąć, uznałam że tylko stracę czas na sen, więc wyszłam z mieszkania, by zostać pochłonięta przez światła miasta. Od pewnego czasu noc stała się moim nowym dniem, a dym papierosowy stanowił dla mnie tlen, bez którego nie mogłam się obejść.

Idąc ścieżką dla pieszych, co jakiś czas mijały mnie samochody, one również zwróciły moją uwagę. Przeważnie były to szybkie auta, które zwalniały tylko przed sygnalizacją świetlną, a gdy zapalało się zielone, ruszały z piskiem opon, co najmniej jakby znajdowały się na wyścigu NASCAR. Widziałam również różne typy ludzi. Większość z nich zwiedzała klub za klubem i wszędzie wiózł ich Uber, inni siedzieli pod sklepami monopolowymi, a wokół nich walały się pobite butelki i spalone bletki. Sporą część z tych osób widywałam tylko po zmroku, tak jakby ich życie za dnia wogóle nie istniało. Ludzie o tej godzinie byli nadzwyczaj dziwni. Każdy był gotów do niesienia pomocy, co już samo w sobie wydawało się podejrzane. Każdy chciał wyrwać się z bloku, by potem pobawić się drogo i chwalić się nowym logo. Właśnie tak wyglądało tu życie co noc.

A ja cały czas szłam. Co jakiś czas słyszałam pogwizdywania w moją stronę czy trąbnięcia klaksonów, ale starałam się to ignorować. Obrałam sobie destynację i bez żadnych przeszkód chciałam tam dojść. Naciągnęłam mocniej kaptur na głowę i schowałam swoje zmarznięte dłonie do kieszeni. Mimo że panowało lato, to po zachodzie słońca robiło się rześko, a spacery przestawały być aż tak przyjemne, jak za dnia.

Skręciłam w jedną z uliczek i już po parunastu krokach stałam przed swoim celem. Mała ławka, ozdobiona ręcznie malowanymi kwiatkami, serduszkami i różnymi napisami. W pobliżu niej znajdowała się latarnia, a trochę dalej było kilka domów. Lubiłam tą okolicę, przeważnie było tu cicho, jednak największą zaletą tego miejsca było to, że wiązało się ono z pozytywnymi wspomnieniami. Gdy byłam młodsza, często tu przychodziłam. Odwiedzałam ów miejsce zawsze gdy chciałam pomyśleć lub po prostu pobyć sama. Jedyną osobą, która tak jak ja była stałym bywalcem tej ławki był Aleks, któremu kilka lat temu sama pokazałam tą lokalizację.

Usiadłam na drewnianych deskach i odchyliłam głowę do tyłu. Do moich nozdrzy dotarł nieprzyjemny fetor na co mimowolnie się skrzywiłam.

Sama nie wiedziałam nad czym konkretnie chcę się zastanowić. Od kilku dni moja głowa była spowita najróżniejszymi myślami. Cały czas wracałam do sytuacji z imprezy. Tworzyłam scenariusze, o tym co by było gdyby doszło do pocałunku albo jak potoczyłoby się wszystko, gdybym w tamtym momencie nie poszła z nim na parkiet, może Aleks wcale by nie wyjechał. Nie mogłam mieć pretensji do nikogo innego niż do samej siebie. Kazałam mu to zrobić zdawałam sobie sprawę, że będzie boleć, ale nie byłam przygotowana na to, że aż tak to przeżyje. Gdy traci się kogoś poraz drugi ból jest jeszcze mocniejszy, ale oprócz niego pojawia się rownież rozczarowanie, które zadaje równie dużo cierpienia. Głupio się łudziłam, że przez ten rok cokolwiek się zmieniło. Byliśmy tacy sami, albo nawet gorsi, ciągle się raniliśmy, mimo że jeszcze jakiś czas wcześniej znaczyliśmy dla siebie tak dużo. Najwyraźniej czas wcale nie leczył ran, czas tylko otwiera oczy, rany samemu trzeba uleczyć.

Miałam ochotę napić się teraz taniego piwa, zapalić bądź wziąć kreskę, problem leżał w tym, że nie chciałam robić tego sama, chciałam to przeżyć właśnie z nim. Przez ostatni czas żyłam szybko, a oddech brałam tylko wtedy, gdy łapałam bucha, jednak od momentu, gdy Wasiluk wyjechał miałam wrażenie, że wszystko spowolniło, w tym bicie mojego serca, które wcześniej w jego towarzystwie biło jak oszalałe. Teraz każdy dzień się dłużył. Doszło do mnie, że znalezienie przyjaźni czy miłosći graniczy z cudem, przynajmniej w moim przypadku. Każda z poważniejszych relacji w moim życiu wiązała się z nieustannym bólem, zadawanym mnie lub przeze mnie i musiałam się z tym pogodzić, jeśli nie chciałam zostać kompletnie sama.

Odwróciłam wzrok w stronę lararnii i zauważyłam, że ktoś pod nią stoi. Momemtalnie moje ciało spięło się, a ja poczułam niepokój. Mama zawsze mi powtarzała, by nie ufać nikomu w nocy, nawet jak stoją pod lampą, bo nie wiem jak będą wyglądać rano, kiedy lampy zgasną i oświetli ich prawdziwe światło. Mimo dosłownego przekazu wiedziałam, że chodziło jej głównie o ten głębszy sens. Najwyraźniej miała jakiś dar i wiedziała, że mogę w swoim życiu trafić na ludzi, którzy nie bedą w rzeczywistości tacy, na jakich się kreują, a może już od dziecka widziała, że to ja jestem taką osobą.

