10. "BÓL"

Pov. OLIWIA KAMIŃSKA, sobota sierpień 2021

Nigdy nie powinnam się łudzić, że uda mi się na spokojnie zasnąć. Spodziewałam się, że sen przyjdzie momentalnie i to prawda, tak się stało, jednak niespełna godzinę później siedziałam pod ścianą w sypialni, a po moich policzkach spływały strugi łez. Tak bardzo ich nie znosiłam. Ukazywały mi to, że znów nie dałam rady, że poraz kolejny byłam zbyt słaba, że któryś raz z rzędu przejawiła mi się w głowie wizja śmierci.

Tym razem ze snu wybudził mnie obraz samobójstwa. Widziałam siebie z bronią tuż przy mojej głowie. Widziałam to, jak trzymam palec na spuście, jak za niego pociągam i jak słyszę huk, który przez parę chwil odbija się echem w moich uszach. Gdy spałam nie byłam zdolna by uronić chociaż jedną łzę, dlatego zzwsze zalewałam się nimi po przebudzeniu. Każdy z tych snów był destrukcyjny, wywoływał we mnie lęk i przeczucie, że nie jestem bezpieczna, że nigdy nie będę. Wolałabym tego nie widzieć. Być może, te wszystkie nocne wizję ukazywały moje przeznaczenie, które w przyszłości skutecznie oszukam. Zawsze bałam się śmierci i nie chciałam zginąć z własnej ręki. Straciłam zbyt dużo ludzi, nie mogłam stracić również siebie samej.

Na życie największy wpływ ma strata - Zgadzam się z tym, to ciągłe tracenie ludzi mnie ukształtowało. Każde odejście wyrządziło mi w jakiś sposób krzywdę i przyczyniło się do tego, jaka jestem teraz.

Pierwszą osobą, która mnie opuściła był mój ojciec. Był obecny przez pierwsze dwa lata mojego życia, ale nie był najlepszym rodzicem. Cały czas pracował, jego piorytetem były jak największe pięniądze, a rodzina była tylko niechcianym dodatkiem. Nie miał ślubu z moją mamą, nie byli nawet narzeczeństwem, dlatego bez żadnych skrupułów odszedł. Z dnia na dzień zniknął i przez kolejne szesnaście lat nie pojawił się ponownie i nie zapowiadało się bym jeszcze kiedyś miała go zobaczyć. Nie pamiętałam go zbyt dobrze, może to przez fakt, że nie przyłożył ręki do mojego wychowania i nie poświęcił mi ani trochę uwagi. Zapewne gdyby przeszedł obok mnie, nawet bym go nie rozpoznała. Moja mama ciężko zniosła jego odejście, był jej pierwszą miłością i mimo, że nie bywał w domu zbyt długo, bezgranicznie go kochała. To właśnie mój własny ojciec rozpoczął lawinę strat w moim życiu.

Nastepną osobą była Anastazja. Nie straciłam jej w dosłowny sposób, jednak przez jedną sytuacje poczułam się tak, jakby po mału zaczęła znikać. Gdy byłyśmy w drugiej klasie liceum, trzymałyśmy się bardzo blisko, do czasu. Wszystko zaczęło się psuć z połową stycznia. Zielińska wkręciła się w środowisko, od którego ja chciałam być jak najdalej. Byli to ludzie non stop pijani, bądź zjarani, dopiero z czasem dowiedziałam się, że nie kończyło się tylko na Marihuanie. Podczas jednej z przerw, poszłam do toalety i zastałam tam blondynkę, która niezdarnie próbowała pokruszyć tabletkę z MDMA. W tamtym momencie nie wiedziałam jak zareagować, ona z resztą również. W jej oczach widziałam strach pomieszany ze złością i wstydem. Była wściekła, że ktoś ją nakrył i że byłam to właśnie ja. Tego samego dnia dowiedziałam się, że dziewczyna jest uzależniona od substancji psychoaktywnych i nie potrafiła wytrzymać kilkunastu godzin bez zażycia narkotyków. Na własne oczy widziałam jak Anastazja się wyniszczała, obserwowałam to jak ją tracę. O wszystkim dowiedzieli się jej rodzice, co poskutkowało tym, że trafiła na terapię, gdzie spędziła prawie trzy miesiące. Obwiniałam się, że nie przypilnowałam jej, że nie odciągnęłam jej od ludzi, ktorzy wciągneli ją w to. Miałam wrażenie, że to ja byłam głównym winowajcą w tej sytuacji i nie wybaczyłabym sobie, gdyby Zielińska tego nie przeżyła. Na szczęście dziewczyna wyszła z tego i od prawie dwóch lat jest czysta.