Postać ubrana była na czarno. Miała na sobie kaptur, a po postawie i wzroście mogłam stwierdzić iż był to mężczyzna. Opierał się o słup i palił papierosa. Mój wzrok skierował się na obuwie postaci, a gdy je dostrzgłam jeszcze bardziej zamarłam, bo już doskonale wiedziałam, kto zaszczycił mnie swoją obecnością.

- Czy to jest jakaś jebana komedia? - spytałam samą siebie, jednak wypowiedziałam to na tyle głośno by "nieznajomy" również to usłyszał.

Głowa chłopaka odwróciła się w moją stronę, a ja już w stu procentach upewniłam się w tym, kto przede mną stoi. Pierdolony Aleksander Wasiluk, którego zdradziły trampki Diora.

Gdy jeszcze kilka minut temu myślałam o tym, że jest mi go brak i odczuwam tęsknotę za nim, tak teraz miałam ochotę rozszarpać go na strzępy. Wrocił i nic o tym nie powiedział. Od jak dawna ponownie jest w Szczecinie? I co do chuja on tu robi? Moja złość była trudna do opisania. Czy w rzeczywistości miałam poważny powód, by się na niego wściekać? Może była to tylko maska, by ukryć to, że tak naprawdę cholernie chciałam go zobaczyć?

- Nie takiego powitania się spodziewałem - odparł i stanął przede mną - Przejdziemy się? - zaproponował.

- Czy ciebie pojebało? Przychodzisz tu jakdyby nigdy nic i nagle pytasz czy się przejdziemy!? Nie odezwałeś się ani słowem, że znów jesteś na Gumieńcach, jednego pierdolonego słowa! Może i jestem hipokrytką, w końcu sama kazałam ci stąd spierdalać, ale... - nie dokończyłam, gdyż jego ramiona szczelnie mnie objeły - Puść mnie, nie masz prawa mnie dotykać, nie chcę tego - próbowałam się wyrwać, jednak Wasiluk nie dawał za wygraną, znał mnie lepiej niż ja siebie, wiedział, że tylko w ten sposób uda mu się mnie uspokoić.

- Pokrzyczysz sobie później Kamińska, teraz się uspokój - pogładził mnie dłonią po plecach i wypuścił ze swoich objęć - Lepiej?

Oczywiście, że było lepiej, ale nie zdołałabym mu tego przyznać, jego ego było już wystarczająco duże. Dlatego nic nie odpowiedziałam, tylko ruszyłam przed siebie.

- Idziesz, czy będziesz tak stał i się patrzył? - spytałam, zauważając, że szatyn nie ruszył się z miejsca. Po moich słowach, dogonił mnie i od tego momentu szliśmy krok w krok - Teraz się tłumacz.

- W zasadzie to wróciłem dopiero wczoraj. Nie napisałem do ciebie, bo myślałem, że chcesz o mnie zapomnieć, nie chciałem ci tego utrudniać, ale z tego co widzę, to jednak trochę tęskniłaś - odparł - Nie wiem czy wróciłem na stałe, będąc w Warszawie, miałem wrażenie ze wyjechałem właśnie po to, by już nie wrócić, ale to miasto zna mnie zbyt dobrze, bym mógł je na zawsze opuścić. Nie mogę się odnaleźć, znaleźć tego odpowiedniego miejsca, a mam wrażenie, że jest ono na wyciągniecie ręki - dodał.

Chciałam coś odpowiedzieć, ale uniemożliwiły mi to syreny policyjne. Spojrzałam w kierunku, z którego dochodził dźwięk, a moim oczom ukazał się makabryczny widok. W odległości około stu metrów od nas znajdował się ledwo żyjący, młody chłopak z wbitym w klatkę piersiową nożem. Widząc tą sytuacje uświadomiłam sobie, że codziennie żyje się krok od śmierci i nie wiesz czy ty nie będziesz następny.

- Aleks, kurwa zabierz mnie stąd, oby zdala od tych świateł, proszę - spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem.

Brązowooki złapał mnie za rękę i odciągnął jak najdalej się dało. Zamówił nam Ubera i już po chwili znajdowaliśmy się w jego wnętrzu. Sami nie wiedzieliśmy dokąd jedziemy, mieliśmy losowy cel na mapie. Ważne było to, by uciec od tych świateł.

Po kilkunastu minutach wysiedliśmy z samochodu. Znajdowaliśmy się na spokojnej dzielnicy, oddalonej o niecały kilometr od mojego domu. Podczas trwania jazdy cały czas miałam w głowie tłumaczenia Wasiluka. Wiedziałam jaką powinnam dać mu odpowiedź.

- Wszędzie ci źle Aleks. Może sięgniesz pamięcią do wspomnień. Może tam odnajdziesz swoje miejsce - rzekłam obdarzając go krótkim spojrzeniem.

- Pod warunkiem, że uciekniesz w te wspomnienia ze mną - odparł, a ja skinęłam głową.

Kolejny raz się zgodziłam, chyba nie umiałam mu odmówić, a może tak bardzo tęskniłam za tym co było kiedyś, że za wszelką cene chciałam tam wrócić. Nie wiem, wiedziałam tylko to, że gdyby tylko poprosił, byłabym w stanie zrobić wszystko. Zabić, umrzeć, bo w końcu tak pięknie umiera się z miłości.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top