Kolejny był Aleks. Jego strata miała duży wpływ na moje życie. Do dziś nie do końca pogodziłam się z faktem, że przez ponad rok nie było go przy mnie. Gdybym była w stanie udać się na terapię, to pewnie jego osoba, przewijałaby się tam najczęściej. Jego nieobenosć wyrwała kawałek mojego serca, nieodwracalnie mnie zmieniła.

Następna w kolejności była moja mama. Kobieta, która zawsze była przy mnie. Nawet gdy szalałam i imprezowałam, zawsze próbowała mnie od tego odciągnąć, a ja skutecznie jej to utrudniałam. Sprawiła, że moje dzieciństwo mimo braku taty nie było szaro bure. Pokazała mi, że świat może być piękny, mimo że ona sama sobie w nim nie radziła. Życie jednak lubi pisać nie zbyt piękne scenariusze i wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć. Po tym jak moja rodzicielka zakończyła któryś z kolei nieudany związek, załamała się, a ukojenie odnalazła w alkoholu. Zaczęło się od kilku kieliszków wina, które piła co wieczór. Potem wino zamieniło się na likier, aż w końcu doszła do momentu, że nie umiała funkcjonować bez wódki. Z początku ukrywała się z tym, nie chciała bym to zauważyła, ale w końcu nie miałam pięciu lat, tylko prawie osiemnaście, nie trudno było mi się domyślić. Stawiała alkohol ponad prace, znajomych i mnie. Wstydziłam się własnej matki. Słyszałam co ludzie mówią, jak jestem wytykana palcami, nie potrafiłam tego znieść. Proponowałam jej odwyki, terapię, cokolwiek co mogłoby jej pomóc, jednak ona cały czas odrzucała to. W końcu postawiłam ją przed wyborem - albo ja, albo wódka. Takim sposobem straciłam mamę, najważniejszą kobietę w moim życiu.

I ostatnią osobą, która dotychczas mnie opuścila był Mikołaj. W tej sytuacji wina leżała po mojej stronie. Nie mogłam go winić, w końcu miał prawo się zakochać, a ja najwyraźniej dawałam mu sprzeczne sygnały. Z początku czułam cholerne wyrzuty sumienia, wychodziłam z założenia, że powinnam potraktować go dużo lepiej, jednak nie mogłam cofnąć czasu i jedyne co mi pozostało to zasypywanie się myślami co by było gdybym tamten wieczór potoczył się w inny sposób.

Otarłam ostatnie łzy, które wypłyneły spod moich powiek i zwróciłam się ku regałowi z książkami. Dostrzegłamtam utwór Herberta "Przesłanie Pana Cogito". Były zawarte tam słowa, które na długi czas zakorzeniły się w mojej podświadomości: "Strzeż się jednak dumy niepotrzebnej, oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz, powtarzaj: zostałem powołany - czyż nie było lepszych?" Zostałam powołana, nie potrafiłam jednak określić do czego, często nad tym rozmyślałam, lecz nie potrafilam znaleźć odpowiedzi. Nie podzieliłam się tą myślą z nikim. Siedziałam cicho, bałam się, że jeśli otworzę się przed kimś na ten temat, to ludzie odrazu odwróciliby ode mnie wzrok i spisali na straty, dlatego wolałam milczeć.

Moje rozmyślania zostały przerwane przez niespodziewany dźwięk dzwonka. Zmarszczyłam brwi, wstałam z podłogi i podeszłam do wizjera. Nie byłam przygotowana na żadnych gości. Przekręciłam zamek i otworzyłam drzwi, a przede mną stanęła Anastazja.

- Płakałaś? - powiedziała na wstępie. Zapewne musiała dostrzec moje podkrążone i przekrwione oczy- Co się stało? - weszła do środka, a na jej twarzy mogłam zauważyć zmartwienie.

Nie odpowiedziałam, tylko ruszyłam w stronę salonu, a dziewczyna poszła za mną. Usiadłyśmy na kanapie, a ja zrozumiałam, że nie ma ucieczki i jeśli chce się poczuć chociaż trochę lepiej, to powinnam wyrzucić z siebie wszystko, co mnie aktualnie dręczyło.

- Nie wiem co powiedzieć, ale wiem, że muszę to i tak powiedzieć- zaczęłam - Myślałam o ludziach, których straciłam i zastanawiam się nad tym czy czegoś w sobie albo w swoim życiu nie zmienić. Z drugiej strony boje się, że jeśli coś zmienię, ściagnę tylko jeszcze więcej zła - wyznałam, nie patrząc w jej oczy, bałam się zwierzać, nigdy nie wiedziałam jakiej rekacji spodziewać się po drugim człowieku.

- Oliwia, ogarnij się. Nie możesz aż tak o wszystkim rozmyślać, widzisz do czego cię to doprowadza - wskazała na mnie, podkreślając mój opłakany wygląd - Wiem, że z twojego życia odeszło dużo ważnych dla ciebie osób i na pewno jest to trudne, ale nie możesz zatrzymywać się w miejscu. Skoro odeszli tak miało być, mimo że to cholernie boli. Nie wyobrażam sobie co musisz czuć, ale nie zmienisz tego, co już się wydarzyło. Musisz to zaakceptować i ruszyć do przodu - odpowiedziała.

Chyba właśnie takich słów potrzebowałam. Takich, które mnie poruszą i ustawią mnie do pionu. Nie wiele myśląc, usiadłam bliżej blonynki i ją objęłam, byłam wdzięczna, że tu przyszła i okazała mi wsparcie.

- Chcesz o czymś jeszcze porozmawiać? - spytała, również mnie przytulając.

- W zasadzie to tak. Ostatnio gdy patrzę po ludziach i widzę ich uśmiechy, trudno mi stwierdzić, które z nich są prawdziwe, a które sztuczne. Sama znam to uczucie i po sobie widzę, że czesto oszukuję samą siebie. Robię dobrą minę do złej gry, nie chcę przyciągać uwagi tym, że nie jest u mnie najlepiej. Wolę się uśmiechnąć i stwarzać pozory, że wszystko jest w porządku - powiedziałam.

- Twarz to tylko maska, jak rola aktora w filmie. Gdy zmieniasz swoje otoczenie to zmieniasz również wcielenie, dostosowujesz się, ale mimo wszystko w głębi siebie jesteś ciągle taka sama, tylko pokazujesz swoje inne wersję, te nie do końca prawdziwe, by dorównać oczekiwaniom innych, by żyli w przekonaniu, że nie muszą się o ciebie martwić - odparła.

- Chyba masz rację - spojrzałam na nią - Ostatnio ciągle się boję, no bo zaczynam poznawać prawdę o sobie, zauważam, że jest źle i że nie mam siły i chęci by z tym walczyć, po prostu się poddałam i nie zapowiada się by to miało się jakkolwiek zmienić.

- Nikt ci nie pomoże, tak jak ty samej sobie. Dopóki nie odnajdziesz sensu i zapału nie staniesz na nogi, tylko bezsensownie się zmęczysz, przemyśl to wszystko, masz jeszcze szansę, by się podnieść i naprawić dotychczasowe błędy - położyła mi rękę na ramieniu i wstała z kanapy - Obstawiam, że wolałabyś teraz zostać sama i poukładać sobie w głowie wszystkie myśli - podeszła do drzwi - Zawalcz Oliwka, jeśli nie dla siebie to dla nas, dla mnie, dla Aleksa, jeszcze nie wszystko stracone - wypowiedziała te słowa i opuściła moje mieszkanie.

To nie tak, że nie chciałam wrócić do normalności, nie lubiłam zmian. Zdązyłam się przyzwyczaić do rutyny, ktorą żyłam przez ostatni rok. Nie wierzyłam w to, że tak łatwo pozbęde się dręczących mnie myśli, koszmarów i traum. Nie umiałam rozmawiać o problemach, dusiłam to w sobie i wyżalałam się dopiero wtedy, gdy czułam że wszystko zaczyna mnie przerastać, tak jak dzisiaj. Później żałowałam, że obarczyłam kogoś moimi demonami. W końcu tylko ból, prawdziwy ból kształuje nas.

Sięgnęłam po notes leżący na stoliku. Otworzyłam go na najbliższej pustej stronie i zaczęłam przelewać myśli na kartkę.

Rzadko kiedy zdażało się, by ludzie zmieniali się na lepsze, w moim przypadku zmiany, o ile się już pojawiały nigdy nie wychodziły mi na dobre. Może dlatego aż tak ich nie lubiłam, nie wiem. Z tej przyczyny wolałam by wszystko pozostało tak jak jest, jeśli miało mnie to wyniszczyć, trudno, byłam na to przygotowana. Cierpienie, łzy, BÓL, tęsknota to było nieodłączne nie dało się temu zapobiec. Można by było szukać wieku rozwiązań, które mogłyby opóźnić wszystkie te zjawiska ale nie da się ich pozbyć, one były stałe, były wieczne, a ja w dziwny sposób upodobałam sobie właśnie to, co z pozoru miało być na zawsze, dlatego brnęłam w to dalej.

Odłożyłam notes na biurko, a w swoją dłoń chwyciłam butelkę whisky, którą otworzyłam kilka dni temu. Zaczynałam zapijać problemy. Najwyraźniej więzów krwi nie da się oszukać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top